Cierpienia młodego impresjonisty - recenzja mangi Blue Period (tomy 2-4)

Pewnie zabrzmi to dość gorzko i ponuro jak na tego bloga, ale ostatnie miesiące dobitnie pokazały nam, że w obliczu zbrojnych konfliktów, paraliżów ochrony zdrowia oraz gospodarczych roller-coasterów, kultura wysoka znajduje się na absolutnie szarym końcu ludzkich potrzeb przed jedzeniem, lekami, dachem nad głową i po prostu zwykłym bezpieczeństwem. Nawet jako osoba pracująca w tym specyficznym sektorze całkowicie rozumiem, czemu w razie jakichkolwiek problemów jako pierwsze obcina się dotacje na kulturę. Nie da się jednak zaprzeczyć, że to właśnie kreatywność stanowi najważniejszy wentyl bezpieczeństwa dla myśli i poglądów, a sztuka nie bez powodu jest uznawana za kluczowy element tożsamości narodowej. Zresztą, nasz fandom doskonale wie, że obrazy potrafią przekazywać multum cennych prawd życiowych i nie muszą być one wcale namalowane soczystymi impastami na olbrzymim płótnie. Owszem, mogą traktować o osobach malujących soczystymi impastami na olbrzymich płótnach, ale one same będą najzwyczajniej w świecie czarno-białe. I będą się wtedy nazywały kadrami pochodzącymi z mangi Blue Period.


Tytuł: Blue Period
Tytuł oryginalny: Blue Period
Autor: Tsubasa Yamaguchi
Ilość tomów: 11+
Gatunek: seinen, dramat, szkolne życie, okruchy życia
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)
 
Choć należałoby założyć, że największą przeszkodą na drodze do dostania się na wymarzone studia na Geidai będą inni utalentowani adepci sztuk malarskich - zwłaszcza ci uczęszczający razem z głównym bohaterem na przygotowawcze kursy - tak naprawdę okaże się nim... akceptacja ze strony rodziców, wymagana chociażby przy okazji składania w szkole formularzy ścieżki kariery. Pół biedy, gdyby uznawali członkostwo w licealnym klubie jedynie za młodzieńczą zachciankę syna, jednak główny problem stanowią poważne wątpliwości w kwestii tego, czy z takiego "fachu" da się jakkolwiek wyżyć. I co tu dużo mówić... raczej ciężko obwiniać o takie myśli kobietę, która już raz w życiu musiała się borykać z poważnymi problemami finansowymi, gdy firma pana męża i ojca widowiskowo splajtowała. Yaguchi długo się zastanawia, jakich argumentów powinien użyć, aby zapewnić rodziców o poczytalności swojej życiowej decyzji, aż wreszcie wpada na pomysł najbardziej oczywisty ze wszystkich - skoro nie umie przekazać swoich wyjaśnień słowami, spróbuje przelać je na papier. W końcu właśnie od tego jest sztuka, prawda? Co ciekawe, gdy nastolatek zabiera się za rysowanie scenki rodzajowej z mamą krzątającą się przy kuchni w roli głównej, zaczyna dostrzegać, że jej upór wcale nie jest podyktowany typowo azjatyckimi ambicjami, aby dziecko było ze wszech miar perfekcyjne i stało się szefem wszystkich szefów, ale szczerą troską o rodzinę okupioną własnym zdrowiem...

Yuka to jest dopiero człowiek renesansu - i w przesiąkniętej tradycją nihondze się odnajduje, i w instagramowej influencerce robi furorę!

To zaskakujące, że Tsubasie Yamaguchi udało się stworzyć aż tak angażującą mangę szkolną, w której rywalizacja nie opiera się na magicznych manifestacjach posiadanych umiejętności czy przedstawianiu epickich pojedynków dziejących się na poziomie wyobraźni bohaterów, tylko na zwykłej, ze wszech miar prozaicznej pomysłowości. Oczywiście trzeba wziąć poprawkę na to, że Blue Period ukazuje się w magazynie seinenowym, który to raczej nie ma w zwyczaju uważać swoich czytelników za nieskomplikowanych popkulturozjadaczy wiecznie łasych wypasionych fajerwerków. Niemniej o ile nie chodzi o iyashikei lub o romans (w absolutnie dowolnej formie i konfiguracji), w szkolnych seriach zwykle lubi się odwalać jakaś sroga maniana. A jeśli ostatecznym celem protagonisty/stki jest zaliczenie egzaminów i pójście dalszą ścieżką kariery? Ło panie, wtedy to już nie ma przebacz - kończy się na Klasie skrytobójców albo innym Baka to Test. Chyba najbardziej zbliżone klimatem do Blue Period wydaje się Runway de Waratte - czyli seria opowiadająca o nastoletnich projektantach mody oraz modelkach - ponieważ w obu przypadkach personalny rozwój bohaterów jest napędzany przez konieczność pokonywania boleśnie pospolitych przeszkód. Z drugiej strony fascynujące w obu tych opowieściach jest właśnie to, że my, śmiertelnicy, którzy masowo wybierają tak przyziemne kierunki studiów jak językoznawstwo, stosunki międzynarodowe czy inne zarządzanie, raczej nie mamy bladego pojęcia, ile zapieprzu kosztuje bycie taką swawolną artystyczną duszą.

Wiecie, co wymaga jeszcze więcej zapieprzu niż bycie początkującym artystą? Ano bycie rodzicielką takiego początkującego artysty...

O ile jednak nikt nie zaprzecza, że bycie malarzem wymaga nie lada zdrowia, pracowitości i determinacji, o tyle jest też ziarno prawdy w tym, że w wielu z tych wannabe artystach tkwi też coś ekscentrycznego (oczywiście w granicach ludzkiej przyzwoitości). Jednym z ważniejszych rywali dla Yaguchiego jest Yotasuke Sekai, z którym chodzi wspólnie na kurs przygotowawczy do egzaminów wstępnych na studia. Yotasuke można określić mianem samorodnego geniusza - weźmie się taki pierwszy raz w życiu za szkicowanie węglem, a od razu spod jego rąk wychodzi istny majstersztyk. Jednocześnie ma on też nie lada paskudny charakterek. Stroni od ludzi, traktuje prace innych z wyższością i ma do wszystkich wkoło wieczne pretensje, nawet jeśli nie są one podparte niczym więcej poza jego własnym widzimisię. Z drugiej strony za dość prominentną postać drugoplanową robi również Haruka Hashida - typ otwarty, tryskający humorem i czerpiący z malowania mnóstwo satysfakcji... choć jeszcze więcej dzikiej przyjemności daje mu oglądanie dzieł innych. Niby nie ma w tym nic zdrożnego, ba, to całkiem rozwijające podejście, ale ta jego fascynacja w jakiś taki niepokojący sposób przypomina mi zachowanie Komaedy z Danganronpy 2 czy Izayi z Durarary (a chyba każdy wie, jakie okazały się z nich ziółka). Na tym tle Yaguchi ze swoimi delikwenckimi nawykami w postaci palenia fajek czy zarywania nocek na chlaniu z kumplami i tak wydaje się prawdziwie porządnym obywatelem.

Aż musiałam się upewnić, czy w pośpiechu nie sięgnęłam po tomik Kakegurui

Choć nadal mam dość mieszane odczucia jeśli chodzi o odbiór kreski Tsubasy Yamaguchi, pozwolę sobie ją pochwalić za estetykę oraz pomysłowość przy projektowaniu okładek. Po pierwsze uwielbiam, gdy przez kolejne części konsekwentnie przewija się jakiś wyraźny motyw przewodni. W omawianym całkiem niedawno Mistrzu romansu Nozakim Izumi Tsubaki postawiła na ukazywanie coraz to nowych duetów bohaterów, którzy w ten czy inny sposób są istotni dla rozwoju fabuły w danym tomiku. Znów Jun Mochizuki, prawdziwa specjalistka w tym fachu, za punkt honoru wzięła sobie takie komponowanie frontów tomików, aby przedstawiane na nich postacie miały ciekawe interakcje z ramą/lustrem (Księga Vanitasa) bądź z łańcuchami (Pandora Hearts). No i mamy jeszcze przekozackie SPYxFAMILY z przepiękną kolekcją fantazyjnych krzeseł i foteli! W przypadku Blue Period bohaterowie z dość oczywistych względów są ukazywani z malarskimi przyborami w dłoniach, traktując czytelnika niczym płótno, na którym stawiają pierwsze fantazyjne maźnięcia lub kleksy. Drugim czynnikiem, który sprawia, że seria ta niemal natychmiast przyciąga wzrok, są stosowane kolory, często działające na zasadzie barw dopełniających czy po prostu kontrastowych. W 2. tomie, gdzie pojawia się ubrany na czarno Yuka, zastosowano purpurowo-czerwony tytuł serii; w tomie 3. pojawia się Yotasuke, a wraz z nim agresywne połączenie żółcieni koszuli i pomarańczu pociągnięcia pędzlem z zielonym logotypem; natomiast 4. tomik poświęcono ubranemu w biały fartuch i granatowy golf Hashidzie, który z całkiem bezczelnym uśmieszkiem używa intensywnego różu tuż obok fiołkowo-fioletowego tytułu. Na dodatek ilustracje te nie są po prostu pokolorowanymi digitalowo rysunkami, ale najpewniej wykonano je za pomocą farb olejnych, przez co efekt jest absolutnie fantastyczny.

Bo fartuszek i chęć szczera zrobią z ciebie fest modela!

Swoją drogą całkowicie potwierdziło się przypuszczenie, które wyraziłam przy okazji omawiania animowanej adaptacji w podsumowaniu sezonu jesiennego 2021. To niezwykle miłe, że taka ambitna, mało oczywista opowieść została doceniona i na dodatek trafiła na Netflixa, przez co mogła dotrzeć do szerszego grona odbiorcy, niemniej anime leci z wydarzeniami na łeb na szyję, nie dając im poprawnie wybrzmieć... tak jak ma to miejsce właśnie w mandze. Po lekturze kolejnych trzech tomików serii mogę jednak w pełni potwierdzić, że na papierze rozwój Yaguchiego jest pełen wartościowych niuansów - w anime pominięto chociażby pierwsze podejście głównego bohatera jeśli chodzi o rozmowę z rodzicami i próbę racjonalnego wytłumaczenia im, dlaczego malarstwo olejne na Geidai to naprawdę przyszłościowy kierunek studiów. A przecież bez tego zupełnie nie czuć było, czemu to drugie podejście, te odwołujące się do sztuki i pochodzące z głębi serca Yaguchiego, tak silnie zadziałało na jego mamę. Oczywiście minusem pozostaje permanentny brak kolorów, co w tym konkretnym przypadku nie zawsze da się rozwiązać wyrafinowanym cieniowaniem czy rastrami, jednak wybierając między wypaśnymi wizualiami a wypaśną historią, dobrze, że mangowe Blue Period wolało postawić na to drugie.

Zwłaszcza maturzystom, którzy już za tydzień podejdą do rodzimych egzaminów i sami będą walczyć o swoje wymarzone studia!

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze