Nie samą karmą kociak żyje - recenzja mangi 50 cm życia (tomy 1-3)

Przez pierwsze lata działalności Waneko podchodziło do swojej nazwy oraz loga dużo bardziej symbolicznie, sięgając (całkiem słusznie zresztą) przede wszystkim po takie licencje, które znajdowały się na przecięciu ścieżek opłacalności oraz popularności. Ostatnio jednak, w czasie mocnego wysycenia rynku wszelkimi możliwymi hiciorami, wydawnictwo postanowiło wrócić do korzeni i zaczęło w taki sposób selekcjonować oferty, że zupełnym mimochodem stworzyło nieoficjalną linię dedykowaną wszystkim kocim mamuśkom oraz papciom. Efektem tych starań jest zbiór fantastycznych mang, wśród których dla każdego znajdzie się coś miłego. Rzecz jasna mamy sympatycznego, podnoszącego na duchu Starszego pana i kota, czyli serię o przygodach szacownego pana pianisty oraz pulchnego, specyficznie urodziwego kocurka. Wydano także 3-tomowe The Walking Cat, w którym - jak sama nazwa może już sugerować - poza wędrującym z rąk do rąk kocim bohaterem mamy do czynienia również z... cóż... z apokalipsą zombie. Jest także wypasiona reedycja kultowego Cześć, Michael! oraz niedawno rozpoczęte Na kocią łapę, gdzie powtarza się schemat znany ze Starszego pana i kota, tylko zamiast staruszka mamy młodzieniaszka, a miejsce obłego, sklepowego kocurka zajmuje drobna, znaleziona na ulicy kicia. Dodatkowo niebawem, bo na kwiecień 2024 roku, Waneko zaplanowało premierę 1. spośród 12 tomów Chi's Sweet Home, czyli uroczej komediowej obyczajówki o tytułowej kruszynie, która zupełnym przypadkiem znalazła swój nowy, ukochany dom. No a dziś pomówię o jeszcze jednej serii, która nie tylko spodoba się zapalonym kociarzom, ale także fanom dobrych dramatów tak w ogóle.


Tytuł: 50 cm życia
Tytuł oryginalny: Gojussenchi no Isshou
Autor: Gin Shirakawa
Ilość tomów: 3
Gatunek: josei, dramat, okruchy życia
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)

Machi i Nanao to dwa bezpańskie kocurki, które trzymają się razem, próbując przeżyć wśród krętych uliczek Tokio. Pierwszy z nich urodził się jako przybłęda i jako przybłęda wiódł całe dotychczasowe życie, natomiast Nanao miał (nie?)szczęście zasmakować pakietu wygód pod ludzkim dachem... jednak z jakiegoś powodu w młodości został odtrącony, przez co trafił na bruk. Pamiątką po tamtych czasach jest czerwona obróżka z doczepionym doń dzwoneczkiem, której Nanao pomimo przykrych konotacji i wyzwisk ze strony innych dachowców za żadne skarby nie chce się pozbyć. Zresztą, razem z Machim mają większe problemy na głowach, a mianowicie kiedy pogoda zaczyna się zmieniać coraz bardziej na zimową niekorzyść, uliczne kitki odnotowują kurczącą się liczbę punktów, w których do tej pory mogły liczyć na łaskawość dokarmiających ich ludzi. Brak schronienia do kompletu z brakiem strawy stanowią niepokojący zwiastun problemów z przetrwaniem najbliższych miesięcy. Wtedy koci wywiad donosi o odkryciu nowej miejscówki z oferowaną przez dwunożnych strawą, która znajduje się tuż przy łaźni prowadzonej przez rodzeństwo Narita: uczęszczającego na studia Kippeia oraz odrobinę od niego starszą Yoshino. Problem polega na tym, że młoda kobieta nie budzi zaufania Machiego i Nanao, gdyż dzień wcześniej dostąpili oni bliskiego spotkania trzeciego stopnia z dzierżoną przez niewiastę miotłą. W drugą stronę również nie można liczyć na ciepłe uczucia, gdyż Yoshino nie przepada za kotami, co wiąże się z pewnymi nieszczególnie przyjemnymi doświadczeniami.

Gdybym nie zdradziła, że seria opowiada o bezpańskich kotach, na podstawie obwolut można byłoby pomyśleć, że chodzi o pupile jakiegoś natchnionego akwarelisty

Jak Starszy pan i kot czy Na kocią łapę opowiadają o relacji ludzi i zwierząt na mocno humorystyczny sposób, tak klimat fabuły przedstawionej w 50 cm życia wydaje się dużo bardziej melancholijny, choć niepozbawiony przebłysków beztroski czy nadziei. We wszystkich trzech wspomnianych tytułach bohaterowie mają za sobą naprawdę traumatyczne przejścia, jednak tylko w dziele autorstwa Gin Shirakawy poprawa sytuacji nie następuje skokowo, lecz jest efektem pewnych naturalnych procesów, głębokich rozważań i ciągu interakcji, które doprowadzają do tego, że kot i człowiek mimowolnie się do siebie przywiązują. Niezwykle intrygujący i zupełnie inny od wcześniej przeczytanych serii wydał mi się również sposób, w jaki mangaczka przedstawiła punkt widzenia kotów. Mruczki doskonale rozumieją bowiem ludzką mowę, a nawet zapamiętują wiele nazw własnych czy imion, niemniej nie znaczy to, że pojmują wszelkie zasady rządzące światem zdominowanym przez dwunożne istoty. Nie do końca uchwytny jest dla nich chociażby koncept śmierci - dopóki nie widzą czyjegoś nieruchomego ciała, prędzej założą, że ktoś po prostu sobie gdzieś poszedł, natomiast w obliczu najbardziej dosadnych widoków podchodzą do zgonu jak do czegoś... zupełnie naturalnego? Nieuchronnego? Jakby trochę nie robiło to na nich takiego wrażenia jak na nas, choć oczywiście to nie tak, że jest im absolutnie obojętne, czy umrą z głodu i chłodu gdzieś w totalnie zapyziałym zaułku.

T-to tak się w ogóle da?!

Całkiem unikalnie wypada także setting, w jakim rozgrywa się historia. Gdy pozycję jednego z głównych bohaterów zajmuje zwierzę, zwykle mamy do czynienia z pupilem udomowionym, a zatem przeżywającym swoje przygody głównie w obrębie bezpiecznego ludzkiego lokum. 50 cm życia obiera natomiast cokolwiek specyficzną perspektywę, ponieważ śledzimy losy kotów bezpańskich, które większość, o ile nie całe życia spędziły na wolności. W Japonii wygląda to jednak o tyle inaczej niż chociażby w takiej Polsce, gdyż chodzące samopas kitki stanowią naturalny element krajobrazu, a opieka nad nimi jest niejako wpisana w społeczne normy. Porusza to zresztą sama manga, gdy sąsiedzkie stowarzyszenie wprost wyznacza 3-miesięczne tury dokarmiania, a koszty związane z zakupem pożywienia są skrupulatnie rozliczane z organizatorami inicjatywy. Co więcej, u nas pochwycone przybłędy najczęściej trafiają do schronisk, gdzie zapewnia im się pełnowymiarową opiekę, natomiast w Kraju Kwitnącej Wiśni (ale nie tylko) na szeroką skalę wprowadzono program TNR, który polega na systematycznym wyłapywaniu kotów, sterylizowaniu ich celem ograniczenia dalszego przyrostu i... wypuszczaniu z powrotem na zewnątrz, w domyśle - na ulicę. I owszem, koty żyjące w ten sposób wciąż muszą mocno polegać na swoich instynktach, a każdy dzień stanowi dla nich wyzwanie, niemniej ludzka ingerencja uniemożliwia im przekształcenie się w zwierzęta w pełni dzikie oraz samowystarczalne.
Haters gonna hate. I to niezależnie od przynależności gatunkowej.

Wszystkich wahających się nad zakupem serii chciałabym uspokoić, że przepiękne grafiki zdobiące obwoluty trzech tomików nie są tylko baitem, a wnętrze jak najbardziej dorasta do pięt (a nawet do ramion!) kolorowym, jakby wykonanym akwarelami ilustracjom. Kitki wyglądają absolutnie zjawiskowo również w czerni i bieli, choć trzeba przyznać, że nie zawsze zachowują się w pełni dystyngowany sposób... a to przecież tylko początek zalet tej mangi! Poza perfekcyjnym oddaniem zwierzęcej fizjonomii utrzymywanej w ryzach nawet w tych bardziej żartobliwych scenkach, Gin Shirakawa niezwykle starannie komponuje także ultra-szczegółowe tła. Chociaż dostajemy informację, że akcja dzieje się przede wszystkim w Tokio, to niemal na każdym kadrze (no dobra, może co trzecim) widać, że mamy do czynienia z nieco starszą, bardziej kameralną, malowniczą dzielnicą mieszkalną, w której można się pomodlić w niewielkiej, skrytej wśród drzew świątyni, kupić rybkę od lokalnego dostawcy czy też za skromną opłatą poplotkować w skorzystać z prowadzonej od pokoleń publicznej łaźni. No i oczywiście przy okazji omawiania wizualiów nie mogę sobie także odmówić skomplementowania projektu tytułu, którego zdecydowanie najfajniejszym elementem (nieobecnym w japońskim wydaniu, co tylko podkreśla ogromny talent rodzimych grafików) jest wplecenie kształtu ogonków Nanao i Michiego w cyfrę "5" oraz dodanie do czerwonego "0" uszek, aby kojarzyło się z obróżką noszoną przez Nanao. Uwielbiam takie detale, które sprawiają, że manga na pierwszy rzut oka nie tylko brzmi świetnie, ale rewelacyjnie się również prezentuje.

Nie ma lekko i, co gorsza, długo też nie...

Jeśli nie chcecie pakować się we wciąż powstające serie albo wolelibyście przeczytać coś odrobinę mniej słodkiego, to 3-tomowa manga autorstwa Gin Shirakawy będzie dla was idealnym wyborem - tym bardziej że przedstawia nader konkretną, solidnie domkniętą opowieść dwójki bezdomnych, stroniących od ludzi kotów oraz kobiety, która musi wreszcie przepracować bolesną stratę. Ostrzegam jednak, że historia nie oszczędzi waszych serc, czy to pod kątem sporadycznych pozytywnych rozczuleń, czy też boleśnie regularnych wzruszeń (jeśli oczy wam nie zwilgotnieją przy pewnym poruszającym tulasku z połowy 2. tomu, to wolę nawet nie pytać, coście porabiali podczas sceny z Mufasą z oryginalnego Króla lwa). Gdybyście natomiast aspirowali do miana wytrawnych kociarzy, którzy uwielbiają otaczać się wszystkim, co z tymi wdzięcznymi indywidualistami jest tylko związane... no to wtedy muszę złożyć najszczersze kondolencje waszym nadwyrężonym portfelom. Póki co wydawnictwo Waneko ani na moment nie chybia z wyborem co najmniej dobrych, o ile nie świetnych tytułów z kitkami w rolach głównych i jestem święcie przekonana, że ogłoszenie Chi's Sweet Home również nie jest ostatnim słowem, jakie powiedzieli w tym jakże puszystym temacie.

W przypadku niedoborów wiosennego słońca warto poratować się doraźnymi okładami z kitków!

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze