Uczucia na wiecznych walizkach - recenzja mangi Syriusz pośród chmur (jednotomówka)

Ostatnio wydawnictwa mocno odeszły od wydawania klasycznych, wielotomowych, szkolnych romansów, a w zamian skupiają się na dwóch alternatywach - albo dominują długie serie shoujo, które w ten czy inny sposób są osadzone w klimatach bliższych fantasy (Fruits Basket, Śnieżka, Yona), albo znacznie lepszą formą kompatybilną z czytelnikami okazują się serie krótsze bądź zupełnie zwarte - jak sześciotomowe Zbudź się, śpiąca królewno, dwutomowe Niepewne serca czy tytuły wydawane w cyklu Jednotomówek Waneko. Jedną z ostatnich takich propozycji jest Syriusz pośród chmur, który graficznie i tematycznie wygląda jak wykapany protoplasta gatunku, a mnie samą odmłodził o porządne dziesięć lat i na kilka godzin przeniósł w czasy, kiedy dopiero co odkrywałam romansidła w mangowej formie.


Tytuł: Syriusz pośród chmur
Tytuł oryginalny: Donten ni Sirius
Autor: Vega Nakashima
Ilość tomów: 1 (z serii Jednotomówek Waneko)
Gatunek: shoujo, romans, szkolne życie
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)

Życie ucznia przenoszącego się do nowej szkoły wcale nie jest takie usłane różami (ani usiane wspaniałymi przygodami), jak to sugerują różne sportówki, haremówki i inne zakręcone akcyjniaki. Czasami - jak w przypadku Hinoki - to bardzo przykra rzeczywistość, która uniemożliwia nawiązywanie i utrzymywanie na dłużej jakichkolwiek relacji z rówieśnikami. I choć Hinoka na początku bardzo się starała pisać do koleżanek z poprzednich szkół, te jednak nigdy nie odpisywały. W ten oto sposób nastoletnia już bohaterka postanowiła zamknąć swoje serce na innych i próbuje przetrwać czas w kolejnej szkole bez bliższego poznawania jakichkolwiek ludzi. Pech jednak chce, że w nowym liceum każdy musi się zapisać na jakieś zajęcia pozalekcyjne. Ostatecznie Hinoka zostaje skuszona propozycją dołączenia do kółka astronomicznego, które cierpi na brak zaangażowanych w gwiezdne aktywności członków, a przez to na debet zorganizowanych zajęć. Gorzej, że do tego samego kółka uczęszcza również Morino - kolega z klasy, który ze wszystkich sił stara się zbliżyć do Hinoki, mimo że ona bardzo, ale to bardzo tego nie chce.

Czasem tęskno mi za nocnym niebem na wsi, dlatego teraz będę miała swój własny kawałek na wyłączność!

Aż przypomniały mi się zamierzchłe początki cyklu Jednotomówek Waneko i wydany wówczas Rock na szóstkę. Syriusz pośród chmur pod wieloma względami jest pracą podobną - również jest klasycznym szkolnym shoujo, w którym główną bohaterką jest dziewczę z dwoma niechlujnie splecionymi warkoczami, zawiera kilka historii (jedną większą na parę rozdziałów i dopełniające tomik one-shoty), jest debiutancką mangą autorki... i podobnie jak Rock na szóstkę pozostawia po lekturze całkiem miłe wrażenie. Główna historia, czyli tytułowy Syriusz pośród chmur, w swoich założeniach jest opowieścią bliźniaczo podobną do wydanej przez Dango Miłości w twoich oczach, tylko w wydaniu nie-BLkowym. Prace te różnią się od siebie właściwie tylko sposobem zachowania głównych bohaterów - podczas gdy jedno jest sztucznie uśmiechnięte, drugie cały czas pozostaje ponure. Nie zgadzam się jednak z puentą Syriusza, jakoby to była wina Hinoki, że przyjaciele z poprzednich szkół nie chcieli utrzymywać z nią kontaktu. Nie wiemy oczywiście, co działo się w każdym konkretnym przypadku, ale na samym początku Hinoka sama wysyłała do koleżanek listy, więc uznanie, że to jej bierność przyczyniła się do samotności, jest trochę brzydkim, niesprawiedliwym uogólnieniem. Zresztą - przeprowadzać się siedem razy? Czy jej rodzice w ogóle mają pojęcie, jaką krzywdę robią swojemu dziecku takim życiem na walizkach? Przecież to ani się z kimkolwiek zakumplować, ani nawet sensownie się uczyć. Szczególnie jeśli od początku się wie, że wkrótce nastąpi kolejna przeprowadzka...

A do odpowiedzi na lekcjach to już taki wyrywny nie bywa...

W tomiku znalazły się jeszcze dwa one-shoty. Pierwszy z nich zatytułowany Muu szalona jak wiosna opowiada o pasjonatce fotografii, która przy okazji wykonywania klasowych zdjęć natrafia na niewzruszonego przystojniaka. Kiedy jednak udaje jej się go rozbawić, Muu natychmiast trafia strzała Amora, przez co decyduje się poprosić chłopaka o chodzenie. I chociaż jest to bardzo zwarta historyjka, to w swoim przekazie przypadła mi do gustu znacznie bardziej niż Syriusz. Bzik Muu na punkcie papierowych zdjęć można spokojnie odnieść do współczesności i pogoni za wypasionymi profilami np. na Instagramie. Z jednej strony to nic złego, że ktoś pragnie uwieczniać na fotkach najcenniejsze chwile swojego życia, ale z drugiej bardzo łatwo jest się w tym szale zatracić i zgubić radość z tego, co się na bieżąco przeżywa. Super, że na wycieczce fotografujesz każde drzewo i każdy mijany sklep... ale czy to jeszcze można nazwać wycieczką? Czy idąca obok ciebie osoba jest człowiekiem, czy może tylko manekinem? Jasne, w znacznej części jest to moja swobodna interpretacja historii, ale naprawdę doceniam zasiane przez nią ziarenko koncepcji, nad którą można się głębiej zastanowić.

Czy te oczy mogą kłamać? Chyba nie. Czy ja mógłbym serce złamać? I te pe...

Drugi z one-shotów zdradza zamysł na historię już w tytule, bowiem brzmi on Bez makijażu. Bohaterką jest Yua, która podczas swojego licealnego debiutu prezentuje się jako modna, przebojowa, dbająca o prezentację dziewczyna. Prawda jest jednak taka, że jeszcze w gimnazjum Yua była totalnie zahukaną szarą myszką pozbawioną jakiejkolwiek pewności siebie. Przez przypadek stara legitymacja bohaterki trafia w ręce przypadkowo przechodzącego obok przystojniaka, Nakamury, który... postanawia zaszantażować Yuę i uczynić z niej swojego chłopca (dziewczynkę?) na posyłki. Normalnie przypomina się Wilczyca i czarny książę, jednak tam Erika odrobinę zasłużyła na nauczkę, natomiast Yua wydaje się być gnębiona wyłącznie za to, że chciała ładnie wyglądać... co jednocześnie wcale nie przeszkadza jej odnaleźć w szantażyście prawdziwej, szczerej miłości. Eeee... nie? To tak nie działa? A przynajmniej ja tak nie uważam, żeby latanie za kawą dla bucowatego gnębiciela miało być kluczowym krokiem do zaakceptowania prawdziwej siebie. Na tym właśnie czasami polega zwodnicze piękno serii shoujo - z jednej strony liczysz na słodką bajkę w szkolnym wydaniu, ale z drugiej w swoich fabularnych uproszczeniach bywa zbyt naiwne.

Jeden z najlepszych komplementów, jaki chciałoby się usłyszeć.

Długo tłukłam się z myślą, co konkretnie przypomina mi kreska Vegi Nakashimy - bo coś mocno przypomina - ale starość nie radość i mimo dwóch dni usilnego zastanawiania się nie byłam w stanie dotrzeć do źródła mojego przeczucia (jeśli wiecie, koniecznie napiszcie!). Jedyne porównanie, jakie na tę chwilę przychodzi mi do głowy, to połączenie Dengeki Daisy (ten sam komediowy feel i zabawne miny bohaterów) z Orange (pucołowate buzie bohaterek). Jak na pierwszą wydaną tomikowo mangę to naprawdę zacne porównanie, tym bardziej że dotyczy komiksu pochodzącego z całkiem już odległego 2014 roku. Autorka bardzo dobrze radzi sobie ze scenami, w których próbuje uchwycić jakieś poważniejsze momenty i naprawdę zgrabnie operuje różnymi kształtami kadrów. Kiedy za to pojawia się humor - nooo, to wtedy pani Nakashima wjeżdża na pełnej i od razu stara się upchnąć w jednym kadrze jak najwięcej treści. Aż przypomina się trochę Ouran ze swoim uroczym chaosem. Na kompletne łopatki rozwalił mnie jednak dość niecodzienny chochlik, przez który główna bohaterka na 53 stronie myśli "to powinien być font na myśl". Zbaraniałam wtedy na dobrych kilka sekund, próbując zrozumieć, że przyrządzanie posiłku wcale nie zmieniło się w przyspieszony kurs nadganiania deadline'ów u Nozakiego.

Romantyzm romantyzmem... ale dbajcie o nerki swoich drugich połówek! Szczególnie w takie siarczyste mrozy!

Jako że ogólne podobieństwo do Rocka na szóstkę jest całkiem silne, dlatego wydaje mi się, że ostatecznie Syriusz wśród chmur będzie podobnie wspominaną przeze mnie mangą - czyli miło się ją czytało i ładnie stoi na półce, ale żebym czuła potrzebę częstego wracania akurat do tej historii, to może jednak niekoniecznie. Więc tak, jest to fajna propozycja do uzupełnienia biblioteczki każdego fana lub fanki shoujo, ale już niekoniecznie dzieło uniwersalnie dla każdego. Kto shoujo nie lubi lub woli rozbudowane historie, w których związek musi się porządnie przetrzeć, zanim dojdzie do jakichkolwiek konkretów, ten może się poczuć zdezorientowany tempem tutejszych opowiastek. Ale też ciężko mi wyrazić choć próbującą udawać obiektywizm opinię, kiedy mam dwa razy więcej lat niż bohaterowie takich mang i trochę zapomniał wół, jak cielęciem był.

O proszę, a wygląda też trochę jak kurs survivalowy przygotowujący na koncert rockowy.

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze