Tyle tych produkcji, że ja to nawet nie - najlepsze anime 2023 roku

Siemanko, nieustraszeni bindżomaniacy i koneserzy rozsmakowywania się w rysowanej przyjemności! Jak się macie, fani seriali, filmów, shortów oraz coraz częściej i gęściej dokokszonych animacyjnie teledysków? To już rok, odkąd na Podajniku pojawiło się ostatnie podsumowanie anime i nie powiem, czas ten mimo mniejszej notkowej aktywności minął jak z bicza strzelił. Być może wciąż jeszcze mentalnie siedzę w pandemii, kiedy to szokująco dużo ekip produkcyjnych decydowała się zagrać kartą problemów produkcyjnych, niemniej nie da się nie zauważyć, że 2023 rok zdecydowanie stał hasłem DUŻO. Dużo dziewczynek znalazło się w haremie Rentarou z Hyakkano. Całkiem dużo nowych koniodziewczynek miało okazję poważnie zaistnieć na małym ekranie dzięki aż dwóm produkcjom sygnowanym logiem Cygames, a w Ousama Ranking: Yuuki no Takarabako zdołano upchnąć zaskakująco dużo pomniejszych historyjek uzupełniających główną oś fabuły. Nie można także zapominać, jak dużo wstydu najadł się Rudeus w nowej odsłonie Mushoku Tensei (którego kuśka mocno zawodziła w strategicznych momentach damsko-męskich kontaktów) oraz Mahiro z Onimaia (którego kuśka w ogóle się wzięła i zawinęła w drugą stronę). Na nasze nieszczęście musieliśmy się też dużo naczekać na finałowe odcinki Isekai OjisanKanColle: Itsuka Ano Umi de, Golden Kamuy 4th Season oraz Megaton-kyuu Musashi Season 2, a i Zom100 czy BOFURI 2 nie były pod tym kątem specjalnie grzeczne. Z ważnych rzeczy warto jeszcze wspomnieć, że dużo (za dużo) animatorów zatrudniono do lepienia 2. sezonu Jujutsu Kaisen... i w ogóle pojawiło się niesamowicie dużo anime. Nawet uwzględniając założenie, że z radaru mogło umknąć mi kilka serii, to o ile w 2022 naliczyłam 187 seriali, tak w 2023 wypuszczono ich aż 228 - czyli o 20% więcej niż poprzednio. I aż strach pomyśleć, jak rynek będzie się rozwijać w kolejnych 12 miesiącach.

Jak co roku śpieszę z wyjaśnieniem, że tutejsze podsumowanie dotyczy przede wszystkim seriali telewizyjnych i streamingowych, choć oczywiście na honorowe wspominki filmów, shortów oraz speciali również znajdzie się miejsce. A ponieważ wzbudza to pewne emocje, tym dobitniej chciałabym podkreślić, że co do zasady wstrzymuję się od omawiania produkcji, które w 2023 jeszcze się nie zakończyły - i dotyczy to zarówno anime 2-courowych jak m.in. Kusuriya no Hitorigoto, Ragna Crimson, Shangri-La Frontier, Sousou no Frieren czy Undead Unluck, dzieł dotkniętych nagłym produkcyjnym niedowładem jak Buta no Liver wa Kanetsu Shiro (chociaż nie, żeby ostatni odcinek miał tej serii jakkolwiek pomóc), jak i filmów, które co prawda dało się już zobaczyć, ale tylko za sprawą paskudnej jakości camripów albo na kilku limitowanych seansach w kinach na krzyż. Przyjemność oceniania takich rzeczy zostawiam sobie na rok 2024, tym bardziej że nierzadko można się albo miło zaskoczyć (jak w przypadku takiego Blue Lock) albo do reszty rozczarować (współczuję wszystkim oglądającym 2. sezon Fumetsu no Anata e). Zastrzegam jednak prawo do wspominania i nagradzania 2-courowych serii w kategoriach openingów i endingów, ponieważ te elementy w 2024 roku i tak zostaną zastąpione zupełnie nowymi klipami.

No i jeszcze ostatnia drobna uwaga - podsumowanie zostało podzielone na niebagatelne 28 kategorii (tak to jest dać kobiecie podjąć jakąkolwiek konkretną decyzję), a poza wyłonieniem mojego osobistego typu notka kończy się przyznaniem nagrody specjalnej dla najlepszej serii roku, rozdawanej na podstawie wyników ankiety wypełnionej przez czytelników Podajnika. Mam nadzieję, że mimo rozmiarów tekstu będziecie endżojować z lektury!


Najlepsza animacja - Tengoku Daimakyou


Wyróżnienia: Bungou Stray Dogs 4th Season; Bungou Stray Dogs 5th Season; Jujutsu Kaisen 2nd Season; Kimi no Koto ga Daidaidaidaidaisuki na 100-nin no Kanojo; Oshi no Ko; Oniichan wa Oshimai!; Ousama Ranking: Yuuki no Takarabako; Pokemon Concierge; Skip to Loafer; Spy x Family Season 2; Tsurune: Tsunagari no Issha; Uma Musume: Pretty Derby - Road to the Top

Chyba znaczna większość widzów najczęściej docenia walory animacji wtedy, gdy uwidaczniają się one w sekwencjach walk - i ja się do tego grona jak najbardziej zaliczam. Wprost uwielbiam, jak takie Bungou Stray Dogs lub inne Jujutsu Kaisen potrafią zrobić potężne widowisko, które chłonie się absolutnie każdą komórką ciała (w tym rozdziawioną na pół metra paszczą). Ale zwykle to nie te serie okazują się najbardziej odkrywcze czy nawet najbardziej zapadające w pamięć, przynajmniej nie na dłuższą metę. Do tego szlachetnego grona prawo wstępu zwykle mają te produkcje, które robią wszystkiego po trochu: a to śmieszną mordkę pokażą, a to memiczny klip zrobią, a to ikoniczny plottwist zafundują, ewentualnie pobawią się cosik reżyserią, której w oryginalnym medium zwyczajnie zastosować by się nie dało. Za takie godne podziwu marki uważam chociażby Oniichan wa Oshimai!, Oshi no Ko tudzież Skip to Loafer... ale nie będę ukrywać, że najbardziej w mijającym roku przypadło mi do gustu to, co pokazali twórcy dłubiący przy Tengoku Daimakyou. Każdy, kto zdecydował się chociaż przelotnie rzucić okiem na mangę, w mig zrozumie, jak gigantyczną robotę wykonała ekipa zrzeszona pod logiem studia Production I.G, która zdecydowała się przełożyć cokolwiek monotonnie prowadzoną narrację na 13-odcinkowy spektakl pełen zabaw konwencją i wstrząsających zwrotów akcji. Nawet nie umiem wskazać jednego konkretnego człowieka, który nadał temu anime jakiś określony kierunek artystyczny, bo jest to dzieło wielu niezwykle ciekawych indywidualności mających bogate doświadczenie w różnych fantastycznych bajkach. Weźmy choćby za przykład Ikarashiego Kaia, który był reżyserem, storyboardzistą oraz kluczowym animatorem w epizodzie 10. (ten z mroźnym hiruko, żeby nie zdradzać za dużo szczegółów) - wystarczy wspomnieć, że ten absolutny madlad pracował wcześniej przy legendarnym już 6. odcinku Cyberpunk: Edgerunners, 7. odcinku Bocchi the Rock!, dwóch odcinkach 3. sezonu Mob Psycho 100 i w ogóle łojezusmaria, z takim portfolio ziom ma wszelkie prawo chcieć kopnąć Mamoru Oshiiego prosto w rzyć i kazać mu się ogarnąć. A chociaż można (i należy) Tengoku Daimakyou zarzucać, że fabuła została po chamsku ucięta i pozostawiona sama sobie, to już pod względem czysto animacyjnym raczej nie znajdziecie w 2023 niczego, co zapewniałoby aż taką różnorodność sakugowych doznań: od spektakularnych scen akcji, przez idealnie dostarczane komediowe wstawki, aż po rozdzierające serce feelsy.


Najlepsza fabuła - Pluto


Wyróżnienia: Benriya Saitou-san, Isekai ni Iku; Golden Kamuy 4th Season; Kimi wa Houkago Insomnia; Oniichan wa Oshimai!; Oshi no Ko; Ousama Ranking: Yuuki no Takarabako; Overtake!; Tengoku Daimakyou; Tsurune: Tsunagari no Issha; Uma Musume: Pretty Derby - Road to the Top; Vinland Saga Season 2; Zom 100: Zombie ni Naru made ni Shitai 100 no Koto

Gdybym miała wziąć pod uwagę konkretne odcinki lub poszczególne wątki, które najmocniej ze mną zarezonowały, finałowa walka rozegrałaby się między 4. sezonem Golden Kamuy (co jest zasługą jak zawsze perfekcyjnych machlojek autorstwa przerażającego/szalonego/fhoj sprytnego porucznika Tsurumiego) a Tengoku Daimakyou (tu najmocniejszym punktem fabuły była chyba historia pana "doktorka" oraz wszystko, co działo się wokół zamrażającego hiruko). Jeśli jednak miałabym polecić wam jedną serię, która stanowiłaby pełne audiowizualne doświadczenie, bez czekania na żadne kontynuacje ani konieczności zapoznawania się z kilkoma sezonami wstecz, to bez najmniejszego zawahania wskażę Pluto, dostępną na Netflixie adaptację dzieła legendarnego już Naokiego Urasawy. Jednocześnie muszę lojalnie zastrzec, że wyróżnienie tego tytułu nie przeszkadza mi wcale mieć z mangami tego autora pewnego stałego problemu - a mianowicie choć są to fantastyczne zbiory opowieści osadzane w unikalnych jak na japońską popkulturę światach przedstawionych, to niejednokrotnie najsłabszy ich element stanowi główna oś fabuły. Nie wiem jak was, ale mnie w Monsterze najmniej obchodziła sama gonitwa Tenmy za Johanem i to, czy lekarz zdoła odebrać komuś z premedytacją życie (spoiler... a zresztą, pewnie sami już się domyślacie puenty tej uwagi), i tak samo w Pluto najbardziej rozczarowująca wydaje się właśnie ostateczna konfrontacja z tytułowym antagonistą, bogiem śmierci, który dokonuje tajemniczych mordów na najpotężniejszych robotach na świecie oraz ludzkich zwolennikach androidowego równouprawnienia. Nie zmienia to jednak tego, co się dzieje w tak zwanym międzyczasie i jak kompleksowy obraz danego społeczeństwa Urasawie udaje się nakreślić z pomocą postaci drugoplanowych. Co więcej, w przypadku Pluto można rozpatrywać historię pod co najmniej dwoma kompletnie różnymi kątami - jako technnologiczne rozdroże, na którym cywilizacja stanęła, rozwijając roboty na swoje podobieństwo, ale także jako studium przypadków żołnierzy z PTSD, którzy po doświadczeniu horroru wojny w ten czy inny sposób próbują na nowo odnaleźć się w czasach pokoju. Normalnie crème de la crème motywów wpasowujących się w gust starych ludzi. Dlatego też nie zaprzeczam, że nawet jeśli seria ma pewne strukturalne wady, to każdą sprawnie zrealizowaną bajkę, która nie jest dwudziestym z kolei isekajem o pretekstowym założeniu, należy przyjąć nie tyle z otwartymi ramionami, co z istnymi owacjami na stojąco.

Najlepsza soundtrack - Trigun Stampede

Wyróżnienia: Blue Lock; Dr. Stone: New World + Dr. Stone: New World Part 2; Jigokuraku; Jujutsu Kaisen 2nd Season; Kidou Senshi Gundam: Suisei no Majo Season 2; Kimi wa Houkago Insomnia; Mahoutsukai no Yome Season 2; NieR: Automata Ver1.1a; PLUTO; Tengoku Daimakyou; Tondemo Skill de Isekai Hourou Meshi; Undead Girl Murder Farce; Watashi no Shiawase na Kekkon; Zom 100: Zombie ni Naru made ni Shitai 100 no Koto

Yoshimasa Terui, genialny świeżak zawdzięczający Jujutsu Kaisen praktycznie całą karierę w przemyśle anime czy Kensuke Ushio, sprawdzona wyga, dla której Tengoku Daimakyou to tylko kolejny wpis w mocarnym CV zawierającym takie tytuły jak chociażby Koe no Katachi, Devilman: Crybaby, Liz to Aoi Tori, Heike Monogatari czy Chainsaw Man? Zaiste zaciekła to była bitwa między dwiema seriami stawiającymi na mocno nowoczesne brzmienia... ale kiedy zadałam sobie pomocnicze pytanie, który soundtrack prędzej puściłabym sobie z doskoku, tak do wajbowania w wolnej chwili, przestałam mieć jakiekolwiek wątpliwości... że to nie jest żaden z dwóch powyższych panów. Jestem bowiem o wiele większą zdzirą na twórczość Tatsuyi Katou, czyli autora muzyki w Trigun Stampede, który tak się przypadkiem składa, że odpowiada również za dwie z moich absolutnie ulubionych ścieżek dźwiękowych spośród wszystkich anime: tę do Dr. Stone'a oraz tę do Mirai Nikki (nie, to nie żart, naprawdę uwielbiam tamtejszego OSTa, jest boski). Nie wiem, komu z producenckiego grona powinnam wysłać list z gorącymi podziękowaniami, ale ktokolwiek to był, doznał prawdziwego przebłysku geniuszu, zapraszając do zespołu akurat tego uznanego kompozytora. Bo kto jak kto, ale Tatsuya Katou zdecydowanie zasługuje na miano perfekcyjnego człowieka na perfekcyjnym miejscu, który od podszewki rozumie ducha kosmicznego westernu, wprawnie łącząc wesołe wizgi ustnych harmonijek, nonszalanckie szarpnięcia gitar oraz bluesowe pierdzenie trąbek z nowoczesnym beatem, zdrowym grzmotnięciem orkiestrowej muzyki i okazjonalnymi wtrąceniami rapsów wokalisty z grupy Zinee&issei. No po prostu gęba aż sama się śmieje podczas słuchania motywu przewodniego głównego bohatera, doskonale oddającego to, jakim Vash jest nieokrzesanym dziwakiem, który z rzadka ukazuje niesamowicie cool oblicze. Ale nie tylko melodyjnym szaleństwem ten OST stoi. Takie "MILLIONS KNIVES", utwór znacznie bardziej poważny i podszyty melancholią, momentami przypomina wręcz krzyżówkę Hiroyukiego Sawano z Yukim Hayashim. Do ścieżek absolutnie wartych wspomnienia zaliczyłabym jeszcze "NOMAN'S LAND" z przepiękną, gwizdaną, zawadiacko-tęskną linią melodyczną, której nie powstydziłaby się żadna szanująca się hollywoodzka produkcja z Clintem Eastwoodem. O rany kochany... cóż można więcej rzec? Chyba jedynie to, że ogromnie podziwiam, że Tatsuya Katou mimo intensywnej pracy w przemyśle od niemal 20 lat wciąż jest w stanie wykrzesać z siebie aż tyle fantastycznej energii i daj borze sosnowy, żeby przez kolejne 20 lat zamiast tracić na świeżości, tylko umacniał swoją pozycję wśród soundtrackowych cudotwórców. Bo zdecydowanie wolę mieć problem w tę stronę niż gdybym musiała kręcić bicz z muzycznego gunwa.

Najlepszy opening - "Song of the Dead" KANA-BOON (Zom 100: Zombie ni Naru made ni Shitai 100 no Koto) / "SPECIALZ" King Gnu (Jujutsu Kaisen 2nd Season) / "Idol" YOASOBI (Oshi no Ko)




Wyróżnienia:
"STARS" w.o.d. (Bleach: Sennen Kessen-hen - Ketsubetsu-tan)
"W●RK" millennium parade i Sheena Ringo (Jigokuraku)
"Ao no Sumika" Tatsuya Kitani (Jujutsu Kaisen 2nd Season)
"Love is Show" Masayuki Suzuki i Reni Takagi (Kaguya-sama wa Kokurasetai: First Kiss wa Owaranai)
"Daidaidaidai Daisuki na Kimi e♡" Kaede Hondo, Miyu Tomita, Maria Naganawa, Asami Seto, Ayaka Asai (Kimi no Koto ga Daidaidaidaidaisuki na 100-nin no Kanojo)
"Hana ni Natte" Ryokuoushoku Shakai (Kusuriya no Hitorigoto)
"Nemurasareta Lineage" JUNNA (Mahoutsukai no Yome Season 2 Part 2)
"spiral" LONGMAN (Mushoku Tensei II: Isekai Ittara Honki Dasu)
"Iden Tei Tei Meltdown" Enako i P-maru-sama. (Oniichan wa Oshimai!)
"Mellow" Keina Suda (Skip to Loafer)
"SIN" MADKID (Tate no Yuusha no Nariagari Season 3)
"innocent arrogance" BiSH (Tengoku Daimakyou)
"Glorious Moment!" Kanna Nakamura, Hitomi Sasaki i Sora Tokui (Uma Musume: Pretty Derby - Road to the Top)
"01" Ziyoou-vachi (Undead Unluck)
"Paradox" Survive Said The Prophet (Vinland Saga Season 2)

Zdradzę w tym miejscu tajemnicę poliszynela, że tworzenie podsumowań zawsze zaczynam od opisywania najbardziej oczywistych kategorii, spychając te problematyczne niemal na sam deadline. I w tym roku tak wypadło, że to w właśnie openingi są chronologicznie ostatnim tematem, który wzięłam na warsztat, nie mając najbledszego pojęcia, jakimi kryteriami powinnam się tym razem kierować. To już w przypadku endingów (nawet jeśli nie jestem w stu procentach usatysfakcjonowana ostatecznym werdyktem) potrafię wyciągnąć jakikolwiek argument wyróżniający laureata na tle innych... ale tutaj? Jednego dnia to będzie opening do Zom100, który ponad to, że sam w sobie jest absolutnym tanecznym bangerem, to jeszcze stoi za nim niezwykle ciekawa, acz burzliwa historia powstawania - na premierę 1. odcinka animatorzy mieli ukończone zaledwie 15 sekund klipu, a cała reszta składała się z przebitek scen emitowanych w danym lub poprzednim epizodzie. Dopiero przy okazji wypuszczenia 9. odcinka wreszcie udało się ukończyć opening i zaprezentować go w całej należnej okazałości... po czym w tym samym momencie seria wzięła i się rozkraczyła, opóźniając emisję ostatnich epizodów o całe 3 miesiące. No cusz, coś za coś. Innym razem za faworyta uznałabym 2. opening do Jujutsu Kaisen 2nd Season, którego na początku właściwie nie lubiłam. Z czasem jednak zaczął we mnie kiełkować olbrzymi szacunek do Yukiego Kamiyi, znanego fanatyka kolorystycznej symboliki, którego poznacie przede wszystkim po umiłowaniu do błękitów i oranży (w JJK wycwanił się o tyle, ponieważ zamaist stosować je naraz - 1. opening poświęcił niemal w całości niebieskiemu, a 2. właśnie pomarańczowemu). Nie dość, że klip przypomina przygotowania uczestników konfliktu do pięknej, niepokojącej, pogrążonej w cieniach gasnącego słońca ustawki kiboli parady, to jeszcze udało się w nim zaszyć całe mnóstwo spoilerów, które przed poznaniem przebiegu Incydentu w Shibuyi wydają się jedynie mało zrozumiałymi symbolami. No i jest jeszcze czarny koń wyścigu, czyli
wykonywany przez grupę Yoasobi utwór "Idol" będący openingiem do Oshi no Ko, który przebojem wdarł się nie tylko w serca fanów anime, ale nawet na czołowe miejsca list przebojów na świecie. Oczywiście piosenka to jedno, zwłaszcza że zdolności wbijania się w mózg odmówić jej nie można, ale również strona wizualna stoi na najwyższym poziomie, bawiąc się tak animacją, jak i samymi przejściami między scenami (świetne są zwłaszcza te przeskoki między Aquą a Ai na początku refrenu, które zmieniają się za sprawą majtającego się wte i nazad glow sticka). Przyznaję się zatem do sromotnej klęski i tym razem zamiast konkretnego lidera, chciałabym wyznaczyć całe medalowe pudło... przy czym nawet w takiej sytuacji zamiast trójkolorowego kompletu odznaczeń szarpnę się na równy zestaw w kolorach złota. Jak szaleć za nieistniejący wirtualny hajs, to szaleć!

Najlepszy ending - "Mephisto" Ziyoou-vachi (Oshi no Ko)


Wyróżnienia:
"Hakai Zenya no Koto" asmi (Dekiru Neko wa Kyou mo Yuuutsu)
"Suki ni Shina yo" Anly (Dr. Stone: New World Part 2)
"Squad" Meychan (High Card)
"Next Stage" Buster Bros!!!/MAD TRIGGER CREW/Bad Ass Temple/Dotsuitare Hompo/Matenrou/Fling Posse (Hypnosis Mic: Division Rap Battle - Rhyme Anima +)
"Akari" Soushi Sakiyama (Jujutsu Kaisen 2nd Season)
"Red:birthmark" Aina The End (Kidou Senshi Gundam: Suisei no Majo Season 2)
"Sweet Sign" Nako Misaki (Kimi no Koto ga Daidaidaidaidaisuki na 100-nin no Kanojo)
"Magie×Magie" Akari Kitou (Ojou to Banken-kun)
"Himegoto * Crisisters" Onimai Sisters (Oniichan wa Oshimai!)
"Anytime Anywhere" milet (Sousou no Frieren)
"Todome no Ichigeki" Vaundy i Cory Wong (Spy x Family Season 2)
"know me..." Kairi Yagi (Undead Unluck)
"Vita Philosophica" Kashitarou Itou (Watashi no Shiawase na Kekkon)

Żeby nie było - klęska urodzaju dotknęła w tym roku nie tylko openingi, ale i endingi. Mimo to nie miałam najmniejszego problemu ze wskazaniem osobistego faworyta. Jasne, spokojnie bym się zgodziła, że taki 1. ending do nowego sezonu Jujutsu Kaisen dostarcza w gruncie rzeczy potężniejszego audiowizualnego orgazmu, z Hyakkano wylewają się tony cukru, a pierwszy ending z Sousou no Frieren generuje takie feelsy, że sprawdziłby się jako źródło alternatywnej energii do zasilenia Polski. Niemniej to Oshi no Ko skrywa to coś, czego nie ma żaden z konkurentów... czyli absolutnie bangerowy, skrzypcowy wstępniaczek pojawiający się w tle jeszcze zanim klip endingu zdąży wjechać na pełnej. Widzom serii chyba nie muszę przypominać odcinka numer 7, kiedy to po pewnych dramatycznych wydarzeniach jedna z drugoplanowych bohaterek decyduje się przejść gruntowną, khem, metamorfozę, czym totalnie niszczy ścianę stoickiego spokoju Aquy, naszego nadwornego edgelorda. Ten ending jest mocarny głównie dlatego, jak umiejętnie podbudowuje napięcie pod puentę danego odcinka. "Głównie" nie oznacza jednak "jedynie". W podsumowaniu anime roku 2021 zwierzyłam wam się już ze swojego schodowego kinku przy okazji nagradzania endingu do 1. sezonu Shadows House i jak się okazuje - wciąż niezwykle łatwo ulegam potędze łopatologicznej symboliki. Najpierw widzimy, jak grumpy Aqua z kapturem naciągniętym na posępne oblicze schodzi (w domyśle) do piekła, gdyż tak bardzo pochłonęła go żądza zemsty na człowieku, który zdecydował się odebrać najważniejszą osobę w jego życiu, po czym zaledwie kilka taktów później na ekranie pojawia się Ruby z cokolwiek zdeterminowanym uśmiechem, nonszalancko pnąc się ku górze zgodnie z wytyczonym przez siebie i rodzicielkę marzeniem, aby stać się idolką... czyli gwiazdą na firmamencie showbiznesowego nieba. Chwilę potem mamy powtórzenie motywu, kiedy Ruby stoi na ośnieżonym dachu szpitala i wyciąga rękę ku górze, co czyni również Aqua, tyle że on wpadł w odmęty wody i jest ciągnięty w dół, poza dostęp światła. Wszystko to dopełnia skoczny beat i zawodząco-dźwięczny wokal lidera zespołu Ziyoou-vachi (znanego również jako Queen Bee). Może uznacie to za prostackie podejście, ale od zawsze lubiłam, kiedy w endingu dzieje się dużo podszytych metaforami rzeczy, a jeśli jeszcze serwuje mi się go w opakowaniu przypominającym swoisty teledysk, to moje serce jest z miejsca stracone. Jako i stało się właśnie w przypadku Oshi no Ko.

Najlepszy insert song - "A Beautiful Song (Ver1.1a)" (NieR: Automata Ver1.1a)


Wyróżnienia:
"Nezuko Kamado No Uta" (Kimetsu no Yaiba: Katanakaji no Sato-hen
"Quiet Choir" (Mahoutsukai no Yome Season 2 Part 2
"Pieyong Boot Dance" (Oshi no Ko)
"Sign wa B" (Oshi No Ko)
"Garden" (Spy x Family Season 2)
"TRIGUN STAMPEDE" (Trigun Stampede)
"Behind The Light" (Uma Musume: Pretty Derby Season 3)

Żyją we mnie dwa wilki - jeden z nich chce wybrać najbardziej skoczny kawałek, którego po prostu miło się słucha niezależnie od tego, jak wielką rolę odgrywał on w samym anime, za to drugi wolałby uhonorować coś, co ma większe znaczenie dla fabuły, ale już niekoniecznie trafia w mój osobisty gust muzyczny. Ostatecznie zdecyduję się jednak pójść za głosem tchórzliwego chihuahuy, czyli wskażę NieR: Automatę Ver1.1a, mimo że formalnie umieszczony w anime OST mocno opiera się na tym z gry. Jednocześnie nie zmienia to faktu, że a) część utworów została delikatnie przearanżowana, więc to wcale nie tak, że mój argument jest naciągnięty niczym majty na tyłku słonia (i nie mam tu na myśli elastycznych szortów, ale bardziej delikatne koronkowe stringi), b) chociaż w ten skromny sposób mogę oddać hołd Keigo Hoashiemu, współtwórcy muzyki do cokolwiek już kultowej marki sygnowanej nazwiskiem Yoko Taro. Bo nie, NieR absolutnie nie byłby nawet w połowie tak docenianą produkcją, gdyby calutka ścieżka dźwiękowa nie budowała tak niesamowitego klimatu. Lecz nawet na tym fantastycznym tle "A Beautiful Song" dość mocno się wyróżnia, tworząc nie tylko przeepicki nastrój podczas jednej z walk z pomniejszym bossem, ale stanowi jeszcze nośnik pewnej drobnej, acz ważnej dla świata przedstawionego historii. Utwór ten przygrywa, kiedy 2B i 9S mierzą się z Simone, gigantyczną robotyczną śpiewaczką operową przypominającą senną wizję pana Ziutka ze skupu złomu, który dzień wcześniej wychylił u szwagra na imieninach o kilka głębszych za dużo. A chociaż ma się wrażenie, że projekt antagonistki to dzieło nieślubnego mariażu przypadku z szaleństwem, przerażający wygląd i zachowanie Simone są w rzeczywistości dziełem powolnego wypaczenia idei piękna i tego, w jaki sposób można do niego dążyć, aby zdobyć zainteresowanie ukochanej osoby. "A Beautiful Song" można zatem potraktować praktycznie jako łabędzi śpiew robota, który kompletnie zatracił się w swojej manii, mimo że gdzieś u źródła... w sumie chciał dobrze. Zupełnie jak ludzie, którzy chcąc pozbyć się kompleksów czy zadowolić drugą połówkę zaczynają od sporadycznego ostrzykiwania ust kwasem hialuronowym, a kończą zaopatrzeni w kilka kilogramów silikonowych wsadów tu i ówdzie. Tyle dobrego, że posiadacze platynowej karty stałego klienta w okolicznej klinice plastycznej nie mordują przypadkowo pochwyconych androidów. Chyba. Albo na razie...? Tak czy inaczej wydaje mi się, że utworowi stworzonemu przez Keigo Hoashiego jest chyba najbliżej do tego, aby zadowolić wymagania obu wspomnianych na początku wilków... a nawet jeśli nie, to tchórzliwy chihuahua ani myśli się o to dalej spierać.

Najlepszy seiyuu - Yoshitsugu Matsuoka 

(Äs Nödt z Bleach: Sennen Kessen-hen; Świniak z Buta no Liver wa Kanetsu Shiro; Chibi Mechagodzilla z Chibi Godzilla no Gyakushuu; Flatt Escardos z Fate/strange Fake: Whispers of Dawn; Tokishige Usami z Golden Kamuy 4th Season; Azudora z Helck; Taiga Hirano z Hirano to Kagiura; Yuuya Tenjou z Isekai de Cheat Skill wo Te ni Shita Ore wa, Genjitsu Sekai wo mo Musou Suru: Level Up wa Jinsei wo Kaeta; Mechamaru z Jujutsu Kaisen 2nd Season; Ren Amaki z Tate no Yuusha no Nariagari Season 3; Takashi Mitsuya z Tokyo Revengers: Tenjiku-hen; Vash the Stampede z Trigun Stampede)


Wyróżnienia: 
- Ayumu Murase (Ginrou z Dr. Stone: New World; Tsubasa Yuunagi z Hirogaru Sky! Precure; Kotetsu z Kimetsu no Yaiba: Katanakaji no Sato-hen; Dali z Migi to Dali; Pastry Mille Morteln z Okashi na Tensei; Kage z Ousama Ranking: Yuuki no Takarabako; Hajun Yeon z Paradox Live the Animation; Crimson z Ragna Crimson; Meneldor z Saihate no Paladin: Tetsusabi no Yama no Ou; Elendira the Crimsonnail z Trigun Stampede)
- Junichi Suwabe (Belgrieve z Boukensha ni Naritai to Miyako ni Deteitta Musume ga S-Rank ni Natteta; Shouei Barou z Blue Lock; Tenseni z Jigokuraku; Sukuna Ryoumen z Jujutsu Kaisen 2nd Season; Tetsuo Tosu z My Home Hero; Naberius z Nokemono-tachi no Yoru; Haruomi Shingu z Paradox Live the Animation; Henro no Sada z Revenger; Lügner z Sousou no Frieren)
- Kana Hanazawa (Lucy Maud Montgomery z Bungou Stray Dogs 4th Season; Eiko Houzuki z Dark Gathering; Alexia Midgar z Kage no Jitsuryokusha ni Naritakute!; Aruraru z Kaminaki Sekai no Kamisama Katsudou; Sariphi z Niehime to Kemono no Ou; Mitsuri Kanroji z Kimetsu no Yaiba: Katanakaji no Sato-hen; Nagisa Kubo z Kubo-san wa Mob wo Yurusanai; Baby Shark z Odekake Kozame; Shihono Kobayashi z Tsundere Akuyaku Reijou Liselotte to Jikkyou no Endou-kun to Kaisetsu no Kobayashi-san)
- Megumi Han (Moeko Sekine z Boku no Kokoro no Yabai Yatsu; Amit z Niehime to Kemono no Ou; Kana Arima z Oshi no Ko; Makoto Kurume z Skip to Loafer)
- Nobunaga Shimazaki (Seishirou Nagi z Blue Lock; Keitarou Gentouga z Dark Gathering; Akira Kagiura z Hirano to Kagiura; Mahito z Jujutsu Kaisen 2nd Season; Izana Kurokawa z Tokyo Revengers: Tenjiku-hen; Horus z Toutotsu ni Egypt Shin 2; Chihiro Akina z Uchi no Kaisha no Chiisai Senpai no Hanashi)
- Tomoyo Kurosawa (Amiya z Arknights: Touin Kiro; Pink z Mahou Shoujo Magical Destroyers; Mitsumi Iwakura z Skip to Loafer; Kuku z Tengoku Daimakyou; Aya Rindou z Undead Girl Murder Farce)
- Yuuki Kaji (Shouto Todoroki z Boku no Hero Academia 6th Season; Saigiku Jouno z Bungou Stray Dogs 4th Season; Rayne Ames z Mashle; Daida z Ousama Ranking: Yuuki no Takarabako; Eren Yeager z Shingeki no Kyojin: The Final Season - Kanketsu-hen; Thoth z Toutotsu ni Egypt Shin 2)

W ostatnich latach raczej bez problemu udawało mi się wyłuskiwać kandydatury seiyuu, którzy pomimo kilku bądź nawet kilkunastu zacnych ról wyróżniali się tym jednym absolutnie wyjątkowym występem - czy to w formie kreacji całej postaci (czym zachwycił mnie chociażby Junichi Suwabe wcielający się w postać zmęczonego życiem salarymana z Sewayaki Kitsune no Senko-san), czy też zamykający się w jednej popisowej scenie (jak miało to trochę miejsce w przypadku Maayi Sakamoto grającej Echidnę w 2. sezonie Re:Zero). 2023 nie jest tym rokiem, choć przyznam, że kreacji Mahito od Nobunagi Shimazakiego niewiele brakowało do skradnięcia mojego serca. Ale skoro już przy Re:Zero się zatrzymaliśmy, to nie sposób nie przypomnieć sobie o jeszcze jednym niesamowitym aktorze głosowym, który wyrył się w pamięci absolutnie wszystkich fanów oglądających to anime - czyli o Yoshitsugu Matsuoce. Jak wcześniej kojarzony był głównie z ciepłokluchowatym Kiritem lub przemądrzałym Sorą, tak po wspaniałej głosowej szarży, jakiej dokonał pod postacią Petelgeuse Romanée-Conti, znaczna część ludzi z zaskoczeniem zrozumiała, że od zawsze skrywała w sobie kink na słuchanie głupkowatych dźwięków wydawanych przez Matsuokę. A wydawać to on umi, co w 2023 udowodnił jak w mało którym roku. To właśnie jego obecność na początku robiła, a od połowy trwania w ogóle ratowała Odrodzonego jako świniaka; fap-battle w wykonaniu Usamiego z Golden Kamuy 4 tak bardzo wryło mi się w banię, że będzie to prawdopodobnie ostatnia scena, jaką zamierzam wspominać na łożu śmierci; skromna rólka w Bleachu jako Äs Nödt udowodniła, że gdyby tylko miał taką zachciankę, spokojnie mógłby zniżyć głos do poziomu rejestrowalnego wyłącznie dla wielorybów; plus chyba nikt tak wspaniale nie speedrunuje linijek jak jego Chibi Mechagodzilla w dostępnym na YouTubie shorcie Chibi Godzilla no Gyakushuu. No i jeszcze najwybitniejszy występ jego ubiegłorocznej działalności, czyli Vash the Stampede w odświeżonej wersji Triguna produkcji studia Orange. Osobiście absolutnie uwielbiam wykonanie Masayi Onosaki z anime emitowanego w 1998 roku (i ogromnie żałuję, że w nowszych produkcjach tak rzadko można go usłyszeć), ale jeśli jest coś, co reboot zrobił perfekcyjnie, to właśnie przeprowadził casting na głównego bohatera. W tej jednej postaci Matsuoka zawarł cały potencjał, jaki potrafi z siebie wykrzesać - momenty uroczego debilizmu, zabawne wrzaski, nerwowe chichoty, rozdzierające serce płacze, sceny przepełnione dramatyzmem bądź melancholią... On to wszystko był w stanie upakować w jednego bohatera i jeszcze wiarygodnie sprzedać. A chociaż żadnej z powyższych ról nie uznałabym za coś, co z miejsca zmiotłoby konkurencję z planszy, to jednak zebrane do kupy portfolio sprawia, że Yoshitsugu Matsuoce jak mało któremu pracusiowi po raz drugi w historii tego plebiscytu należy się miejsce w głosowej galerii sław.

Najlepsza postać żeńska - Kana Arima z Oshi no Ko


Wyróżnienia:
Anna Yamada (Boku no Kokoro no Yabai Yatsu); Akiko Yosano (Bungou Stray Dogs 4th Season); Raeliana McMillan (Kanojo ga Koushaku-tei ni Itta Riyuu); Lieselotte Riefenstahl (Tsundere Akuyaku Reijou Liselotte to Jikkyou no Endou-kun to Kaisetsu no Kobayashi-san); Shizuka Mikazuki (Zom 100: Zombie ni Naru made ni Shitai 100 no Koto)

