Pierwsze koty za płoty - recenzja mangi Na kocią łapę (tom 1)

Gdy Waneko ogłosiło wydanie Na kocią łapę (org. Doukyonin wa Hiza, Tokidoki, Atama no Ue.), moją pierwszą myślą było "łojezusmaria, czo oni za mangę z prehistoryczną bajką wykopują?". Dopiero zerknięcie w bazę danych MALa i zorientowanie się, że anime było emitowane w 2019 roku uświadomiło mi, jak bardzo wyjęty z życiorysu okres pandemii wciąż zakrzywia nam poczucie upływu czasu. I chociaż 5 lat w obliczu dziko zapitalającej popkultury to też nie jest wcale mało, przestało mnie tak mocno dziwić, czemu wydawnictwo zdecydowało się sięgnąć po akurat tę licencję - szczególnie w obliczu nadgonienia japońskiego wydania Starszego pana i kota. Mogę pisać wyłącznie za siebie, ale jest coś niezwykle kojącego w historiach opierających się na motywie spontanicznego przygarnięcia pupila przez osobę, która do tej pory większej styczności ze zwierzętami domowymi nie miała, a która przeżywa akurat osobisty kryzys samotności. Wybranie takiego punktu zaczepienia stanowi praktycznie gwarancję ciepłej opowieści o obopólnym otwieraniu serc na drugą istotę, co zwykle nie kończy się wyłącznie na odnalezieniu szczęścia w międzygatunkowym duecie, ale skompletowaniu całej gromadki przesympatycznych, wspierających bliskich. Także takie zastępstwo jest nie tylko zrozumiałe, ale też bardzo wskazane, zwłaszcza w kontekście rosnącej w siłę kolekcji kocich mang, którą Waneko (zgodnie z patronującym im w logo Michaelem) w ostatnich latach nader mocno pielęgnuje.


Tytuł: Na kocią łapę
Tytuł oryginalny: Doukyonin wa Hiza, Tokidoki, Atama no Ue.
Autor: Minatsuki (scenariusz), As Futatsuya (rysunki)
Ilość tomów: 10+
Gatunek: shoujo, komedia, dramat, okruchy życia
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)

Subaru Mikazuki to wzięty pisarz powieści kryminalnych, który w przerwach między tworzeniem kolejnych fikcyjnych intryg oddaje się pielęgnowaniu swojego introwertyzmu. Nie jest on wynikiem aktywnie podjętych działań, ale efektem osobistej tragedii, kiedy to przed kilkoma laty w wypadku drogowym zginęli oboje rodzice głównego bohatera. Od tamtego momentu Mikazuki nie tylko zawzięcie unikał poruszania się jakimikolwiek środkami lokomocji, ale pasjami stronił także od towarzystwa innych ludzi, utrzymując minimalny kontakt jedynie ze swoim bezpośrednim redaktorem. Wszystko zmienia się podczas regularnych odwiedzin rodzinnego nagrobka - młody pisarz natyka się wówczas na malutką kotkę, która niezrażona obecnością człowieka decyduje się wszamać złożoną w ramach hołdu dla zmarłych rybę. Wtedy to na Mikazukiego spływa natchnienie, a chęć uczynienia psotnego mruczka morderczym antagonistą swojej kolejnej książki sprawia, że bez większego zastanowienia bierze przybłędę pod pachę i przygarnia ją pod swój dach. Z czasem inspirowanie się dziwnymi zachowaniami kotki zaczyna schodzić na nieco dalszy plan, gdyż konieczność dzielenia się życiową przestrzenią wymaga również choć szczątkowego zaangażowania się w odpowiedzialną opiekę nad podlegającą mu czworonożną istotą. Tym bardziej, że niańczenia wymaga nie tylko rezolutna kicia wychowana przez matkę-ulicę i ojca-śmietnik, ale przede wszystkim doprowadzony niemal na skraj hikkikomoryzmu człowiek.

Serdecznie pozdrawiam toksyczny odłam fandomu Jujutsu Kaisen dziko hasający po Twitterze

W Na kocią łapę mamy do czynienia z dość niecodzienną jak na mangi formą narracji, która stawia na przeplatanie się punktu widzenia właściciela z perypetiami przeżywanymi przez jego pupila. Należy przy tym podkreślić, że to nie tak, że fabuła płynie sobie jednym spokojnym torem, a my od czasu do czasu przeskakujemy raz na jednego, a raz na drugiego z pary głównych bohaterów - dokładnie tak jak ma to miejsce w przypadku wspominanego już wcześniej Starszego pana i kota, gdzie mimochodem poznajemy myśli kocurka Fukumaru oraz innych napotykanych czworonogów, ale są one wplecione w trzon historii doświadczanej przede wszystkim przez ludzi. Tymczasem w Na kocią łapę każda przygoda zostaje nam przedstawiona dwukrotnie w formie króciutkich, współdzielących tytuły rozdziałów: najpierw zostaje zaprezentowana perspektywa Mikazukiego, a następnie ponownie oglądamy sytuację, tym razem z interpretacją fundowaną przez kicię imieniem Haru. Nie ma jednak potrzeby bać się o powtarzalność treści, gdyż każde z "powtórzeń" zawiera unikalny komentarz oraz szczegóły sceny charakterystyczne dla konkretnego bohatera. Flegmatyczny pisarz zwykle odkrywa nowy poziom emocjonalnego przywiązania do Haru, natomiast poszukująca spokoju kotka wcale nie chodzi swoimi własnymi ścieżkami, ale aktywnie (choć na swój specyficzny, niewerbalny sposób) wspiera Mikazukiego, zachowując się niemal jak jego rodzona mama.

No i kto w tej relacji właściwie powinien nosić spodnie chodzić na dwóch łapach?

Komiksowe mruczki mają w sobie to coś, że niezależnie od przyjętego przez autora stylu - czy to quasi-realistycznego jak w The Walking Cat, czy też mocno karykaturalnego niczym w Starszym panie i kocie - zawsze wyglądają absolutnie adekwatnie do tego, jakimi są uroczo chaotycznymi stworzeniami. I tak samo dzieje się w przypadku przysposobionej przez głównego bohatera kotki. Nawet jeśli Na kocią łapę pod kątem szaty graficznej nie prezentuje się jakoś wyjątkowo ekstrawagancko, ot, sprawia wrażenie porządnych okruchów życia powyżej poziomu np. Księgi Przyjaciół Natsume, ale jednak nie tak dopieszczonych jak chociażby Beztroski kemping, to jednak oddanie różnorodnych zachowań Haru z miejsca zasługuje na pełną dychę w dziesięciostopniowej skali zachwytów. Raz pupilka Mikazukiego robi przecudownie humorystyczne grymasy, które nadawałyby się na kolekcję reakcyjnych naklejek, natomiast (nie)raz przypomina ona zawodowego mordercę, a fakt bycia rysowanym kotkiem zdradza jedynie uproszczony, romboidalny kształt oczu. Jednocześnie odnotowałam, że jak czworonożni pupile wydają się być osobistym konikiem rysowniczki, tak miewa ona sporadyczne problemy z oddaniem proporcji w ludzkich sylwetkach. Nie jest to jednak powód do poważnego zaniepokojenia, gdyż w wielu seriach (nawet od tak uznanych autorek jak Jun Mochizuki czy Yana Toboso) drobne potknięcia są praktycznie wpisane w ryzyko tworzenia pierwszych rozdziałów i wynikają przede wszystkim z konieczności oswojenia się z designami dopiero co zaprojektowanych postaci.

Technologia jest dla ludzi... ale znacznie częściej dla wygodnickich kotów

Wspomniany na wstępie czas, jaki minął między emisją anime a rozpoczęciem wydawania polskiej wersji Na kocią łapę, działa właściwie na sporą korzyść serii. Pamiętam jak przez mgłę, że bajka bardzo mi się podobała i że w pewnych momentach nawet wyciskała łzy (na MALu dałam jej soczystą 7, a osobiście nie wzbraniam się przed wlepianiem szmirom 3 i 2), ale co tam się konkretnie wydarzyło...? Niestety, hipokamp w tym wieku już nie rozpieszcza. Tym lepiej więc, że to właśnie teraz Waneko zdecydowało się zapełnić wydawniczy slot, a nie tuż obok anime, gdy widownia była świeżo zaznajomiona z całą fabułą. A tak? 1. wolumin pochłonęłam prawdziwym migusiem, na zaledwie jednym posiedzeniu, tak bardzo wciągnęłam się w leczenie swojego kokoro za pomocą raz już przyswojonej historii. Z jednej strony dobrze to świadczy o przystępności lektury, ale z drugiej... cóż... nie da się ukryć, że tomiki mają porównywalną grubość do Starszego pana i kota, a zatem długich zimowych wieczorów to sobie w ten sposób nie zagospodarujecie. Przynajmniej na razie, dopóki na naszym rynku nie pojawi się pozostałe 9 tomików.

...a o tym, droga Haru, to już się przekonasz w 2. tomie serii!

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze