Siekiera, motyka... a może piła mechaniczna? - recenzja mangi Chainsaw Man (tom 1)

Miałam już kilka okazji, żeby wspomnieć, jak bardzo Weekly Shounen Jump zmienił ostatnio kurs związany z charakterem publikowanych serii i jak często bywają one mroczniejsze niż te znane jeszcze dekadę temu. Czy chodzi tu o próbę zatrzymania nieuchronnie dorastającego czytelnika, który mimo upływu lat co tydzień sięga po znajome czasopismo? A może to czasy stały się na tyle wymagające, że potrzeba nam coraz to intensywniejszych bodźców do czerpania frajdy z lektury rysowanych historii? Ciężko to jednoznacznie stwierdzić, ale faktem jest, że ten trend z nowości na nowość zaczyna tylko nabierać na sile. Miecz Zabójcy Demonów czy The Promised Neverland to oczywiście jedna para kaloszy, bo wciąż skupiają się na bardzo młodych bohaterach i przekazują pozytywne wartości skupiające się na rodzinie oraz szacunku, ale już premierujący w Polsce Chainsaw Man z samych tylko okładek wydaje się takim kukułczym jajem, podrzuconym przez magazyn zajmujący się twardymi seinenami. Jak to się stało - nie wiem - ale chętnie się dowiem na podstawie lektury pierwszego tomu.



Tytuł: Chainsaw Man
Tytuł oryginalny: Chainsaw Man
Autor: Tatsuki Fujimoto
Ilość tomów: 9+
Gatunek: shounen, akcja, dramat, horror, komedia, romans, tajemnica, supernatural
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)

Główny bohater, Denji, klepie taką biedę, że zjedzenie suchej kromki chleba na cały dzień może uznać za święto. Wszystko to z powodu ojca, który powiesił się, zostawiając nieletniemu synowi prezent w postaci olbrzymiego długu zaciągniętego u mafii. Oczywiście przestępcy nie przebierają w środkach, aby odzyskać należą im kasę z odpowiednio dużym procentem, dlatego Denji ma - łagodnie mówiąc - przesrane. I kiedy wydaje się, że z młodego zostanie jedynie kupka organów do przehandlowania na czarnym rynku, chłopak nieoczekiwanie natrafia na rannego demona, będącego dziwną hybrydą psa z piłą mechaniczną. Niewiele myśląc Denji daje mu się napić swojej krwi, ale w zamian żąda, aby demon (nazwany per Pochita) pomógł mu w eksterminacji innych poczwar, co pozwoli chłopakowi zachować życie. Choć jakie to życie, skoro ledwo wiążą koniec z końcem, a i tak od czasu do czasu trzeba sprzedać jakąś nerkę czy inne jądro... Na dodatek demony to dość powszechna plaga panosząca się w świecie przedstawionym, dlatego nie trzeba wcale czekać długo na sytuację, aż na taki pakt skuszą się także "przełożeni" Denjiego, kierowani znacznie mniej przyzwoitymi pobudkami.

A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi - swoje zajebiste logo mają!

Bardziej niż na próbie opowiedzenia oryginalnej historii - co przy fakcie tworzeniu kolejnego z rzędu shounena skupiającego się na ubijaniu demonów jest raczej trudną sztuką - autor skupia się na zabawie konwencją. Kluczowym motywem jest tu bowiem zamysł, aby siła potworów zależała od samej formy, jaką przybiorą. Demon przypomina kształtem wielkiego, wykrzywionego pomidora, gdy spitolił z pobliskiej hodowli? W takim przypadku można spodziewać się totalnego cieniasa, no chyba że będą się go bać hardkorowi fani jedzenia mięcha. Natomiast Denji, który sprzymierza się z Pochitą, przez co może się zamieniać w człowieka-piłę mechaniczną... co by nie mówić, ale nawet zupełnie zwyczajna piła znajdująca się w rękach kogoś niekoniecznie poczytalnego byłaby uznana za coś przerażającego i morderczego, nie mówiąc już o demonie, który przybrał taki kształt i imię. Nic więc dziwnego, że w późniejszych rozdziałach Denji zaczyna stanowić niezwykle łakomy kąsek dla legalnie działającej organizacji Łowców Demonów, która zamiast robić z niego wroga, woli użyć go do własnych - podejrzewam, że nie zawsze cnych - celów.

No i Polly już nie dostanie ciasteczka, bo właściciel dostał Polly'ego.

W pierwszym tomie mamy styczność z czwórką bohaterów, którzy będą mieć wpływ na dalszy rozwój fabuły, jednak bliżej poznajemy póki co zaledwie dwójkę. Pierwszym jest oczywiście sam Denji, czyli sierota pozostawiona na łaskę i niełaskę odziedziczonych po ojcu długów. Gdyby nie zachłanność mafii, na usługach której przez długi czas pracował, raczej do końca i tak już raczej krótkiego życia pracowałby ponad swoje siły, za jedyną radość mając towarzystwo Pochity i sny, w których mógł spełniać swoje marzenia o sytym posiłku i randkowaniu z pięknymi panienkami. Kiedy jednak sytuacja materialna Denjiego znacząco się zmienia, staje się on czymś w rodzaju... hmm... białej kartki? Zaspokojenie głodu i snu sprawia, że całym sobą skupia się na ostatnim niespełnionym pragnieniu, czyli chęci zaliczenia jakiejś panny. Raczej ciężko mówić w tym kontekście o motywacji, która powinna definiować praktycznie całą osobowość - było nie było - protagonisty. Jestem jednak pewna, że to zaledwie początek character developmentu i wraz z poznawaniem nowych ludzi Denji zacznie dostrzegać nowe wartości, a jego przemyślenia będą stopniowo zyskiwać głębi.

Oho. Denji.exe not responding.

Drugą postacią, w przypadku której autor uchyla całkiem sporego rąbka tajemnicy, jest Power, czyli rozumny demon, który opętał zwłoki, a który w ramach dealu pracuje w nowo utworzonej jednostce Łowców Demonów jako partnerka Denjiego. Design Power przypomina w pewien dziwny sposób postać Miku ze Sposobu na pięcioraczki, więc już na starcie zaskarbiła u mnie sporo sympatii. Dodatkowo jest ona bardzo niejednoznaczna charakterologicznie. Z jednej strony wciąż pozostaje bezwzględnym demonem, który niemal nikogo się nie słucha i spuszczona ze smyczy robi taką krwawą rozwałkę (oczywiście na demonach), że służby porządkowe mają co robić przez kolejny miesiąc. Jednocześnie z krótkich retrospekcji dowiadujemy się, że mimo wszystko zdołała w sobie wykształcić coś w rodzaju przywiązania oraz troski o bliskie jej istoty. Już na przykładzie Pochity wiemy, że z tymi demonami to bywa mocno różnie i nie każdy myśli od razu o wymordowaniu w pień całej ludzkości, więc i kreacja Power kryje w sobie naprawdę sporo potencjału.

Przedświąteczne bicie schabu - zaliczone!

Manga to jednak nie tylko historia, ale i oprawa wizualna. Po lekturze pierwszego tomu muszę więc przyznać, że niektóre kadry wypadają niesamowicie, szczególnie te, kiedy przemieniony Denji zaczyna ciąć wszystko i wszystkich dookoła. Większość rysunków pozostaje jednak bardzo umowna, a twarze postaci drugoplanowych nie zawsze potrafią ukazać jakieś subtelniejsze emocje poza Mona Lisową "wiem, ale nie powiem". W niektórych przypadkach z autora wychodzi fleja i tworzy tak maksymalnie uproszczone maziaje, że aż mi, postronnemu czytelnikowi, jest za nie wstyd (ach ta cudowna  noga Denjiego, kiedy kopie w krocze karykaturalnie wygiętego Hayakawy...). Pojawia się nawet taka strona, na której dwa razy wykorzystano dokładnie to samo ujęcie z postacią Makimy. Dwa razy, na jednej stronie - i to wcale nie ze względów artystycznych. Tła są puste, szarość ogranicza się tu do dwóch tonów, a wśród rastrów rządzą kropki w różnym stopniu natężenia i wielkości. No nie, na razie nie jestem fanką tego typu rozwiązań. Natomiast kolorowe ilustracje z okładek i w ogóle jakiekolwiek kolorowe ilustracje... matko kochana, normalnie jakby robił je zupełnie inny artysta! Zadbano o szczegółowe cieniowanie, kreska jest przejrzysta i dopracowana, a paleta zastosowanych barw - totalnie odjechana i przywodząca na myśl nadchodzącego wielkimi krokami Cyberpunka 2077. Trochę żałuję, że Waneko nie pozostało przy swoim pierwotnym wyborze i nie wydało mangi w formacie standardowym, bo może chociaż wtedy od mangi nie biłaby ta prostota warsztatu i nacisk położony na szkice, ale z drugiej strony szkoda by mi było tych bajecznych okładek.

A może to miała być taka przenośnia, że w facetach kryją się mali chłopcy, który nawet nie umieją porządnie prać się po pyskach...?

Oczywiście to tylko moje subiektywne wrażenie związane z samymi rysunkami i jestem w pełni świadoma, że akurat taka stylistyka w krwawym seinenie jest jak najbardziej na miejscu. No i poza tym - to dopiero pierwszy tom. Często trzeba dać ekspozycji wybrzmieć, żeby historia mogła wskoczyć na właściwy tor, a artysta przyzwyczaić się do nowo stworzonych postaci. Niemniej na tym etapie sądzę, że Chainsaw Man przypadnie do gustu fanom wszelkiego rodzaju Devilmanów, Kiseijuu i innych tego typu serii działających na pograniczu horroru i brutalnej akcji. Wielbiciele bardziej typowych battle shounenów mogą poczuć się kapkę zagubieni, o ile nie zdecydują się od razu na większą pulę tomików.

Jedz, pij, śpij i ru... szaj na podbój uroczych suczek!

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

3 Komentarze

  1. Też niedawno pisałam o Chainie i... w kilku miejscach mamy odmienne zdanie ^^" ale rozumiem Twój punkt widzenia. Generalnie jak tylko portfel pozwoli to zaopatrzę się w drugi tom, bo jestem autentycznie ciekawa co też się dalej będzie działo z Panem Piłą. XD
    Bardzo przyjemny tekst (jak zawsze zresztą) <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, to wydaje mi się, że mamy bardziej odmienne zdanie niż tylko w kilku miejscach, bo ja dalszego zbierania Pana Piły nie mam niestety w planach ^^" Chyba rozpuściły mnie te nowe shouneny, gdzie bohaterowie potrafią myśleć i są kompetentni w tym, co robią (właśnie nadrabiam Dr Stone i mam znacznie więcej radochy z lektury). Za to Denji, który pomaga Power w zamian za macanko, a nie w ramach czworonożnego współczucia, jakoś nie złapał mnie za serce. No ale hej, wszystko jest dla ludzi, jak nie teraz, to może anime od MAPPY (wedle plotek) mnie przekona :)

      Usuń
    2. Ten drugi tom to bardziej po to by zaspokoić ciekawość, bo jakoś tak szybko przeleciałam przez pierwszy tomik. Po tym się okaże czy będę zbierać dalej czy też miejsce zajmie co innego. XD Poza tym mam słabość do czarnego humoru i pajacowania. Szczególnie teraz kiedy obowiązki studenta mnie trochę przygniatają. X"D

      Usuń