Twoja twarz brzmi znajomo - recenzja mangi Kasane (tomy 2-4)

Wśród anime z sezonu lato 2022 można się dopatrzeć wyjątkowo potężnej reprezentacji historii, w których pierwsze skrzypce grają rasowi antybohaterowie. Podręcznikowym przykładem tego typu serii jest oczywiście Overlord ze stojącym na czele mrocznej armii Ainz Ooal Goawnem (dla przyjaciół Momongą) i nawet jeśli w gruncie rzeczy jest on całkiem przyjaznym, otwartym szkieletorem, to w razie potrzeby nie waha się wyrżnąć w pień dziesiątek tysięcy żołnierzy wrogiej armii. Przeciwnikiem, który śmiało mógłby stanąć z nim w szranki o miano najbardziej nieprzejednanego protagonisty, byłby najpewniej Ayanokoji z Classroom of the Elite - chociaż osobiście produkcji nie śledzę, nawet do mnie dotarły wieści o mentalnym i fizycznym wykokszeniu tegoż niepozornego licealisty przy jednoczesnym pozbawieniu go jakichkolwiek emocji. Nawet w nieszczęsnym Hoshi no Samidare (panie, świeć nad duszami widzów) główny bohater uchodzi na samym początku za istny wzór braku jakichkolwiek cnót, a jego znęcanie się nad Panem Jaszczurem zasługuje na obszerny donos do Rzecznika Praw Zwierząt. Popularność tego typu anime wzięła się najpewniej z tego, że normalnie ciężko jest liczyć na szybki i efektywny wymiar sprawiedliwości, stąd pragnienie zrekompensowania sobie rzeczywistości fikcją, gdzie bohater nie nawraca zbłąkanych duszyczek, tylko od razu daje im prosto w dziób. Jeśli więc z takim bojowym nastrojem zabraliście się za którąś (a może wszystkie?) wymienione wyżej serie, idealnym uzupełnieniem tego motywu będzie dawka Kasane autorstwa Darumy Matsuury.


Tytuł: Kasane
Tytuł oryginalny: Kasane
Autor: Daruma Matsuura
Ilość tomów: 14
Gatunek: seinen, dramat, horror, psychologiczny, supernatural
Wydawnictwo
: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)

Nieoczekiwanie do dorastającej Kasane zgłasza się Kingo Habuta, dyrektor teatralny, który nie tylko przez wiele lat współpracował z matką głównej bohaterki, ale doskonale znał również sekret jej scenicznego sukcesu... gdyż aktywnie dopomagał w jego dochowaniu. Zgodnie z wolą nieżyjącej już aktorki Habuta ma zamiar wykreować z Kasane kolejną wielką gwiazdę, co oczywiście będzie też wymagało magicznej korekty jej twarzy. Tak się jednak składa, że dyrektor teatralny - jak na dyrektora teatralnego przystało - ma odpowiednie kontakty w branży, a jednym z nich jest młoda aktorka imieniem Nina Tanzawa. Mimo zniewalającej urody biją od niej wyraźne niedostatki warsztatu, dlatego zawiera ona z Kasane specyficzną umowę, na podstawie której decyduje się użyczyć swojej twarzy oraz personaliów w zamian za rozsławienie imienia. Mogłoby się wydawać, że Niną kierują wyjątkowo niskie pobudki, lecz tak naprawdę również i ona została zapędzona przez życie w kozi róg. Wszystko to z powodu rzadkiej choroby określanej mianem syndromem śpiącej królewny, przez którą młoda kobieta nie tylko potrafi nieoczekiwanie zapaść w głęboki sen trwający przez wiele dni (o ile nie tygodni), to na dodatek towarzyszący schorzeniu stres przed przypadkowym zaśnięciem uniemożliwia jej skupienie się na zapamiętywaniu scenariusza. Co ciekawe, początkowo współpraca między kobietami przebiega zadziwiająco sprawnie, jednak sytuacja komplikuje się w momencie, gdy "odgrywanie" Niny Tanzawy grającej w Mewie Czechowa powoli zaczyna wykraczać poza sferę wyłącznie zawodową...

50 twarzy Kasane (tyle że niekoniecznie)

Choć bardzo staram się unikać sięgania po argument, który w popkulturze jest owiany szczególnie złą sławą, muszę przyznać, że prawdziwa zabawa z fabułą Kasane zaczyna się dopiero od drugiego tomu (co jest i tak spoko wynikiem, zwłaszcza patrząc na niektóre shouneny rozkręcające się po -set chapterach). Widać, że pierwszy rozdział robił w tym przypadku za zamknięty one-shot, który miał jednocześnie skusić wydawcę do zainwestowania w serializację, a znów następujący po nim mini-arc w liceum miał zapewnić w miarę płynne przejście między dzieciństwem a dorosłością głównej bohaterki. Kiedy jednak pojawia się Habuta i zostaje wspólnikiem Kasane w jej planie zaistnienia w świetle reflektorów, dopiero wtedy na pełnej wkracza Czarny łabędź, edycja mangowa. Chciałabym przy tym zaznaczyć, że oczywiście należy tę historię traktować z... hmm... może nie przymrużeniem oka, bo to brzmi tak, jakby miało chodzić o niezamierzoną komedię, ale na pewno warto do niej podejść z delikatnym dystansem. Kasane jako seria jest bowiem wykapaną antyczną tragedią czy inną szekspirowską sztuką, tylko przeniesioną na deski współczesnej Japonii i opakowaną w formę mangi. Dylematy, z którymi zmagają się bohaterami, pozostają jednak dokładnie tego samego kalibru, zwłaszcza że ciąży nad nimi nieuchronne fatum, popełniają złe uczynki, stopniowo popadają w obłęd i oczywiście nie do końca świadomie dążą do ogromnej katastrofy.

Gorzej, jeśli niektóre aktorki wezmą sobie tę dewizę zbyt mocno do siebie...

Oczywiście nie tylko na barkach Kasane spoczywa ciężar odpowiedzialności za wszelkie nieszczęścia, zwroty akcji i wątpliwe moralnie postępki. Jak można wywnioskować z opisu akcji, nie mniej ważną (i obciążoną pechem) postacią jest m.in. Nina Tanzawa, która nawet mimo piękna nie była w stanie wywalczyć tego, co dla niej najważniejsze... a przynajmniej nie potrafiła zrobić tego samodzielnie. Jej relacja z Kasane ma wszelkie znamiona bycia niezdrową, żeby nie powiedzieć, że skrajnie toksyczną, lecz jednocześnie na swój dziwny sposób kobiety są w stanie zrozumieć się na poziomie nieosiągalnym dla zwykłych śmiertelników. Chodzi bowiem nie tylko o to, że Kasane wreszcie ma szansę poznać od podszewki świat profesjonalnych aktorów, ale też o to, że Nina doświadcza na własnej (no, chociaż może nie tak do końca) skórze, co to znaczy być pogardzaną i szykanowaną z samego faktu posiadania niedostatków urody. Widać w tym odrobinę podobieństwa do fabuły wydanego przez Waneko Switched, przy czym 3-tomowa seria autorstwa Shiki Kawabaty to wariant ultra-lightowy jeśli chodzi o motyw znalezienia się w ciele brzydkiej, nielubianej koleżanki. Niemniej chociaż cenię sobie Switched za całkiem zmyślne podejście do tematu (w skrócie: to nie wygląd bohaterki był przyczyną powszechnej niechęci, ale jej okropne zachowanie napędzane kompleksami), to w Kasane podkręcenie tragizmu sytuacji do absolutnego maksimum i jeszcze kapkę wyżej stanowi niezbędny element, aby upodobnić historię do antycznej sztuki.

Ciągnie swój do swego

Choć produkowałam się już na ten temat przy okazji recenzji 1. tomu Kasane, raz jeszcze na szczególne wyróżnienie zasługuje szata graficzna. W przypadku takiego Kakegurui miałam autorom trochę za złe to, że tak szybko porzucili minimalistyczny, trochę mroczny styl pierwszej obwoluty i przeszli na coś, co przypomina bardziej quasi-kolaż. Na szczęście przy Kasane Daruma Matsuura konsekwentnie trzyma się raz obranej stylistyki, tworząc niesamowicie estetyczne grafiki stawiające na połączenie piękna głównej bohaterki i czającej się podskórnie grozy, jaką skrywa to trochę zbyt idealne oblicze. I ponownie pragnę pochwalić koncepcję wydawnictwa Waneko, które zdecydowało się postawić na matowe obwoluty z lakierem wybranym zdobiącym tęczówki oraz usta Kasane (plus oczywiście wszystkie napisy). No bo serio - pomijając może złocenia z Shadows House, metaliczny lakier z jednotomowej Blue Phobii, efekt gadziej łuski z Dorohedoro i urocze wypukłe zdobienia ze Śnieżnego chłopaka i cool dziewczyny, Kasane ma chyba najbardziej wysmakowane obwoluty jeśli chodzi o mangi, które ukazały się na naszym rynku w ciągu ostatnich dwóch-trzech lat. Dodatkowo zachęcam do sprawdzania, co dzieje się na okładkach kolejnych tomów Kasane, ponieważ kryją się tam linearty scen z obwolut, które zamiast nieskazitelnie pięknego lica głównej bohaterki ukazują jej prawdziwą twarz.

Twoje oczy są takie hipnotajzing!

W przeciwieństwie do święcących triumfy isekajów i przeróżnych power fantasy obsadzanych (najczęściej) męskimi bohaterami będącymi awatarami odbiorców, w przypadku Kasane nie ma co liczyć na zebranie oddanego haremu, a trzeba się raczej przygotować na bolesny bad end. Nie chodzi bowiem tylko o to, że Japończycy uwielbiają kończyć obyczajowe historie na złą nutę, ale też o to, że nie umiem sobie wyobrazić, że podobieństwo konstrukcji fabuły do antycznej tragedii nie będzie sięgać aż do samego finiszu. I chociaż konstrukcja solidnego antybohatera zakłada, że chcemy mu kibicować mimo niezbyt czystych motywacji, nie da się ukryć, że Kasane mimo wszystko zasługuje na to, by ponieść karę (co stawia ją w jednym szeregu z bohaterami szekspirowskich sztuk, choć z takim Edypem też miałaby o czym porozmawiać). Kończąc mój trochę zbyt wzniosły i trochę za bardzo przypominający rozprawkę na polski wywód, dzięki swojej specyficznej konwencji oraz złowieszczemu klimatowi Kasane jest mangą nietuzinkową, a przy tym wciąż ogromnie angażującą. I pamiętajcie - jeśli chcecie dać tej serii szansę, koniecznie sprawdźcie przynajmniej dwa tomy!

To miłe, że kolekcja trójwymiarowych kart dołączanych w sklepiku Waneko (w tym przypadku - do 2. tomu) systematycznie się powiększa

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze