Co robimy w ukryciu - recenzja mangi Shadows House (tom 1)

Ostatnio mamy w Polsce to szczęście, że niedługo po zakończeniu jakiegoś anime, które zdobyło uznanie szerszego grona publiki, możemy z dużym prawdopodobieństwem spodziewać się ogłoszenia mangi. Nieczęsto zdarza się jednak, aby zapowiedź nadeszła jeszcze przed emisją pierwszego odcinka, za to pierwszy tomik mangi wylądował na półce idealnie w momencie, gdy japońska telewizja ledwo co zdołała wypuścić ostatni epizod anime. Waneko jednak wiedziało, że somato można zaufać, tym bardziej że kilka lat wcześniej Kotełki wypuściły trzytomowe Kuro od tego samego autora. No i co by jednak nie mówić, reklama w postaci anime to zawsze reklama w postaci anime i jak w marcu nikt się Shadows House aż tak nie przejmował, tak teraz dzięki świetnej, dopieszczonej pod każdym względem produkcji od CloverWorks jest to naprawdę gorący tytuł. Tym bardziej gorący i pożądany, że kto wie, czy doczekamy się kolejnego sezonu anime i czy aby na pewno tego chcemy, patrząc na niektóre dziwne wybryki wspomnianego studia. Może lepiej jednak zostać przy bezpiecznej mandze...?


Tytuł: Shadows House
Tytuł oryginalny: Shadows House
Autor: somato
Ilość tomów: 9+
Gatunek: seinen, horror, dramat, tajemnica, supernatural, okruchy życia
Wydawnictwo
: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)

Witajcie w posiadłości rodu Shadow! Choć miejsce to sprawia wrażenie wyszukanego dworku należącego do jakichś zblazowanych arystokratów, to kryje się w nim znacznie więcej mrocznych tajemnic niż w brytyjskiej rodzinie królewskiej (a to już wyczyn). Najmroczniejszą z nich są same oblicza zajmujących włości panów i to w znaczeniu bardzo dosłownym, ponieważ członkowie rodu Shadow... są zupełnie czarni. Nie, nie chodzi tu o żadne rasistowskie określenia, a o pełnię znaczenia tego słowa, ponieważ każdy z arystokratów wygląda niczym stworzony ze skondensowanego cienia człowiek. Jednocześnie z ciał szlachciców emitowana jest sadza, która oblepia wszystko, co znajduje się dookoła. Aby zaradzić coś na brak twarzy oraz wszechobecny nieporządek, każdemu z rodu Shadow przydzielana jest specjalnie stworzona żywa lalka - służący bądź służąca, którzy mają idealnie odwzorowywać nastrój swojego właściciela przy kontaktach z innymi arystokratami i zajmować się czyszczeniem posiadłości z nadprogramowej sadzy. Jednej z młodszych przedstawicielek rodu Shadow, panience Kate, usługuje pewna niezdarna lalka imieniem Emilico. Duet ten wydaje się być jak ogień i woda (a może raczej sadza i woda?), jednak stopniowo między panią i służką nawiązuje się nić porozumienia.

Może mandze brakuje koloru, ale za to nie brakuje ślicznych, kolorowych dodatków

Największą różnicą między mangą i anime jest rozbudowanie originu znajomości Kate i Emilico w tym drugim medium. W komiksie praktycznie od razu przechodzimy do codziennych obowiązków Emilico, podczas gdy w pierwszym odcinku serialu luźne perypetie są przetykane wieloma nowymi, spajającymi je scenami plus zakończeniem w postaci nadania młodej służce imienia podobnego do postaci z czytanej przez panienkę Kate książki. Nie umiem jednoznacznie stwierdzić, że jedno z tych przedstawień historii jest lepsze od drugiego - każde ma swój specyficzny urok i działa w ramach zasad swojego medium. Mangowe Shadows House bardzo przypomina konstrukcyjnie Kuro, w którym również pozostawiono sobie przyjemność z odkrywania kart na dużo dalsze rozdziały, a początek wrzuca czytelnika w niemal samo epicentrum dziwności, która tak samo zachwyca, jak i niepokoi. Oczywiście w Shadows House fabuła nie jest aż tak rozczłonkowana, jednak podobnie jak w poprzedniej pracy somato-senseia kilka pierwszych rozdziałów to bardziej epizody ze spokojnego życia bohaterek niż zwarta historia z wynikającymi z siebie nawzajem wątkami. Znów anime rozbudowano, ponieważ twórcom zależało, aby pierwszy odcinek poświęcić w całości wyłącznie dwóm głównym bohaterkom i zwieńczyć ciąg wydarzeń wyraźną puentą. Na pewno był to dobry wybór, aby na spokojnie zaznajomić widza z konceptem i dopiero od kolejnego epizodu zacząć rozwijać lore posiadłości Shadow.

Jak się nie ma, co się kula, to się kula co się ma~

Choć w drugiej połowie tomiku poznajemy pobieżnie kilka postaci drugoplanowych, to na tym etapie historii najważniejsze są panienka Kate i Emilico. Ta pierwsza może wydawać się nieco niepokojąca, ponieważ - jak pewnie każdy zdążył się co najmniej czternaście razy zorientować - nie ma ona twarzy. Nie tylko nie wiemy więc, co się dzieje w jej głowie, ale nie mamy nawet najmniejszych wskazówek odnośnie tego, jakie emocje mogą malować się na jej jednorodnym obliczu. Znaczy, żeby być precyzyjnym, istnieje jedna podpowiedź, a jest nią smużka sadzy unosząca się nad głową, która wskazuje, że panienka Kate jest zła bądź zaniepokojona. I jasne, wyobraźnia natychmiast podsuwa na tej podstawie najczarniejsze (hehe) scenariusze, jednak im więcej czasu spędzamy w apartamencie Kate, tym lepiej możemy zrozumieć, że to nie wygląd osoby (czy jego brak) ma znaczenie, ale to, jak się zachowuje i co sobą reprezentuje. A panienka z rodu Shadow wcale a wcale nie wydaje się zadufaną arystokratką, na co mógłby wskazywać jej status. Wręcz przeciwnie - wszystkie ślamazarne starania Emilico stara się przekuć w naukę i wykazuje się masą wyrozumiałości w stosunku do uczącej się służki. Znów Emilico jako ta masa chaotycznej energii stara się zrobić co tylko w jej skromnych siłach, żeby uprzyjemnić życie panience Kate i nawet jeśli w 90% przypadków wychodzi z tego jakaś pomniejsza draka, to raz na jakiś czas jest w stanie zaimponować czytelnikowi (np. w sprawie przemoczonej maskotki).

Jak zrobię tak to mnie widać, a jak tak - to nie widać!

Część z was mogła słyszeć, a część może po prostu ma w swojej biblioteczce Kuro, jednak wersja tomikowa Shadows House w przeciwieństwie do poprzedniej pracy czy nawet wydania magazynowego ukazała się praktycznie w całości w czerni i bieli. Choć na pierwszy rzut oka może się to wydawać minusem, to jednak należy podkreślić, że a) wersja czarno-biała nie jest tanim skanem wersji kolorowej, tylko wykonano ją jak pełnoprawną mangę (co zresztą możecie zobaczyć na zamieszczonych wraz z recenzją zdjęciach), b) cała ta opowieść czernią stoi, dlatego ograniczenie palety barw nie działa wcale na niekorzyść, a wręcz przeciwnie - dodatkowo uczytelnia akcję, co i tak jest prostym zadaniem przy tak ślicznej, dopracowanej kresce. Co jeszcze warto pochwalić w rodzimym wydaniu tomikowym, to wykonanie obwoluty i okładki. Złoty lakier, którym powleczono tytuł, autora i numer, to przepiękny detal akcentujący dystyngowany klimat, w jakim rozgrywa się cała opowieść. Nie powiem, jestem trochę ciekawa, czy złotko zostanie utrzymane, czy jednak wzorem japońskiego wydania każdy kolejny tomik będzie ozdobiony innym (również metalicznym) lakierem. Znów okładka - o czym może nie każdy wie, bo nie każdy ma w zwyczaju z automatu zaglądać pod obwolutę - jest o tyle zaskakująca, bo wykonano ją z brązowej tektury, podobnej do papieru pakowego, a na powierzchni z przodu i z tyłu tomiku znajdują się... odciski ubrudzonych sadzą palców! Czyżby to Kate trzymała mangę w dłoni? Czy może nieostrożna Emilico zapomniała umyć dłonie przed pracą?

Ktoś jadł z mojej miseczki... ktoś siedział na moim krzesełku... i ktoś macał moją mangę!

O dobre fantasy nie jest dziś łatwo, a jeszcze o takie, które pokazywałoby oryginalny koncept bez bazowania na magii, japońskim folklorze czy (uchowaj borze szumiący) alternatywnych światach? Praktycznie niemożliwe. Wcale się więc nie dziwię, że Shadows House zwróciło uwagę wielu fanów mangi i anime, kusząc ich nie tyle czymś nowym, co przede wszystkim ciekawym do odkrywania i aktywnego rozgryzania. Dodatkowo to jedna z tych sprytnych serii, która może zaciekawić co bardziej opornych na japońską popkulturę ludzi - w końcu poza słodkimi buźkami wszystko jest tak mocno przesiąknięte estetyką charakterystyczną dla europejskiej arystokracji, że bardziej chyba już nie można. Może to dobra okazja, aby podsunąć Shadows House jakiemuś fanowi lub fance wiktoriańskich kryminałów? Nawet jeśli nie macie nikogo takiego w pobliżu, to polecam samemu zapoznać się z tą pełną tajemnic (i sadzy, nie zapominajmy o sadzy) opowieścią.

Kurnaaaa... tylko teraz trzeba czekać dwa miesiące na kolejny tooom...

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze