Współloka(k)torzy - recenzja mangi One Week Family (jednotomówka)

Aktorski fach nie tylko przyciąga przed małe i duże ekrany niezliczone rzesze fanów, ale stanowi również źródło inspiracji dla mangaków szukających ciekawego settingu do opowiedzenia nietuzinkowej historii. A patrząc choćby na te tytuły, które do tej pory miały szczęście ukazać się na polskim rynku, trzeba przyznać, że aktorstwo zaiste pojemnym gatunkowo tematem jest. Można na jego podstawie stworzyć ciężki, okraszony nadnaturalnymi elementami dramat w rodzaju Kasane, acz można też dodać do tego pełnego niepokoju kotła kapkę komedii oraz dwie solidne garście celnych uwag o współczesnym, mocno opartym na Internecie show-biznesie, dzięki czemu powstanie coś bliższego Mojej gwiazdy. Jeśli natomiast głównym założeniem twórcy/twórców ma być totalne rozmiękczenie serc odbiorców, wtedy na scenę wkracza cały BLkowy wachlarz dobroci. Wśród poruszających romansów z genderbenderującą wkładką możemy się nawet pochwalić całymi dwiema propozycjami: słodko-pikantnym, zamkniętym w 7 tomach Love Stage! oraz znajdującym się na przeciwległym biegunie emocjonalnych doznań Boy Meets Maria z cyklu Jednotomówek Waneko, które co prawda kończy się na dużo pozytywniejszą nutę, jednak przez większość czasu mocno ryje czytelnikowi banię. A skoro już przy Jednotomówkach Waneko jesteśmy, to w połowie drogi między wcześniej wspomnianymi konkurentami można ulokować świeżutką nowość wydawnictwa, czyli One Week Family - rozkoszną, acz niepozbawioną powagi mangę, która na pytanie, ilu spośród istotnych dla fabuły bohaterów ma być zaangażowanych w aktorską branżę, ochoczo odpowiedziała "tak".


Tytuł: One Week Family
Tytuł oryginalny: One Week Family
Autor: Yatsuhashi
Ilość tomów: 1 (z serii Jednotomówek Waneko)
Gatunek: shounen-ai, romans, dramat, okruchy życia
Wydawnictwo
: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)

Ren Fujimaru jest pełnym sprzeczności celebrytą. Z jednej strony jeszcze jako mały chłopiec zainspirował się niesamowitymi dokonaniami innego wschodzącego gwiazdora, Keia Haruo, przez co sam podążył ciernistą ścieżką zawodowego aktorstwa, natomiast z drugiej strony już jako dorosły bożyszcz tłumów unika współpracy ze znacznie młodszymi od siebie dzieciakami, obawiając się ich nieposkromionych humorów. Zdarza się jednak raz pewnego, że w kolejnym filmowym projekcie będzie zmuszony nie tylko grać z pięciolatkiem, ale na dodatek pięciolatkiem będącym synkiem samej pani prezes. Wtedy to menedżer Rena wpada na genialny pomysł, aby przez jeden tydzień pierworodny szefowej oraz twarz zarządzanej przez nią agencji zamieszkali pod jednym dachem i poznali się na tyle, by na planie nie doszło do powstania żadnych problematycznych różnic kreatywnych. Co ciekawe Fujimaru mylił się, sądząc, że konieczność obcowania przez 24/7 z maluchem to już szczyt zaskoczeń, jakie na najbliższe siedem dni przygotowało dla niego życie. Okazuje się bowiem, że synek prezes Kusaki, Yuu, ma swojego pełnoetatowego menedżera i jest nim nie kto inny, jak... Kei Haruo, młodzieńczy idol, który gdzieś w połowie robienia zawrotnej kariery nagle wycofał się z branży i zniknął bez słowa komentarza na kilka grubych lat. Pogłębianie znajomości z tą dwójką będzie zatem dla Rena wyzwaniem nie tylko na gruncie czysto zawodowym, ale skądinąd także prywatnym.

Uwielbiam, kiedy obwoluty kryją choć maciupeńki twist

Mimo iż opis mógłby zwiastować obecność co najmniej dwóch dramogennych punktów zapalnych, historia przedstawiona na łamach One Week Family stanowi niezwykle przyjemny, uroczy kawałek okruchów życia - lżejszy nie tylko od regularnie melancholijnego Marcowego lwa, ale nawet od takiego mocno puchatego Starszego pana i kota. Jednocześnie nie sposób nie dostrzec pewnych uwierających fabułę nieścisłości. Mam tu na myśli przede wszystkim rozpoczęcie mangi od informacji, że Kei został nagrodzony statuetką dla najlepszego aktora na Festiwalu Filmowym w Cannes (tak, tym Cannes z tych Cannes!), co stanowi nie w kij pierdział dokonanie w ogóle, a co dopiero w odniesieniu do azjatyckiego odłamu kina. Gorzej, że niedługo potem młody geniusz postanowił zupełnie wycofać się z życia publicznego, ponieważ... powody. I to takie bardziej przystające do wylęknionego licealisty uczęszczającego do szkolnego klubu, nie profesjonalisty o całkowicie nieposzlakowanym, międzynarodowym dorobku. Zgodzę się natomiast, że na całe szczęście świetnie opakowano całą tę niewygodną sytuację w ogromnie nie-japońskie, podnoszące na duchu podejście Rena, który po usłyszeniu szczegółowych wyjaśnień zachował się tak, jak każdy porządny człowiek zachować się powinien (co wydaje się tym bardziej znamienne, bo akurat on miałby wszelkie prawo potraktować odejście Keia wyjątkowo personalnie). Nie sposób również nie docenić kreacji małego Yuu, który perfekcyjnie łączy niewinność z dziecięcą przenikliwością, co sprawia, że dwóch niezwykle fajnych protagonistów przeciwko jednemu nie do końca rozgarniętemu i tak plasuje ten tytuł powyżej średniej jednotomówkowej.

Pal sześć licho, gdyby to były klasyczne okruchy życia, ale w ramach Boys Love takie obwieszczenie może brzmieć (słusznie) niepokojąco

Styl rysunków Yatsuhashi określiłabym jako "wykapana kreska Rihito Takarai, gdyby jej bohaterowie byli tak ze 40% bardziej moe". I to absolutnie nie ma być obelga! Raczej pochwała, że Yatsuhashi tworzy niezwykle sympatyczne w odbiorze projekty postaci. Widać zresztą, że rysowniczka należy do nowego pokolenia twórców Boys Love, którzy wchodzą na rynek z gotowym zestawem znakomitych umiejętności wyrobionych na wieloletnim rypaniu fanartów i doujinshi z ukochanymi przystojnymi chłopcami (w tym konkretnym przypadku doszukałam się powiązań z fandomem IDOLiSH7 oraz Tian Guan Ci Fu/Heaven Official's Blessing, czyli absolutnej topki serii z potencjałem biszołnenowym). No a jakby nie ma lepszego sposobu, żeby produkować ładne, poruszające historie, jak tylko samemu chłonąć i przetwarzać ładne, poruszające historie. W efekcie wszystko tutaj gra i buczy - mordeczki protagonistów (tak ich uroda, jak i zakres mimiki stosowanej), kadrowanie, tła, chibiki oraz inne komediowe zagrywki... No dobra, może nie znajdziecie tu naprawdę zniewalających kadrów jak w, dajmy na to, Dotyku twojej nocy czy Scarlet Secret, ale nie jest to jednak ten sam światotwórczy kaliber. Bądź co bądź, w One Week Family mamy do czynienia z bardzo spokojną, pozbawioną przesadzonego dramatyzmu obyczajówką o kilku osobach pracujących w rozrywkowej branży, które ogromnie się szanują i przez to chcą się jak najlepiej zrozumieć. Jeśli dla dobra narracji autorka postanowiła darować sobie wstawianie widowiskowych splash-page'y czy ubierania bohaterów w kunsztowne wdzianka, to nie mam nic przeciwko takim świadomie zachowawczym decyzjom.

Yuu nie jest dzieckiem, którego uśmiech potrzebuje ochrony. To raczej on zadba o ochronę nas!

Choć tytuł może sugerować, że motywem przewodnim tej historii będzie wątek rodzinny czy wręcz dojrzewanie (teoretycznie) dorosłych bohaterów do ról odpowiedzialnych opiekunów, niekoniecznie tak się dzieje. Owszem, Ren uczy się właściwego postępowania względem małych dzieci, natomiast trzeba wyraźnie zaznaczyć, że mimo wszystko nie obudziło to w mężczyźnie pełnoprawnej ojcowskiej miłości, a zatem nie należy się spodziewać powtórki z szalenie wartościowej rozrywki, jaką chwilę temu zafundowała nam wydana przez Dango jednotomówka Tatusiowie i ja. Rzecz jasna nie powinno być to uznawane za wadę mangi autorstwa Yatsuhashi, natomiast jeśli ktoś liczył na nieco bardziej kompleksowe spojrzenie na różne codzienne zmagania osób LGBT+, to może się odrobinę zawieść. Kto się natomiast z pewnością nie zawiedzie, to czytelnicy szukający lekkich, ciepłych, ciekawych historii w sam raz dla początkujących zgłębiaczy klimatów BL. W mojej ocenie subtelnie poprowadzony, pozbawiony wizualnych ekscesów romans stanowi właściwie dodatek do głównej osi fabuły skupionej na stawianiu czoła aktorskim wyzwaniom, dzięki czemu One Week Family może zostać bez obaw sprezentowane nawet zupełnie młodym czytelnikom i czytelniczkom.

Stary, to jeszcze nic - zawsze mogłeś być Rysiem z Klanu

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze