Oczywiście starym zwyczajem wskazuję, że podsumowanie skupia się przede wszystkim na seriach anime - czy to wydawanych drogą tradycyjną, czy to trafiające bezpośrednio na serwisy streamingowe - które zakończyły swoją emisje w 2020 roku. Nie zdziwcie się zatem, że o nowych Tytanach, Higurashi czy Jujutsu Kaisen porozmawiamy na poważnie w kolejnym sezonie (no chyba że trafi się kategoria, w której można już coś o tych seriach powiedzieć z zupełnie czystym sumieniem - czyli przede wszystkim openingi i endingi, a czasami też jakieś rólki seiyuu). Zastanawiałam się chwilę, jak powinnam traktować serie, które są jednym sezonem, ale mają oddzielne coury - jak Re:Zero czy Haikyuu!! na przykład - ale odnoszę wrażenie, że ich konstrukcja uwzględnia mini-zakończenia wątków, więc są jako tako w stanie stać na własnych nogach. Gdzieniegdzie pojawi się też kategoria, w których będę nagradzać filmy, shorty lub OVA, jednak takie porównywanie jest odrobinę nie fair, bo zwykle mowa o zupełnie innym trybie produkcji czy nawet budżecie. No i pamiętajcie, że z niczym, co tu napisałam, absolutnie nie musicie się zgadzać. Każdy ma swoją własną wrażliwość i chociaż ja mogę coś odebrać w jeden sposób, wy macie swój własny bagaż przemyśleń i obejrzanych serii, a zatem moje "nudne shoujo jakich była już setka", dla was może być tym pierwszym, przełomowym i totalnie najfajniejszym.
![]() |
Tak niestety wyobrażam sobie koronawirusa cieszącego się ze zniszczeń w popkulturze 2020 roku... |
Najlepsza animacja - Great Pretender
Wyróżnienia: Boku no Hero Academia 4th Season, Enen no Shouboutai: Ni no Shou, Fate/Grand Order: Zettai Majuu Sensen Babylonia, Fugou Keiji: Balance:Unlimited, Kaguya-sama wa Kokurasetai?: Tensai-tachi no Renai Zunousen, Maoujou de Oyasumi, Toaru Kagaku no Railgun T
Wit Studio znowu to zrobiło. Naprawdę. Ich zarządzanie zasobami, dobór animatorów i poczucie estetyki są zaiste nie z tej ziemi - może i robią maksymalnie ze dwie serie rocznie i ewentualnie kilka krótkich OVA do wrzucenia w DVD i Blu-ray, ale nie mam żadnego problemu z ich tempem produkcji, skoro praktycznie zawsze przygotowują kontent, w którym liczba kluczowych klatek na sekundę powoduje instant orgazm dla oczu. Na dodatek w przeciwieństwie do KyoAni potrafią dopasowywać się do mega różnych styli, od grubo ciosanego Shingeki no Kyojin, przez sparklujące, pastelowe Koi wa Ameagari no You ni, po nowoczesnego kuzyna FLCL jak omawiane tu Great Pretender. W tym ostatnim przypadku naprawdę nie sposób nie szanować tego, że udało się dostosować tak szczegółową, kanciastą kreskę do wymogów tworzenia serii akcji czerpiącej garściami z zachodniego kina i jeszcze zrealizowano animację na pełne 23 odcinki bez jakichkolwiek strat w jakości. I nie mówię tu tylko o najbardziej kozackich momentach, ale nawet o najprostszych scenkach, kiedy postacie stoją (czy właśnie nie tylko stoją) i ze sobą rozmawiają. Nawet w takich sytuacjach przykładano wielką wagę do mowy ciała czy mimiki postaci, aby każda sekunda produkcji była wypełniona interesującą treścią. A co tu się chwilami dzieje ze światłem i kamerą, to ja nawet nie jestem w stanie ogarnąć rozumem (np. ucieczka Edamury z pierwszego odcinka). Warto również pochwalić serię za budowę świata przedstawionego, a przede wszystkim za tła, które są wprost fantastyczne - kolory są ostre, żywe, mocno kontrastowe, czasami wręcz gryzące się, ale finalnie tworzą spójną całość złożoną z wielu drobnych, geometrycznych elementów niczym w kościelnych witrażach. Subtelne gradienty? My nie znaju, ale też nie potrzebuju, bo i tak wszystko wygląda świetnie, czy to suche przedmieścia Los Angeles, czy oblany słońcem Singapur z mnóstwem błękitu pobliskiego oceanu. Arrrgh, nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak ciężko było wybrać jeden sensowny gif, który byłby w stanie oddać wszystkie wymienione aspekty animacji...
Najlepsza fabuła - Id:Invaded
Wyróżnienia: Akudama Drive, Eizouken ni wa Te wo Dasu na!, Golden Kamuy 3rd Season, Great Pretender, Kakushigoto (TV), Re:Zero kara Hajimeru Isekai Seikatsu 2nd Season, Somali to Mori no Kamisama
Walka o zwycięstwo między Id:Invaded a Great Pretender była zaciekła niemal do ostatniej chwili, ale finalnie do tej pierwszej serii skłoniła mnie bardziej zwarta struktura skupiona na jednej, ciągłej, nadbudowywanej z każdym odcinkiem historii. To jednak jest spora sztuka, aby subtelnie podsuwać widzowi kolejne drobne puzzelki wskazówek i pozwolić mu, by sam mógł sobie złożyć swój własny obraz sytuacji. W efekcie albo zakrzyknie on z satysfakcją, gdy uda się prawidłowo wskazać tożsamość głównego antagonisty, albo otworzy oczy ze zdumienia, gdy drugoplanowy złodupiec nagle okaże się totalnie najlepszym ziomkiem z całej ekipy (press F... like Fukuda). Tak czy inaczej, każdy znajdzie tu dla siebie coś inteligentnego. Ponadto nowatorski koncept prowadzenia śledztw dawał olbrzymie pole do reżyserskich popisów, przez co nawet jeśli my sami nie mogliśmy się bezpośrednio wcielić w rolę detektywów, to cały ciąg dedukcji był pokazywany w bardzo plastyczny sposób. Na wyróżnienie zasługuje też rozwijanie postaci - nie było ich wiele, bo i seria została rozplanowana tylko na jeden cour, ale tych kilku detektywów plus paru seryjnych morderców zostało przedstawionych bardzo wiarygodnie, a zarazem całkiem kompleksowo. Czuć, że między postaciami jest chemia, że kierują nimi jakieś sympatie lub animozje, że się zmieniają (choć czasami z dość nietypowych powodów) i próbują znaleźć cel w życiu, nawet jeśli jednocześnie znaleźli się - tyle że w ślepym zaułku. Chyba najbardziej do myślenia daje odcinek, gdy Narihisago trafia do rzeczywistości sprzed śmierci swojej córki, a mając wiedzę o przyszłych zbrodniach, jest w stanie odnaleźć każdego z morderców i wymierzyć im sprawiedliwość na własną rękę. To bardzo prawy człowiek, choć zarazem bardzo, ale to bardzo zniszczony, który za jedyne skuteczne rozwiązanie przyjmuje metodę "oko za oko". No nie sposób się przy tej serii nudzić czy uznać ją za powtarzalną... i właśnie dlatego tak często wyrażam swą miłość do oryginalnych, zamkniętych anime.
Najlepsza soundtrack - Heya Camp△
Wyróżnienia: Fate/Grand Order: Zettai Majuu Sensen Babylonia, Fugou Keiji: Balance:Unlimited, Hibike! Euphonium Movie 3: Chikai no Finale, Id:Invaded, Made in Abyss Movie 3: Fukaki Tamashii no Reimei, Otome Game no Hametsu Flag shika Nai Akuyaku Reijou ni Tensei shiteshimatta..., Promare, Re:Zero kara Hajimeru Isekai Seikatsu 2nd Season, Somali to Mori no Kamisama, Violet Evergarden Gaiden: Eien to Jidou Shuki Ningyou
Najbardziej niesamowitą rzeczą w soundtracku do Heya Camp△ jest fakt, że seria jest zwykłym, króciutkim shortem, którego odcinki miały zaledwie po 3 minuty (odliczając już ending). To mniej niż mają niektóre utwory ze składanki. Nikt by się nawet nie zająknął, gdyby twórcy postanowili skorzystać ze świetnego OSTa do pierwszego sezonu Yuru△Camp... ale nie. Czy była to wewnętrzna potrzeba Akiyukiego Tateyamy, który odpowiada za muzykę w tej franczyzie, czy może soundtrack zostanie spożytkowany w nadchodzącym sezonie drugim i chodziło tylko o oszczędzenie sobie późniejszej roboty - nie mam pojęcia, ale efekt jest taki, że już na poziomie Heya Camp△ przygotowano zupełnie nowy, pełnowymiarowy soundtrack pełen dobra i pozytywnej energii. W ciągu ostatniego roku muzyka z Heya Camp△ stała mi się niezastąpionym towarzyszem pisania pewnie z 70% recenzji na tymże blogu (reszta to efekt soundtracku z kinowej Violetki). Każdy utwór jest unikalny, pełen optymizmu, zabawny, odprężający - tu wstaw swoją pozytywną reklamę - i przyjemny w taki sposób, że nawet latem miałam ochotę zarzucić na plecy cienki kocyk i chwycić w garść kubek z kakao. W dodatku soundtracku nie da się pomylić z żadnym innym uniwersum, no chyba że znacie jakąś radosną serię lub film utrzymany w irlandzkich klimatach, wtedy uwierzę, że te fleciki, skrzypki i harmonijki też znalazłyby tam zastosowanie. No i chyba nie muszę już rekomendować uruchomienia Spotify i odpalenia soundtracku przy lekturze mangowego Beztroskiego kempingu, prawda? Oczywiście czapki z głów wszystkim Hiroyukim Sawano i innym Yukim Hayashim, którzy tylko skaczą od jednego sezonu Haikyuu!! do kolejnego Boku no Hero Academia, produkując masę dobrego contentu, ale na tym przeepickim tle radosny OST Heya Camp△ wywiera tym większe wrażenie, udowadniając, że każda produkcja zasługuje na jakościowe wykończenie. O. I mam nadzieję, że za rok spotkamy się tu, chwaląc drugi sezon Yuru△Camp za stawianie innym obyczajówkom coraz wyższej poprzeczki.
Najlepszy opening - "Welcome to Chaos" (K)NoW_NAME (Dorohedoro)
Wyróżnienia:
"STEAL!!" SPARK!!SOUND!!SHOW!! (Akudama Drive)
"SPARK-AGAIN" Aimer (Enen no Shouboutai: Ni no Shou)
"HOME" Asako Toki (Fruits Basket 2nd Season)
"NAVIGATOR" SixTONES (Fugou Keiji: Balance:Unlimited)
"PHOENIX" BURNOUT SYNDROMES (Haikyuu!!: To the Top)
"KAIKAIKITAN" Eve (Jujutsu Kaisen)
"Otome no Route wa Hitotsu janai!" angela (Otome Game no Hametsu Flag shika Nai Akuyaku Reijou ni Tensei shiteshimatta...)
"Realize" Konomi Suzuki (Re:Zero kara Hajimeru Isekai Seikatsu 2nd Season)
"Arigatou wa Kocchi no Kotoba" Naotarou Moriyama (Somali to Mori no Kamisama)
"ANIMA" ReoNa (Sword Art Online: Alicization - War of Underworld 2nd Season)
"final phase" fripSide (Toaru Kagaku no Railgun T)
Skromniejszy rozrywkowo rok równa się skromniejszy wybór... ale nie wśród openingów. O nie, tutaj walka była mordercza jak zawsze, a nawet bardziej niż zawsze, bo przegrana może zostać uznana za potwarz i automatyczne zepchnięcie serii na dno gara sygnowanego apokaliptycznym rokiem 2020. Zaznaczę to jednak od razu - utrzymanie poziomu historii czy jakość całej produkcji to zupełnie inna para kaloszy niż zrobienie sensownego klipu na półtorej minuty. Dobra, odhaczone. A teraz przejdźmy do mięska właściwego. No, nawet dosłownie do mięska. Choć szanuję lub kocham wymienione w wyróżnieniach openingi, Welcome to Chaos wykonywane przez (K)NoW_NAME chwyciło mnie za serce (a przy okazji za żołądek) już od pierwszych sekund seansu serii. Nie, nawet nie - opening puszczono przecież na YouTubie jeszcze przed emisją premierowego odcinka i już wtedy wariacka stylistyka kupiła mnie bez reszty (znacznie bardziej niż zasługiwało na to całe użyte we właściwej serii 3DCG). Ten ni-to-jakiś-jmetal-ni-to-po-prostu-intensywny-jpop świetnie pasował do klimatu świata przedstawionego, w którym gore i absurd to dla bohaterów totalnie normalny wtorek po południu. No i rytm piosenki cudownie współgra z animacją w takich pierdołowatych detalach jak kręcący się wiatrak czy szatkujący pora nóż - serio, tego powinni uczyć na podstawowych kursach animatorskich (w sumie pewnie w KyoAni uczyli...). Jeśli znów chodzi o treść, to po przeczytaniu całej mangi już wiem, że gyoza, duże ilości Kaimana naraz i popadająca w szaleństwo Nikaidou faktycznie okazały się kluczowymi elementami zaprezentowanej w późniejszych tomach fabuły, a nawet miały aktywny wpływ na.... no, sami se sprawdźcie, na co dokładnie miały wpływ. Rok temu wskazałam, że pierwszy opening do pierwszego sezonu Enen no Shouboutai okazał się tak fantastyczny, bo w sprawny sposób przedstawiał sendo historii i przy okazji nienachalnie sportretował najważniejszych bohaterów. W przypadku Dorohedoro sztuka ta raczej nie byłaby możliwa przez natłok postaci i ciężkich zwrotów akcji, ale za to doskonale oddano szalonego ducha całej opowieści.
Najlepszy ending - "The Great Pretender" Freddie Mercury (Great Pretender)
Wyróżnienia:
"Koukai no Uta" Sayuri (Boku no Hero Academia 4th Season)
"NIGHT RUNNING" AAAMYYY (BNA)
"Tell me" milet (Fate/Grand Order: Zettai Majuu Sensen Babylonia)
"One Day" SPYAIR (Haikyuu!!: To the Top 2nd Season)
"Other Side" MIYAVI (Id:Invaded)
"Kimi wa Tennenshoku" Eiichi Ootaki (Kakushigoto (TV))
"NEO SKY, NEO MAP!" Nijigasaki School Idol Club (Love Live! Nijigasaki Gakuen School Idol Doukoukai)
Wciąż ogromnie boleję nad nieobecnością KyoAni na małych ekranach, ponieważ żadne inne studio tak dobrze jak oni nie radziło sobie z tworzeniem pełnych doskonałej animacji endingów. Przeważają raczej takie, które składają się z nieruchomych kadrów lub postaci, które idą sobie z prawa na lewo (opcjonalnie odwrotnie, choć jakoś dziwnie rzadziej). Jak zauważycie - nawet wśród wyróżnionych laureatów lwia część jest właśnie jedną z tych dwóch kategorii lub nawet obiema naraz. Jeśli jednak coś zasługuje na wyróżnienie przez zastosowaną muzykę i styl rysowania, to z całą pewnością jest nim Great Pretender. Nieczęsto zdarza się, aby anime posiłkowało się zagranicznymi utworami, ale kiedy już to robią, to się dzieje, oj, dzieje - przychodzi mi na myśl chociażby doskonały opening do Higashi no Eden sponsorowany przez grupę Oasis czy otwierająca sekwencja do Koe no Katachi z przygrywającym w tle "My Generation" od The Who. Freddie Mercury nie tylko doskonale pasuje do tego zasłużonego grona, ale wręcz rozsiadł się na tronie, pokazując, że nawet pomijany przez wielu ending może brylować na branżowym parkiecie. Muzyka to oczywiście jedno, ale doceniam również stworzenie swoistej miniatury z szalejącymi kociakami w rolach głównych (co ciekawe wzorowanych na pupilach samego Freddiego). Na początku wydaje się to być tylko urocza metafora dla fabuły, ale przy czwartym rabunku klip nabiera jeszcze drugiego i trzeciego dna. Lubię, kiedy openingi i endingi potrafią stać na własnych nogach, a przy okazji wciąż stanowią nierozerwalną część serii, dodając jakieś smaczki do jej zrozumienia czy w ogóle do odbioru - czyli dokładnie jak w zeszłym roku miałam z endingiem z Enen no Shouboutai, a w tym roku udało się to jeszcze całkiem zgrabnie Boku no Hero Academia, Fate/Grand Order czy Haikyuu!!. Jest też coś fascynującego w fakcie, że z wszelkim prawdopodobieństwem twórcy nazwali serię na cześć piosenki Freddiego, a nie na odwrót (zresztą, Freddie akurat niespecjalnie mógł zabrać głosu w tej sprawie). Oby takich udanych mariaży kulturowych było jak najwięcej.
Najlepszy insert song - "Samurai 45" (Id:Invaded)
Wyróżnienia:
"Someday" (Great Pretender)
"Butterfly" (Id:Invaded)
"Yume ga Koko Kara Hajimaru yo" (Love Live! Nijigasaki Gakuen School Idol Doukoukai)
"Grand Escape" (Tenki no Ko)
"Inferno" (Promare)
"Kakusei" (Promare)
W porównaniu z zeszłym rokiem, kiedy to występ z "Fuyu no Hanashi" w Givenie był ukoronowaniem konsekwentnie budowanej historii o zespole, a słowa opisujące tęsknotę za zmarłym ukochanym waliły człowieka prosto w kokoro, obecne tu insert songi wypadają raczej... no... blado. Ostatecznie zdecydowałam się jednak na piosenkę "Samurai 45" wykonywaną przez Miyaviego, bo chyba wywarła ona największy efekt wow w połączeniu z akcją dziejącą się w 4 odcinku Id:Invaded. Sprawa dotyczyła seryjnego mordercy, który porywał ludzi, wsadzał ich do beczek razem z internetową kamerką i zakopywał, robiąc z ich powolnej śmierci wielogodzinny stream. Dostanie się do studni id tegoż zwyrola miało na celu zdobycie informacji, gdzie została zakopana ostatnia porwana osoba, drobna licealistka, której stream odbywał się równolegle do prowadzonego śledztwa. Wykonywany przez Sakaido śmiertelnie niebezpieczny parkour wśród olbrzymich eksplozji i walących się fragmentów budynków - niczym ten niezmordowany samuraj z piosenki - był tym bardziej emocjonujący, bo chociaż po każdym zgonie główny bohater niczym trójwymiarowy Mario uczył się kolejnej pułapki i tego, jak ją pokonywać, to przecież nie było czasu na tego typu "zabawy" (plus dla genialnego pana detektywa zgon wciąż był znacznym obciążeniem psychiki). No i chociaż Sakaido nie miał swoich wspomnień jako Narihisago, to jednak my jako widzowie doskonale wiedzieliśmy, że ta wspinaczka do uwięzionej w płonącym bloku dziewczynki miała jeszcze jeden wymiar, a mianowicie była próbą uratowania niewinnego dziecka w miejsce nieżyjącej już córki. Finał historii jest naprawdę mocny, choć mam nadzieję, że tymi słowami jeszcze go nie zaspoilowałam. Więc nawet jeśli "Samurai 45" samo z siebie jest przede wszystkim fajnym, skocznym kawałkiem, to dodał mnóstwo dynamiki do całej sceny i doskonale podkreślił niezmordowany upór Sakaido w próbie odkrycia prawdy.
Najlepszy seiyuu - Maaya Sakamoto
- Natsuki Hanae (Appare z Appare-Ranman!, Shuuichi Kagaya z Gleipnir, Kourai Hoshiumi z Haikyuu!!: To the Top, Tomomi Isogai z Ikebukuro West Gate Park, Satsuki Tomaruin z Kakushigoto (TV), Youta Narukami z Kamisama ni Natta Hi, Ikuto Tsumura z Runway de Waratte, Takumi Aldini z Shokugeki no Souma: Shin no Sara, Rou Hayakawa z Yesterday wo Utatte)
- Kenjirou Tsuda (Richard Riesman z Appare-Ranman!, Chisaki z Boku no Hero Academia 4th Season, Joker z Enen no Shouboutai: Ni no Shou, Ogata z Golden Kamuy 3rd Season, Akihito Narihisago z Id:Invaded, Nanami z Jujutsu Kaisen (TV), Monspeet z Nanatsu no Taizai: Kamigami no Gekirin)
- Rie Takahashi (Mash z Fate/Grand Order: Zettai Majuu Sensen Babylonia, Ena Saitou z Heya Camp△, Megumin z Isekai Quartet 2, Hime Gotou z Kakushigoto (TV), Sumi z Kanojo, Okarishimasu, μ z Listeners, Emilia z Re:Zero kara Hajimeru Isekai Seikatsu 2nd Season)
Mam nadzieję, że Maayi Sakamoto nikomu przedstawiać nie trzeba, bo to jedna z tych znakomitych seiyuu, które towarzyszą nam w anime praktycznie od... eee... zawsze? Chociażby jako Haruhi z Ourana, Shiki z Kara no Kyoukai, Ciel Phantomhive z Kuroshitsuji, Shinobu z Bakemonogatari i tak dalej, i tak dalej. Co ciekawe ta zasłużona aktorka głosowa w ogóle nie spoczywa na laurach i co roku można ją spotkać w licznych produkcjach, w czym 2020 rok nie był wcale wyjątkiem. Zapewne słyszeliście (a jeśli nie słyszeliście, to już spieszę donieść) że Maaya Sakamoto była kilka miesięcy temu szeroko chwalona za pewną scenę, kiedy to wcielała się w rolę Echidny w drugim sezonie Re:Zero. We wspomnianej scenie aktorka przez bite dwie minuty bez ani jednego cięcia wygłasza pasjonujący monolog, w którym jako Wiedźma Chciwości wyjawiała głównemu bohaterowi kierujące jej postępowaniem motywacje. Niby w tym ujęciu nie dzieje się nic niezwykłego - ot, kamera obraca się dookoła Echidny - ale przez dotychczasową charyzmę kobiety wreszcie zaczyna przebijać się nutka szaleństwa, od której zresztą wziął się cały przydomek bohaterki. Ostatecznie widz nie ma pojęcia, czy jeszcze czuje wobec Echidny fascynację, czy już lekki strach. A jeśli dołoży się do tego fakt, że Maaya Sakamoto była w stanie udźwignąć tę scenę na jednym pociągnięciu, bez żadnych pauz, pomyłek czy zająknięcia... to się nazywa weteran wśród seiyuu. Ale to wciąż nie wszystko. Po jednej stronie szali mamy piękną i zwodniczą Echidnę, ale z drugiej Maaya Sakamoto dźwigała na barkach rolę Akito z Fruits Basket. Jeśli ktoś czytał moje wypowiedzi w związku z tym tytułem, ten wie, że wspomnianą gnidę z rodu Somów nienawidzę pasją wielką niczym Joffrey'a z Gry o tron. Ale właśnie! To jest ten poziom grania antagonisty, za który podziwia się aktorów, bo przecież wiadomo, że na co dzień są zupełnym przeciwieństwem kreowanych postaci. Więc za ten cały wachlarz niezwykłych możliwości oraz niezłomną pracowitość, dzięki której w każdym sezonie 2020 roku słyszeliśmy Maayę w jakiejś wyrazistej roli - ogromnie dziękujemy!
Najlepsza postać żeńska - Noi z Dorohedoro
Wyróżnienia: Oszustka z Akudama Drive, Myne z Honzuki no Gekokujou: Shisho ni Naru Tame ni wa Shudan wo Erandeiraremasen 2nd Season, Katarina Claes z Otome Game no Hametsu Flag shika Nai Akuyaku Reijou ni Tensei shiteshimatta..., Echidna z Re:Zero kara Hajimeru Isekai Seikatsu 2nd Season, Misaki Shokuhou z Toaru Kagaku no Railgun T, Mitsuko Kongou z Toaru Kagaku no Railgun T, Tsukasa Yuzaki z Tonikaku Kawaii
Noi raczej nie zalicza się do grona najbardziej złożonych postaci w popkulturze, ale z pewnością reprezentuje coś rzadko spotykanego - a mianowicie czujemy do niej sporą sympatię, mimo że wyraźnie stoi po stronie antagonistów (a przynajmniej tak można wywnioskować z początku serii). W swoim zachowaniu wydaje się trochę dziecinna i beztroska, ale nie jest to podyktowane lekceważeniem przeciwników czy brakiem piątej klepki, tylko po prostu braniem życia bezpośrednio na klatę i działaniem w taki sposób, jaki akurat uzna za słuszny, bez zbędnego wgłębiania się w moralne dylematy. Jeśli ma kogoś zlikwidować, to zrobi to bez mrugnięcia okiem, ale jednocześnie nie będzie się nad nikim pastwić czy torturować (od tego typu zadań specjalnych ma akurat kogoś innego). Jeśli jednak kogoś polubi lub będzie miała wobec niego dług wdzięczności, to będzie stać za nim murem aż do samego końca. Najbardziej urocza jest w tym kontekście jej relacja z Shinem, którego ciągle obwołuje mianem swojego senpaja. Prawda jest jednak taka, że ich duet to coś więcej niż tylko współpracownicy od mokrej roboty, więcej nawet niż przyjaciele, choć z drugiej strony o żadnym jednoznacznym romansie też nie może być tu mowy. Są bardziej jak małżeństwo z długoletnim stażem, które skoczyłoby za sobą w ogień, choć jednocześnie są już stanowczo za starzy na okazywanie sobie pomniejszych czułości. No ale my tutaj nie o pairingach powinniśmy rozprawiać... W każdym razie jest z Noi taki sympatyczny, zawsze promieniujący dobrym humorem osiłek, tylko w niestandardowo damskim wydaniu. Co jednak najbardziej uderza widza, gdy dowiaduje się, że wielki, zamaskowany dresu to tak naprawdę kobieta, to jej uroda. Przyzwyczailiśmy się bowiem do stereotypu, że silna, umięśniona baba będzie wyglądać jak szafa trzydrzwiowa produkcji Ikea z dwoma połówkami kokosa przytwierdzonymi do klatki piersiowej, a z twarzy najbliżej jej będzie do Arnolda Schwarzeneggera. Noi udowadnia, że można oczarowywać zarówno solidnym bickiem, jak i zmysłowym spojrzeniem. Oczywiście to trochę nie fair powoływać się w tym podsumowaniu na mangę, ale warto zerknąć na niektóre stylizacje Noi - w pewnych sytuacjach potrafi wyglądać niczym seksowna bizneswoman, która właśnie skończyła nadgodziny i idzie nakopać zarządowi wrogiej korporacji. Niby to nic, niby tylko postać drugoplanowa, ale bije od niej kawał porządnie rozbudowanego charakteru idealnie pasującego do porypanego świata Dorohedoro.
Najlepsza postać męska - Gilgamesh z Fate/Grand Order: Zettai Majuu Sensen Babylonia
Wyróżnienia: Shin z Dorohedoro, Hajime Tsukishima z Golden Kamuy 3rd Season, Ferdinand z Honzuki no Gekokujou: Shisho ni Naru Tame ni wa Shudan wo Erandeiraremasen 2nd Season, Akihito Narihisago z Id:Invaded, Tamotsu Fukuda z Id:Invaded, Kakushi Goto z Kakushigoto, Nasa Yuzaki z Tonikaku Kawaii
Pamiętacie Gilgamesha z wcześniejszych serii z uniwersum Fate? Tego seksownego dupka, który trochę śmieszył, a trochę już nużył, bo miał praktycznie ujemny rozwój charakteru (zwłaszcza przy skoku z Fate/Zero na Fate/stay night)? Wyrzućcie to wszystko za... albo nie, nie wyrzucajcie. Apdejtujcie. Oczywiście samo Fate/Grand Order jakie było, takie było i raczej ciężko jest mi rozpływać się nad fabułą, która stanowiła tylko jedną siódmą jakiejś większej nawalanki o ocalenie świata. Mimo to kreacja króla Gilgamesha zaprezentowana na tle magicznego konfliktu w Babilonii błyszczała w absolutnie każdej scenie. Bo to był władca co się zowie. Lubił się chełpić, ale wciąż pozostawał sprawiedliwy we wszystkich osądach. Był kąśliwy, ale też łaskawy. Potężny, lecz nie lekceważący. Charyzmatyczny i bardzo, bardzo ludzki. Umiał nazwać z imienia swoich żołnierzy i sprawnie zarządzał obroną Uruk, nie pokazując, że sam pracował ponad swoje siły. Damn, umiał nawet powiedzieć wprost swoim poddanym, że ostatecznie przegrali bitwę i za chwilę wszyscy bez wyjątku zostaną zarżnięci przez wrogie potwory, a mimo to jest z nich wszystkich dumny i razem z nimi chce walczyć do ostatniej kropli krwi o zabezpieczenie kultury Babilonu dla przyszłych pokoleń. No i w to wszystko zdołano jeszcze sensownie wpisać jego wersję z Fate/stay night i Fate/Zero, kiedy to wciąż był próżnym, zadufanym w sobie młokosem, który nie przeżył całej przytłaczającej podróży w poszukiwaniu zmarłego przyjaciela. W Fate/Grand Order Gilgamesh stał się pełnoprawną postacią, której nie sposób nie lubić i nie podziwiać. Z pewnością się powtarzam, ale gdyby monarchia mogła wyglądać jak pod rządami Gilgamesha, to ja bardzo poproszę o natychmiastową zmianę ustroju w Polsce. Jasne, już Broskander w Fate/Zero przedziurawił na wylot skalę bycia zajebistym, ale w moich oczach uchodził jednak bardziej za odkrywcę i zdobywcę (no i świetnego ziomala), nie za kompetentnego władcę, który wzbudzał taki sam respekt, jak i miłość poddanych. Żeby umieć kogoś takiego napisać i nie przesadzić w żadną stronę, to jest naprawdę tęga sztuka.
Najlepsza para - Nasa x Tsukasa z Tonikaku Kawaii
Wyróżnienia: Haida x Inui z Aggressive Retsuko (ONA) 3rd Season, Shin x Noi z Dorohedoro, Thomas x Cynthia z Great Pretender, Fukuda x Hondoumachi z Id:Invaded, Shirogane x Shinomiya z Kaguya-sama wa Kokurasetai?: Tensai-tachi no Renai Zunousen, Yukimura x Himuro z Rikei ga Koi ni Ochita no de Shoumei shitemita.
Nawet nie będę czarować, że państwo Yuzaki zdeklasowali rywali o całe kilka galaktyk. Jasne, oglądanie miłości ogrywanej w komediowy sposób może sprawiać mnóstwo frajdy - wiedzą to chociażby fani Kaguyi-samy czy Zakochanych Naukowców - ale już dawno nie widziałam pary, która otwarcie i z radością mówi o swoich uczuciach wobec drugiej osoby. Co ciekawe Nasa nie jest ani przystojny, ani szczególnie charyzmatyczny, jego życiowa zaradność jest utrzymana w sensownej normie, natomiast kontakty społeczne - poniżej przeciętnej. Znów Tsukasa to ideał dziewczyny, która jest śliczna, uprzejma, umie gotowa i jest zaznajomiona ze wszystkimi istotnymi dziełami szeroko rozumianej popkultury, od starych gier konsolowych po hollywoodzkie blockbustery (ah, I see a woman of culture). Wydawałoby się więc, że ta dwójka ludzi to osoby z kompletnie różnych, nieprzystających do siebie uniwersów, a Nasa wygląda na dodatek tak nijako, że nawet w standardowym shoujo romansie nie dostałby roli drugoplanowej jako kumpel kumpla głównego bohatera. A jednak tu, w tej skromnej serii, która nie opowiada o niczym niezwykłym, ot, o codziennym życiu młodych ludzi, miłość nigdy nie wydawała się tak piękna i przyjemna w oglądaniu. Nasa i Tsukasa nieustannie ze sobą rozmawiają, wymieniają się czułościami, komplementują, robią sobie prezenty, droczą się ze sobą i przepraszają, gdy tylko zajdzie taka potrzeba. Są w okazywaniu swojej miłości absolutnie szczerzy, naturalni i bezpośredni, i nawet jeśli nie zdecydowali się jeszcze na konsumcję związku (no cóż, zachowajmy odrobinę realizmu - mimo wszystko bohaterowie znają się baaardzo krótko), to nieustannie się do siebie zbliżają, zarówno uczuciowo, jak i cieleśnie. No i co? Czy to naprawdę było takie trudne, aby stworzyć parę, która jest ciekawa i nie musi co pół odcinka pakować się w jakieś tanie dramy? Ano nie, więc liczę, że państwo Yuzaki zapoczątkują niebawem trend tworzenia serii, gdzie związki będą po prostu udane.
Najlepsza seria akcji/przygodowa - Great Pretender
Wyróżnienia: Akudama Drive, Boku no Hero Academia 4th Season, Dorohedoro, Fate/Grand Order: Zettai Majuu Sensen Babylonia, Golden Kamuy 3rd Season, Majo no Tabitabi, Toaru Kagaku no Railgun T
Najlepszy dramat/seria psychologiczna - Id:Invaded
Wyróżnienia: Babylon, Great Pretender, Re:Zero kara Hajimeru Isekai Seikatsu 2nd Season, Somali to Mori no Kamisama
Najlepsze ecchi - Tensei shitara Slime Datta Ken OVA
Wyróżnienia: brak
Wiem, że w tym roku miał premierę ostatni sezon Shokugeki, ale chyba nikt już nie chce udawać, że w tej popisowo zarżniętej serii dzieje się cokolwiek ciekawego, a przynajmniej cokolwiek poza rodzinnymi dramami i epatowaniem... dziwnymi narzędziami do gotowania. Nawet ecchi przestało być jakkolwiek subtelne, ograniczając się do zrywania ubrań jakąś bzdurną supermocą rodu Nakirich. Pozostałe z dostępnych serii też oscylowały między po prostu typowymi a zwyczajnie uwłaczającymi (świdruję wzrokiem te wszystkie tanie hentai-shorty robione "dla kobiet"), natomiast niezwykle popularne w sezonie zimowym Ishuzoku Reviewers wydaje się być czymś na tyle specyficznym i skierowanym bardziej do męskiej publiki, że nie będę w stanie podjąć się sprawiedliwej oceny czegoś, co od początku nie jest dla mnie. Słowem - tak, bardzo w tym roku brakowało takich uniwersalnych serii ecchi, które podeszłyby do tematu ze smakiem. Jedyne, co jestem w stanie wyróżnić, to dwie rzeczy: po pierwsze szanuję Gleipnira za przepiękne projekty koronkowej bielizny, bo pomimo edgy dramy od czasu do czasu było na czym oko zawiesić, a po drugie sensownie wypadły dwa pierwsze odcinki OVA do TenSlime, skupione na kompletnie fillerowych aktywnościach mieszkańców miasta Tempest. Jeśli o to drugie chodzi, to oczywiście nie ma się czym zanadto chwalić, bo w ogólnym rozrachunku odcinki wyglądają jak każdy byle dodatek wrzucany na DVD, w których realizuje się mokre sny animatorów o odcinku plażowym (na dodatek z obowiązkowymi dla światów fantasy tentaklami). Niemniej widok damskich piersi i męskich klat był chociaż okraszony zabawnymi interakcjami między postaciami, których mocno brakowało przez drugą połowę pierwszego sezonu TenSlime'a, więc po tak długiej przerwie aż miło było zobaczyć pojedynek tyłeczkowego sumo w wykonaniu Shuny i Shion. Ach, aż przypomniały mi się piękne czasy oglądania Keijo!!!!!!!!... I nie dość, że odcinek z turniejem sumo był tego wspomnienia blisko wystarczająco, to nawet wydawał się lepszą sportówką niż połowa pełnoprawnych serii z tego roku.
Najlepsze fantasy/seria supernaturalna - Dorohedoro
Wyróżnienia: Majo no Tabitabi, Maoujou de Oyasumi, Re:Zero kara Hajimeru Isekai Seikatsu 2nd Season, Somali to Mori no Kamisama, Toaru Kagaku no Railgun T
Koncept magii w popkulturze jest stary jak świat (w sensie... tak na serio stary jak świat - bo chyba wiecie, że nasz dobry znajomy Gilgamesh był bohaterem najstarszych odkrytych utworów literackich?), przez co współcześnie w co drugiej serii anime mamy do czynienia z różnymi supermocami, genetycznymi naleciałościami i innymi hokusami-pokusami. Prawda jest jednak taka, że w przeważającej większości są to tylko kopiuj-wklejki światów rodem z tanich MMO-RPG na komórki lub historie bazujące na szeroko pojętym folklorze japońskim, w których - z całą dozą uprzejmości - za grosz jest jakiejkolwiek oryginalności. Ale nie w Dorohedoro. Za dobry argument powinien wystarczyć już fakt, że czarodzieje są tu jakby zupełnie oddzielną rasą, która posiada w ciele odrębny układ naczyń do rozprowadzania "magicznego dymu", odpowiedzialnego za możliwość rzucania zaklęć. Ponadto w ten cały pokraczny lore wpisane są także parzystokopytne diabły, będące czymś w rodzaju bóstw, ale też bytów ewolucyjnie wyższych, do których stania się wielu czarodziejów aspiruje (i co ciekawe jest w stanie to zrobić poprzez przetrwanie morderczego treningu). Dodatkowo czarodzieje żyją w swoim własnym wymiarze, a kiedy chcą wpaść do świata ludzi, żeby poprzeprowadzać na nich jakieś mało humanitarne eksperymenty (yaaay!), muszą przywołać specjalne drzwi (lub skorzystać z tych dla plebsu, jeśli bozia akurat poskąpiła talentu). W ogóle wizja świata z Dorohedoro leży tak daleko od magii spopularyzowanej przez Harry'ego Pottera jak drzemiące aligatory od nabrzeży Nilu. To kompletnie świeże spojrzenie na fantasy, które zamiast cukierkowej baśniowości i przydatnych mocy w znacznym stopniu opartych na żywiołach, pełne jest brudu, trupów, chorych wizji i absurdalnego humoru. No bo powiedzcie - czy gdzieś indziej spotkanie postać, która posługuje się magią zamieniania żywych organizmów w gorące, mięsne placki? Właśnie. Praktycznie każda moc służy tu w ten czy inny sposób do wyczyniania groteskowego kuku, a nawet jeśli nie... to i tak na jakimś etapie zacznie to robić. Ciężko jest w kilku zdaniach ogarnąć ten dziwny, a zarazem fascynujący świat Dorohedoro, jednak zapewniam, że rzadko można spotkać tak udany mariaż magii i gore w japońskiej animacji.
Najlepszy horror/thriller - Babylon
Wyróżnienia: Dorohedoro, Re:Zero kara Hajimeru Isekai Seikatsu 2nd Season
Podsumowanie historii, a zarazem szeroko zakrojonego śledztwa prowadzonego przez głównego bohatera Babylonu (nie mylić z Fejtową Babilonią) pozostawiło mnie z dość sporym niesmakiem, ale co muszę oddać całej produkcji, to trzymanie widza w napięciu od pierwszego odcinka aż do samego przykrego końca. Już sam temat legalizacji samobójstw otworzył przed twórcami olbrzymie pole do popisu. Czyż człowiek nie ma prawa decydować sam o sobie, nawet jeśli chodzi o rzeczy tak ostateczne jak śmierć? Gdzie kończy się wolna wola jednej jednostki, a zaczyna drugiej? Czy to nie bardziej humanitarne, aby pozwolić samobójcom zabijać się bez zbędnego cierpienia niż kazać im umierać w rozpaczy, gdy żadna droga ucieczki od problemów nie jest uznawana za właściwą? I tak dalej, i tak dalej. Sami przyznacie, że jest w tych rozważaniach coś fascynującego, a jednocześnie skrajnie nierozsądnego. Dodatkowo powstanie tej serii zdaje się być szpilą zadaną w tyłek samej Japonii, gdzie samobójstwa stanowią spory odsetek śmierci skrajnie przepracowanego i zaniedbanego społeczeństwa. To istny horror, który nie ma nic wspólnego z fikcją. Na tym to właśnie tle oglądamy zmagania przepełnionego poczuciem misji pana prokuratora z famme fatale o kodeksie moralnym zdecydowanie wybiegającym poza ludzkie pojmowanie. No ale właśnie. Magase. Ona jest totalnie przerażająca. Tak przerażająca, że nie muszę nawet zaglądać na MALa, żeby przypomnieć sobie jej imię i tak niepowstrzymana, jak niepowstrzymana może być tylko charyzmatyczna, inteligentna, do szpiku kości zła kobieta. Normalnie Hitler w spódnicy, ale znacznie, znacznie sprytniejszy. Bawi się najniższymi ludzkimi instynktami, wykręca każde zdane swoją logiką i rozpętuje piekło na światową skalę tylko dlatego, bo może. Nie wiem, czy finał tej historii w pełni usatysfakcjonuje każdego zabierającego się za nią widza, ale niezłą sieczkę z mózgu zrobi wam na pewno.
Najlepszy isekai - Re:Zero kara Hajimeru Isekai Seikatsu 2nd Season
Wyróżnienia: Fate/Grand Order: Zettai Majuu Sensen Babylonia, Honzuki no Gekokujou: Shisho ni Naru Tame ni wa Shudan wo Erandeiraremasen 2nd Season, Isekai Quartet 2, Otome Game no Hametsu Flag shika Nai Akuyaku Reijou ni Tensei shiteshimatta...
Nie pomógł przesyt rynku, nie pomogła wypchana na ścisk ramówka ani słaba sprzedaż merchu. Potrzeba było aż koronawirusa, żeby powstrzymał inwazję serii isekai, inaczej mówilibyśmy tu o zupełnie innej apokalipsie. Na dodatek mieliśmy tyle szczęścia, że przy życiu pozostały głównie te lepsze projekty, najczęściej wiążące się z kontynuacją marki, która zdołała już zaskarbić sympatię widzów. Na czoło tej stawki wysuwa się długo wyczekiwane i wyproszone Re:Zero, a choć jego twórcy również nadziali się na problemy produkcyjne, to pierwsza część nowego arcu jest dokładnie tym, co zapamiętaliśmy z końcówki serii z 2016 roku. Czyli że bycie Subaru jest naprawdę, naprrrrawdę straszliwą męką. Według mnie Re:Zero doskonale wykorzystuje fakt, że jest isekajem i wcale nie próbuje udawać, że jest inaczej. Dzięki swego rodzaju retrospekcjom zaczynamy rozumieć, czemu Subaru wcale nie pragnie wracać do swojego świata i dlaczego w ogóle ucieczka do innego wymiaru w jego przypadku ma znacznie więcej sensu niż tylko "co prawda jestem hikikomori, ale zawsze miałem ochotę zbałamucić jakiś śliczny harem". W ogóle na tle innych isekajowych braci i kuzynów Re:Zero wygląda bardziej jak pełnoprawne fantasy z niezwykle rozbudowanym światem (precz mi z oczu wy wszystkie uniwersa bazujące na tanich grach MMO-RPG z przeglądarek!), wielowątkową, często krwawą intrygą, barwnymi postaciami i wcale nie takim nieskazitelnym głównym bohaterem. Pomijając fakt, że Re:Zero ma potencjał na bycie taką light novelkową Grą o tron, której fabuła pewnie skończy się dopiero za ładnych kilkaaaa...naście lat (tak myślę?), niezmiennie będę polecać tę serię jako wzorzec Isekaja, Który Naprawdę Działa. I obym to zdanie podtrzymała w 2021 roku, kiedy pojawi się druga cour drugiego sezonu.
Najlepsza komedia - Kaguya-sama wa Kokurasetai?: Tensai-tachi no Renai Zunousen
Wyróżnienia: Aggressive Retsuko (ONA) 3rd Season, Dorohedoro, Golden Kamuy 3, Kakushigoto (TV), Maoujou de Oyasumi, Otome Game no Hametsu Flag shika Nai Akuyaku Reijou ni Tensei shiteshimatta..., Rikei ga Koi ni Ochita no de Shoumei shitemita.
Proszę, proszę, a kogóż my tu mamy? Toż to już drugi rok z rzędu w zestawieniu! Nie sposób jednak dziwić się, że seria bije rekordy popularności, a w przygotowywaniu znajduje się już kolejny sezon. Kaguya-sama jest po prostu cudownie przezabawna, a odcinki są usiane licznymi gagami i memicznymi reakcjami bohaterów niczym bożonarodzeniowy sernik babuni rozmiękłymi rodzynkami. Po pierwsze świetne są momenty nabijania się z oklepanych motywów i sytuacji, które nagminnie występują w praktycznie każdej niewychylającej się poza szereg serii shoujo. Dzięki temu nigdy nie wiadomo, co nastąpi w kolejnej sekundzie i czy nagle cały personel szpitala nie zacznie naśmiewać się z bohaterki, bo "coś ją boli w klatce piersiowej, ale nie wie, co to może być... pewnie jakaś genetyczna choroba serca odziedziczona po matce". Po drugie twórcy bawią się tu nie tylko szkolnym romansem jako takim, ale obśmiewają też archetypy bohaterów, którzy za fasadą perfekcjonizmu kryją urocze oblicza niemogących się zgrać cynamonowych bułek. Szczególnie Kaguya prowadzi niezwykle bogate życie wewnętrzne, regularnie eksplodując z nadmiaru słodyczy lub umierając, gdy coś niepoprawnie zinterpretuje. Po trzecie bawią każde interakcje między bohaterami, szczególnie że jest z nich dość specyficzna gromadka charakternych postaci i żadna z nich nie potrafi pójść na ustępstwa - ach, jak cudowny był odcinek, w którym Chika chciała nauczyć Shirogane tańca na festiwal sportowy, w co niechcący wtrąca się też Kaguya... A po czwarte - reżyseria wprost staje na głowie, aby każdy gag pokazać w jakiś ciekawy wizualnie sposób, bawiąc się kadrowaniem, efektami specjalnymi czy kolorami. Bo nie, to nie jest tylko ślepe przełożenie kadrów z mangi na anime. W Kaguyi-samie animacja zdecydowanie wykracza poza słowo "adaptacja", a wkracza na niezwykłe tereny "interpretacji". Czy wiecie, że w czwartym odcinku drugiej serii pojawia się rozmowa między Shirogane a Chiką, która jest przełożeniem kadr w kadr sekwencji pogaduch Araragiego i Hanekawy z Bakemonogatari (i że za obie te sceny odpowiadał też sam reżyser)? Wszystko to tworzy iście wybuchową mieszankę, która rozbawi praktycznie każdego - no, może nie każdym gagiem, ale chociaż co czwartym albo piątym. Jedyne, o czym trzeba pamiętać, to nie nastawiać się na rozbuchany romans, który ma zamknąć się w 12 odcinkach i już. Kaguya-sama jest wszystkim, ale nie rozbuchanym romansem na 12 odcinków (dlatego wiwat trzeci sezon!).
Najlepsza seria obyczajowa - Kakushigoto (TV)
Wyróżnienia: Honzuki no Gekokujou: Shisho ni Naru Tame ni wa Shudan wo Erandeiraremasen 2nd Season, Houkago Teibou Nisshi, Koisuru Asteroid, Nami yo Kiitekure, Somali to Mori no Kamisama, Tonikaku Kawaii
Najlepszy romans - Tonikaku Kawaii
Wyróżnienia: Kaguya-sama wa Kokurasetai?: Tensai-tachi no Renai Zunousen, Rikei ga Koi ni Ochita no de Shoumei shitemita.
Zaczynam czuć się jak jakiś ciężki przypadek zdesperowanego domokrążcy, który stara się wszystkim wcisnąć produkt z oczywistymi na pierwszy rzut oka wadami. Bo tak, Tonikaku Kawaii jest topornie zanimowane (przy czym "zanimowane" słowo użyte trochę na wyrost), a jak się bliżej przyjrzeć, także topornie wprowadza odbiorcę w całą fabułę. Bo czy naprawdę Dzika Ciężarówka-kun musi być Deus Ex Machina obecną w niemal każdej serii, która nie radzi sobie z logicznym zawiązaniem akcji? Leave Dzika Ciężarówka-kun alone! Warto jednak przymknąć na to oko i uznać to za składową parodii - której wcale tu nie brakuje - a w zamian przyjąć całe dobrodziejstwo romansowego inwentarza, które wynika z niecodziennej znajomości między potrąconym geniuszem a tajemniczą niczym sama księżniczka Kaguya niewiastą. Tam, gdzie inne bajki urywają się na wyświechtanym sloganie "i żyli długo i szczęśliwie", Tonikaku Kawaii faktycznie pokazuje, jak żyje się długo i szczęśliwie. Odświeżające jest nie tylko to, że jak rzadko kiedy mamy okazję pooglądać całującą się, mówiącą różne czułości czy trzymającą się za ręce parę, ale bohaterowie zmagają się też z wieloma bardzo przyziemnymi, charakterystycznymi dla życia pod jednym dachem zagwozdkami. Ot, na przykład jak zrozumieć, czemu kobiety potrzebują do pielęgnacji ciała aż tylu kosmetyków, skoro facetowi wystarczy najzwyklejsze mydło Szary Jeleń? Albo kto powinien zajmować się praniem bielizny, skoro i jedna, i druga strona ma przed tym obowiązkiem wyraźne opory? Btw znam z relacji przyjaciółki bardzo podobną sytuację jeśli chodzi o pokazywanie bielizny (na dodatek tej leżącej po prostu w szufladzie komody) i nawet dla znających się grube lata małżonków może być to temat odrobinę delikatny, a co dopiero mówić o świeżo upieczonej parze gołąbków. Z innej strony cudowne są wykłady Tsukasy, która nie jest w stanie zrozumieć, jak można nie być zaznajomionym z takimi epokowymi dziełami zachodniego kina jak Ludzka Stonoga czy Sharknado (tru story, żadna inwencja tłumacza). To jest tak życiowe, a zarazem wciąż tak urocze, że ojejej. Normalnie zaczynam wierzyć tym chińskim bajkom, że bycie w związku ma jakiś sens.
Najlepsza seria sci-fi/mecha - Id:Invaded
Wyróżnienia: Akudama Drive, Deca-Dence, Toaru Kagaku no Railgun T
Do stworzenia wciągającej serii science fiction nie trzeba od razu kreować całych super zaawansowanych technologicznie światów, tworzyć zabugowanych Cyberpunków 2077 czy sięgać po te wysłużone jak sam kosmos mechy. Czasami wystarczy tylko jeden intrygujący wynalazek, który zmieni działanie konkretnej branży - na przykład jak tajemnicza "studia id", która pozwala zajrzeć do podświadomości seryjnego mordercy za sprawą zebranych z miejsca zbrodni śladów biologicznych. Co ciekawsze, aby móc zagłębić się w mocno wykręcone rejony ludzkiej psychiki, musi to zrobić tak samo wykręcona moralnie osoba... czyli seryjny morderca właśnie. Na szczęście kryminalni mają farta, bo mają - na stanie - byłego funkcjonariusza policji, Narihisago, który na skutek bolesnej przeszłości staje się żądnym zemsty, wyrachowanym zabójcą innych zabójców. Jeśli by się nad tym zastanowić, każda poszczególna składowa całego tego systemu poszukiwań seryjnych morderców ma już swoje zastosowanie w praktyce. Profilowanie psychologiczne to akurat podstawowa metoda zawężania grona podejrzanych, a znów odczytywanie myśli jako impulsów elektromagnetycznych i przekładanie ich na komputerowy obraz odnotowuje już swoje pierwsze, choć wciąż skromne sukcesy. W tym kontekście urządzenie, które potrafi zwizualizować to, co dzieje się w głowie zwyrodnialca, dzięki czemu można ustalić jego ostatnie położenie lub poznać tożsamość wszystkich ofiar, nie wydaje się konceptem zupełnie nieprawdopodobnym do zrealizowania za te x-dziesiąt lat. Na dodatek wszystkie przedstawione w serii światy bazujące na podświadomości zbrodniarzy wydają się niesamowicie fascynujące... a zarazem niesamowicie niepokojące, co tylko podkreśla fakt, że poza odległym kosmosem największe możliwości kryją się wewnątrz nas. Jeśli więc myślicie, że kryminał to tylko ten nudny gatunek, w którym detektyw stoi nad zwłokami i łączy suche fakty, to twórcy Id:Invaded przygotowali dla was mega ciekawą, wartką, a przede wszystkim zakończoną historię napakowaną akcją i okraszoną szczyptą futuryzmu.
Najlepsza sportówka - Haikyuu!!: To the Top 2nd Season
Wyróżnienia: Haikyuu!!: To the Top, Chihayafuru 3
Z dwojga sezonów Haikyuu!!, które po latach czekania wypuszczono w 2020 roku, mimo wszystko chyba wolę ten drugi, nawet jeśli jednocześnie miewał on bardziej bolesne spadki w jakości animacji. Pierwsza część To the Top miała to nieszczęście, że w połowie dotyczyła wymuszonego treningu Hinaty, gdzie interakcje między postaciami były praktycznie zerowe, a rozwoju jakichkolwiek innych bohaterów uświadczyliśmy tyle, co kot napłakał. W drugim sezonie mamy przynajmniej do czynienia z pełnią turnieju i konkretną zespołową grą, która w ostatnich odcinkach potrafiła nawet chwycić za serce. O dziwo najlepszą częścią serii były dwa odcinki poświęcone w całości Nekomie, ze szczególnym naciskiem na Kenmę i jego relację z Yamamoto, energicznym skrzydłowym z drużyny. Obaj chłopcy reprezentują dwa zupełnie różne podejścia nie tylko do samej gry w siatkę, ale nawet do treningów czy do przyświecającej im motywacji. Inteligentny rozgrywający woli oszczędzać energię, a w to miejsce myśleć taktycznie i wykorzystywać sytuacje, które są dla drużyny optymalne (również ze względu na jego braki w tężyźnie). Znów Yamamoto to taki drugi Tanaka, tylko trochę bardziej - wypruwa z siebie żyły, leci na żywioł, wali z całą mocą i chce pokazać, jaki to on nie jest twardy. Oczywiście każde z tych spojrzeń jest w sporcie słuszne, choć jednocześnie w grze zespołowej żaden z tych poglądów samodzielnie nie zda egzaminu... i dlatego Kenma wie, że do opracowywania swoich taktyk potrzebuje również wytrzymałych narwańców jak Yamamoto. To naprawdę fajna relacja, bo choć panowie często drą ze sobą - hehe - koty, to jednak różnice charakterów nie przysłaniają im celu, jakim jest gra w jednym zespole i pokonanie niezwykle wytrzymałej drużyny z Sarukawy. Te dwa odcinki samodzielnie zdołały przekazać znacznie więcej, niż udało się Karasuno w wyczerpującym meczu z Inarizawą i choćby za to warto go mimo wszystko pochwalić. Szkoda tylko, że w tym roku fani sportówek mieli tylko dwa sensowne sposoby na zabicie nudy: musieli albo dziękować za dożycie czasów, kiedy to powstała kontynuacja zmagań nastoletnich siatkarzy, albo dziękować za dożycie czasów, kiedy to powstała kontynuacji łupania w karutę (przepraszam, obiecuję, że kiedyś szczerze nadrobię Chihayafuru).
Największe zaskoczenie - Otome Game no Hametsu Flag shika Nai Akuyaku Reijou ni Tensei shiteshimatta...
Reverse haremy i isekaje. Dwa zdziesiąstkowane przez kiepskie adaptacje gatunki, po których raczej ciężko spodziewać się czegoś oryginalnego. Dwa terminy, na dźwięk których należy czym prędzej obrócić się na pięcie i iść skrobać ziemniaki, bo ciekawsze. Jasne, trafiają się serie dobre, a od wielkiego dzwona nawet wybitne, ale to bardziej ze względu na liczną reprezentację, która daje rozsądne prawdopodobieństwo na zaistnienie sensownej produkcji. Ale kiedy pomyśli się o połączeniu isekaja z grą otome, to nie sposób nie wyobrazić sobie jakiejś wykręconej poczwary, która powstała z ostro leniwego konceptu. A jednak - udało się. Ba, mało tego! Przygody Bakariny i spółki przypadły do gustu naprawdę szerokiemu gronu odbiorców, a w Polsce nawet doczekały się błyskawicznego wydania mangi bazującej na light novelce. I ja również potwierdzam, że ten śmiesznie prosty w swych założeniach koncept, aby kaputnięte dziewczę odrodziło się w świecie rodem z gry randkowej, to strzał w dziesiątkę, jeśli tylko podejdzie się do tego z głową i dużą dawką zdrowego humoru. Zamiast bowiem trafić do ciała głównej bohaterki - która przez wszystkich z samego faktu swojego istnienia powinna być uwielbiana i wywyższana pod niebiosa - nasza pechowa licealistka rozpoznaje w swojej nowej twarzy projekt postaci wrednej arystokratki, a zarazem głównej przeciwniczki heroiny na drodze do udanego romansu. Na szczęście nasza nowa Katarina Claes nie jest w ciemię bita i choć ma ograniczoną wiedzę o świecie, stara się zapobiec przeznaczeniu w najbardziej logiczny sposób, jaki tylko przychodzi do głowy: czyli będąc kulturalną, przyjazną, naturalnie uczynną osobą (a przy okazji ucząc się ogrodniczego fachu, gdyby na skutek jakiegoś przypadkowego nieporozumienia groźba wygniania z nowego domu jednak się ziściła). W ten sposób seria nie tylko doskonale wytyka wszelkie bolączki gier otome, w których to przystojniacy zakochują się w bohaterce, ponieważ albowiem tak ma być i już, ale jednocześnie jest w tym totalnie wiarygodna i sympatyczna. No i rzecz to unikatowa - "harem" Katariny zrzesza nie tylko czarujących chłopców, ale też przeurocze dziewczęta. No kto by normalnie pomyślał po przeczytaniu krótkiego opisu, że najbardziej prostacka w założeniach seria otome/isekai okaże się tak przełomowa i rozczulająca zarazem...
Największe rozczarowanie - Kabukichou Sherlock
Wyróżnienia: Jibaku Shounen Hanako-kun, Kami no Tou, Nanatsu no Taizai: Kamigami no Gekirin, Natsunagu!, The God of High School, Yahari Ore no Seishun Love Comedy wa Machigatteiru. Kan, Yesterday wo Utatte
Kiedy seria po opisie albo trailerze zapowiada się dobrze, ale finalnie okazuje się kupą, to widz odczuwa pierwszy poziom bycia rozczarowanym. Robienie kontynuacji, która nawet nie dorasta do pięt poprzedniczce (na przykład kiedy hajp narasta całymi latami i ostatecznie nie dowozi lub kiedy DEENne studio przejmuje schedę po kimś znacznie lepszym) zaliczamy do drugiego kręgu piekielnego. Ale kiedy seria faktycznie jest dobra - może trochę specyficzna i nie dla każdego, ale jednak porządnie zrobiona - i nagle fabuła ni z tego, ni z owego wali się jak domek z kart, to jest to już mój osobisty uraz milionowego stopnia. Kabukichou Sherlock realizowane przez studio Production I.G w pierwszym courze było naprawdę interesującą wariacją na temat tytułowego superdetektywa, który w tej odsłonie działał na terenie dość specyficznej dzielnicy Tokio, usianej klubami nocnymi dla dorosłych i postaciami, którym ewidentnie w życiu coś nie pykło. Ale jak Sherlock od BBC, tak i tutejsza wersja starała się uwydatnić ekscentryzm Holmesa i pokazać, co by się stało, gdyby takie indywiduum żyło współcześnie. Uważam też, że podsumowanie wątku poszukiwania Kuby Rozpruwacza, kim ostatecznie się okazał i jak zadziałało to na młodego Moriarty'ego było naprawdę mocnym domknięciem pierwszej części, w której nie zapomniano o subtelnym podbudowywaniu napięcia przez kolejne odcinki. No niczego innego człowiekowi nie było już po tym potrzeba... a już szczególnie tego drugiego couru, w którym zrobiono postaciom grupowe pranie mózgu i nagle z dupy stwierdzono "a, w sumie ten ziomuś Moriarty to zawsze był takim totalnym socjopatą, który każdemu chciał wybebeszyć flaki", próbując zalepić braki w tym rozumowaniu górami retrospekcji. Panowie, no tak się po prostu nie robi. Stopniowa zmiana charakteru Moriarty'ego na bardziej niejednoznaczną czy mroczniejszą i bez tych karkołomnych tłumaczeń byłaby zupełnie uzasadniona, tym bardziej że popełnił naprawdę brutalne morderstwo i poszedł za to siedzieć. Ale czy naprawdę trzeba było robić z niego drugiego Lighta Yagamiego, który tylko zacieszał z ciemności, jak to wszystko od początku było "keikaku doori"? I czy Sherlock musiał stracić te ostatnie skrawki resztek godności jako istota ludzka, kiedy to przez kilka odcinków latał po mieście niczym zbieg z psychiatryka w samych tylko majtkach (na dodatek brzydkich w luj) i udawał małpę? Jakby... to naprawdę kilka tygodni wcześniej był ten barwny kryminał? Taaa, takie serie jak żadne inne przypominają mi brutalnie, że nigdy nie można do końca ufać oryginalnym produkcjom, bo zawsze coś się może w nich koncertowo spier... nikować.
Największe guilty pleasure - Nihon Chinbotsu 2020
Mój stosunek do Masaakiego Yuasy można określić jako intensywny love-hate z większym naciskiem na tę drugą część wyrażenia. Za sprawą Eizoukena wiem jednak, że to nie specyfika animacji jest punktem zapalnym mojego gorącego żalu co do poniektórych produkcji tego pana reżysera, tylko dobierane scenariusze. I okej, w luźnych, komediowych seriach, które nie wymagają ścisłej ciągłości fabularnej, styl Yuasy sprawdza się genialnie, jednak Nihon Chinbotsu 2020 - znane na Netflixie jako Japan Sinks 2020 - to jedna, wielka, przecudowna katastrofa (dosłownie i w przenośni). Podróż rodziny Mutou przez zniszczoną trzęsieniem ziemi Japonię zamiast dramatu obyczajowego przypomina wariację na temat horrorów w stylu Oszukać przeznaczenie, których motywem przewodnim jest to, że cudem ocalała z jakiejś sytuacji paczka przyjaciół ginie po kolei w coraz bardziej i bardziej absurdalnych okolicznościach. Brzmi znajomo? No to uprzejmie donoszę. Na początku Japan Sinks 2020, kiedy członkowie rodzinki Mutou zbierają się przy świątyni nieopodal domu, z nieba nagle spadają jacyś randomowi ludzie (nigdy nie zostaje wyjaśnione, co tam się właściwie odwaliło). Bodaj odcinek później tatuś wziął sobie i wybuchł, gdy wesoła wycieczka postanowiła poszukać jedzenia na ogrodzonym polu minowym. Jeszcze kiedy indziej przyjaciółka rodziny idzie za potrzebą w krzaczki, by nagle paść i umrzeć od jakichś trujących wyziewów (chyba Dr. Stone wszedł komuś za mocno). Nic więc dziwnego, że człowiek zupełnie przestaje myśleć o ludzkiej tragedii, która w ten czy inny sposób może dotknąć każdego, a zaczyna traktować anime jako dziwną okazję do drinking game. Dziecko, które jest obiektem kultu dziwnej sekty, zostaje zdzielone w łeb odłamkiem walącego się sufitu? Chlejemy! Łódka z japońskimi nacjonalistami wykrzykującymi nienawistne hasła wobec cudzoziemców przewraca się przez falę tsunami i tonie? Moczymy dzioba! Kapitan statku, na który trafia rodzeństwo Mutou, umiera z odwodnienia, a potem jego ciało porywa dziko chasający rekin? No to na drugą nóżkę! Jasne, trzeba podziękować Netflixowi, bo gdyby nie ich istnienie, to wielu ludzi czekałaby w tym roku śmierć z nudów, ale czasami naprawdę się zastanawiam, w co oni ładują te ciężkie pieniądze i czemu na takie durne pseudo-dokumenty. No ale co się chociaż pośmiałam, to moje.
Najlepsza OVA/special - Heya Camp△: Sauna to Gohan to Sanrin Bike
Wyróżnienia: Dorohedoro: Ma no Omake, Haikyuu!!: Riku vs. Kuu, Honzuki no Gekokujou: Shisho ni Naru Tame ni wa Shudan wo Erandeiraremasen OVA, Tensei shitara Slime Datta Ken OVA
Najlepszy short - Isekai Quartet 2
Najlepszy film - Violet Evergarden Gaiden: Eien to Jidou Shuki Ningyou
Wyróżnienia: Hibike! Euphonium Movie 3: Chikai no Finale, Kono Subarashii Sekai ni Shukufuku wo!: Kurenai Densetsu, Made in Abyss Movie 3: Fukaki Tamashii no Reimei, Tenki no Ko
Najlepsza seria roku 2020 - Great Pretender
Najlepsza seria roku 2020 - wybór czytelników
...według głosujących najlepszą serią roku 2020 zostało...
A tak prezentuje się rozkład wszystkich oddanych w ankiecie głosów (pozostałe, niewymienione tu serie, nie otrzymały żadnych głosów):
Great Pretender
| 9
|
Dorohedoro
| 8
|
Re:Zero kara Hajimeru Isekai Seikatsu 2nd Season
|
6
|
Kaguya-sama wa Kokurasetai?: Tensai-tachi no Renai Zunousen
|
6
|
Ishuzoku Reviewers
| 5 |
Id:Invaded
| 4 |
Eizouken ni wa Te wo Dasu na!
| 4 |
Yuukoku no Moriarty
| 3 |
Fruits Basket: 2nd Season
| 3 |
Boku no Hero Academia 4 | 3 |
Toaru Kagaku no Railgun T | 2 |
Kami no Tou: Tower of God | 2 |
Jibaku Shounen Hanako-kun | 2 |
IDOLiSH7: Second BEAT! | 2 |
Honzuki no Gekokujou: Shisho ni Naru
Tame ni wa Shudan wo Erandeiraremasen 2 | 2 |
Haikyuu!! TO THE TOP 2 | 2 |
Haikyuu!! TO THE TOP | 2 |
Golden Kamuy 3 | 2 |
BNA | 2 |
Aggressive Retsuko Season 3 | 2 |
Yahari Ore no Seishun Love Comedy wa Machigatteiru. Kan | 1 |
Tonikaku Kawaii | 1 |
Somali to Mori no Kamisama | 1 |
Senyoku no Sigrdrifa | 1 |
Princess Connect! Re:Dive | 1 |
Otome Game no Hametsu Flag shika Nai Akuyaku Reijou ni Tensei shiteshimatta... | 1 |
Noblesse | 1 |
Nami yo Kitekure | 1 |
Maou-jou de Oyasumi | 1 |
Kyokou Suiri | 1 |
Kanojo, Okarishimasu | 1 |
Kamisama ni Natta Hi | 1 |
Kakushigoto | 1 |
Itai no wa Iya nano de Bougyoryoku ni Kyokufuri Shitai to Omoimasu. | 1 |
Enen no Shouboutai: Ni no Shou | 1 |
Dungeon ni Deal wo Motomeru no wa Machigatteiru Darou ka III | 1 |
Chihayafuru 3 | 1 |
Assault Lily: BOUQUET | 1 |
Arte | 1 |
ARGONAVIS from BanG Dream! | 1 |
Akudama Drive | 1 |
7SEEDS Season 2 | 1 |
Raz jeszcze ogromnie dziękuję za udział w ankiecie i w ogóle za waszą obecność tutaj. Zgodnie ze starą góralską maksymą, że gorzej już przecież być nie może, życzę wszystkim, aby 2021 rok wynagrodził z nawiązką dotychczasowe przesiadywanie w szafach i sięganie po serie, których normalnie nie trącilibyście nawet patykiem. A wygląda na to, że za chwilę zostaniemy przytłoczeni zacną ilością kontynuacji i wyczekiwanych adaptacji.
Dziab
6 Komentarze
F for Fukuda.
OdpowiedzUsuńEkhem. 2020 był dziwny, a jakby wszystkiego było mało, w grudniu zaczął wychodzić spin off isekai Saint Seiya.
ANYWAY-
Ja, czytając listę: o, tego nie oglądałam to nie wiem, tego też, tego też, tego też… także powtórzę, Dziab, jestem niezmiennie wdzięczna za Twoje notki sezonowe, bo nawet jak czegoś nie oglądam, to chociaż kojarzę że coś takiego istniało. Będę co rok powtarzać, do znudzenia.
Eh, rok temu przy wyborze przyjęłam kryterium "które z tych serii sprawiły, że zrobiłam coś więcej niż włączenie odcinka raz na tydzień i ew. przejrzenie gifów". W tym roku, jak spojrzałam na swoją skromną listę, to znalazłam całą jedną taką serię: drugi cour netflixowego Knights of the Zodiac, przy którym nie wytrzymałam i wzięłam kartkę, żeby liczyć ile razy w ciągu odcinka telepata przypomni widzowi, że jest telepatą (spoiler: koleś powtarzał to średnio raz na 3 minuty, mam tę kartkę gdzieś w szufladzie). Uświadomiwszy to sobie, parsknęłam po raz drugi (pierwszy raz kiedy zobaczyłam właśnie KOTZ na liście możliwych NAJLEPSZYCH serii) i stwierdziłam że jednak nie tędy droga.
Także ostatecznie zaczęłam się zastanawiać, na co czekałam co tydzień z prawdziwym zaciekawieniem (a nie z takim "a, no tak, w sumie dziś nowy odcinek"), i jednocześnie: co nieironicznie bym komuś poleciła (albo nawet już poleciłam). Wyszły mi dwie serie. Welp.
Serią roku dla mnie jest Id:Invaded. Podpisuję się pod wszystkimi kategoriami, w których u Ciebie wygrało. Pewnie nawet bym dorzuciła jeszcze kategorię ending, gdyby nie to, że Other Side kupuje mnie totalnie muzycznie, ale jak uwzględnić i muzykę i animację, to jednak dołączę do mainstreamowego głosu wołającego Jujutsu Kaisen. Pokaz slajdów to jednak nie jest to. I… kurczę, trochę mi głupio, ale cieszę się, że jak już wirus zhaltował sezon, to Id:Invaded zdążyło się skończyć. Nie daj borze by zrobili to, co z Railgunem i jego harmonogramem nowych odcinków.
(Btw, pamiętasz może, zaraz po sezonie pisałam, że zaczęła wychodzić manga? Manga skończona, bodaj 14 rozdziałów – historia jest zamknięta, nie, że przerwali w pół. Tylko 3 ostatnie rozdziały jeszcze nieprzetłumaczone. Jakby co.)
(No i powiedzmy sobie szczerze, czy nie warto, żeby zobaczyć jak wnerwiony Narihisago mimo skucia uwalnia się z policyjnego wozu, który na autopilocie dowozi tylko nieprzytomnych policjantów na miejsce?)
Drugą serią łapiącą się na kryteria jest Akudama Drive (ten pojedynczy głos w ankiecie to najwyraźniej ja :’)). Imho przebija Id:Invaded animacją i (jak dla mnie) najlepszym w tym roku openingiem (ale o tym już pisałam tydzień temu – aya, aya, aya…), ale jak tak uczciwie spojrzałam na długość generowanych poodcinkowych dyskusji i zaangażowania w snucie teorii spiskowych, to Błyskotliwi Detektywi wygrywają u mnie bez dwóch zdań.
Akudama może i ma Hakera, wywołującego zamieszki zza cyfrogrobu, ale to Id:Invaded ma detektywa Anaido i jego "wow, cool!".
Case 2020: Closed.
Fukuda na zawsze w naszych kokoro <3
UsuńZobaczyłam "isekai Saint Seiya" i pojęłam, że w popkulturze nie ma już rzeczy niemożliwych .3.
A ja bardzo dziękuję za takie powtarzanie się w komentarzach, bo choć może to zabrzmi jakoś źle, ale dzięki takim słowom wiem, że ktoś chętnie takie wypociny przeczyta i może nawet mu się przydadzą, jak za X lat będzie chciał coś sprawdzić. Więc chociaż to trochę niewdzięczna robota i w żaden sposób nie opłacana, to nawet fajnie być takim skrybą archiwizującym działalność anime ^^"
Chyba każdy ma na koncie taką serię ocierającą się o syndrom sztokholmski, do którego mimo wszystko ma się niepoprawnie dużo serca XD Aczkolwiek to nieustannie przypominanie o posiadanej mocy kojarzy mi się z kiepskimi książkami fantasy i traktowaniem odbiorcy jak złotą rybkę, co to zapomni o swoim istnieniu po kilku sekundach (w sumie polecam cykl "Dziewiąty mag", upłakać się ze śmiechu można). Z jednej strony to kusi, żeby po Saint Seiya jednak sięgnąć i sprawdzić na własnej skórze, ale z drugiej... NFZ mi tego nie zrefunduje... XD
Nnno! Czuję się, jakbym wygrała w totka, bo spośród licznego grona dostępnych anime wreszcie nam obu trafiło się takie, które może być obdzielone podwójnymi pokładami miłości. Myślę, że Id:Invaded i tak miał mniejsze szanse na koronawirusowe obsuwy, bo przy oryginalnym scenariuszu na jeden cour musieli sprawniej rozplanować sobie pewne rzeczy. Znaczy, zawsze da się mieć obsuwy (pamiętam sprawę, jak przy końcówce Jurków animatorzy nawet nie wracali do domów, tylko spali w studiu dla oszczędności czasu), ale przyznajmy sobie szczerze - tutaj animatorzy mieli ciuuuut łatwiejsze zadanie. Tak ciut-ciut.
(A pamiętam, pamiętam. Skoro się zakończyła, to dorzucę sobie na tablecie do biblioteczki i będę trzymać kciuki, żeby udało się przetłumaczyć ostatnie rozdziały. Kreska wydaje się odrobinę bardziej urocza i plastyczna od anime, a skoro fabuła też jest nowa, to to będzie sama przyjemność <3)
(Warto <3333)
(Może we wznowieniu tłumaczenia pomoże nowe ogłoszenie... ale to poczekajmy do 8 stycznia - nie spodziewam się drugiego sezonu anime, ale chibik Sakaido w teaserze na oficjalnym Twitterze serii może sugerować, że chociaż dostaniemy jakiś komediowy short)
No Akudama Drive to było jedno wielkie, momentami pokręcone widowisko... ale z drugiej strony Id:Invaded też potrafiło być widowiskowe i jeszcze sprzedawało świetną fabułę. Niemniej mam mnóstwo ciepłych uczuć do barwnej zgrai przestępców (jeszcze w międzyczasie udało mi się skończyć oglądanie trzeciej gry z uniwersum Danganronpy i tym mocniej szanuję Kazutakę Kodakę za ten łeb jak sklep do tworzenia ciekawych postaci i światów). No i Akudama Drive na pewno zestarzeje się lepiej niż Cyberpunk 2077 na starych konsolach, hehehe.
Id:Invaded ma również Hondoumachi, która też umiała się włamać gdzie trzeba i wyciągnąć Sakaido z głębin systemu studni.
Ale Anaido zawsze i wszędzie da best :D
*macha oboma kciukasami do przodu i do tyłu* 👍👍
Wiesz, powiem tak. Masz od Saintów swoich ludzi i może na tym poprzestańmy :”)
Usuń(Co to za isekaj w którym nie ma nawet Ciężarówki-kuna?!)
Co do obsuw z Id:Invaded i lepszym rozplanowaniem – no okej, na pewno łatwiej jeden cour niż dwa, jak zestawiać z Railgunem (sama go przywołałam w końcu), ale z drugiej strony spójrz, ile serii z wiosny po 2-3 odcinkach dostało radosnego kopa w tyłki i wylądowało w sezonie letnim. Więc wiesz. D:
(Tłumacze ponoć są po prostu zawaleni życiem offline, ale mają w planach dokończyć. Tak donoszą przynajmniej.)
O Id:Indeed nie chciałam wspominać jakby się to okazało ostatecznie jakąś gierką (z całym szacunkiem do gierek), ale teraz w sumie… w sumie, czy to się łapie jakby co do jakiejś klasyfikacji shortów sezonu? :’D obejrzałam pierwszy raz, stwierdziłam, że nie wiem, o co chodzi ale Sakaido zwiewający przed eksplozjami kiedy w tle leci Samurai 45 to zawsze spoko content, obejrzałam drugi raz z subami i śmiechłam. Chcę więcej.
"press F... like Fukuda" - oj cicho tam, nie wydarzyło się nic, czego by nie załatwił leciutki retcon ;p
OdpowiedzUsuńO ile animców ogólnie w zeszłym roku widziałam sporo, o tyle jeśli dobrze patrzę pełnowymiarowych serii z 2020 roku mam obejrzanych aż całe dwie, plus Koisuru Asteroid i Plunderera na on holdzie i właśnie zaczęte Eizouken. Tak że nawet nie głosowałam w ankiecie i w sumie jedyne co mogę, to kiwać głową pod każdym wyróżnieniem dla Id:Invaded (no i dla endingu Great Pretender, ale to inna sprawa). Za cholerę się nie spodziewałam, że ta seria mi się tak spodoba, a tu proszę, ostatecznie została drugim ulubionym animcem, który obejrzałam w 2020, przegrywając tylko z Ekstraordynaryjnymi Przygodami Rodu Joestarów. No i te piosenki, z Samurai 45 na czele, ah <3
...A nie, sorry, jednak jest coś jeszcze, co mogę powiedzieć. "Najlepszy horror/thriller - Babylon" - but whyyy? xD Łoboru, jakie to było złe, niby był człowiek przygotowany, że do autora Seikaisuru Kado trzeba podchodzić ostrożnie i być przygotowanym na najgorsze, ale i tak mnie zaskoczyło, jak bardzo od samego początku cierpiałam przy tej serii.
No i jeszcze wspomnę o tej drugiej serii z roku ZOZO, którą widziałam, czyli Darwin's Game. Jaka to była zaskakująco fajna krawędziówka. Nawet nie jestem do końca pewna, co konkretnie mi zadziałało tutaj, co nie działało w innych takich edgy animcach, jakie widziałam (chociaż podejrzewam, że to mogła być kwestia lubialnych bohaterów), ale obejrzałam z przyjemnością, nie obraziłabym się o drugi sezon i gdyby nie to, że nie lubię się pakować w nadal wychodzące serie, mangę też bym bardzo chętnie czytnęła.
Nie chcę mówić jeszcze hop, ale parę dni temu na Twitterze udostępniono krótki klip teasujący, że może powstać coś nowego w uniwersum Id:Invaded i 8 stycznia podadzą jakieś szczegóły... ale jakby co to dam znać na Facebooku, czy można już otwierać szampana na powrót najlepszego chłopca z dziurką w głowie ^^"
UsuńNiby zdaję sobie sprawę, że moje masowe oglądanie animu to jedna skrajna strona skali, ale na swój sposób podziwiam, że są też osoby, które normalnie żyją w fandomie i tak spokojnie wybierają pojedyncze rodzynki z sezonowego ciasta. Z drugiej strony - nawet moja lista do serii obejrzenia wciąż pęka w szwach, z NGE na czele od ponad dekady (ale chciaż nowe filmy znam). Wracają jednak do tego roku... totalnie się zgadzam, że Id:Invaded to bardzo niespodziewana seria. Gdyby ją wstawić między anime każdego innego roku, może byłoby top10, ale może nawet niekoniecznie. Ten 2020 wszystko pomieszał i mocno przerzedził konkurencję chyba, że każda zaleta wydaje się podniesiona do kwadratu. A z JoJo przegrać to akurat nie wstyd XD
Dlatego wstawiłam Babylon wyłącznie do tej jednej kategorii XD No bo upadek fabuły to też był niezły horror, prawda? A na poważnie - po prostu czułam, że klimat serii - reżyseria, kolory, muzyka - naprawdę zasługiwały na wyróżnienie w gatunku. Żadnej serii nie oglądało mi się tak... nieprzyjemnie... a jednocześnie byłam ciekawa, co się stanie dalej. Więc technicznie to świetny thriller, tylko finalnie kiepska opowieść z żadną puentą.
Darwin's Game też oglądałam i też uważam ją za świetną krawędziówkę (brzmi prawie jak jakiś rodzaj alkoholu XD), choć jak wspominam takie Ousama Game... wtedy Darwin's Game wypada na tym tle jak miła przygodówka. W sumie nie ma tu aż tak dużo śmierci, gra ma konkretne zasady, główny bohater nawet coś umie i wygląda jak całkiem kompetentny przywódca... Nom, zgadzam się. Też chętnie bym obejrzała, co dalej, nawet jeśli jednocześnie nie płakałabym za bohaterami.
Ślicznie dziękuję za komentarz, Gwaciu <3
The best narracja i streszczenie sezonNuwek👻
OdpowiedzUsuńSzacun.