Nic do stracenia, za to wszystko do obejrzenia - najlepsze anime 2022 roku

Cześć i czołem, kochani animcomaniacy! Za nami kolejny rok radosnego piwniczakowania wraz z produkcjami z odległego wschodu. Śledzenie sezonowych nowości to aktualnie nie lada wyczyn, zwłaszcza że ogłoszenia adaptacji isekajów zaczęły mnożyć się niczym króliki, a i strach otwierać lodówkę, żeby nie dowiedzieć się, która topowa seria należąca do Jumpa dostała zielone światło jeśli chodzi o produkcję anime. Z drugiej strony nie wszystko nabiera rozpędu i jak świat zaczął się powoli stabilizować po uderzeniu koronawirusa (a potem znów wyrżnął czołem w kierownicę rowerka rzeczywistości, gdy jeden bardzo brzydki kraj napadł bestialsko na drugi), tak w seriach z 2022 roku widać przewijający się motyw wszelkiej maści stabilizacji. Po trzech sezonach wreszcie doczekaliśmy się ustatkowania na polu uczuciowym między Shinomiyą i Shirogane z Kaguyi-samy, a w SPY×FAMILY agent Zmierzch skrywający się aktualnie pod pseudonimem Loid Forger zdołał założyć stabilną komórkę społeczną zwaną rodziną, która ma mu pomóc w wypełnieniu Operacji Strix. Zasłużonej stabilizacji po latach trzymania nerwów na postronkach zaznała psychika Shigeo z Mob Psycho 100, za to wszystko, co można powiedzieć o Bocchi z Bocchi the Rock!, to to, że jej mentalność jest w stanie osiągnąć stan zen. Znów stabilność w znaczeniu całkowicie fizycznym to cecha, na której ogromnie zależało bohaterom Dance Dance Danceur (a i Akebi z Akebi-chan no Sailor-fuku też by pewnie nią nie pogardziła). W końcu bez umiejętności łapania równowagi podczas wykonywania widowiskowych piruetów ani rusz! Warto jeszcze wspomnieć o Falmie z Isekai Yakkyoku, który walczył - i prawdopodobnie jeszcze trochę powalczy - o stabilną sytuację w systemie opieki medycznej świadczonej w cesarstwie Sain Fleuve, natomiast Marin Kitagawa z Sono Bisque Doll wa Koi wo Suru... cóż... w sumie może nie ma aż tak wielkich ambicji jak jej mały kolega po odrodzonym fachu, ale dbanie o to, aby podczas noszenia wyuzdanego cosplayu postaci z gry eroge cycki pozostały na swoim miejscu chyba też się mieści w naszej pojemnej kategorii, prawda? Także tak.

Raczej nie będzie dla Was nowością ogłoszenie (ale gdyby jednak było, zapobiegawczo się powtórzę), że poniższe podsumowanie dotyczy głównie serii - czy to emitowanych w telewizji, czy to wpadających na streamingi - które zakończyły się w 2022 roku. No, poza jakimiś drobnymi wyjątkami, które i tak na moment publikacji tego posta są już dostępne w całości. Nie będę tu jednak mówić o Isekai Ojisan czy nowym KanColle, gdyż serie te na własne życzenie zepsuły sobie grafik produkcji i nie wiadomo nawet, kiedy doczekają się finału. Podobnie ma się sprawa z anime 2-courowymi, jednak tutaj nie będę na nikogo fukać ani psioczyć, a jest to po prostu naturalna kolej rzeczy. Historia niejednokrotnie pokazywała nam przypadki, kiedy świetnie zapowiadająca się seria w swojej drugiej połowie nagle przestawała trzymać się poręczy logiki lub (choć to znacznie rzadziej) okazywała się jeszcze lepsza, niż to sobie pierwotnie zakładaliśmy (ekhemeightysixekhem). Zostawmy więc na inną okazję zastanawianie się, gdzie na skali od "komu to potrzebne" do 10 plasuje się nowy sezon Boku no Hero Academia, skąd ta dzika popularność Blue Lock oraz czy nowe Fumetsu no Anata e czymś się broni i dlaczego na pewno nie jest to animacja. Zastrzegam jednak, że jakieś wspominki mogą się pojawić, choć tylko w kategoriach, gdzie nie oceniałam dzieła jako całość, a tylko jego poszczególne elementy.

Kończąc ten rozbudowany wstęp otwarciem chłodzącego się od grudnia Piccolo, zapraszam was do lektury podsumowania anime 2022 roku podzielonego na 28 kategorii (plus kategorii specjalnej będącej omówieniem wyników ankiety wypełnionej przez czytelników Podajnika)!



Najlepsza animacja - wszystkie (no, albo prawie wszystkie)


Wyróżnienia: 86 Part 2, Akebi-chan no Sailor-fuku, Bocchi the Rock!, Chainsaw Man, Cyberpunk: Edgerunners, Do It Yourself!!, Kaguya-sama wa Kokurasetai: Ultra Romantic, Kimetsu no Yaiba: Yuukaku-hen, Lycoris Recoil, Made in Abyss: Retsujitsu no Ougonkyou, Mob Psycho 100 III, Ousama Ranking, Princess Connect! Re:Dive Season 2, Sono Bisque Doll wa Koi wo Suru, SPY×FAMILY, SPY×FAMILY Part 2, Yama no Susume: Next Summit

Ach! Co to był za rok! Mieliśmy okazję zobaczyć w ciągu jego trwania obłędnie zrealizowane walki, popisowe pościgi i widowiskowe wybuchy, energetyzujące występy sceniczne, zapierające dech w piersiach scenografie, urokliwe wypady na łono natury, przepełnione melancholią retrospekcje, fantazyjne gagi, niesamowite reżysersko majaki... Ba! Nawet trywialne zabiegi pielęgnacyjne (ze szczególnym naciskiem na przycinanie paznokci u stóp i nakładanie balsamu na usta) potrafiły wyglądać wprost zniewalająco. Wszystko to zebrane do kupy sprawia, że w tym roku nie byłam w stanie z czystym sercem wybrać jednej serii wyróżniającej się na tle innych pod względem animacji. Już w zestawieniach anime poszczególnych sezonów nierzadko pozwalałam sobie pochwalić kilka anime naraz, a w podsumowaniu roku efekt ten tylko się skumulował, na skutek czego postanowiłam ukochać nie jedną, nie dwie, ale aż siedemnaście produkcji! I to wyłącznie tych telewizyjnych, a gdzie jeszcze mowa o filmach... Zresztą, podejmowanie się prób wskazania definitywnego zwycięzcy byłoby totalnie nie fair, gdyż wyróżnione przeze mnie serie często skupiają się na zupełnie odrębnej specyfice widowiska. Czym innym jest bowiem jaranie się epickością pojedynków supermocarzy, tak jak miało to miejsce w Chainsaw Manie czy Mob Psycho 100 III, czym innym szeroki uśmiech na widok nieskrępowanej zabawy konwencją w Bocchi the Rock! albo trzeciej odsłonie Kaguyi, a czym innym zachwyt nad lirycznymi momentami w takiej Akebi-chan czy Sono Bisque Doll wa Koi wo Suru. Nawet w ramach samych nawalanek mieliśmy do czynienia z całym spektrum różnorodności starć, począwszy od krwawych strzelanin w Cyberpunk: Edgerunners, a skończywszy na wirtuozerskich bitkach z użyciem broni białej w Ousama Ranking. I jak różni je niesamowicie wiele, tak łączy jedno - wykorzystanie medium animacji do stworzenia czegoś absolutnie odjazdowego. Czegoś, co naprawdę ciężko jest osiągnąć w produkcjach aktorskich, i to nawet uwzględniając wysokobudżetowe twory w postaci Avatara: Istoty wody czy innej Diuny. W animacji kilometrowy, błyskający na tęczowo cios mieczem wymierzony w gigantycznego golema kosztuje tyle samo co bitwa na rapsy pomiędzy kilkorgiem licealistów odbywająca się na uboczu w parku - kwestia tego, jak bardzo utalentowanych animatorów zachęci się do ich zrobienia, a przecież jedno i drugie potrafi wywołać totalny opad szczeny. Zamiast więc próbować silić się na szeregowanie powyższych produkcji, uznajmy polubownie, że w roku 2022 wszyscy byliśmy zwycięzcami, mogąc przebierać w znakomitych widowiskach niczym w ulęgałkach.

Najlepsza fabuła - Cyberpunk: Edgerunners


Wyróżnienia: 86 Part 2, Dance Dance Danseur, Made in Abyss: Retsujitsu no Ougonkyou, Summertime Render, Yama no Susume: Next Summit

O ile pod względem reżyserii i szeroko pojętej animacji rok prezentował się bezbłędnie, tak wymagania co do scenariuszy miałam... cóż... powiedzmy, że ustawione na dość wysokim poziomie. Ciężko zresztą oczekiwać, żeby robione od sztancy isekaje czy shouneny chętnie korzystające z potęgi nakama power miały jeszcze robić na kimkolwiek wrażenie. A co by nie mówić, dobra fabuła powinna mimo wszystko skłaniać do jakiejkolwiek refleksji, niezależnie od tego, czy miałyby to być ciężkie filozoficzne rozważania czy zauważenie dość oczywistych prawd w rodzaju "żyjemy w społeczeństwie" albo "trza być twardym, nie mientkim". Cyberpunk: Edgerunners ma w sobie właśnie to coś, a twócom nie brakowało aspiracji, żeby w ramach pożyczonego od Mike'a Pondsmitha świata przedstawionego zaprezentować koherentną historię grupki nietuzinkowych indywiduów, którzy konsekwentnie, a przy tym na wpół świadomie dążą do samozagłady. Co jest w tym jednak najciekawsze, to nie mamy wcale do czynienia z bohaterami stojącymi po stronie dobra. Ba, w całym Night City ze świecą można szukać osób prawdziwie empatycznych i życzliwych, bo te najpewniej już dawno kopnęły w kalendarz albo skończyły jako dawcy organów (i to by była ta optymistyczna wersja wydarzeń). No ale właśnie - żyć jakoś trzeba. Przydałoby się nawet, żeby w zgodzie z jakimś kodeksem honorowym, jakkolwiek wykręcony by on nie był. I w odpowiedzi na tę nieśmiałą sugestię poznajemy Davida, nastolatka wychowywanego przez samotną, tyrającą po łokcie matkę, który jest właściwie nikim, choć nieustannie wtłacza mu się do głowy, że ma predyspozycje, aby stać się kimś. Chociaż nie, nie kimś. Musi znaleźć się na samym szczycie, bo przecież nie ma nic pomiędzy, tak jak w Night City nie ma miejsca na zwykłe wysokie budynki, a jedynie na ciemne zaułki oraz wyrąbiste drapacze chmur gigantycznych korporacji. Problem w tym, że każda droga wiedzie wprost w objęcia śmierci - pytanie tylko, jak bardzo spektakularnej, bo to jedyne, o czym ludzie mogą jeszcze decydować. Jeśli jest się biedakiem, to zwykle zdycha się od przypadkowej kulki w łeb zarobionej podczas losowo rozpętanej strzelaniny. Jeśli jednak jest się sprytnym i bogatym, wtedy faktycznie można przespać kilka nocy więcej w stylowym apartamencie, lecz trzeba się liczyć z tym, że aplikowane na potęgę wszczepy w końcu zrobią z mózgu kogel-mogel. I jasne, Cyberpunk: Edgerunners żadnych posthumanistycznych drzwi nie wywarza, bo przed nim zrobiły to dziesiątki tysięcy innych dzieł z gatunku sci-fi. To, co studiu Trigger udało się jednak zrobić, to przedstawić zwartą, kompetentną narracyjnie, zamkniętą opowieść... a przy okazji tchnąć drugie życie w markę, która na swoje nieszczęście została zajechana przez złą sławę niedorobionej gry.

Najlepsza soundtrack - Made in Abyss: Retsujitsu no Ougonkyou

Wyróżnienia: Akebi-chan no Sailor-fuku, Bleach: Sennen Kessen-hen, Chainsaw Man, Cyberpunk: Edgerunners, Isekai Yakkyoku, Ousama Ranking, Princess Connect! Re:Dive Season 2, Sabikui Bisco, Shokei Shoujo no Virgin Road, Slow Loop, SPY×FAMILY, Tate no Yuusha no Nariagari Season 2

Jeśli na cztery pierwsze utwory z płyty trzy razy z oczu pociekły mi łzy (w tym dwa razy podczas jednej piosenki), to znaczy, że ktoś coś zrobił dobrze. I jasne, w sezonie letnim wyżej oceniłam soundtrack do Cyberpunk: Edgerunners, ponieważ jest to coś stylistycznie unikalnego i wywołującego raczej rzadko spotykane uczucie patriotycznej dumy, jednak po czasie i ponownym odsłuchaniu różnych ścieżek dźwiękowych ostatecznie przeprosiłam się z Kevinem Penkinem. W mojej totalnie amatorskiej opinii o zdolnościach kompozytora częstoświadczy samo to, czy jego muzyka pasuje do danej produkcji. O ogromnym kunszcie można mówić wtedy, gdy utwór podbija stawkę danej sceny. Ale kiedy OST nawet podczas słuchania w oderwaniu od anime potrafi łapać za serce albo przywoływać w pamięci określoną sekwencję akcji, to wtedy (prawdopodobnie) można już mówić o czystym geniuszu. Nierzadko bywa też tak, że kompozytorzy dają z siebie 120% podczas pracy nad pierwszym sezonem bajki, natomiast później idą już nieco na skróty, posiłkując się remiksami najbardziej charakterystycznych utworów lub tworząc motywy przewodnie w oparciu o jakiś dobrze przyjęty rytm. Made in Abyss stanowi chlubny wyjątek od reguły. W Retsujitsu no Ougonkyou nie tylko zarzucono pomysł posiłkowania się najpopularniejszymi melodiami znanymi z poprzednich odsłon (poza jednym Swings and Roundabouts, które wykorzystano jako tło preview tytułu kolejnego odcinka), ale stworzono zupełnie nowe, nieustępujące kultowością Hanezeve Caradhina utwory. Jeśli chcecie dostać skondensowaną próbkę emocji fundowanych przez Made in Abyss, a jednocześnie zchallengować się, czy zdołacie pozostać całkowicie niewzruszeni, koniecznie włączcie sobie 7-minutowe Old Stories i dajcie się w całości pochłonąć melodii. Niepłakanie na śmierci Mufasy w Królu lwie to przy tym absolutny pikuś. Nawet nie można powiedzieć, że muzyka jest strikte smutna czy tęskna. Dla mnie jest po prostu piękna. Piękna i niepowtarzalna, bo takiego zestawienia dźwięków nie doświadcza się wszędzie. Tak wspaniała kompozycja nie mogłaby powstać, gdyby nie zabrał się za nią Australijczyk z wyrąbanym w kosmos poziomem wrażliwości oraz znajomością totalnie niszowych instrumentów, które w sam raz pasują do opowieści o odkrywaniu nieznanego. A kropką nad i mojej dozgonnej miłości do twórczości Kevina Penkina niech będzie równoległe wyróżnienie sountracku do drugiego sezonu Tate no Yuusha. Jakkolwiek tandetna by to nie była odsłona, to chociaż istnienie tej animacyjno-fabularnej cienizny pozwoliło cieszyć się wspaniałym, podniosłym bitewnie OSTem.

Najlepszy opening - "Hadaka no Yuusha" Vaundy (Ousama Ranking)


Wyróżnienia:
"Hajimari no Setsuna" Roubai Gakuen Chuutoubu 1-nen 3-gumi (Akebi-chan no Sailor-fuku)
"Seishun Complex" Kessoku Band (Bocchi the Rock!)
"KICK BACK" Kenshi Yonezu (Chainsaw Man)
"Narihibiku Kagiri" YUKI (Dance Dance Danseur)
"Dokidoki Idea wo Yoroshiku!" Katajou DIY-bu!! (Do It Yourself!!)
"Honey Jet Coaster" Nasuo☆ (Kawaii dake ja Nai Shikimori-san)
"Katachi" Riko Azuna (Made in Abyss: Retsujitsu no Ougonkyou)
 "1" MOB CHOIR (Mob Psycho 100 III)
"Ciki Ciki Bam Bam" QUEENDOM (Paripi Koumei)
"Lost Princess" Pecorine, Kokkoro i Karyl (Princess Connect! Re:Dive Season 2)
"Kaze no Oto sae Kikoenai" JUNNA (Sabikui Bisco)
"The Rumbling" SiM (Shingeki no Kyojin: The Final Season Part 2)
"Mixed Nuts" Official HIGE DANdism (SPY×FAMILY)
"SOUVENIR" BUMP OF CHICKEN (SPY×FAMILY Part 2)
"Aiue" MAISONdes feat. Minami i SAKURAmoti (Urusei Yatsura (2022))

Cholera. Shingo Yamashita znowu to zrobił. I to nie jeden, nie dwa, ale calutkie trzy razy. W zeszłym roku rozpływałam się nad openingiem, który stworzył do Jujutsu Kaisen, natomiast w tym roku - i to praktycznie zaraz na samym jego starcie - podbił moje serce chyba nawet ciekawszym drugim openingiem do Ousama Ranking. Shingo Yamashita posiada niesamowity talent, aby łączyć spoilery, randomowość, epickość i zawrotną dynamikę, tworząc z tego coś, co w każdym innym przypadku skończyłoby się srogim wyrzygiem niszczącym widzom całą zabawę z oglądania (coś w rodzaju openingu do pierwszego Fumetsu no Anata e). Ale nie tu. W openingu do Ousama Ranking pokuszono się nawet o wprowadzenie bardzo wyraźnego motywu przewodniego, którym jest światło i mrok. Czasami działają jako kontrast, przedstawienie dobra i zła, a czasami jako uzupełnienie, swoiste yin i yang, tak jak przecież Bojji jest ukochanym słoneczkiem nas wszystkich, a Kage - literalnie cieniem, lecz mimo to łączy ich prawdziwie dozgonna przyjaźń. Reżyser znakomicie bawi się również ustawieniem kamery, która raz pokazuje wielki świat oczami małego protagonisty, a czasami zachwyca nas rozmachem i przestrzenią, jaką oglądać mogą prawdziwe olbrzymy. To, że postacie mają dupiaste podbródki, spiczaste nosy bądź składają się z dwóch ciemnych kleksów sunących po powierzchniach płaskich nie odbiera ani troszeczkę dostojności, jaka bije z animacji. Nie można też zapominać o genialnym utworze Hadaka no Yuusha (dosłownie Nagi Bohater) w wykonaniu Vaundy - człowieka-orkiestry, który nie dość, że śpiewa, to jeszcze sam sobie piosenki pisze, komponuje, produkuje i jeszcze okładkę singlowi skleci nienajgorszą. Utwór stworzony na potrzeby Ousama Ranking zaczyna się od rzewnej, samotnej gitarki i utrzymanym na wyższych rejestrach męskim głosie opowiadającym o kimś zalewającym się łzami, który po kilku taktach zjeżdża wraz z resztą muzyki w mocne, rockowe, wywołujące gęsią skórkę rejestry. Jak dla mnie - po prostu rewelacja, której mogłabym (i co robię!) słuchać w kółko. Na dodatek gdybym jakimś cudem zapomniała o istnieniu Ousama Ranking, to i tak piałabym tu peany na cześć niepodrabialnego stylu Shingo Yamashity, bo zaraz na drugim miejscu topki 2022 roku postawiłabym najpewniej opening do Chainsaw Mana - tak absurdalny i odczapowy, że aż jedyny w swoim rodzaju. Po tak konsekwentnej passie tworzenia kultowych czołówek wprost nie mogę się już doczekać, czym ten wirtuoz digitalowej animacji postanowi zachwycić nas w 2023 roku... bo że zachwyci, to akurat mamy pewne jak w banku.

Najlepszy ending - wszystkie endingi (Chainsaw Man)


Wyróżnienia:
"Let You Down" Dawid Podsiadło (Cyberpunk: Edgerunners)
"Heart wa Oteage" Airi Suzuki (Kaguya-sama wa Kokurasetai: Ultra Romantic)
"My Nonfiction" Miyuki Shirogane i Chika Fujiwara (Kaguya-sama wa Kokurasetai: Ultra Romantic)
"Route BLUE" Yuki Nakashima (Kawaii dake ja Nai Shikimori-san)
"Kigeki" Gen Hoshino (SPY×FAMILY)
"Shikisai" yama (SPY×FAMILY Part 2)
"Yofukashi no Uta" Creepy Nuts (Yofukashi no Uta)

O ile w podsumowaniu sezonu jesiennego zdecydowałam się udawać obiektywizm i wybrać faktycznie jeden ending, tak podczas konstruowania podsumowania roku czuję nieco więcej swobody, więc czemu by nie zaszaleć... i jednak nie nagrodzić Chainsaw Mana jako całość. Co by nie mówić, większość serii nawet jednego sensownego endingu przygotować nie może, ograniczając się do zagrań w rodzaju kadrowania przez półtorej minuty pojedynczego nieruchomego obrazka (i to często nie jakoś wybitnie pięknego). Studio MAPPA wyszło jednak daleko poza strefę komfortu i nie tylko przygotowało 12 11 różnorodnych animacyjnie klipów, to jeszcze na tę okoliczność zaprosiło do współpracy praktycznie same topowe gwiazdy, począwszy od Vaundy, przez ZUTOMAYO, Maximum the Hormone, Syudou, TK from Ling tosite sigure czy Aimer, a skończywszy na aktualnym bożyszczu japońskiej sceny muzycznej, czyli Eve. Jasne, już przy okazji Dorohedoro MAPPA pokusiła się o mały eksperyment z większą liczbą endingów, ale ich jakość, styl i pomysł mimo wszystko nie dorównywały temu, co udało się powołać do życia w 2022 roku. Co ciekawe, większość endingów Chainsaw Mana jest w całości dziełem pojedynczych animatorów (robiąc za ich swoiste CV) i chociaż każde z nich wyróżnia się swoim własnym, niepodrabialnym stylem, to wszystkie one perfekcyjnie pasują do charakteru bajki. Początkowe endingi, zabawniejsze i bardziej swawolne, świetnie korespondują z luzackim początkiem historii, kiedy to dopiero poznajemy kolejne postacie, natomiast gdy doszło do pierwszego krwawego zwrotu akcji, wówczas na salony wjechały narkotyczne endingi przepełnione symboliką i mrugnięć okiem do czytelników mangi. Na dodatek studio MAPPA jak mało które nauczyło się w marketing. Zamiast blokować wrzucane z prywatnych kont filmiki czy zostawiać robotę jakiemuś Crunchyrollowi, samo zadbało o to, aby zaraz po emisji danego odcinka ending pojawiał się także na oficjalnym profilu na Youtubie, wykręcając takie liczby, że nie powstydziłyby się ich trailery najnowszych filmów Marvela. Rekordzista, czyli 3. ending od zespołu Maximum the Hormone, zgarnął na ten moment aż 17 milionów wyświetleń, a zliczając do kupy absolutnie wszystkie klipy, średnia plasuje się na poziomie 6,3 miliona odsłon. Mam nadzieję, że dostali z tego jakąś dobrą kasę, która w formie premii trafiła do wszystkich murzyniących przy tym anime pracowników. A zdecydowanie na nią zasłużyli, zwłaszcza że ten mini-projekt kryjący się pod roboczą nazwą "endingi Chainsaw Mana" stanowi fenomenalny kreatywnie precedens... oraz coś, czego prędko drugi raz raczej nie zobaczymy.

Najlepszy insert song - "Tot Musica" (One Piece Film: Red)


Wyróżnienia:
"Avid" (86 Part 2)
"Junjou Maid Bukkoro-Shu Kiss" (Akiba Meido Sensou)
"Number One" (Bleach: Sennen Kessen-hen)
"Guitar to Kodoku to Aoi Wakusei" (Bocchi the Rock!)
"I Really Want to Stay At Your House" (Cyberpunk: Edgerunners)
"SONG FOR LIFE" (Healer Girl)
Bitwa rapowa z 5. odcinka (Kaguya-sama wa Kokurasetai: Ultra Romantic)
"Old Stories" (Made in Abyss: Retsujitsu no Ougonkyou)
"DREAMER" (Paripi Koumei)
"TBD" (SPY×FAMILY)
"Losstime" (Yofukashi no Uta)

Wybrałam Tot Musicę bardziej jako symbol, ponieważ One Piece Film: Red nie byłby tym samym widowiskiem bez wszystkich siedmiu wykonanych przez Ado piosenek (btw wszystkie lubię chyba tak samo mocno). W ogóle nawet nie wiem, od czego zacząć opisywanie tego przeżycia, jakim była możliwość zobaczenia filmu ze Słomkowymi na wielkim, kinowym ekranie. Chciał nie chciał seans od razu zyskuje jakieś +200 do zajebistości, gdy można podziwiać każdy animowany detal, a muzyka wwierca się w mózg aż miło. Jeszcze zanim było pewnym, że film pojawi się także w Polsce, z wypiekami na twarzy śledziłam YouTube, gdzie co kilka tygodni wypuszczano premierowo nową piosenkę z filmu razem z animowanym teledyskiem. I chociaż fabuła One Piece Film: Red nie powala jakąś nadzwyczajną złożonością, to wcale się nie dziwię, czemu zarobił on takie kokosy. Po prostu idealnie utrafiono z marketingiem. Postawiono na zdolną, trendującą w mediach artystkę, zatrudniono świetnych (a przede wszystkim znanych) kompozytorów, wykorzystano potencjał drzemiący w gromadzeniu ludzi na youtube'owych premierach i bum - o kinówce mówiło się na długo, dłuuugo przed i jeszcze całkiem sporo po premierze, zwłaszcza że chyba każdemu wpadł w ucho przynajmniej jeden z zaprezentowanych insert songów. Całkiem sprytnie wpisano je też w fabułę - zarówno pod względem znaczenia samych tekstów, jak i faktu, że piosenki są integralną częścią wielkiego koncertu zorganizowanego przez Utę, córkę Shanksa i przyjaciółkę z dzieciństwa Luffyego, która stała się znaną na cały świat diwą. Pod powierzchnią radosnego show kryje się jednak znacznie mroczniejszy plan, a jego punktem zwrotnym jest właśnie Tot Musica, utwór, który potrafi doprowadzać do zagłady całych krajów. Swoją drogą uważam to za niesamowicie zabawne i przewrotne, aby piosenkę o tak nieszczycielskiej mocy zaaranżował nie kto inny, jak nasz stary, dobry Hiroyuki Sawano. No faktycznie, w sumie strach się bać takiego z nagła zapuszcznego Sawano-dropa. Jednocześnie jest to utwór, który rozbrzmiewa, kiedy na ekranie dochodzi do kulminacji ogromnej, przeepickiej bitwy, w którą zaangażowanych jest tyle ważnych postaci, że nie widziałam tak potężnego cameofestu od czasów oglądania Avengers: Endgame. Ta scena bezwzględnie wymaga drugiego albo nawet i dziesiątego obejrzenia, żeby zdołać objąć to wszystko rozumem. Co prawda jest już stanowczo za późno, żeby polecać wam udać się do kina na seans One Piece Film: Red, ale chociaż zachęcam do odwiedzenia profilu Ado na YT, aby nadrobić ślicznie zanimowane piosenki pochodzące z tego wyjątkowo udanego widowiska.

Najlepszy seiyuu - Atsumi Tanezaki

(Dobermann z Arknights: Reimei Zensou, Niki z Dr. Stone: Ryuusui, Patty z Exception, Emporio z JoJo no Kimyou na Bouken Part 6: Stone Ocean Part 2 i JoJo no Kimyou na Bouken Part 6: Stone Ocean Part 3, Hinatsuru z Kimetsu no Yaiba: Yuukaku-hen, Tome Kurata z Mob Psycho 100 III, Sajuna Inui z Sono Bisque Doll wa Koi wo Suru, Anya Forger ze SPY×FAMILY i SPY×FAMILY Part 2, Pii  z Yoru wa Neko to Issho)

Wyróżnienia: 
 - Natsuki Hanae (Amane Grace z Gunjou no Fanfare, Elan Ceres z Kidou Senshi Gundam: Suisei no Majo, Tanjirou Kamado z Kimetsu no Yaiba: Yuukaku-hen, Milo Nekoyanagi z Sabikui Bisco, Falco Grice z Shingeki no Kyojin: The Final Season Part 2, Shinpei Ajiro z Summertime Render, Vanitas z Vanitas no Karte Part 2)
- Rina Satou (Ranko Mannen z Akiba Meido Sensou, Amane Ubuyashiki z Kimetsu no Yaiba: Yuukaku-hen, Hiling z Ousama Ranking)
- Ryouta Suzuki (Ryuusui Nanami z Dr. Stone: Ryuusui, Yuu Ishigami z Kaguya-sama wa Kokurasetai: Ultra Romantic, Bisco Akaboshi z Sabikui Bisco)
- Sora Amamiya (Erika Kizaki z Akebi-chan no Sailor-fuku, Sena Narumi z Heroine Tarumono! Kiraware Heroine to Naisho no Oshigoto, Aqua z Isekai Quartet Movie: Another World, Chizuru Ichinose z Kanojo, Okarishimasu 2nd Season, Yachiyo Nanami z Magia Record: Mahou Shoujo Madoka☆Magica Gaiden Final Season - Asaki Yume no Akatsuki, Ayame Himuro z Rikei ga Koi ni Ochita no de Shoumei shitemita. Heart, Nazuna Nanakusa z Yofukashi no Uta)
- Takehito Koyasu (Bonchien Nikolai La Tastypeach Uralys z Fumetsu no Anata e 2nd Season, Gabriel z Hataraku Maou-sama!!, Benno z Honzuki no Gekokujou: Shisho ni Naru Tame ni wa Shudan wo Erandeiraremasen 3rd Season, Wuja z Isekai Ojisan, Dio Brando z JoJo no Kimyou na Bouken Part 6: Stone Ocean Part 2 i JoJo no Kimyou na Bouken Part 6: Stone Ocean Part 3, Zeke z Shingeki no Kyojin: The Final Season Part 2, Gregory Sunshine z Tiger & Bunny 2)
- Yoshino Aoyama (Hitori Gotou z Bocchi the Rock!, Eve i Evelyn z Shadows House 2nd Season)

Podobnie jak w zeszłym roku, kiedy to zaskoczyła mnie skala głosowych możliwości Yumiri Hanamori, tak i w tym roku jedna aktorka dała szczególnego czadu jeśli chodzi o różnorodność odgrywanych postaci. A chodzi o Atsumi Tanezaki - laureatkę nagrody najlepszej aktorki drugoplanowej z 14. edycji Seiyuu Awards oraz prawdziwą weterankę w kategorii liczby przyjętych ról, mimo że w branży seiyuu działa "zaledwie" od 2012 roku, kiedy to zadebiutowała jako Natsume z Tonari-no Kaibutsu-kun/Bestii z ławki obok. Rok 2022 okazał się jednak dla niej o tyle znaczący, ponieważ to właśnie Atsumi Tanezaki udźwignęła na swoich barkach rolę 4-letniej 5-letniej w teorii 6-letniej Anyi Forger ze SPY×FAMILY. Było to zadanie o tyle wymagające, ponieważ Szpiegorodzinka ciesząca się ogromną popularnością wśród czytelników Shounen Jumpa+ praktycznie stoi Anyą i jej głuptaskowatymi (acz często wypowiadanymi ze śmiertelną powagą) komentarzami wspieranymi przez memiczne miny. Bez odpowiednio przyjemnego głosiku i akuratnego komediowego timingu cała seria po prostu ległaby w gruzach, niezależnie od tego, jak bardzo studia WIT i CloverWorks dopieściłyby ją pod każdym innym względem. Na szczęście obyło się bez takich sporów jak miało to miejsce w przypadku castingu na Makimę z Chainsaw Mana, a Atsumi Tanezaki została powszechnie pokochana jako Anya, udowadniając tym samym, że małe, gremlinowate dziewczynki absolutnie nie są jej straszne. To jednak tylko jedna strona jej niesamowitego talentu, gdyż aktorka ta ma na swoim koncie multum równie znakomitych występów małego i dużego formatu, które mają jednak kompletnie inny wibe niż Anya. Wszak to właśnie ona wcieliła się w strachliwego Emporio z 6. partu JoJo, ciekawską przewodniczącą Klubu Telepatii z Mob Psycho 100 III, twardą Niki z Dr. Stone: Ryuusui, dumną Inui (tą mniejszą, nie tą cycatą) z Sono Bisque Doll wa Koi wo Suru czy melancholijną Chise z Mahoutsukai no Yome: Nishi no Shounen to Seiran no Kishi. A wymieniłam tylko te ważniejsze role, bo w każdym sezonie 2022 roku występowała średnio w 4-5 produkcjach. Czyli nie tylko jest ogromnie zdolna, ale jeszcze pracowita jak mało kto. To prawdziwa przyjemność móc co roku odkrywać tego rodzaju tytanów branży seiyuu i na nowo zaskakiwać się niezmierzonymi możliwościami japońskich aktorów głosowych.

Najlepsza postać żeńska - Hiling (Ousama Ranking)


Wyróżnienia: Vladilena Milizé (86 Part 2), Makima (Chainsaw Man), Rebecca (Cyberpunk: Edgerunners), Miku Suride (Do It Yourself!!), Chisato Nishikigi (Lycoris Recoil), Marin Kitagawa (Sono Bisque Doll wa Koi wo Suru), Hizuru Minakata (Summertime Render), Anya Forger (SPY×FAMILY)

Nie wiem, czy kiedykolwiek się tym dzieliłam, ale z bohaterkami żeńskimi zwykle mam tak, że częściej mnie wkurzają niż potrafię z nimi sympatyzować. Wystarczy jedna drobnostka, która mi się nie spodoba, a cała osobowość wydaje mi się przez to nie do zniesienia. Ale nie w tym roku. Co jak co, ale poziom kreacji żeńskie tym razem przewyższyły panów o kilka głów. A konkretnie o tyle, ile zostało tu wymienionych laureatek. Co jest jednak szczególnie warte odnotowania, to fakt, że spośród panienek i kobiet dość młodych wiekiem najwięcej atutów pokazała ta najsta... najdojrza... ta, która zgromadziła najwięcej życiowego doświadczenia. O. A chodzi tu oczywiście o królową Hiling z Ousama Ranking. Na początku wydawała się sztampową złą macochą rodem z filmów Disneya, która próbuje wysiudać pasierba z przysługującej mu pozycji, jednak z czasem odkrywamy, że pod grubą warstwą zgorzkniałości i bezceremonialności kryje się niesamowicie wrażliwe serce. Ogólnie rzecz biorąc Hiling kieruje się bardzo słusznymi pobudkami i obu swoich synów kocha tak samo mocno, tyle że z czasem w jej sposób bycia wkradła się zbyt duża wyniosłość, co może mieć zresztą związek z tym, że dużo sił kosztowało ją zajmowanie się Daidą od samego niemowlęcia (króla Bosse jakoś zupełnym przypadkiem nigdy nie było wtedy w pobliżu), plus musiała godnie reprezentować kraj jako druga z kolei królowa. Tymczasem na późniejszym etapie trwania anime widać, że jest z niej równa babka, co nie boi się utraty godności (ach ta pamiętna scena naprężenia bicków, aż popękała jej cała góra eleganckiej sukienki!) czy narażenia własnego życia na szwank, jeśli tylko może ochronić swoich bliskich. Ba, nawet języka migowego była w stanie się nauczyć, bo zależało jej na zmniejszeniu dystansu między nią a Bojjim! Osobiście jednak najbardziej cenię sobie królową Hiling za to, że jako jedyna z caluteńkiej obsady zachowała zdrowy rozsądek aż do samego końca pierwszego sezonu anime, nie godząc się z błyskawicznym przebaczeniem win śmiertelnemu wrogowi, nie mówiąc już o tym, jaki numer postanowił wyciąć jej syn. Była ostatnim bastionem prawdziwej praworządności oraz głosem widzów, którzy jako żywo komentowali przed ekranami, że nawet nawracanie dzięki nakama power ma swoje granice, a resocjalizacja polega na czymś więcej niż tylko na stwierdzeniu "no bo to wszystko przez traumatyczne backstory". Z tychże właśnie powodów Hiling nie tylko zasługuje na miano prawdziwie kochającej matki, ale po prostu wspaniałej, twardej kobiety, którą warto stawiać za wzór do naśladowania.

Najlepsza postać męska - Desha (Ousama Ranking)


Wyróżnienia: Maine (Cyberpunk: Edgerunners), Ryuusui Nanami (Dr. Stone: Ryuusui), Fudou Aikawa (Koi wa Sekai Seifuku no Ato de), Mika (Lycoris Recoil), Ekubo (Mob Psycho 100 III), Despa (Ousama Ranking), Kongming (Paripi Koumei)

Dziś prawdziwych panów już nie ma... a przynajmniej brakuje takich, którzy mieliby na koncie przejście jakichś spektakularnych przemian (no dobra, duchów nie liczymy). W 2022 roku pojawiło się ich tylu, co kot napłakał, choć skłamałabym też, gdybym stwierdziła, że absolutnie nikt nie miał w sobie chociaż tej minimalnej głębi lub wartego pochwalenia typu charakteru. Uwzględniając takie kryterium intensywnie zastanawiałam się nad kandydaturą Ryuusuia z Doktora Kamienia, jednak zdaję sobie sprawę, że mój pogląd na jego postać dość mocno zakrzywia znajomość mangi i dalszych wydarzeń - a dopiero nawarstwienie się kolejnych jego dokonań i słów czynią z niego jednego z najlepszych bohaterów tej przygodowej serii. I dlatego Ryuusui musi jeszcze poczekać na swoją kolej, natomiast w zamian zdecydowałam się uhonorować za zasługi dla fabuły Ousama Ranking najstarszego z trzech braci pochodzących z królestwa Podziemia. Jasne, król Desha to nie poziom władcy absolutnie doskonałego pokroju Gilgamesha z Fate/Grand Order: Zettai Majuu Sensen Babylonia, ale i tak posiada wszelkie potrzebne przymioty, aby uznawać go za wysoce sprawnego monarchę. Nie dobrego, co to to nie. Sprawnego. Tyle że właśnie o to chodzi, że ktoś pokroju Deshy nie może sobie pozwolić na otwartą dobroć i empatię - nie w kraju, który stanowi dosłowny przedsionek do piekieł i stoi na straży bezpieczeństwa świata ludzi. Dodatkowo ogromnie ciąży mu spuścizna odziedziczona po jego okrutnym ojcu, a zarazem bogu, którego by zrzucić z tronu, musiał uciec się do niemal bliźniaczo wstrętnych metod. Oczywiście jego bracia potępiali go w kwestii stosowanych zagrywek, lecz choć mieli całkowitą rację, nie godząc się na katowanie niewinnych istot, zżerała ich też wściekłość. Wściekłość na własną słabość, bo Desha jako jedyny był w stanie okiełznać zżerające go poczucie winy i skupić się na odpowiedzialności za podlegających mu obywateli, wiedząc, że jeśli nie zginie jednostka lub kilka, to zginą absolutnie wszyscy. Na szczęście nie przeorało mu to psychiki i w późniejszym czasie Desha wciąż imponuje jako król silny, dumny i nader surowy, ale jednak nie okrutny. Widać to chociażby po jego działaniach przy okazji interwencji w królestwie Bosse, kiedy to chciał posprzątać należący do niego bałagan, ale nie skrzywdził nikogo, kto nie zaliczał się pod jego, hm, jurystrykcję. Był nawet w stanie zdobyć się na szlachetny akt ułaskawienia dawnych przewin i to w znacznie lepszym stylu, niż miało to miejsce z inną postacią w finale anime. Szkoda jedynie, że pierwszy sezon postanowił aż tak bezceremonialnie uciąć jego wątek potężnym cliffhangerem, ale trzymam mocno kciuki, że Desha nie powiedział jeszcze w tej historii ostatniego słowa.

Najlepsza para - Fudou i Desumi (Koi wa Sekai Seifuku no Ato de)


Wyróżnienia: David i Lucy (Cyberpunk: Edgerunners), Miyuki i Kaguya (Kaguya-sama wa Kokurasetai: Ultra Romantic), Izumi i Shikimori (Kawaii dake ja Nai Shikimori-san), Uzui i żony (Kimetsu no Yaiba: Yuukaku-hen), Ka Koushun i Jusetsu (Koukyuu no Karasu), Sasaki i Miyano (Sasaki to Miyano), Gojou i Kitagawa (Sono Bisque Doll wa Koi wo Suru), Vanitas i Jeanne (Vanitas no Karte Part 2)

Jeśli rozpoczynasz rom-com od odcinka, w którym główni bohaterowie decydują się oficjalnie spiknąć, to znaczy, że robisz to naprawdę dobrze. Szkoda jedynie, że po tak zacnej jakości parę trzeba się było cofnąć aż do sezonu wiosennego. No ale cóż. Na całe szczęście nie są to kandydaci na pół gwizdka, a mocarni pretendenci, którzy śmiało mogliby zawalczyć w gronie najzdrowszych związków ostatniego dziesięciolecia. Zwłaszcza Fudou w pełni zasługuje na tytuł chłopaka na medal, gdyż w przeciwieństwie do swoich kolegów po romansowym fachu, nie emanuje aurą samca alfa, któremu kobita się należy z samego faktu istnienia i tyle. Oooo nie. Pan Czerwony Gelato raz za razem udowadniał widzom, że bycie prawdziwym mężczyzną to wykazywanie się cywilną odwagą w przyznawaniu się do błędów, troszczenie się o ukochaną niezależnie od posiadanej przez nią pary w łapie, komplementowanie jej z potrzeby własnego serca (czym zdołał chyba przebić Nasę z Tonikaku Kawaii jeśli chodzi o częstotliwość rozczulania się nad życiową partnerką) i po prostu bycie przy niej, nawet jeśli niekiedy oznacza to konieczność odbycia nadświetlnego sprintu w samym środku nocy, by na chwilę stanąć pod oknem zajmowanego przez nią akademika. Znów Desumi, choć nie jest aż tak bezpośrednia i prostolinijna jak Fudou, ze wszystkich sił stara się dotrzymywać mu tempa, przynajmniej na tyle, na ile tylko może to zrobić dziewczyna od małego indoktrynowana złodupctwem i manią zdobywania coraz większej potęgi. A ta akcja, kiedy Desumi szczerze oznajmiła, że dostała propozycję przetransformowania się w gorylicę, natomiast Fudou bez sekundy wahania zapewnił ją, że w każdej wersji pozostanie piękna i będzie ją tak samo wspierał, niezależnie od wybranej opcji? Kurde, no i znowu oczy mi się pocą... Te rozczulające, chińskobajkowe drobnostki sprawiają, że moje serce raz za razem roztapia się od wszechogarniających pozytywnych emocji. Co pozostaje w tym wszystkim jednak najważniejsze - chociaż Fudou i Desumi są parą sympatyczną i otwarcie wyrażającą swoje uczucia, to i tak doskonale działają w ramach swojego nadzwyczaj komediowego settingu. Nawet kiedy się pojedynkują, by ukryć przed innymi swój mezalians, to walczą całkiem na serio, mając pełne zaufanie do wysokich umiejętności swojego "przeciwnika". Czyli że da się skonstruować parę, która będzie tak samo zabawna i rozczulająca, jak postępowa? Oczywiście, że się da, i to nie musi być wcale pompatyczne widowisko zżynające poziomem zawikłania z brazylijskich (choć dzisiejsze pokolenie powiedziałoby pewnie, że z tureckich) telenoweli.

Najlepsza seria akcji/przygodowa - SPY×FAMILY


Wyróżnienia: Akiba Meido Sensou, Chainsaw Man, Chikyuugai Shounen Shoujo, Cyberpunk: Edgerunners, Lycoris Recoil, Made in Abyss: Retsujitsu no Ougonkyou, Mob Psycho 100 III, Ousama Ranking, Princess Connect! Re:Dive Season 2, Shingeki no Kyojin: The Final Season Part 2, Shokei Shoujo no Virgin Road, SPY×FAMILY Part 2, Summertime Render

Niemal do ostatniej chwili zastanawiałam się, czy większej dawki skoncentrowanej epickości na miarę japońskiego Johna Wicka nie zapewniło w tym roku Lycoris Recoil. Nie mogłam jednak przejść obojętnie wobec dokonań SPY×FAMILY oraz tego, jak wiele ta seria wprowadziła świeżości do skostniałego podgatunku przygodowych shounenów, które do tej pory musiały uwzględniać trzy święte składowe: nastoletnich protagonistów, magiczne moce i pojedynkowanie się z potężnymi złodupcami. Ale nie ze Szpiegorodzinką takie numery. Tutaj za głównych bohaterów robi dość niestandardowe trio w składzie: dorosły mężczyzna (sztuk jeden), dorosła kobieta (sztuk jeden) oraz kilkuletnia dziewczynka (sztuk co prawda również jeden, ale w zupełności wystarcza za cały pluton). Obecności nastolatków nie stwierdzono. Jeśli znów chodzi o podpunkt dotyczący magicznych mocy, to owszem, takowe istnieją, jednak mówimy o całych dwóch umiejętnościach - czytaniu w myślach oraz przewidywaniu przyszłości - których nawet nie można używać w bezpośrednich starciach, żeby móc komuś efektowniej przywalić z piąchy. Co się znów tyczy potężnych antagonistów, to większość przeciwników, z którymi musi zrobić porządek szpiegowska organizacja WISE, nie jest nawet jakoś solidnie silna, a ten prawdziwie ostateczny boss bynajmniej nie korzysta z fizycznej siły, a z potęgi politycznej uniemożliwiającej zbliżenie się do niego choćby na kilka kilometrów. W efekcie otrzymaliśmy serię, która mało już przypomina te doskonale wszystkim znane Rybie Ciasteczka, Wybielacze, Jedne Kawałki, Czarne Kończynki czy Wróżkowe Ogony, a bardziej aspiruje do miana kuzyna Kryptonimu U.N.C.L.E. albo osadzonej w zimnowojennych klimatach siostrzenicy Stawki większej niż życie. Muszę też przyznać, że na tak szczególne uznanie zasługuje przede wszystkim część pierwsza SPY×FAMILY, gdyż to właśnie w niej położono podwaliny pod Operację Strix i powołano do życia w pełni funkcjonalną rodzinkę Forger (poza tym nie oszukujmy się - cour z wiosny ma o wiele bardziej spójnie prowadzoną narrację niż chaotyczny cour jesienny). Co więcej chociaż seria pozbawiona jest tych wszystkich nostalgicznych naleciałości gromadzonych przez dekady shounenowej stagnacji, na których wychowaliśmy się my, nasi ojcowie i nawet pies sąsiada, to tytuł wciąż zdołał zyskać przychylność nie tylko czytelników Shounen Jumpa+, ale także widzów wyprodukowanego przez combo studia WIT i Cloverworks anime. I właśnie dzięki stawianiu na niebanalne pomysły oraz istnieniu tak memicznych istot jak Anya chińskie bajki mogą wreszcie poszczycić się zasłużonym miejscem w mainstreamowych mediach.

Najlepszy dramat/seria psychologiczna - 86 Part 2


Wyróżnienia: Cyberpunk: Edgerunners, Dance Dance Danseur, Made in Abyss: Retsujitsu no Ougonkyou, Ousama Ranking, Shingeki no Kyojin: The Final Season Part 2

Długo zastanawiałam się, czy zamiast drugiej części Eighty-Six nie wybrać takich Krawędziobiegaczy albo Dance Dance Danseur, jednak wystarczyło przypomnieć sobie tylko jedno - co jak co, ale w 2022 roku temat wojny stał się nam wszystkim trochę bardziej bliski niż byśmy tego chcieli. Na dodatek pewnie nikt nie myśli o 86 Part 2 w kontekście bajek z tego roku, jednak trzeba pamiętać, że dwa ostatnie epizody zostały wyemitowane dopiero w połowie marca. Och, i co to były za przepiękne, pełne symboliki epizody. Pierwsza część anime była co prawda bardziej spójna narracyjnie, natomiast dopiero druga zaczyna wywlekać wszystkie co ciekawsze tematy, w tym szeroko pojmowane PTSD. Współcześnie przyjęło się raczej sądzić, że z zespołem stresu pourazowego mierzą się dojrzali weterani wojenni, którzy spędzili na froncie dużo za dużo czasu, jednak warto by się zastanowić, do jakiego koziego rogu zostanie zapędzona ludzka psychika, jeśli z koszmarem wojny będzie się mierzyć osoba ledwo nastoletnia. I, co gorsza, nie pójdzie na front z własnej potrzeby serca, aby bronić domu, rodziny i ojczyzny, jak na nieszczęście widzimy to za naszą wschodnią granicą, ale na podstawie najgorszego rodzaju przymusu, będąc traktowanym jak byle mięso armatnie (co i tak stanowi przykrywkę dla regularnej eksterminacji mniejszości). Na dodatek postać Shina jest o tyle bardziej tragiczna, ponieważ jest w swoim fachu aż nazbyt dobry, co przekłada się na konieczność oglądania śmierci nieco mniej wprawnych w operowaniu mechami towarzyszy. Kiedy emitowano drugi cour, nie rozumiałam trochę, czemu miał służyć pospiesznie upchnięty wątek z tym poznanym w szkole wojskowej okularnikiem. Z czasem zrozumiałam jednak, że stanowił on element większej układanki ukazującej rozkład psychiki członków Spearhead. Miał pokazywać, jak w zupełnie inny sposób republika Giad podchodziła do śmierci swoich żołnierzy, choćby i tych najmniej uzdolnionych, podczas gdy dla Shina totalna znieczulica stała się chlebem powszednim. W końcu na jego oczach niejednokrotnie ginęli przyjaciele, których znał o wiele dłużej i znacznie lepiej niż takiego jednego okazującego mu dobre serce Eugena. No i koniecznie trzeba jeszcze wspomnieć o chorobliwych ciągotach Shina do pakowania się w samo centrum najbardziej zajadłych walk. Z jednej strony mania ta opierała się na głęboko zakorzenionej odpowiedzialności, że tylko on jeden jest w stanie sprostać misjom samobójczym, ale z drugiej... za każdym razem podświadomie liczył na to, że któraś z nich naprawdę będzie samobójcza. Że w końcu i po niego przyjdzie zasłużona kostucha, która pozwoli mu odpocząć. Tylko tak prawdziwie odpocząć, nie próbować nieudolnie zapomnieć o horrorze dziejącej się tuż obok wojny wśród udawanego spokoju republiki Giad. A to i tak stanowi zaledwie ułamek ogromu przemyśleń, które do zaoferowania ma 86 Part 2... i z którymi koniecznie warto się zapoznać, zwłaszcza w kontekście tego mocno dołującego międzynarodowo 2022 roku.

Najlepsze ecchi - Sono Bisque Doll wa Koi wo Suru


Wyróżnienia: Koi wa Sekai Seifuku no Ato de

Wiem, że powtarzam się niczym zacięty odtwarzacz muzyki na Windows Vista, ale spośród dobrych ecchi najlepsze (a zarazem trafiające do najszerszego grona odbiorców) są według mnie te serie, które robią to w sposób nienachalny i nieinwazyjny. Łapanie za cycka, kiedy protagonista przewróci się na niczego nieświadomą koleżankę? Meh. Pokazywanie majtasów bohaterki, bo jakiś dziki podmuch wiatru podniósł jej spódniczkę? Passe. Znacznie lepiej, kiedy to ona sama pokaże bieliznę, nie mając na myśli nic zdrożnego, no bo przecież dla przykładu trzeba zdjąć miarę, by móc na tej podstawie uszyć zacny - i wcale nie mniej wyuzdany - cosplay. Gdyby jeszcze Gotou nie miał aż tak podkręconych do maksimum i pomnożonych razy pięć reakcji, to już w ogóle byłoby miodzio, ale najważniejsze, że Sono Bisque Doll wa Koi wo Suru miało kogoś tak swobodnego w kontaktach międzyludzkich jak Marin Kitagawa. Co ciekawe praktycznie cały fanserwis kręci się wokół niej (pomijając może dwie niższych lotów sceny skupiające się na bohaterkach z drugiego planu), a mimo to wcale się on człowiekowi nie nudzi. Wystarczyło jedynie nie korzystać z przetartych niczym stare dresy na dupcu schematów, żeby słowa albo wygibasy Marin jakoś tak mimowolnie podnosiły libido. Dodatkowo Kitagawa jest w pełni świadoma pewnych niedwuznacznych sytuacji i potrafi nawet w ich trakcie niewybrednie zażartować, lecz nigdy nie robi tego w sposób natarczywy czy wulgarny. Fajne w Sono Bisque Doll wa Koi wo Suru jest również to, że ecchi nie stanowi elementu, który podziwiamy wyłącznie my, widzowie, ale do serii ecchi (czy nawet hentai) odnoszą się także sami bohaterowie. A żeby było zabawniej - dla nich też nie są one czymś, co służy tylko pustej podjarce. W tym aspekcie ponownie błyszczy Marin, która pragnie zrobić cosplay bohaterki z gry eroge spod jakże malowniczego tytułu Liceum dla dziewcząt imienia Świętego Ślizgacza: ekscytująco bezwstydne życie panienki w klubie sadystów 2. Na pierwszy rzut oka brzmi to jak zwykły gag, jednak jak się tak człowiek głębiej zastanowi... to chyba większość z nas doświadczyła sytuacji, gdy w jakimś słabym dziele popkultury naszą sympatię zaskarbiła jakaś jedna dobrze napisana postać, której z chęcią dalibyśmy oddzielną produkcję, a poprzednią zaoralibyśmy do gołego płaszcza ziemskiego. I tak jak Marin potrafiła odnaleźć w Ślizgaczu 2 kawałek wyśmienitego scenopisarstwa, tak Sono Bisque Doll wa Koi wo Suru jest po prostu kawałkiem wyśmienitego ecchi.

Najlepsze fantasy/seria supernaturalna - Made in Abyss: Retsujitsu no Ougonkyou


Wyróżnienia: Chainsaw Man, Princess Connect! Re:Dive Season 2, Sabikui Bisco, SPY×FAMILY, SPY×FAMILY Part 2, Shadows House 2nd Season, Summertime Render

Przy drugich sezonach zwykle ciężko jest mówić o jakimś efekcie wow, bo serie najczęściej zdążyły już wyłożyć cały przyświecający im koncept i zapoznać odbiorcę z najciekawszymi założeniami świata przedstawionego. Ale nie w przypadku Made in Abyss. Tutaj każda warstwa Otchłani to nie tylko odrębny arc złożonej opowieści, ale totalnie odmienna kraina z absolutnie unikalnym, nigdzie niespotykanym ekosystemem. Oj, większość autorów isekajów zabiłaby, gdyby mogła podebrać na potrzeby swoich prac choćby jeden gatunek zwierzęcia albo jedną malowniczą panoramę. Na dodatek w przypadku Szóstej Warstwy musiano poświęcić aż 12 odcinków na przedstawienie wszystkiego, co się na nią składa - od zabójczej przyrody toczącej między sobą nieustanny bój, przez mało chwalebną historię założenia Wioski Spaczonych, aż po zawikłaną motywację przyświecającą nowo wprowadzonym bohaterom drugoplanowym zamieszkującym te jakże nieprzyjazne tereny... Cóż, chociaż słowo "nieprzyjazny" to w tym przypadku ogromnych rozmiarów eufemizm, gdyż Stolica Przepadłych jest tak przepełniona przeróżnymi drapieżnymi istotami, że zeżreć człowieka chce nawet, khem, woda. Swoją drogą Made in Abyss jest dla anime trochę tym, czym dla seriali aktorskich była swego czasu Gra o tron - czyli brutalną dekonstrukcją high fantasy, gdzie honor, waleczność i dobre serduszko zawsze są w stanie pokonać zło tego świata. A tu guzik i sraczka (dosłownie). Aby przetrwać, trzeba bezwzględnie wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję, nawet jeśli wiązałaby się ona ze zdeptaniem czyichś marzeń/człowieczeństwa/życia. Albo wszystkiego naraz, bo właściwie po co się hamować. I to zdecydowanie ta część fabuły związana z wyprawą pierwszych odkrywców Otchłani, nie poczynania Riko i ekipy, są w tej odsłonie absolutnym majstersztykiem. O ile bowiem na naszych mikrych postur protagonistów z oczywistych względów założono plot armor (co wciąż nie przeszkadza im stracić ręki albo rozumu i godności człowieka), tak cała reszta obsady świeci dobitnym przykładem, co się dzieje z poszukiwaczami przygód, którzy będą na pałę przeć przed siebie. Jednocześnie mimo szerokiej palety fundowanych obrzydliwości Made in Abyss pozostaje historią niesamowicie emocjonalną, stawiającą mocne akcenty na te aspekty zachowań, które mimo wszystko czynią ludzi ludźmi, a nie sterowane instynktami zwierzęta.

Najlepszy horror/thriller - Summertime Render


Wyróżnienia: Chainsaw Man, Cyberpunk: Edgerunners, Made in Abyss: Retsujitsu no Ougonkyou, Shingeki no Kyojin: The Final Season Part 2

Jeśli w ramach tegorocznych horrorów mieliśmy do wyboru jedynie dziesiąty sezon Yami Shibai albo paskudnie oceniane C Danchi, to lepiej już otworzyć okno, spojrzeć na zewnątrz i przestraszyć się marnych perspektyw na życie w tym kraju. Nieco lepiej wypada sytuacja thrillerów, choć tu też musiałam się trochę nagimnastykować, żeby stwierdzić, co na takie miano w ogóle mogłoby zasługiwać (bo według Anilista oraz MALa praktycznie do tego gatunku się nie kwalifikuje). Wychodzi bowiem na to, że większość serii nie tyle stara się pieczołowicie zbudować nastrój niepokoju, ile bryzga na wszystkie strony posoką i flakami, coby przynajmniej zasłużyć na łatkę gore. Jedyne anime, które faktycznie bawiło się z oczekiwaniami widzów i przez większość emisji radziła sobie w tym temacie nader sprawnie, to Summertime Render. Pomysł z doppelgängerami zwiastującymi śmierć nie jest może motywem starym jak świat, niemniej wciąż pozostaje całkiem leciwy i porządnie przetyrany przez popkulturę. Na szczęście tu udało się go podrasować o tyle, ponieważ wokół cienistych sobowtórów stworzono całą złożoną, intrygującą mitologię. W początkowej fazie prowadzenia historii jest to też o tyle ciekawe, że klonów praktycznie nie da się odróżnić od oryginalnych osób, gdyż posiadają wszystkie ich wspomnienia, a sposób bycia odwzorowują w sposób perfekcyjny. Na dodatek z czasem wychodzi na jaw, że określanie ich mianem cieni wiąże się jeszcze z kilkoma innymi nadnaturalnymi niedogodnościami, przed którymi ciężko jest się obronić zwykłym śmiertelnikom. W efekcie bohaterowie umierają często i gęsto, jednak nie służy to wywołaniu taniego szoku, a podkreśleniu beznadziei sytuacji, kiedy to nawet znajomość biegu historii nie jest w stanie zapewnić przewagi nad wrogiem. I bardzo dobrze, bo dzięki temu my, widzowie, również mogliśmy głowić się nad tym, co jeszcze należałoby zrobić, aby mimo poniesionych strat móc osiągnąć szczęśliwe zakończenie. A skoro już przy nim jesteśmy... tak, niestety doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że finał to najsłabszy punkt Summertime Render, który deprecjonuje resztę starannie napisanego i wyreżyserowanego anime. Pozostaje mi jednak wierzyć, że przygotowanie się na finałowy etap walki z bossem pozwoli nieco osłabić impakt frustracji wywołanej widokiem zupełnie zbędnej dawki przekombinowania i cringe'u.

Najlepszy isekai - Isekai Yakkyoku


Wyróżnienia: Gaikotsu Kishi-sama, Tadaima Isekai e Odekakechuu, Honzuki no Gekokujou: Shisho ni Naru Tame ni wa Shudan wo Erandeiraremasen 3rd Season, Overlord IV, Shokei Shoujo no Virgin Road

Brakowało w tym roku isekajów tak przełomowych jak Re:Zero czy Mushoku Tensei. Nawet stare wygi jak czwarta odsłona Overlorda czy trzecia Honzuki no Gekokujou poradziły sobie znacznie słabiej niż na otwarciach franczyz. Stąd trochę nieoczywisty pomysł, aby docenić produkcyjnego średniaka, który jako jeden z nielicznych zdołał zrozumieć, w jaki sposób isekaje mogą (i powinny) działać. A powinny nie w oderwaniu od naszego świata, z którego Dzika Ciężarówka-kun wyrwała siłą protagonistę/protagonistkę, ale w ścisłym nawiązaniu do niego. W końcu najbardziej ujęło nas w Subaru to, że ostatecznie umiał docenić wkład, jaki w jego wychowanie włożyli rodzice i to przyciąga nas do Rudeusa, bo chcemy zobaczyć, jak jego paskudna przeszłość staje się kamieniem węgielnym pod znacznie lepiej wykorzystaną egzystencję. Spośród isekajów z 2022 roku zadanie domowe na piątkę zdołało w mojej ocenie odrobić dość niepozornie wyglądające Isekai Yakkyoku - czyli seria o zmarłym panu doktorze, który nie dość, że odrodził się jako syn szlachcica/nadwornego lekarza,  to jeszcze zdecydował się przeprowadzić małą medyczną rewolucję w quasi-średniowiecznym świecie. Trik polega jednak na tym, że główny bohater nie rzuca na prawo i lewo uzdrawiających zaklęć, ale korzysta  z fachowej wiedzy farmaceutycznej (na dodatek zgodnej z prawdziwymi osiągnięciami naszej nauki) połączonej z umiejętnością wytwarzania/usuwania dowolnych związków chemicznych, jeśli tylko będzie umiał je sobie zwizualizować. Czyli wciąż jest całkiem magicznie, ale tak nie po całości. Daleko jednak protagoniście do cudotwórcy, gdyż poza możliwością produkowania antybiotyków czy innych fikuśnych lekarstw, pod każdym innym względem medycyna praktykowana w alternatywnym świecie leży i kwiczy, opierając się na przydrożnych ziółkach lub odczytywaniu gwiazd. Profilaktyka? Żadna. Narzędzia? Nie ma. Specjalistów? Brakuje. Główny bohater musi więc zacząć pracę u absolutnych podstaw, by stopniowo zyskać zaufanie społeczeństwa i wyrobić w ludziach nawyki, które zaprocentują poprawą dobrostanu całego cesarstwa Sain Fleuve (a także krajów ościennych). Niczym w Dr. Stone czy Honzuki no Gekokujou przygoda i nauka zostały tu perfekcyjnie zbalansowane, powołując do życia twór, który może nie urzeka wspaniałością animacji czy nawet jakąś wielką głębią fabuły, ale światotwórczo odwala kawał doskonałej roboty. A to znacznie więcej, niż isekaje mają w zwyczaju robić.

Najlepsza komedia - Kaguya-sama wa Kokurasetai: Ultra Romantic


Wyróżnienia: Bocchi the Rock!, Koi wa Sekai Seifuku no Ato de, Paripi Koumei, Princess Connect! Re:Dive Season 2, SPY×FAMILY, SPY×FAMILY Part 2

Uznawanie Kaguyi-samy (przynajmniej przed finałem trzeciego sezonu) za rasowy romans przypomina trochę próbę wciśnięcia się w kurtkę sprzed 10 lat - można, ale czy to już nie jest akrobacja level hard? I chociaż nie zamierzam wyskakiwać z twierdzeniem, że Kaguya-sama nie potrafi w pokazywanie kjutnych czy emocjonalnych momentów, to trzeci sezon pozostaje przede wszystkim niekwestionowanym czempionem w kategorii komedii. Jasne, całkiem spora w tym zasługa niezłego materiału źródłowego, za który odpowiada Aka Akasaka, jednak lwią część roboty odwaliła w przypadku tej marki znakomita reżyseria, wybitne scenariusze oraz niesamowita swoboda kreatywna ekipy pracującej pod sztandarem studia A-1 Pictures. Damn, przecież to było momentami lepsze JoJo niż te dwie części szóstego partu JoJo, które akurat w tym roku dostaliśmy! A także lepsza seria muzyczna od wielu pełnoprawnych serii muzycznych, patrząc na to, jak istotną rolę odgrywały tu różnego rodzaju bitwy na rapsy oraz wyjścia na karaoke. Jest to zarazem ogromny hołd dla całej popkultury, począwszy od głębokich ukłonów czynionych w stronę amerykańskiego kina (jak chociażby ending parodiujący Żołnierzy kosmosu, spitalający Ishigami rodem ze Skazanego na Shawshank czy Maki czekająca na wejście do domu strachów, nie wiedząc, że uczestniczy w swoistym Blair Witch Project), przez absolutnie kultowe gry o międzynarodowej sławie (w tym wydaniu spikselowana Kaguya poruszająca się na modłę bohaterów z wczesnych odsłon Resident Evil), aż po motywy muzyczne nawiązujące do klasyki rozrywkowego gatunku (Kaguya wciągnięta do plakatu z Miyukim, co mocno przypomina teledysk do piosenki Take on Me grupy a-ha). O mrugnięciach oczkiem do anime już nawet nie wspominam, bo to oczywista oczywistość. Co jednak trzeba podkreślić wyjątkowo tłustą linią, to fakt, że stosowane nawiązania nigdy nie były pustymi referencjami opierającymi się na rzucaniu tytułów dzieł, ale odnosiły się do konkretnych scen, cytatów, stylu bądź rytmu. Jeśli ktoś je wyłapie, to super, ale bez kontekstu również znakomicie się sprawdzają, bo pozwalają bawić się konwencją i pokazywać kolejne przekomiczne reakcje bohaterów w ciekawy audiowizualnie sposób. W efekcie te cudowne aluzje w połączeniu z wariackimi gagami konstruowanymi wokół niewprawnych zalotów żurawia i czapli (aka Miyukiego i Kaguyi) doprowadziły do stworzenia dzieła, które zamiast tracić na impakcie - z każdym kolejnym sezonem tylko zyskuje na wartości.

Najlepsza seria obyczajowa - Akebi-chan no Sailor Fuku


Wyróżnienia: Chimimo, Deaimon, Do It Yourself!!, Healer Girl, Kawaii dake ja Nai Shikimori-san, Slow Loop, Sono Bisque Doll wa Koi wo Suru, Yama no Susume: Next Summit, Yofukashi no Uta

Okruchy życia z nietuzinkowym motywem przewodnim od dawna mają w moim sercu specjalne miejsce. Produkcje skupiające się na majsterkowaniu, szyciu cosplayi czy też wędrówce po górach i pagórkach nie tylko znakomicie bawią, ale i uczą czegoś, czego w normalnych warunkach nigdy bym nie doświadczyła (i nie mam tu nawet na myśli braku chęci ze względu na praktykowanie zatwardziałego piwniczactwa). Nie spodziewałam się jednak, że 2022 rok zaoferuje przepiękną, przesensualną obyczajówkę, w której... dziewczynki chodzą do liceum i spotykają się ze sobą po zajęciach. Po prostu. Za jedyny gimmick ma tu robić postać tytułowej Akebi, która wyróżnia się nader ekspresyjnym, pozbawionym hamulców zachowaniem oraz innym mundurkiem niż przyjęto w szkolnym kanonie mody. Ach, no i jeszcze nasza młodziutka heroina nie miała dotąd żadnych przyjaciół, gdyż uczyła się w maleńkiej wiejskiej szkółce, do której poza nią uczęszcza jedynie jej kilkuletnia siostra. Ale to wszystko. Nie ma tu żadnych czarów (no chyba że czarująco niebieskie oczęta Akebi), nie ma nietypowych klubów szkolnych (mamy co najwyżej kółko fotograficzne, teatralne, literackie, jakieś zajęcia lekkoatletyczne i taka tam klasyka gatunku) ani tym bardziej dziwacznych, uprawianych w czasie wolnym hobby (bo łowienie ryb i chodzenie na spacery po łonie natury stało się w anime praktycznie standardem). Co jednak można powiedzieć o serii produkcji studia CloverWorks, to że - świadomie albo niekoniecznie - emanuje niesamowitą homo energią. Przez większość odcinków odnosiłam wrażenie, jakby Akebi mimowolnie kokietowała swoje koleżanki i robiła/prowokowała je do robienia rzeczy, które nawet jak na standardy zachodnie wydają się dość... no... odważne. Jednocześnie choć anime balansuje na naprawdę cienkiej linii między totalną niewinnością a sprytnie skrywaną dwuznacznością, nigdy nie odczułam, żeby było ono pozbawione dobrego smaku. Wręcz przeciwnie. Wszystko, co dzieje się wokół Akebi, jest prozaicznie zwykłe, pozostając przy tym nieziemsko malownicze i urzekające. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę się zachwycać takimi scenami jak przymierzanie świeżo uszytego mundurka czy szaleńczy bieg w strugach ulewnego deszczu, ale teraz już wiem, że taką piękną, odprężającą "nudę" mogłabym oglądać jeszcze przez wiele sezonów.

Najlepszy romans - Koi wa Sekai Seifuku no Ato de


Wyróżnienia: Kaguya-sama wa Kokurasetai: Ultra Romantic, Kawaii dake ja Nai Shikimori-san, Sasaki to Miyano, Sono Bisque Doll wa Koi wo Suru

Nierzadko się zdarza, że najlepsze pary wcale nie pochodzą z najlepszych romansów, gdyż jak to mówi podmiot liryczny w pewnym wyjątkowo trafnym dwuwierszu autorstwa Boya-Żeleńskiego: "bo w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz". A w romansach najczęściej zgrać się w czasie nie mogą... no chyba że mówimy o takich chlubnych wyjątkach jak chociażby Miłość po Podboju Świata. Pewnie jeszcze z dekadę albo dwie temu taka parodia gatunku super sentai robiona na modłę nadnaturalnego Romea i Julii opowiadałaby o  niewprawnych zalotach czerwonego wojownika i bolesnym odrzucaniu go przez tsundere antagonistkę. Na całe jednak szczęście coraz częściej w mainstreamie goszczą pary już zadeklarowane, którym wyznanie miłości/przyjęcie wyznania miłości nie przeszkadza w przeżywaniu zabawnych przygód, gdy związek stopniowo dociera się w praniu. No bo kto broni serduszku robić doki-doki, jeśli trzyma się za rękę Swoją Dziewczynę®, a nie zaledwie wanna be oficjalną sympatię? Kto broni mieć totalny opad szczeny, widząc w skąpym stroju kąpielowym Swoją Dziewczynę®, a nie przedstawicielkę płci niewieściej, do której żywi się w skrytości ciepłe uczucia? A co najważniejsze - kto broni kochać Swoją Dziewczynę® tak samo mocno jak przed tym, nim stała się ona Swoją Dziewczyną®? To tylko w gestii twórcy jest, aby nie łapać laga mózgu i nie iść baśniowym tokiem myślenia, według którego po "i żyli długo i szczęśliwie" cały wszechświat nagle przestaje istnieć. No, ale wracając do samego Koi wa Sekai Seifuku no Ato de... Mogłoby się wydawać, że z takim motywem przewodnim jak parodiowanie gatunku super sentai wątek romantyczny będzie się przewijał zaledwie w tle, bardziej jako wymówka, aby żadna ze stron nigdy nie osiągnęła ewidentnej przewagi i nie postawiła w złym świetle ugrupowania drugiej połówki. Tymczasem jest całkiem odwrotnie i choć seria nie odżegnuje się od zaciętych potyczek Gelato 5 z siłami Gekko, jednak wszystkie te akcje są albo sprytnie pacyfikowane, albo wykorzystywane jako przykrywka do potajemnych spotkań Fudou i Desumi. Dzięki temu nawet trywialna klepanina kitowców staje się punktem wyjścia do uroczego gagu albo sytuacji, która wynosi relację pary głównych bohaterów na jeszcze wyższy poziom zaawansowania. I chociaż nie zamierzam ukrywać, że Koi wa Sekai Seifuku no Ato de miewało swoje słabsze odcinki, to całościowo jestem zakochana aż po uszy w takim postępowym podejściu do komedii romantycznej przez naprawdę duże R.

Najlepsza seria sci-fi/mecha - Cyberpunk: Edgerunners


Wyróżnienia: 86 Part 2, Chikyuugai Shounen Shoujo, Kidou Senshi Gundam: Suisei no Majo

Po zapoznaniu się z pierwszą serią z uniwersum Gundamów naprawdę doceniłam, że marka ta nie sprowadza się jedynie do widowiskowych walk wielkich robotów, ale czy stanowi coś przełomowego czy chociaż nietuzinkowego? Naaah. Bez przesady. Jak już, to lepiej sobie radzi jako thriller polityczny niż niesamowita wizja odległej, rozwiniętej technologicznie przyszłości. Co jednak stanowi doskonały przykład wizji odległej, rozwiniętej technologicznie i fchoj smutnej przyszłości, to Cyberpunk: Edgerunners. Co ciekawe, w przeciwieństwie do swoich starszych "koleżanek" po fachu jak Ghost in the Shell czy jakaś inna Battle Angel Alita, tu nikt nie zastanawia się, czy androidy potrafią śnić o elektrycznych owcach. Seria zatrzymuje się na ludziach, którzy w sumie bardzo chcieliby stać się pozbawionymi słabości robotami, ale są w tych staraniach tak łapczywi, że przeciążony chromem mózg prędzej czy później łapie błąd 404 i robi całkowitą wysiadkę. Oczywiście implementowanie sobie wszczepów jest możliwe, dozwolone i nierzadko nawet całkiem korzystne (kto by się oparł możliwości bycia legalną loli, która jednocześnie ma łapska jak dwa pniaki po sekwojach?), tylko że chciwość połączona z chęcią bycia lepszym od innych to w tym naćkanej neonami rzeczywistości mieszanka prawdziwie wybuchowa. I chociaż stwierdzenie, że to przedstawienie technologicznie odpicowanej Sodomy i Gomory bardzo przypadło mi do gustu brzmi z deczka... no... niepokojąco, to jednak mogę otwarcie przyznać, że spośród wyemitowanych serii choć trochę aspirujących do miana sci-fi, Cyberpunk: Edgerunners miało w sobie najwięcej "tego czegoś". Skłaniało nie tylko do ciężkich refleksji nad losem Davida i Lucy, którzy niczym futurystyczno-antyczni bohaterowie niewprawnie walczyli z nieuchronnym fatum, ale także do całkiem prozaicznych dywagacji pod tytułem "a gdybym tak mogła, to co bym sobie wszczepiła"? A wspominam o tym głównie dlatego, że mimo wielu złowieszczych deklaracji szczepionka na COVID-19 nie zaczęła mną sterować, nie mówiąc już o zapewnieniu darmowego dostępu do 5G. I wiecie co? W sumie chętnie skusiłabym się na nowe, nigdy niemęczące się nóżki, dzięki którym może wreszcie nie stękałabym znajomym nad uchem, gdy zabierają mnie na piesze wycieczki. O, albo taki nowy, wytrzymały, niestrzykający w losowych momentach kręgosłup... tylko nie taki marki Sandevistan.

Najlepsza sportówka - Ao Ashi


Wyróżnienia: Birdie Wing: Golf Girls' Story

Ostatnio widać tendencję spadkową nie tylko jeśli chodzi o jakość sportówek, ale także samą ich liczbę. Pewnie dlatego, że dostępne sloty zajmują produkowane jeszcze bardziej masowo niż wcześniej isekaie. W tym roku byłam względnie zadowolona z seansów zaledwie dwóch serii: Birdie Wing, które trzymało się tak daleko od realizmu, jak tylko się dało, co na swój pokrętny sposób zapewniło masę nieskrępowanej radochy, oraz Ao Ashi, czyli kolejna od czasów Kapitana Tsubasy próba sprawienia, że piłka nożna znów stanie się cool. I muszę oddać Ao Ashi co jego, że miało chociaż na tyle jaj, żeby nie pokazywać po raz n-ty turnieju rozgrywanego między szkolnymi klubami, tylko postanowiło rzucić się na nieco głębszą wodę i przedstawić realia szkolenia obiecujących zawodników w młodzieżówce dochodowego klubu piłkarskiego, niejakiego Tokyo City Esperion FC. Taki setting stanowi ciekawe tło do zaznajamiania widzów z różnymi rozterkami oraz spięciami, które mają realny wpływ na karierę zawodową bohaterów. Dodatkowo brak prymitywnej turniejowej drabinki sprawia, że naprawdę nie możemy być pewni, jakim wynikiem skończy się dane spotkanie. Co więcej - drużyna Esperionu może nawet sromotnie przegrać mecz czy wręcz pięć z rzędu, ale dobra postawa konkretnego zawodnika jest w stanie wywindować go do lepszej drużyny, których w ramach działalności klubowej trenuje się kilka. A takie awanse i spadki między poszczególnymi teamami zapewniają wystarczająco dużo fabularnych twistów, które skłaniają nastolatków do wzmożonych starań, by udowodnić swoją przydatność/wrócić do łask po utracie zaufania. Nie uważam jednak Ao Ashi za sportówkę wybitną czy choćby nawet jedną z lepszych, no chyba że mówimy strikte o piłce nożnej. Ogromnie problematyczną personą w całym tym majdanie wydaje mi się bowiem główny bohater, który dopiero w Esperionie poznaje absolutne podstawy gry w piłkę (pomijając fakt lecenia na pałę do przodu). No nie. Przepraszam, ale nie. Taki nieoszlifowany geniusz doskonale sprawdziłby się właśnie w schematycznej do bólu bajce o szkolnym klubie, a nie w historii o renomowanej placówce, która buduje sobie kadrę już od kilkuletnich knypków - zwłaszcza że tego geniusza nikt nie szkoli, tylko zostawia się go samopas, żeby nauczył się wszystkiego bezpośrednio z meczy lub wypraszając porady od kumpli. Szkoda tej jednej skazy na fabule, tym bardziej że studio Production I.G zgodnie z ustanowioną przez siebie tradycją postarało się, aby dobrej animacji nie skalało żadne odstające CGI.

Największe zaskoczenie - Bocchi the Rock!


Wyróżnienia: Akiba Meido Sensou, Chimimo, Cyberpunk: Edgerunners, Dance Dance Danseur, Lycoris Recoil, Ousama Ranking, Paripi Koumei

Trochę się wahałam nad Lycoris Recoil, bo chyba mało kto spodziewał się po animu ze szczelającymi się dziewczynkami od debiutującego reżysera, że nie będzie to tani waifu generator, a kompetentna seria akcji będąca głębokim ukłonem w stronę hollywoodzkich produkcji. Niemniej te emocje ustabilizowały się gdzieś w okolicach 4-5 odcinka, kiedy zyskaliśmy pewność, że anime raczej utrzyma niezmiennie wysoki poziom realizacji. Największe zaskoczenie trzymające w garści aż do ostatniego epizodu wywołało jednak Bocchi the Rock! oraz fakt, że jest to seria, która udała się studiu CloverWorks bez żadnego "ale". SPY×FAMILY jest hitem, ale robią je przy współpracy ze studiem WIT. Akebi-chan no Sailor-fuku to przepiękne okruchy życia, ale wciąż zaledwie okruchy życia i naprawdę trzeba się postarać, żeby coś takiego koncertowo spieprzyć (a i można je urwać w dowolnym momencie bez najmniejszego uszczerbku dla fabuły). O drugim sezonie Shadows House czy Tokyo 24-ku nawet nie ma co sobie strzępić języka, bo generują one więcej wątpliwości niż wywołują szacunku. Natomiast Bocchi the Rock! okazało się ogromnym zaskoczeniem zarówno pod względem czysto realizacyjnym, jak i cotygodniowego poruszenia, jakie wywoływała w calusieńkim fandomie. Jestem niemal pewna, że gify z odpałami Bocchi na stałe zagoszczą w internetowym języku, a manga dostanie takiego procentowego boosta sprzedaży, że powinna zawstydzić samego Chainsaw Mana (zresztą, autorka była już na tyle oblegana na zimowym Comikiecie, że musiano przenieść jej stoisko w luźniejsze miejsce). Należy też zauważyć, że tworzenie adaptacji zachwalanych light novelek, uwielbianych mang czy cenionych gier od początku gwarantuje zainteresowanie ustanowionej bazy fanów. Znów zabieranie się za niszowy materiał źródłowy to dla studia istne przekleństwo, przynajmniej pod kątem przyszłej sprzedaży DVD... lecz jednocześnie błogosławieństwo jeśli chodzi o całą resztę planowania roboty. W końcu nikogo nie obejdzie, jeśli anime przypadkiem spadnie z rowerka, a skoro poprzeczka jest zawieszona aż tak nisko, to można sobie pozwolić na pełną swobodę kreatywną bez obawiania się, że czyjaś nowatorska wizja obrazi uczucia jakiegoś zatwardziałego adoratora 4-com. I tak jak kiedyś Naoko Yamada wprowadziłą na salony K-On!, tak Keiichirou Saitou wziął, przysposobił Bocchi i wychował ją na jedyną w swoim szalonym rodzaju serię o trudach dorastania. W 9 przypadkach na 10 prawdopodobnie skończyłoby się to jakimś ciepło przyjętym Do It Yourself! czy innym pociesznym Akiba Maid Sensou, ale studiu CloverWorks udało się na stałe zapisać w historii mongolskich kolorowanek.

Największe rozczarowanie - Hataraku Maou-sama!!


Wyróżnienia: Heroine Tarumono! Kiraware Heroine to Naisho no Oshigoto, Pui Pui Molcar: Driving School, Sabikui Bisco, Tate no Yuusha no Nariagari Season 2, Tokyo 24-ku

Trzeba przyznać, że na tak gigantyczny poziom rozczarowania Hataraku Maou-sama!! pracowało latami. Konkretnie przeszło 9 lat. Na dodatek nie są to ostatnie słowa, jaka ta marka dzierżona przez Studio 3Hz jeszcze powiedziała, bo w 2023 roku ma się pojawić tego więcej. Uch. A przecież widzowie nie mieli wygórowanych oczekiwań. Chcieli po prostu tych samych komediowych perypetii Władcy Demonów smażącego w Macu frytki. Nic więcej. Żadnych ambitnych fabuł, żadnych wyuzdanych romansów, żadnego charakter dewelopmentu sięgającego wyżej ponad umiejętność stwierdzenia przez szatańskie trio "życie życie jest nobelą". To i może jakiejś przyzwoitej jakości animacji, tak pomiędzy drugim sezonem Re:Zero a pozbawionym CGI Overlordem. Wystarczyłoby w zupełności. Ale żeby doszło do takiej rewolty wszelkiej logiki i dobrego smaku? O cię panie. Do tej pory jedyne, co słyszałam złego o stanowiącej pierwowzór light novelce, to że główny bohater ostatecznie spiknął się nie z tą dziewoją, co chciała większość fandomu, jednak nikt nie przygotował mnie na to, że niespodziewanie w tej serii pojawi się aż tak gromkopierdna fabuła skupiająca się wokół magicznego bachora, który bachorem tak strikte nawet nie jest. Na takich fantasy bzdurach budowane są pierwsze lepsze robione po taniości isekaje, a nie... reverse-isekaje! Tu się twórcy i wszyscy święci powinni skupiać na eksplorowaniu naszego świata oczyma przybyszy z innego wymiaru! Na trudach wpasowania się w japońskie społeczeństwo! Na wyzwaniach czekających na każdego, kto chce załatwić coś w urzędzie! Na polowaniach na promocje, bo inflacja każdego równo trzepie po nerach! A nie nawalaniu się z aniołami, demonami i co tam sobie bozia jeszcze nie zadysponowała. I to też nie tak, że studio 3Hz nie umie w bajki. Umie nawet powyżej przeciętnej, jeśli się tylko zignoruje istnienie Rifle Is Beautiful oraz dwóch serii z uniwersum A3!. Wyobrażam sobie jednak, że może być to pokłosie decyzji pana i władcy Kadokawy (wydawcy oryginalnej light novelki), która półtora roku temu podała do wiadomości publicznej, że zamierza produkować 40 serii rocznie do 2023. No więc ktoś zapieprzać musiał, żeby emitować mógł ktoś. Z pewnością nie pomogła też dość dramatyczna sytuacja na rynku freelancerów, których zgarnia się w takim tempie, że to aż cud, że nie kontraktują ich zaraz na sali porodowej. Splotem tych wszystkich wypadkowych jest potworek w postaci drugiego sezonu Pracującego Szatana, na którego nie zasługiwaliśmy, a którego - na nasze nieszczęście - jednak dostaliśmy.

Największe guilty pleasure - Platinum End


Wyróżnienia: Fuufu Ijou, Koibito Miman., Tomodachi Game

Raczej nie pokusiłabym się o stwierdzenie, że w tym roku nie wypuszczono aż tak wielu słabych serii. Podążyłabym raczej tropem, że większość z nich umknęła mi z radaru, ponieważ jeśli już miałam czas i chęci na oglądanie czegokolwiek, to sięgałam po produkcje przeciętne lub w ogóle dobre. Czuję jednak, że zapoznanie się z takim Orientem, Shuumatsu no Harem, Black★★Rock Shooter: Dawn Fall czy Sabiiro no Armor: Reimei wciąż mogłoby być niesamowitym przeżyciem. Na szczęście gdy chcę mieć całkowitą pewność, że otrzymam porządną dawkę guilty pleasure, to niezmiennie mogę liczyć na komedie romantyczne z mocno przekombinowanym twistem albo mordercze battle royale dla zwichrowanych życiowo nastolatków. Nie spodziewałam się jednak, że przyjdzie mi dożyć czasów, kiedy szanowani (mimo wszystko) autorzy Death Note'a i Bakumana wypuszczą pod swoimi nazwiskami taki wybryk piśmiennictwa jak Platinum End. A potem to Platinum End dostanie nawet anime. I to od razu takie 24-odcinkowe, które zaadaptuje cały materiał źródłowy, o czym większość autorów może sobie tylko pomarzyć. O, tak się ustawić to trzeba w życiu umieć. Ostatecznie jestem jednak wdzięczna, że studiu Signal.MD udało się dostarczyć tę historię razem z jej niesamowitym zakończeniem, ponieważ dopiero wraz z nim widz jest w stanie docenić, jak wielkie kupsko to było. Myślałam zresztą, że po Yukiteru Amano nie da się stworzyć bardziej nieznośnego, beta as fuck protagonistę, jednak wtedy cała na biało wleciała anielica Nasse, trzymając dyndającego u jej ręki Miraia Kakehashiego. Wow. Yukiteru to umiał chociaż uciekać i chować się po kątach, natomiast główny bohater Platinum End nawet tyle energii wykrzesać z siebie nie jest w stanie. Gdy wydawało się, że nie można być już bardziej bezbarwnym i pozbawionym woli życia drewnem, Mirai udowadniał raz za razem, że owszem, można, i że takie właśnie atuty będą charakteryzowały naszego przedstawiciela dobrej strony mocy, z którym mamy w domyśle sympatyzować. Trudno się więc dziwić, że przyniosło to efekt odwrotny do zamierzonego, a większość widzów zaczęła z całego serca kibicować złodupcowi, bo właściwie czemu miałby nie wykorzystać okazji, skoro dostał taką bezwolną  fujarę za nemezis (przynajmniej działo się tak do momentu, aż nie wyszło na jaw, że sam antagonista jest skończonym sisconem-nekrofilem). No a jakby tego badziewnego duetu było mało, to przygruchana przez Miraia wybranka serca, Saki, okazała się mieć jeszcze bardziej ujemną osobowość od niego, przez co główna parka zaczęła przypominać czarną dziurę wysysającą z innych postaci resztki posiadanego przez nich chara developmentu. I chociaż Platinum End dalekie było od dawania mi przaśnej radości z oglądania krzywej animacji, to już fabuła... mmm... produkcja tego kalibru bezwzględnie zasługuje na miejsce w loży honorowej guilty pleasure wszechczasów.

Najlepsza OVA/special - Dr. Stone: Ryuusui


Wyróżnienia: Kidou Senshi Gundam: Suisei no Majo - Prologue, Kobayashi-san Chi no Maid Dragon S: Nippon no Omotenashi - Attend wa Dragon desu, Mahoutsukai no Yome: Nishi no Shounen to Seiran no Kishi, Mushoku Tensei: Isekai Ittara Honki Dasu - Eris no Goblin Toubatsu, Pokemon Legends Arceus: Yuki Hodo Kishi Futaai, Tonikaku Kawaii: Seifuku

Zwykle dobre OVA lub speciale są miłymi sercu dodatkami, które uzupełniają historię o jakieś warte uwagi detale, poszerzają nieco świat przedstawiony albo po prostu pozwalają nam choć chwilę dłużej pobyć z lubianymi postaciami w ramach jakiejś niezobowiązującej przygody - dokładnie tak, jak zrobiła to Kobayashi-san, Mahoutsukai no Yome czy Mushoku Tensei. Zdecydowanie warto znać przygotowane do nich OVA, ale nie musicie się też obawiać, że ich pominięcie kompletnie zakrzywi wam percepcję tych serii. Z Dr. Stone: Ryuusui jest zupełnie inaczej. Chociaż między drugim a trzecim sezonem nastąpi niemal dwu i pół letnia przerwa, to studio TMS Entertainment nie pozostawiło fanów tak totalnie na lodzie, oferując im na otarcie łez niemal godzinny (!) special będący kontynuacją fabuły rozgrywającą się pomiędzy Kamienną Wojną a... no, nie będę zdradzać, ale chodzi o kolejną większą przygodę pełną kombinowania i wymyślania na nowo doskonale znanych współczesnym ludziom wynalazków. A przecież wzorem kolegów z branży można było trochę mocniej popracować nad detalami, dorzucić może jeszcze z kwadrans materiału i siup - wrzucić taki twór do kin, niech zarabia hajsiwo na podobieństwo Kimetsu no Yaiba czy innego TenSlime'a. Dodatkowo skorzystanie z okazji i przedstawienie tego fragmentu historii jako samodzielnego odcinka w formacie XXL było strzałem w dziesiątkę również ze względu na postać tytułowego Ryuusuia. Jest (był?) on synem właściciela niesamowicie dochodowego konglomeratu Nanami, a zarazem młodym wilkiem morskim, który zamiast polegać na nowoczesnych urządzeniach, uwielbia żeglować w oparciu o samodzielną ocenę otoczenia i parametrów. I to właśnie ten unikalny zestaw umiejętności okazuje się rzeczą na wagę złota w kamiennym świecie pozbawionym większości udogodnień... no chyba że poprosi się o nie Senku, wtedy nie ma najmniejszego problemu. Dzięki takiemu rozłożeniu fabuły wprowadzenie Ryuusuia odbyło się niesamowicie płynnie, a przy tym z pełnymi honorami - w efekcie na start trzeciego sezonu otrzymamy już postać doskonale zżytą z ekipą Królestwa Nauki, a zarazem nadającą jej własnego kolorytu. Jeśli więc jesteście fanami animowanego Doktora Kamienia, nie będę was zachęcać do sprawdzenia Dr. Stone: Ryuusui. Po prostu musicie to zrobić, żeby pozostać na bierząco z postępem wielkiego planu odpetryfikowania ludzkości.

Najlepszy short - Yoru wa Neko to Issho


Wyróżnienia: Overlord: Ple Ple Pleiades 4

Równowaga w przyrodzie musi być, jednak nie sądziłam, że kosztem regularnych serii rok 2022 poskąpi nam w ciekawych shortach. Skończyło się na tym, że praktycznie walkowerem wygrywa w tej kategorii Yoru wa Neko to Issho, a wyróżnienie zdobywa kolejna odsłona chibikowego Ple Ple Pleiades (wręczona bardziej z litości niż z autentycznej potrzeby docenienia). Co ciekawe, obie serie zostały wyprodukowane przez to samo studio PuYUKAI, czyli przez doskonale znaną ekipę twórców, która odpowiada za Isekai Quartet i wszystkie jej zminiaturyzowane odłamy. W przeciwieństwie jednak do wielu innych chibi produkcji wypuszczanych absolutnie masowo (głównie żeby zapchać dodatkami płyty DVD/Blu-ray), shorty PuYUKAI dbają o choćby szczątkową narrację. Najcieplej z ich tworów wspominam Re:Petit i Break Time emitowane równolegle wraz z Re:Zero, które nie tyle uzupełniały światotwórczo główną serię, co po prostu stanowiły jej kanon. W tym kontekście Ple Ple Pleiades 4 robi akurat coś mocno zbliżonego, tyle że na jeszcze bardziej ograniczoną fabularnie skalę. Znów Yoru wa Neko to Issho stanowi zupełnie nową markę będącą adaptacją publikowanego na Twitterze komiksu opowiadającego o życiu z kotem pod jednym dachem. Podczas gdy taki dostępny na polskim rynku Starszy pan i kot mimo wszystko stara się okrasić dziwne kocie zachowania ponadprogramową słodyczą, tak Nocki z Kotem przedstawiają samą prozę życia, oczywiście zrealizowaną z odpowiednim jak na animację przymrużeniem oka. Najbardziej cenię sobie w tym shorcie jego wyjątkowo zwarty, 2-minutowy format, który każdy odcinek poświęca na pokazanie jednego określonego kociego gagu uczynku. Dzięki temu całe anime ma znakomity flow, zwłaszcza gdybyście mieli w planach zbingować na raz całą 30-odcinkową serię (tym razem jestem pewna tej liczby, bo 30. epizod zakończył się zapowiedzią kolejnego sezonu). Produkcję tę szanuję z jeszcze jednego powodu, a mianowicie podobają mi się mocno niestandardowe designy zarówno ludzi - Fuuty i Pii - jak i kocurka imieniem Kyuruga. Niezbyt przypominają one rasowe anime, ale właśnie w tym tkwi cały ich urok, że są tak inne i tak plastyczne zarazem. Wielkie, nieruchome oczyska Kyurugi idealnie oddają to, jak nieodgadnione potrafią być prawdziwe koty, zwłaszcza że nigdy nie wiadomo, czy usłyszał taki, jak ktoś trzy mieszkania w górę i dwa w bok otworzył puszkę z jedzonkiem, czy może jednak dostał zwyczajnego laga mózgu. A że oglądanie śmiesznych kotków to podstawa istnienia Internetu, to ten short powinien przypaść do gustu absolutnie każdemu amatorowi zabawnych rzeczy.

Najlepszy film - Summer Ghost


Wyróżnienia: Ai no Utagoe wo Kikasete, Ame wo Tsugeru Hyouryuu Danchi, Jujutsu Kaisen 0 Movie, One Piece Film: Red

Gdyby nie to, że technicznie Eiga Daisuki Pompo-san pojawiło się w ostatnich dniach grudnia 2021, z dziką radością uznałabym tę produkcję za najlepszą, którą obejrzałam w minionym roku... ale jeśli mam się trzymać kalendarza, no to niestety okazja ta śmignie mi koło nosa. Ale serio, koniecznie sprawdźcie Pompo-san - to absolutne kino w znaczeniu zarówno dosłownym, jak i w przenośni. Co się zaś tyczy produkcji, które były dostępne w Polsce lub w głębinach dostępnego dla Polaków Internetu, no to ku zaskoczeniu nie wskażę na żadne Jujutsu Kaisen 0 ani One Piece Film: Red, mimo że seanse w kinie naprawdę robiły robotę. Nie będzie to także Yuru Camp△ Movie, bo chaotyczny sposób prowadzenia wątków mocno mnie w tej produkcji zawiódł. Tym, co najbardziej mnie ujęło całokształtem, jak również nad wyraz zwartym czasem emisji, okazało się niepozorne Summer Ghost. Pewnie wielu widzom ta produkcja kompletnie zniknęła z radaru, gdyż jest to zaledwie 39-minutowy seans, którego cały marketing opierał się na zaangażowaniu w produkcję popularnego rysownika i designera kryjącego się pod pseudonimem loundraw. Stworzył on projekty postaci m.in. do animowanego Kimi no Suizou wo Tabetai/Chcę zjeść twoją trzustkę oraz Vivy: Fluorite Eye's Song. Tym większe było moje zaskoczenie, że Summer Ghost okazało się niesamowicie kompetentnym filmem opowiadającym historię o trójce nastolatków, którzy zgadali się ze sobą przez neta, by móc zweryfikować plotki o duchu pojawiającym się tuż po zmroku na pewnym opuszczonym pasie startowym. Dość szybko wychodzi na jaw, że ciekawość bohaterów nie bierze się z młodzieńczego zafascynowania zjawiskami nadnaturalnymi, ale pragną się oni dowiedzieć o życiu po życiu z dość konkretnego powodu - każdego z tej czy innej przyczyny ciągnie w stronę śmierci. Niektórzy absolutnie nie chcą umierać, lecz nie za bardzo mają w tej kwestii wybór, a niektórzy nie widzą innego rozwiązania swoich problemów niż definitywny koniec z ziemską egzystencją i przeniesienie się na wyższy plan astralny. I chociaż mamy tu do czynienia z nie tak wcale małą obsadą jak na nieco ponad półgodzinny film, wszystkie wątki zostały nakreślone odpowiednio pieczołowicie oraz z dbałością o nadanie im właściwego tempa. W efekcie była to naprawdę miła, a przy tym wzruszająca odmiana po tych wszystkich filmach, które silą się na rozciąganie fabuły do dwóch godzin albo nawet i więcej (a jeśli chcecie wiedzieć, ile minut powinien mieć prawilny film... koniecznie sięgnijcie po Pompo-san!).

Najlepsza seria roku 2022 - Made in Abyss: Retsujitsu no Ougonkyou


Wybór tego najważniejszego dla mnie anime nie był w tym roku tak łatwy i automatyczny jak w latach poprzednich, niemniej podjęcie decyzji o nagrodzeniu Made in Abyss: Retsujitsu no Ougonkyou wydawało się o tyle oczywiste, ponieważ brylowało ono praktycznie we wszystkich istotnych kategoriach - jeśli nawet nie jako zwycięzca, to minimum jako seria wyróżniona. Drugim takim anime, które mocno brałam pod uwagę, był Cyberpunk: Edgerunners, jednak jeśli mam być z wami szczera, to od zawsze był ze mnie większy fan fantasy niż maniak na punkcie science-fiction, więęęc... ostatecznie postawiłam na to, co jest bliższe memu rodowodowi popkulturożercy. Zamiast opowieści będących przepowiedniami o dystopijnej przyszłości mimo wszystko
wolę te historie, które prezentują światy odległe i fascynująco piękne, acz niepozbawione niebezpieczeństw. Gdyby było łatwo, to by było nudno, nieprawdaż? A ostatnie, co można by było powiedzieć o Made in Abyss, to to, że jest nudne. Nawet nie potrafię ogarnąć rozumem, jak tak złożony świat, pełen zjawiskowych plenerów i szkaradnych wynaturzeń mógł się narodzić w głowie jednego autora, a jeszcze bardziej nie umiem wyjaśnić, jak studiu Kinema Citrus udało się zaadaptować taką opowieść nie tylko z odpowiednim rozmachem, ale i z ogromnym wyczuciem. Tu nic nie jest robione na pół gwizdka (w przeciwieństwie do wychodzącego równolegle Tate no Yuusha, które było robione co najwyżej na kawałku gwizdka zrobionego z patyczka taniego lizaka), ale z pedantyczną dbałością o warstwę audiowizualną. Oho... ponowne odpalenie się z wykładem na temat wspaniałości soundtracku zaaranżowanego przez Kevina Penkina rozpocznie się za trzy... dwa... je... uuuuch... nie. Nie mogę. Już jeden akapit w zupełności wystarczy, a jeśli słowa was nie przekonują, to niech to robi sama muzyka. W każdym razie to absolutnie obłędne, jak Made in Abyss: Retsujitsu no Ougonkyou, chociaż nie jest to nawet sequel, ale trzecia z kolei odsłona marki, potrafiło utrzymać poziom poprzedniczek. Ba, właściwie to zdołało nawet powrócić na lepsze tory, niż pozostawił nas wykolejony wagonik pacingu zwany także Made in Abyss Movie 3: Fukaki Tamashii no Reimei. Mam nadzieję, że zapowiedziana przed paroma dniami kontynuacja anime nie okaże się kinówką, a marka poczeka sobie w spokoju kilka lat, by uciułało się dość materiału źródłowego do zaadaptowania na pełnąprawną serię telewizyjną. Bo jeśli dostalibyśmy kolejne takie widowisko, to o cholera - niemal mogę się założyć, że zobaczymy się w tym samym miejscu w podsumowaniu anime roku 2027.

Najlepsza seria roku 2022 - wybór czytelników

Nadszedł czas na ogłoszenie rezultatów trwającej między 5 a 15 stycznia ankiety na najlepszą serię minionego roku, w której 16 osób oddało łącznie 62 pojedyncze głosy. Tym razem hegemon zestawienia wyklarował się dość wcześnie, choć do samego końca rywale deptali mu po piętach, chcąc jeśli nie zrzucić z tronu, to przynajmniej podzielić się koroną. Ale - w przeciwieństwie do 2021 roku - tym razem ta sztuka się nie udała, a pudło zostało równomiernie obstawione bardzo konkretnymi seriami. Dziękuję Wam prześlicznie za udział, gdyż wyniki ankiety nie tylko stanowią bezcenny głos w animcowym dyskursie (bo byłabym skończonym frajerem, sądząc, że moje wybory są najmojsze i najwłaściwsze), ale w przyszłości będą też stanowić wartościowe archiwum tego, co najlepiej się oglądało na bieżąco. Ciekawe, ile z tych serii będzie się cieszyć równie dużą estymą za te 5, 10 czy 30 lat.

Niech zatem rozbrzmią werble, niech odpali się konfetti i niech nam żyje sto lat ekipa twórców, dzięki której w 2022 roku mogliśmy wspólnie cieszyć się seansem...


...Sono Bisque Doll wa Koi wo Suru (znanego na polskim ryneczku również jako Projekt: cosplay)! Choć nie z miażdżącą przewagą, to jednak zdobyła serca niemal połowy biorących udział w ankiecie osób. Co się zaś tyczy wice- oraz wicewicemistrza, a także pozostałych serii nagrodzonych głosami, to możecie na nie zerknąć w zamieszczonej poniżej tabeli. Tytuły, które nie zostały w niej wymienione, niestety nie otrzymały żadnych punktów.

Sono Bisque Doll wa Koi wo Suru

7

Chainsaw Man

6

Cyberpunk: Edgerunners

5

SPY×FAMILY

4

Paripi Koumei

3

Mob Psycho 100 III

3

Kimetsu no Yaiba: Yuukaku-hen

3

Summer Time Render

2

SPY×FAMILY Part 2

2

Made in Abyss: Retsujitsu no Ougonkyou

2

Koukyuu no Karasu

2

Kingdom 4th Season

2

Bocchi the Rock!

2

BLEACH: Sennen Kessen-hen

2

Yofukashi no Uta

1

Vanitas no Carte Part 2

1

Vampire in the Garden

1

Tokyo Mew Mew New~

1

Romantic Killer

1

Ousama Ranking

1

Lycoris Recoil

1

Kono Healer, Mendokusai

1

Kawaii dake ja Nai Shikimori-san

1

Kaguya-sama wa Kokurasetai: Ultra Romantic

1

JoJo no Kimyou na Bouken: Stone Ocean Part 3

1

JoJo no Kimyou na Bouken: Stone Ocean Part 2

1

Hakozume: Kouban Joshi no Gyakushuu

1

exception

1


W tym roku wyjątkowo - w przeciwieństwie do lat ubiegłych - absolutnie całe podium zajęły marki zupełnie nowe, niezhańbione kontynuacją (aczkolwiek czempion na takową ma widoki). A co ciekawsze, mimo upływu całkiem sporego już czasu, na czoło wysuneła się seria z sezonu zimowego, o której pamięć najwyraźniej wciąż jest wyjątkowo żywa. Sono Bisque Doll wa Koi wo Suru ma jednak wszelkie predyspozycje do tego, aby być anime nie tylko zapamiętanym, ale też powszechnie docenionym, stawianym za wzór i polecanym dalej. Zresztą, takich zaradnych życiowo, empatycznych, a zarazem atrakcyjnych bohaterek pierwszoplanowych jak Marin Kitagawa nie spotyka się często, więc tym chętniej trzeba je obwoływać najlepszą waifu roku promować, jeśli już się takowa na radarze pojawi. Srebrny medal dla równowagi zgarnęła totalna (choć zarazem z dawna oczekiwana) świeżynka, czyli Chainsaw Man z sezonu jesiennego. Ciężko się dziwić, że świetna adaptacja popularnej mangi zdobyła uznanie także polskich fanów, niemniej w mojej opinii za sukcesem animowanej wersji stoi to, że nie trzymała się kurczowo materiału źródłowego, tak jak studio MAPPA to robi np. z Tytanami, lecz pozwoliła sobie na mnóstwo kreatywnej wolności. A to zawsze procentuje. Na trzecim, acz wciąż mocno chwalebnym miejscu usadowił się Cyberpunk: Edgerunners, które wyjątkowo nie jest adaptacją mangi i wyjątkowo jest anime zamkniętym. Choć studio Trigger wypuszcza zaledwie jedną produkcję na rok, za każdym razem stanowi ona istny orgazm dla oczu. Krawędziobiegacze są na dodatek na tej uprzywilejowanej pozycji, ponieważ nie tylko dostali wyjątkowo zacny scenariusz, ale trafili na Netflixa, gdzie zasiedli obok Arcane w loży honorowej "adaptacji gier" tak znakomitych, że aż przewyższających swoje pierwowzory. No, no. Nie będę ukrywać, że ogromnie podoba mi się stworzona Waszymi głosami topka i że wszystkie serie z pudła (oraz wiele z kolejnych miejsc) znajdują się bardzo blisko mojego własnego kokoro.

Na koniec chciałabym raz jeszcze podziękować Wam nie tylko za udział w ankiecie, ale także za obecność na Podajniku animcowym - czy to bardziej tym facebookowym, czy tym blogowym. Obie formy popkulturowego wyrazu są na tyle przestarzałe, że szacunek należy się absolutnie każdemu, komu w ogóle chce się na nie zaglądać. Dodatkowo chcę Wam życzyć samych dobrych anime w nadchodzących 12 miesiącach, tym bardziej że rok 2022 nie odstawał jakoś bardzo od wysokiej poprzeczki, którą zawiesił 2021, więc należy się spodziewać, że i 2023 nie pozostanie im dłużny. No i z dwojga złego lepiej mieć problem z dobrobytem, niż musieć odnajdywać spaczoną przyjemność w oglądaniu złych produkcji... nawet jeśli warto od czasu do czasu przeczyścić sobie kubki smakowe jakimś wybitnie głupim guilty pleasure.

Trzymajcie się i do przeczytania w kolejnych wpisach!

Dziab

Prześlij komentarz

3 Komentarze

  1. Ty, jaki wredny algorytm, nie pokazał mi, że wrzuciłaś, sama znalazłam >< Piccolo już się rozgazowało… no nic, wznoszę szklankę soku i biorę listę tych moich 23 serii. (Kurna, masz więcej kategorii niż ja obejrzanych tytułów . Nie, żeby to było coś nowego)

    Animacja – ej, ej, a Sabikui Bisco? Ja wiem, że całościowo to nie ma co tu stawać w szranki animacyjne z resztą i tu nawet nie będę dyskutować, ale nawet dwóch słówek o tym, jak absurdalnie ładnie były zrobione te gigantyczne grzyby wyrastające z niczego, zwłaszcza w pierwszych odcinkach? Toż to ja wysyłałam randomowym ludziom i dostawałam odpowiedzi „co to jest i czemu tak fajnie wygląda” :<

    Fabuła – w sumie tak.

    Opening – muzycznie nic mi w tym roku nie przypadło do gustu na tyle, żeby wpaść na playlistę (choć niechętne wyróżnienie dla Kaijin Kaihatsu-bu no Kuroitsu-san za to że to „speszial foooorce” kołotało mi się po głowie jeszcze kolejnego dnia po odcinku), ale wyróżnię koncepcyjnie Mob Psycho. Mam wrażenie że poziomu pierwszego sezonu nie pobiło jeśli chodzi o ogólne „co tu się właściwie odwala?” (może okulary nostalgii?), ale poszło w dobrym kierunku, pamiętam że przy drugim na to narzekałam.

    Ending – podobał mi się (muzycznie) ten z Blicza. I z Cyberpunka w sumie też. Te z CSM do mnie nie trafiły, ale obiektywnie patrząc: fakt, trudno im odmówić wygranej w tej kategorii jako całości. (Pytanie czy patrzymy obiektywnie :D no dobra, ten jeden raz.)

    Seria akcji/przygodowa – nie, ja tu jednak znów wrzucę grzypki. Tak jak nie zamierzam dyskutować że końcówka się trochę yh, tak jednak sam koncept, pomysł na wszystko, te absurdy typu hipopotamów bojowych, to do mnie jednak trafiło, bogom ducha winna nieanimangowa znajoma potwierdzi, że całą zimę jej co tydzień spamowałam co się dzieje w nowym odcinku. Jest sporo rzeczy oryginalniejszych (czy po prostu lepszych), ale no co zrobić, lepsze nie zawsze znaczy bardziej porywające dla danego ludzia.

    Dramat – Cyberpunk, bo serio, mało co mnie trzepie tak, że potem muszę aż zrobić odwyk od gatunku/konwencji bo ała.

    „Chyba większość z nas doświadczyła sytuacji, gdy w jakimś słabym dziele popkultury naszą sympatię zaskarbiła jakaś jedna dobrze napisana postać, której z chęcią dalibyśmy oddzielną produkcję, a poprzednią zaoralibyśmy do gołego płaszcza ziemskiego” – minuta ciszy dla Revela. [*]

    Co do komedii to widzę u siebie dwa tytuły, które chyba by się tu liczyły (pomijając SxF1), ale oba są tak kiepskie że spuśćmy zasłonę milczenia.

    Najlepsza sportówka – no <3 cieszę się, że ostatecznie przypadło do gustu (tak, widzę to „ale” na końcu). Może i dobrze, że moi rowerzyści są dwucourowi i wejdą na 2023, bo bym miała dylemat i co bym nie wybrała, byłoby mi źle.
    Z okazji tego podsumowania przypomniałam sobie, że istnieje też coś takiego jak Futsal Boys!!!!! Jest mi teraz przykro.

    Zaskoczenie – Saint Seiya, bo ogłosili znienacka, bez żadnych zapowiedzi, w dodatku na innej platformie (część fandomu do końca emisji się nie zorientowała). Po prostu serii nie było aż nagle, ni stąd ni z owąd, była. :”)

    Rozczarowanie – McDevil’s owszem, ale też mój nieszczęsny futsal.

    Serii roku jednoznacznie nie umiem wybrać, niestety. Inaczej niż w poprzednich latach, mam kilka, które zaznaczyłam sobie kolorkiem na liście, ale patrzę na nie i w stosunku do żadnej nie czuję „TO TA”.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyniki ankiety – ej, mój głos się nie wysłał? :( kurczę, a chciałam standardowo zażartować, że na pewno rozpoznałaś które to ja… teraz jest mi jeszcze bardziej przykro niż po futsalu.

      No nic, w takim razie, mój głos (serio, wysłałam!) był na cztery serie, bo uznałam że nie ma co na siłę szukać piątej, skoro sama się nie nasuwa. W kolejności alfabetycznej:
      1) Ao Ashi – oglądam Blue Locka i tak bardzo mi brakuje ekipy z Esperiona, że głowa mała. Mimo swoich mankamentów, seria jednak mnie porwała i mam szczerą nadzieję, że dostanie swój drugi sezon – coś jak YowaPeda, które też totalnym cichcem sobie jedzie w tle, nijak się nie odbija echem w społeczności, a tu patrz, piąty sezon już. Ao Ashi jest po prostu takie… przyjemne. Przyjazne. Bez żadnych morderczych stawek ZAWALISZ TEN MECZ I KONIEC Z KARIERĄ!!!!!11jeden. Takie… takie przytulne, o.
      2) Cyberpunk: Edgerunners – animacyjnie raz, trzepnięciowo dwa (mimo że no tak, spodziewane trzepnięcie), zresztą, co tu się rozpisywać. Może trzy, że w końcu mnie zmotywowało do przesłuchania całego radia z gry (i znalezienia paru fajnych kawałków).
      3) Sabikui Bisco – tak, widziałam, wrzuciłaś w rozczarowania, ale moja racja jest mojsza i na mnie jednak wywarło na tyle wrażenie, że tu ląduje. No i to spamowanie niewinnej znajomej jednak zobowiązuje.
      4) Saint Seiya: Knights of the Zodiac - Battle For Sanctuary – a to tak trochę z automatu. Czy to było dobre? Yh. Ale było dla mnie w tym roku ważne ze względu na dyskusje z ludźmi w fandomie, całe zamieszanie dookoła nowych odcinków, teorie, żarty, wspólne przeżywanie znanej historii na nowo – głos (który się nie wysłał >_>) dostało zwłaszcza ze względu na to. W tym roku ma być kolejna część i o ile skończą emisję w 2023, to pewnie znów z automatu dostanie głos (KTÓRY MOŻE TYM RAZEM SIĘ WYŚLE.)

      A, znajoma mi osoba prosi dopisać manualnie od niej 5 głosów, wszystkie na Bucchigire xD

      (Swoją drogą, w którymś roku już też tak było że mój zginął w czeluściach internetów, też poznałam bo (jak to ujęłaś) z moim nietuzinkowym gustem głosuję tak specyficznie, że jak Tej Jednej Serii nie ma na liście to znaczy że nie ma mojego głosu, bo nikt inny by nie wybrał :p)

      No nic, miłego 2023.

      Usuń
    2. Z jednej strony wiem, że się strasznie rozdrabniam w kategoriach, ale z drugiej często pomaga mi to obdzielić „nagrodami” większą liczbę serii. Bo o ile w podsumowaniach sezonów piszę o wszystkim jak leci, tak tutaj staram się rekomendować to, co naprawdę warto podnieść (albo czego kijem nawet nie tykać, jak to pokazuje jedno konkretne wyróżnienie).

      Animacja – nie, Sabikui Bisco nie. Nie przy tak wielu seriach, które pojawiły się w tym roku. To, że było ciekawe pod kątem świata przedstawionego nie oznacza, że było wybitnie wyreżyserowane i zanimowane. Owszem, nie było też żadnej tragedii, ale w skali od jednego do Id:Invaded uplasowałoby się maksymalnie w połowie stawki.

      Fabuła – 🤝

      Opening – *obejrzała opening do Kaijin Kaihatsu-bu no Kuroitsu-san* 😶 …także tak. Ale zgodzę się, że opening do trzeciego Moba to było coś. Miał zarówno przekozackie momenty (ta końcówka z rosnącym Shigeo i zmieniającym się tekstem piosenki na logo studia – no po prostu miodzio), jak i momenty pójścia na pewną łatwiznę (mam alergię na wykorzystywanie fragmentów prosto z bajki, choćby i w formie kolażu).

      Ending – dla mnie muzyka i wideo muszą mimo wszystko iść w parze, bo inaczej robi się z tego konkurs karaoke. A ending z Blicza to jednak ten nudny rodzaj klipu, gdzie przewija się po ekranie trzy obrazki na krzyż. Tylko Durarara (i to tylko za pierwszym razem) umiała zrobić to dobrze.

      Seria akcji/przygodowa – no, ta końcówka to dobra jedna trzecia serii, ale rozumiem sentyment. W końcu ze świecą szukać dobrej akcji, które nie sprowadzałaby się do przewidywalnego fantasy albo jakiegoś dystopijnego thrillera.

      Dramat – i znów pozostaje mi uścisnąć rękę w pełnej zgodzie. Gdyby nie te echa wojny, to jednak nasz zmierzający ku korporacyjnej zagładzie świat byłby zdecydowanie bardziej przejmujący.

      Gdyby Natsuki Hanae nie miał tak wielu ról na koncie, to był uczciła pamięć Ravela w taki sposób 😥 Ale hej, przynajmniej Milo się zmieścił!

      Najlepsza sportówka – ja bym była ostrożna z tym przypadaniem do gustu, bo im dłużej o Ao Ashi myślę, tym bardziej mnie ta kreacja Ashito swędzi (lol, że protag Blue Locka ma dokładnie taką samą zdolność obserwacji, ale w tym głupiutkim, przesadzonym animu to nawet pasuje). Nie jest to sportówka zła, broń boru szumiący, ale to już nie to Production I.G, o które nic nie robiłam.

      Zaskoczenie – a nie mówiłam, że się doczekasz? 😁 I jeszcze film aktorski będzie… ekhu ekhu…

      Rozczarowanie – co gorsza przy aktualnym stanie rozkładu grafiku produkcji bajek Kadokawy ten McDevil i tak się wydaje stabilną produkcją… Oj, będzie w czym wybierać w 2023 roku…

      Wyniki ankiety – znaczy… no ja absolutnie niczego nie usuwałam, więc jeśli nie ma, to prawdopodobnie się nie wysłało. Na usprawiedliwienie mogę napisać jedynie to, że jak co roku miałam ustawioną blokadę, aby z jednego IP dało się wziąć udział w ankiecie tylko raz. Może to przez to…? A w sumie pojawiła się w mojej głowie taka myśl, kiedy przeglądałam głosy, że nie widzę nic, co mogłoby krzyczeć do mnie „M.W. stawia się na wezwanie!”. A spodziewałam się co najmniej jednego głosu na Ao Ashi właśnie 😱 W następnym podsumowaniu roku chyba będę musiała zagadać prywatnie z upewnieniem się, czy udało się wziąć udział w ankiecie 😔

      No nic, w takim razie ja też życzę udanego 2023 pełnego miłych zaskoczeń i oczekiwanych sequeli 🤘

      Usuń