Choć w Oshi no Ko pierwszoplanową rolę gra Aqua i rozgrywana przez niego partia szachów 5D, która ma mu umożliwić zdobycie upragnionych informacji celem dokonania zemsty, ta seria mimo wszystko stoi potężnymi żeńskimi bohaterkami... oraz Pieyonem, ale o nim może kiedy indziej. Spośród nich (przynajmniej na ten moment) najmocniej wyróżnia się Kana "Wciągam Sodę Do Pieczenia Na Drugie Śniadanie" Arima, samozwańczy geniusz dziecięcego aktorstwa i dobitny przykład spaczenia japońskiego społeczeństwa, które póty będzie cię hołubić, póki pozostaniesz loli. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że jest to postać wprost stworzona do tego, aby do niej simpować - w końcu kto zdoła się oprzeć połączeniu prześmiesznych reakcji, cynicznych komentarzy oraz szerokiej wiedzy o showbiznesie? Ale Kana to coś więcej niż tylko doskonały materiał do rozgrywania (istotnych nawet dla samej fabuły) Waifu Wars między nią a Akane Kurokawą. Bo Kana nie stała się taka po prostu. Jej cięty język, duma, naturalny urok oraz olbrzymi profesjonalizm to efekt poruszania się po wyjątkowo wyboistej ścieżce kariery. Na początku przez bohaterkę faktycznie przemawiała pycha zrodzona z przeświadczenia, że skoro w tak młodym wieku tak często bierze udział w różnorodnych nagraniach, to co dopiero myśleć, gdy będzie już dorosła. Toż to trzeba już szykować półkę pod Oscary! I to solidną, dębową, bo tyle ich nazbiera! Problem w tym, że dla wielu osób z branży "darem" Kany był głównie jej młodziutki wiek, a nie umiejętności aktorskie same w sobie, przez co z czasem zaczęło się do niej zgłaszać coraz mniej chętnych, a każda kolejna rólka była wyszarpywana z coraz większym trudem. Stan ten oraz przelotna współpraca z małym Aquą nauczyły bohaterkę masy pokory, uświadamiając jej, że nigdy nie była wyjątkowa. Nie znaczy to jednak, że nie chciała się taka stać i że bozia całkowicie poskąpiła jej talentu. Musiała jednak włożyć ogrom ciężkiej pracy - od uczestniczenia w różnych specjalistycznych zajęciach po podlizywanie się odpowiednim osobom na odpowiednich stanowiskach - aby zapracować na choćby szczątkową rozpoznawalność i uznanie jej zdolności. Dodatkowo za wisienkę na wielopiętrowym torcie rozwoju jej charakteru można uznać fakt, że na skutek pewnych fabularnych zawirowań Kana musiała podjąć decyzję, czy dalej kurczowo trzymać się ukochanego aktorstwa, mimo że cały zgromadzony do tej pory dorobek zaczynał być nieznośnie niewygodnym balastem, czy zerwać z dotychczasowym wizerunkiem i stać się częścią idolkowej grupy - inwestycji mocno ryzykownej i średnio perspektywicznej, ale za to wyzwalająco świeżej dla styranej psychiki nastoletniego dziewczęcia. Śledzenie poczynań takiej bohaterki, która już wiele sobą reprezentuje, ale ma jeszcze ogromne pole do popisu, to zaiste była (i jeszcze będzie - w zapowiedzianej na 2024 rok kontynuacji) olbrzymia przyjemność.

Najlepsza postać męska - Guel Jeturk z Kidou Senshi Gundam: Suisei no Majo Season 2



Wyróżnienia: Kyoutarou Ichikawa (Boku no Kokoro no Yabai Yatsu); Bonchien Nikolai La Tastypeach Uralys (Fumetsu no Anata e Season 2); Otonoshin Koito (Golden Kamuy 4th Season); Suguru Getou (Jujutsu Kaisen 2nd Season); Rentarou Aijou (Kimi no Koto ga Daidaidaidaidaisuki na 100-nin no Kanojo); Mahiro Oyama (Oniichan wa Oshimai!); Ouken (Ousama Ranking: Yuuki no Takarabako); Kiruko (Tengoku Daimakyou); Thorfinn (Vinland Saga Season 2)

Byłam już o milimetry od rozpoczęcia piania pieśni pochwalnych na cześć Thorfinna, który od znienawidzonego przeze mnie kurduplowatego edgelorda z 1. sezonu Sagi winlandzkiej awansował na niesamowicie doświadczonego, rozwiniętego światopoglądowo mężczyznę z 2. sezonu, co to dla zanegowania okrucieństwa wojny nie waha się... Sięgnąć po miecz? Wkupować się w polityczne łaski za pomocą pieniędzy? Powoływać się na słowo boże? A skąd! Po prostu zebrać ludzi i spitolić tam, gdzie będą mieć absolutnie spokój. Ordynarne w swojej prostocie, lecz jakże pieruńsko sensowne. Ale wtedy przypomniałam sobie o jeszcze jednym dupkowatym krzykaczu, który również w pierwszej części animu nie wywarł na widzach najlepszego wrażenia, ale gdy już dostał ostro po tyłku, to nagle zdołał przewartościować swoje życie i nawet awansować na największych zwycięzców swojej bajki. Guel "Bob" Jeturk to podręcznikowy przykład arystokratycznego bufona, któremu wszystko się należało z samego faktu bycia pierworodnym jednego z czołowych potentatów mechowego biznesu. Podczas gdy jego ojciec zajmował się różnymi srogimi politycznymi wałkami, sam dziedzic firmowego tronu nie miał zielonego pojęcia, że istnieje coś poza pojedynkami na mechy, gdzie warunkiem zwycięstwa jest ułamanie przeciwnikowi cienkiej antenki. Dopiero kiedy Guel traci miano najlepszego wojownika, a zarazem przyobiecaną rękę Miorine (córki prezesa całego konglomeratu firm zajmujących się przemysłem mechowym), rozpoczyna się jego długa podróż na samo dno i z powrotem. Wrażenie robiły już sporadyczne sceny, gdy wydziedziczony przez ojca nastolatek popadł w taką niełaskę, że musiał koczować na kempingu rozbitym gdzieś między chaszczami na terenie kosmicznej szkoły. Potem zaczął klepać taką biedę, że pod koniec 1. sezonu nagle ujrzeliśmy go na statku jakiejś pośledniej firmy kurierskiej czy czegoś w tym rodzaju, gdzie pod przybranym imieniem Bob (tak było, nie zmyślam) pracował jako chłopiec na posyłki - dobrze traktowany i lubiany przez przełożonego, ale jednak wciąż chłopiec na posyłki. Jego astronomicznie, hehe, duży pech sprawił, że od tego momentu kilkukrotnie trafiał w niewłaściwe miejsca o niewłaściwym czasie, w efekcie czego nabawił się ostrego przypadku PTSD, widział na swoich oczach śmierć dziecka, sam parę razy niemal wykitował... po czym stwierdził, że tak dalej być nie może, dokonał gruntownej zmiany w swoim zarozumiałym nastawieniu i wreszcie odrodził się jako odpowiedzialny biznesmen dostrzegający problemy oraz potrzeby różnych stron konfliktu, przez co w pełni zasłużył na usadzenie zadka na prezesowskim fotelu. Z początku obserwowanie jego bezwiednej szamotaniny z losem dostarczało niesamowicie dużo lolcontentu, lecz nie wiedzieć po którym ciosie prosto w nerki zaczęło nam być Guela, pardon, Boba tak zwyczajnie, po ludzku szkoda. A chociaż była to tylko drugoplanowa postać, przez większość czasu antenowego nawet średnio obecna w fabule, uważam, że ostatecznie jako jeden z nielicznych bohaterów zaliczył ogromnie satysfakcjonujący rozwój charakteru i nawet same protagonistki serii mogą mu go szczerze pozazdrościć.

Najlepsza para - wszyscy i Rentarou (Kimi no Koto ga Daidaidaidaidaisuki na 100-nin no Kanojo)


Wyróżnienia: Yamada i Ichikawa (Boku no Kokoro no Yabai Yatsu); Inkarmat i Tanigaki (Golden Kamuy 4th Season); Raeliana i Noah (Kanojo ga Koushaku-tei ni Itta Riyuu); Magari i Nakami (Kimi wa Houkago Insomnia); Fitz i Rudeus (Mushoku Tensei II: Isekai Ittara Honki Dasu); Tsukasa i Nasa (Tonikaku Kawaii 2nd Season); Kobayashi i Endo (Tsundere Akuyaku Reijou Liselotte to Jikkyou no Endou-kun to Kaisetsu no Kobayashi-san); Lieselotte i Siegwald (Tsundere Akuyaku Reijou Liselotte to Jikkyou no Endou-kun to Kaisetsu no Kobayashi-san)

Choć poważnie zastanawiałam się nad wyborem Yamady i Ichikawy z BokuYaby, to jednak postanowiłam się powstrzymać, ponieważ a) tak po prawdzie nie zostali jeszcze oficjalną parą, czym tracą względem lidera tej konkurencji, b) znajdują się w o tyle komfortowej sytuacji, ponieważ 2., emitowany zimą 2024 sezon anime powinien przynieść jeszcze więcej solidnych argumentów, aby uhonorować ich za rok wirtualnym orderem zasług. Tym natomiast razem fanfary powinny rozbrzmieć przede wszystkim na cześć Rentarou oraz jego (póki co) sześciu dziewczyn tworzącym jedną, wielką, zaskakująco dobrze funkcjonującą dysfunkcyjną rodzinkę. Mogłoby się wydawać, że obdzielanie miłością tak wielu kandydatek na raz będzie prowadzić do licznych animozji i ordynarnej rywalizacji, jak ma to miejsce w pokrewnej bajce skrywającej się pod tytułem Kanojo mo Kanojo... ale nieeeeeee! Gdy dla kolejnych niewiast staje się jasnym, że intencje Rentarou są absolutnie czyste, a pragnienie uszczęśliwienia każdej wybranki - niezmierzone niczym ego Elona Muska, również między nimi samymi zaczyna wytwarzać się specyficzna więź. I to nie żaden wyrachowany sojusz, ale totalnie przyjazna, rodzinna komitywa. No bo skoro szczęście Rentarou zależy od szczęścia każdej dziewczynki, to także inne dziewczynki będą się troszczyć o siebie nawzajem, żeby kumulacja pomyślności spłynęła na Tego Jedynego. Objawia się to zresztą w tworzeniu babskich duetów o specyficznych, cieszących mordkę dynamikach: Hakari i Karane są niczym te rasowe psiapsióły z benefitami, co to równie chętnie dałyby sobie w pysk, jak i dałyby sobie pyska; Nano mimo bycia demonem optymalizacji jakoś tak mimowolnie wchodzi w rolę opiekunki drobnej Shizuki; Shizuka i Kusuri tworzą razem Zjednoczony Front Niskopiennego Moe, Hakari i... no dobra, dobra, może dość już tych semi-spoilerów. W każdym razie sukces romantycznego wielokąta z Hyakkano nie byłby możliwy, gdyby pod grubiutkim płaszczykiem bezpardonowej komedii nie ukryto olbrzymich pokładów pozytywnej treści, które w prawdziwym życiu absolutnie nie miałyby prawa zaistnieć, ale w anime - kto nam właściwie zabroni? Kto odbierze nam prawo, by mieć olbrzymi zaciesz na widok głównego bohatera całującego na przestrzeni jednego odcinka każdą ze swoich dziewczyn? Kto zechce wytykać, że ta seria łamie nie tylko japońskie, nie tylko azjatyckie, ale nawet unijne limity prawienia komplementów? No i kto spróbuje podważyć twierdzenie, że słowo "chad" nie zostało stworzone zawczasu właśnie na potrzeby narodzin Rentarou? No na pewno nie będę to ja - osoba wesoło przebierająca paluszkami u stóp na myśl, że gdzieś tam się już pichci drugi sezon tej jakże unikalnej, pełnej pairingu pałah bajki.

Najlepsza seria akcji/przygodowa - Jujutsu Kaisen 2nd Season


Wyróżnienia: BLEACH: Sennen Kessen-hen - Ketsubetsu-tan; Bungou Stray Dogs 4th Season; Bungou Stray Dogs 5th Season; Golden Kamuy 4th Season; Kage no Jitsuryokusha ni Naritakute!; Kage no Jitsuryokusha ni Naritakute! 2nd season; Ousama Ranking: Yuuki no Takarabako; Undead Girl Murder Farce; Zom 100: Zombie ni Naru Made ni Shitai 100 no Koto

Można (i w sumie nawet należy) krytykować studio MAPPA za bestialskie praktyki, których włodarze oraz producenci dopuszczają się na szeregowych pracownikach, w tym doprowadzanych na skraj twórczego wyplucia animatorów. Lecz chociaż na firmę wylała się już masa hejtu, nie uważam, aby zasługiwał na to sam 2. sezon Jujutsu Kaisen. Mimo chorych warunków, które panowały przy produkcji, należy twórców - tych bezpośrednio pracujących nad dziełem i mającym na uwadze jego dobro - z całego serca pochwalić i życzyć im w życiu wszystkiego najlepszego. Najlepiej kilkaset kilometrów z dala od tej chrzanionej firmy, która zmusiła ich do harowania ponad siły. No ale wracając. Jujutsu Kaisen jako rasowy shounen od początku wyróżniał się wyjątkowo wysokim współczynnikiem prania się po pyskach do całej reszty fabuły, jednak to, co się wyprawia w 2. sezonie, przechodzi już wszelkie blockbusterowe pojęcie. Gdyby nie 5 odcinków prequelowego wstępniaczka, który uchylał nieco rąbka tajemnicy, czemu właściwie Getou i Gojo tak bardzo rozjechali się światopoglądowo, bite 23 epizody doświadczalibyśmy wielkiej, pełnej krwawych zgonów, magicznej (co tu będę owijać w bawełnę i silić się na językową grzeczność) napierdalany. Tu nie ma miejsca na żadne subtelności, żadne personalne wątki drugoplanowych postaci, żadne... nie no, dobra, w sumie dałoby się pod to podciągnąć tych kilka melancholijnych scen z Mechamaru i Miwą... ale mam na myśli to, że nowy sezon Jujutsu Kaisen mógłby stanowić definicję akcji w najczystszej jej postaci. Pomijając chyba tylko sławny "ukończony w 30%" odcinek 17. (który i tak wyglądał o niebo lepiej niż wiele anime mogło choćby kiedykolwiek marzyć), co czwartek raz za razem doświadczaliśmy choreograficznego lub stylistycznego geniuszu, który na kartach mangi nierzadko wypadał nad wyraz blado. Muszę zresztą przyznać, że pojedynek Itadoriego i Choso utrzymany w neonowej, czerwono-niebieskiej kolorystyce i "nagrywany" przez dynamicznie ruszającą się kamerę to na ten moment mój absolutnie ulubiony moment całej serii, choć i szmacenie Jogo w wykonaniu zadufanego w sobie Sukuny nie wypadło na tym tle ani trochę gorzej. A o tym, co uplasowałoby się na ostatnim miejscu ścisłego pudła, nawet nie chcę sobie wyobrażać, bo kandydatów znalazłoby się co najmniej kilku: bitkę młodego Gojo z Tojim, walkę starszego Gojo w Shibuyi, długi, trwający wiele odcinków sparing Itadori vs Mahito, końcóweczka w sumie też była niczego sobie... z przyjemnością życzyłabym, aby udało nam się doświadczać takich widowisk częściej, ale tylko w przypadku, jeśli nie wiązałoby się to z żadnym zakulisowym burdelem.

Najlepszy dramat/seria psychologiczna - Overtake!


Wyróżnienia: Aggressive Retsuko Season 5; Golden Kamuy 4th Season; Jujutsu Kaisen 2nd Season; Oshi no Ko; Pluto; Tsurune: Tsunagari no IsshaUma Musume: Pretty Derby - Road to the Top; Vinland Saga Season 2

O gorące kurczaki w słodkim sosie teriyaki. Jest tak wiele aspektów Overtake!, o których chciałabym pomówić, a jednocześnie nie chciałabym zdradzać praktycznie niczego, wierząc, że ktoś po przeczytaniu tego podsumowania będzie chciał w bliższej niż dalszej perspektywie podnieść tę bajkę... Zaprawdę się nie spodziewałam, że studio TROYCA zaatakuje mnie znienacka aż tak potężnie dopracowanym scenopisarstwem połączonym z absolutnie nienachalnie podawaną ekspozycją, co w tego typu produkcjach bywa nierzadko wyjątkowo problematyczną kwestią. Część sportówkowa to oczywiście jedno i mózg mi eksploduje, jak kompleksowo sportretowano zarówno protagonistę jeżdżącego dla Komaki Motors, jak i kierowców z konkurencyjnego teamu Belsorriso, ale dopiero wątek Kouyi, fotografa, który trochę przypadkiem wkracza na zaplecze wyścigów F4 i fotografuje jednego z młodych rajdowców, zaserwował mi naprawdę pokaźny pakiet emocji, którego nie oczekiwałam dostać po tak niewinnie zapowiadającym się tytule. Nasz fotoreporter cierpi bowiem na dość problematyczną przypadłość, która przez dziesięć lat uniemożliwiała mu robienie zdjęć ludziom. Sielskie widoczki? Spoko. Wielkie tłumy? Ujdzie. Ale najprostsza fotka patrzącej w jego kierunku osoby? Absolutnie nie przejdzie. Przyczyną tego stanu jest pobyt w niemalże epicentrum trzęsienia ziemi w Touhoku w 2011 roku, kiedy to Kouya wykonał zdjęcie osłupiałej kilkuletniej dziewczynce na parę chwil przed tym, jak z ulicy zmiotła ją fala tsunami. Po publikacji fotografii mężczyzna spotkał się z ogromnym backlashem, przez co nie tylko niemal zupełnie wycofał się z branży, ale na dodatek poważnie odbiło się to na jego życiu prywatnym, w efekcie czego rozwiódł się z żoną. Na papierze może brzmi to jak naciągany, patetyczny koncept, ale gdy śledzi się losy Kouyi w opakowaniu z wielu nawiązań do rzeczywistych incydentów, to widmo powtórnego internetowego cancelingu po dekadzie od tragicznego zdarzenia przestaje się wydawać taką nieprawdopodobną wizją. W anime zostaje przywołany chociażby przykład kontrowersyjnego zdjęcia Eddiego Adamsa, który uwiecznił moment zastrzelenia pochwyconego podczas wojny wietnamskiej więźnia, a z zupełnie prywatnych rozmów dowiedziałam się, że bliźniacza do animu historia przydarzyła się w Kolumbii w latach 80., gdy sfotografowano przygniecioną przez osuwisko dziewczynkę. Kurde, po czymś takim naprawdę nie sposób nie wczuć się w osobisty dramat każdej ze stron. Nie tylko szanuję, że scenarzysta (ści?) wykonał kawał znakomitej researchowej roboty, nie tylko podziwiam, że reżyser nie potraktował widzów jak idiotów i wiele chara developmentowych sugestii zaserwował z odpowiednią subtelnością, to jeszcze ekipa twórców tak zgrabnie połączyła oba nieprzystające do siebie światy - fotografię reportażową oraz wyścigi F4 - że to absolutnie ma sens. Gorąco polecam przyjrzeć się tej serii i dać jej szansę, tym bardziej że istnieje spore ryzyko, że zniknęła wam z radaru podczas śledzenia absolutnie przeładowanego hitami sezonu jesiennego 2023!

Najlepsze ecchi - Oniichan wa Oshimai!


Wyróżnienia: Kimi no Koto ga Daidaidaidaidaisuki na 100-nin no Kanojo

Przyznam, że pot już zaczął występować mi na czoło, gdy zobaczyłam, jakie najświeższe tytuły MyAnimeList kwalifikuje do gatunku ecchi... ale na całe szczęście pozostaje jeszcze nieco bardziej liberalny Anilist oraz mój własny osąd, który co prawda ma sporo wad, ale mimo wszystko jest w stanie uznać supremację ud Hakari nad wszystkimi nudnymi pantyshotami. Jednocześnie to nie Hyakkano chciałabym uznać za najlepszą serię z pieprzykiem roku 2023, ale trochę już zapomniane (bo emitowane w odległym sezonie zimowym) Oniichan wa Oshimai!. Nie dlatego, że epatował nie wiadomo jak dziesięcioznacznymi scenami, ale dlatego, w jaki sposób podchodził do tematu płciowości w ogóle. A podchodził w zaskakująco świeży i otwarty jak na skostniałych Japończyków sposób. Główny bohater, zaprawiony w boju piwniczak, który zdecydował się bronić domowego miru pod przykrywką bycia hikikomori, na skutek eksperymentu naukowego prowadzonego przez młodszą siostrę zamienia się w drobną, nastoletnią dziewczynkę. Totalnie taki ReLIFE, tylko z weekendem w Tajlandii w pakiecie. Ale choć na pierwszy rzut oka wydaje się to tanią wymówką do robienia słabych gagów pod tytułem "chłop w ciele baby! a to se poużywa!", wiele miejsca poświęca się temu, aby pokazać Mahiro (oraz widzom), z czym wiąże się bycie kobietą. Jasne, czasami są to spostrzeżenia zbyt dalece uogólnione - jak to, że dziewczynki co do zasady lubią urocze ubrania - ale i tak pod płaszczykiem zboczonej komedyjki oswajają ludzi chociażby z tym, że istnieje coś takiego jak okres. Że stanik to nie tylko seksowny element garderoby noszony ku uciesze/frustracji płci przeciwnej, ale ustrojstwo, które trzeba zakładać, żeby cycki nie dokuczały właścicielce w ten czy inny sposób. Że niekończące się kolejki do damskiej toalety potrafią odrzeć człowieka z resztek godności, bo albo trzeba uciec się do przemocy, albo należy liczyć się z tym, że fizjonomia zwyczajnie nie wytrzyma pewnego limitu parcia na pęcherz... a do butelki lulać trochę ciężko... I chociaż wszystkie te problemy nierzadko są ogrywane w sposób mocno humorystyczny, to jednak nie chamski ani tym bardziej lekceważący ich istnienie. Dodatkowo obranie damskiej perspektywy (pomimo pozostania facetem w głębi wrażliwego serduszka) sprawiło, że nawet te konkretniej wyuzdane sceny nie wydawały się wcale takie obleśne. A chociaż cieszę się, że w tym roku honoru wartościowego ecchi bronił akurat Onimai i Hyakkano, to nie chcę sobie wyobrażać, co bym zrobiła, gdyby ich zabrakło. Chyba po prostu muszę zacząć regularnie oglądać hentajce, żeby ułatwić sobie to niewdzięczne zadanie w przyszłości...

Najlepsze fantasy/seria supernaturalna - Zom 100: Zombie ni Naru made ni Shitai 100 no Koto


Wyróżnienia: Boku no Hero Academia 6th Season; Bungou Stray Dogs 4th Season; Bungou Stray Dogs 5th Season; Jujutsu Kaisen 2nd Season; Kyokou Suiri Season 2; Mahoutsukai no Yome SEASON 2; Mahoutsukai no Yome SEASON 2 Part 2; NieR:Automata Ver1.1a; Tengoku Daimakyou

Na wstępie wyjaśnijmy sobie jedno - gdybyśmy mówili tu o animowanej adaptacji The Last of Us albo chociaż Gakkou Gurashi!, wtedy jak najbardziej należałoby zakwalifikować takie twory do gatunku sci-fi. Ale przedstawianie apokalipsy zombie jako katastrofy pozbawionej większego światotwórczego kontekstu, którą równie dobrze mógłby zastąpić atak kosmitów, boska interwencja albo losowo zainicjowany battle royale z udziałem mahou shoujo? Naaah. Nie ma potrzeby wczuwać się w to, czy taka przyszłość jest jakkolwiek prawdopodobna, czy to utarta popkulturowo ściema. Dodatkowo trzeba podkreślić, że najbardziej nadnaturalnym aspektem w Zom100 nie są wcale same żywe trupy, ale fakt, że japoński pracownik biurowy potrafił zerwać ze szkodliwym etosem pracy w korpo... choć i tak wydaje się całkiem impresywne, że potrzebował do tego stosunkowo niewielkiego bodźca w postaci absolutnego końca świata. Tak czy inaczej po niesamowitym szale na zombiaki, który w okolicach 2010 roku osiągnął pik popularności za sprawą serialu The Walking Dead (głównie na Zachodzie) tudzież Highschool of the Dead (to bardziej na Dalekim Wschodzie), moda na tego typu produkcje mocno przygasła. Tym mocniej więc robi wrażenie, z jaką lekkością 100 rzeczom do zrobienia, zanim zostanę zombie wyprodukowanemu przez studio BUG FILMS udało się wprowadzić w ten podgatunek powiew świeżości. Co więcej, walka z bezrozumnymi monstrami nie jest tu nawet clue fabuły, choć nie zamierzam też ukrywać, że epicka bitka z biegającym po oceanarium zombie-rekinem, którego na lądzie noszą połknięci zombie-płetwonurkowie nie zrobiła mi dnia. Seria stara się przede wszystkim skupić na refleksji, aby zamiast umartwiać się za życia w imię narzucanych odgórnie oczekiwań, umieć cenić posiadany czas oraz możliwości. W przypadku Akiry musiało aż dojść do upadku japońskiej cywilizacji, aby wreszcie wyrwał się ze spirali codziennej rutyny i zaczął realizować kolejne punkty swojej bucket listy, ale czy my sami również często nie zagłuszamy własnych potrzeb czy marzeń, spychając moment ich realizacji chociażby na emeryturę? Skoro dla głównego bohatera Zom100 hordy morderczych truposzy nie stanowiły wystarczającej przeszkody, aby uniemożliwić mu wyjście do sklepu i wychylenie zimnego browarka po ogarnięciu mieszkania, to jaka wymówka miałaby powstrzymać nas przed pójściem do psychologa albo udaniem się na wymarzoną wycieczkę na Wyspy Wielkanocne? Dlatego nawet jeśli pod kątem czysto światotwórczym 100 rzeczy do zrobienia, zanim zostanę zombie nie robi nic poza wywarzaniem już dawno otwartych drzwi, to jednak pomysł, w jaki sposób wykorzystać znaną popkulturową kliszę do opowiedzenia wartościowego komentarza społecznego wydaje się już czynem godnym odznaczenia.

Najlepszy horror/thriller - Tengoku Daimakyou



Wyróżnienia: Pluto; Shingeki no Kyojin: The Final Season - Kanketsu-hen; Zom 100: Zombie ni Naru Made ni Shitai 100 no Koto

Świecką tradycją tego podsumowania zaczyna być ignorowanie horrorowej części kategorii i skupianie się na gatunku thrillerów, które co do zasady i tak potrafią wywoływać solidne ciarki (i boru dzięki, że nie żenady). Choć gdyby tak przekrzywić głowę i trochę zmrużyć oczy... to Tengoku Daimakyou wydaje się anime idealnie balansującym pomiędzy serią grozy a wysmakowanym dreszczowcem. Ciężko tak bowiem nie myśleć o postapokaliptycznym świecie, po którym błąkają się obrzydliwe, wynaturzone stworzenia określane mianem hiruko, których projekty wydają się jakby manifestacją mokrego snu fanatyka pewnej odmiany grzybów (albo grzybiarzy z The Last of Us). No, ewentualnie zostały podpierdzielone z zapodzianego gdzieś szkicownika Junjiego Ito. Uczucie podskórnego niepokoju wywołuje również prowadzony równolegle wątek specjalnej placówki wychowawczej szkolącej uzdolnione dzieci, dla których idea istnienia "zewnątrz" wydaje się niemalże abstrakcją. I jasne, młodzieży formalnie nie dzieje się żadna krzywda, ale każdy, kto zapoznał się w życiu z wystarczającą liczbą dzieł popkultury rozgrywających się na zamkniętej - a już szczególnie tak sterylnej - przestrzeni, wie, że kwestią czasu jest to, aż coś się porządnie zrypie. I zaprawdę albowiem się zrypowuje. Potężnie. Ale te elementy zakwalifikowałabym raczej pod tag #horrorowe, natomiast rycie bani odbywa się również na wielu innych poziomach. Nie chcę zdradzać za wiele, ponieważ to właśnie odkrywanie kolejnych warstw tajemnic czyni tę bajkę tak obłąkanie dobrą, ale pozwolę sobie zateasować, że jedna z pierwszoplanowych postaci ma mocno namieszane we łbie. Literalnie. Tengoku Daimakyou ma tylko jeden poważny minus - kompletnie urwaną fabułę. Z jednej strony to dobrze, że nikt nie bawił się w żadne oryginalne zakończenia, bo historia zna już wiele przypadków zaliczania widowiskowych kraks już na ostatnim wirażu, ale z drugiej... jakoś nie mam przekonania, że kiedykolwiek doczekamy się 2. sezonu, tym bardziej patrząc na to, jak ambitnie prezentuje się 1. seria. Nie oznacza to jednak, że chcę was zniechęcić do sięgnięcia po to anime, bo dzięki zapowiedzi wydawnictwa Waneko polscy widzowie będą mogli sprawnie przeskoczyć z legalnie dostępnej na Disney+ bajki na legalnie publikowaną wersję mangową. Po prostu na wszelki wypadek nie ostrzcie sobie zębów na dalszą część sakugowego spektaklu.

Najlepszy isekai - Mushoku Tensei II: Isekai Ittara Honki Dasu


Wyróżnienia: Benriya Saitou-san, Isekai ni Iku; Dead Mount Death Play; Dead Mount Death Play Part; Isekai Ojisan; Kage no Jitsuryokusha ni Naritakute!; Kage no Jitsuryokusha ni Naritakute! 2nd Season; Kanojo ga Koushaku-tei ni Itta Riyuu; Tondemo Skill de Isekai Hourou Meshi; Tsundere Akuyaku Reijou Liselotte to Jikkyou no Endou-kun to Kaisetsu no Kobayashi-san

Zawiodłam się. Przy takim natężeniu wypluwanych co sezon isekajów spodziewałam się, że chociaż część z nich zaprezentuje głupie (acz sprytne na dłuższą metę) koncepty bądź ciekawe światy przedstawione - coś na modłę Saitou Złotej Rączki, Gotowania na kempingu w innym świecie czy Panny Raeliany. Tymczasem za absurdalną ilością nie przekłada się niemal żadna unikalność, nie mówiąc już o jakości. Co gorsza na rant ten pozwalam sobie mimo obecności nowego sezonu Mushoku Tensei, zdawałoby się absolutnie gwarantowanego zwycięzcy... ale nie wszystko okazało się takie oczywiste, jak należałoby się tego spodziewać jeszcze z rok wcześniej. Też nie zrozumcie mnie źle! Co jak co, ale wątek leczenia uwiędniętego siurka impotencji Rudeusa mimo swojego absurdalnego brzmienia naprawdę wypadł najbardziej rzeczowo i emocjonalnie ze wszystkich zaprezentowanych wydarzeń (przyznaję, sama uroniłam łezkę na ostatnim odcinku), tylko że średnio leżały mi okoliczności, w jakich się to wszystko rozgrywało. Już cierpienia młodego Wertera uprawiane na dalekiej północy ciężko było zdzierżyć przez zapitalający pacing, ale kiedy akcja przeniosła się do Akademii, to mnie - wzorem protagonisty - już wszystkie dostępne witki opadły. Problem w tym, że gdyby wątek szkolny minął w trymiga, wtedy jego relacja z pewnym białowłosym elfim senpaiem nie wybrzmiałaby tak, jak trzeba, ale że zdecydowano się go rozciągnąć niemal na cały sezon, efektem stał się serial pozbawiony jakiejkolwiek konkretnej stawki poza jedną szwankującą kuśką. Last, but not least pozostaje kwestia odejścia z projektu Manabu Okamoto, reżysera oraz osoby odpowiedzialnej za kompozycję serii, i zastąpienie go Hirokim Hirano, jego wcześniejszym asystentem. Nie powiem, jak na debiut w tak ważnej roli wypadł zaskakująco dobrze, ba, wręcz wieszczyłabym mu świetlaną karierę w przypadku każdej innej bajki... ale pech chciał, że za porównanie służą dwa absurdalnie dobre coury pierwszego Mushoku Tensei. No cusz, chyba nie ma się już co pastwić nad leżącym. Z dwojga złego lepsza już taka adaptacja niż żadna, bo nie każdy jest zapalonym novelkarzem, a jednak chciałoby się wiedzieć, jak dalej Rudeus będzie się rozwijać jako niejednoznaczny, nadmiernie zboczony protagonista. No i zawsze pozostaje jeszcze nadzieja, że ni stąd, ni zowąd projekt przechwyci jakieś dziko hasające po branży studio WIT...

Najlepsza komedia - Kimi no Koto ga Dai Dai Dai Dai Daisuki na 100-nin no Kanojo


Wyróżnienia: Atarashii Joushi wa Do Tennen; Benriya Saitou-san, Cool Doji Danshi; Golden Kamuy 4th Season; Isekai ni Iku; Hyakushou Kizoku; Kage no Jitsuryokusha ni Naritakute!; Kage no Jitsuryokusha ni Naritakute! 2nd Season; Oniichan wa Oshimai!; Skip to Loafer; Spy x Family Season 2; Tonikaku Kawaii Season 2; Tonikaku Kawaii: Joshikou-hen

Nie da się ukryć, że Hyakkano w żadnym wypadku nie zyskałoby tak szybko swojego statusu meme-kultowości, gdyby relacje między bohaterami potraktowano z nadmierną gromkopierdnością. I w ogóle jakąkolwiek gromkopierdnością. Takie akcje przeszłyby przy pięciokącie, maksymalnie sześciokącie romantycznym, ale jeśli już jesteś mangowym scenarzystą, który przy tworzeniu stujednokąta postanowił nie tyle pojechać po bandzie, co puścić się poręczy i pomknąć na naoliwionych wrotkach prosto w kierunku zachodzącego nad Wielkim Kanionem słońca, to nie ma takiej opcji, żebyś nie patrzył na swoje ukochane dzieło z odpowiednio dużym przymrużeniem oka. Z tego powodu seria nie tylko oferuje dziewczynkę na każdą kieszeń każdy gust, ale w swym przepastnym arsenale dysponuje także szerokim wachlarzem różnego typu dowcipów. Znajdziecie tu humor sytuacyjny (np. efekty działania mikstur Kusuri), popkulturowe nawiązania (uwielbiam mini-arc z całuśnym Resident Evil i Nano, która odtwarza pewną sławną scenę z Lśnienia), przebijanie czwartej ściany (jak chociażby przerażony komentarz jednej z postaci na to, że w danym odcinku napisy końcowe zostałyby pominięte, chociaż akurat miał zadebiutować specjalny ending), przełamywanie utartych przez haremówki stereotypów (dziewczyny cudownie ze sobą współpracują zamiast rywalizować), abstrakcję w czystej postaci (po prostu... wicedyrektorka), a nawet wybitne gry słowne i dziką zabawę współczesnym językiem (chociaż takie perełki jak zamiana przytyku z "oyakodonu" na "mother-daughter double whopper" to głównie zasługa translatorskiej inwencji twórczej). Totalnie pełen serwis. Ledwo się powstrzymuję, żeby nie sięgnąć po pierwowzór i chociaż wiem, że dostarczy mi porównywalnie wspaniałych wrażeń, co anime, mimo wszystko chciałabym poczekać na emisję 2. sezonu i to, co ekipa z Bibury Animation Studios postanowi dorzucić od siebie. A dorzuca naprawdę mnóstwo, za co cześć im i chwała, bo tak właśnie powinno się tworzyć dobre adaptacje - nie bezmyślnie odrysowując kadry mangi, ale świadomie przystosowując je do nowego medium. Oczywiście nie pokuszę się o stwierdzenie, że anime przypadnie do gustu absolutnie każdemu, ale za to spokojnie zaryzykowałabym sugestię, że każdy powinien przynajmniej dać Hyakkano szansę, bo istnieje całkiem spora szansa na znalezienie z twórcami wspólnego komediowego języka.

Najlepsza seria obyczajowa - Skip to Loafer


Wyróżnienia: Boku no Kokoro no Yabai Yatsu; Dekiru Neko wa Kyou mo Yuuutsu; Edomae Elf; Kimi wa Houkago Insomnia; Onii-chan wa Oshimai!; Pokémon Concierge; Tonikaku Kawaii Season 2; Tonikaku Kawaii: Joshikou-hen; Tsurune: Tsunagari no Issha; Yoru wa Neko to Issho Season 2

Gdybym miała wam sprzedać w kilku zdaniach, o czym opowiada Skip to Loafer i dlaczego warto je obejrzeć, napisałabym, że... nie wiem. Serio. I to tak z ręką na sercu. Owszem, mogłabym rozpocząć wywód od tego, że główna bohaterka, pochodząca ze prowincji prostoduszna dziewczyna, rozpoczyna naukę w szacownym liceum w Tokio, gdzie zdobywa grupkę oddanych jej przyjaciół, ale w ten sposób nakreśliłabym jedynie tło wydarzeń, nie ich przebieg. Jeśli zaś chodzi o to, co dzieje się w samej fabule, można to streścić w zaskakująco żołnierskich słowach: ot, żyćko. Takie z gatunku nastoletnich, sympatycznych, pozbawionych wydumanych dram i bardziej pasujących do portfolio studia Doga Kobo niż starego, dobrego, rozkochanego w melancholii P.A.Works. A jednak to to drugie zajęło się adaptacją wielokrotnie nominowanej i nagradzanej mangi Misaki Takamatsu, czego wiele fanów nie bez powodu się bało, gdyż spodziewało się mocnego przemodelowania uroczych designów postaci i pozbawienia serii quirkowatej lekkości. Na szczęście zespołowi twórców nie tylko udało się perfekcyjnie oddać specyficzną energię towarzyszącą każdorazowemu pojawieniu się Mitsumi, ale uczynili oni z niej znak rozpoznawczy całego Skip to Loafer. Ta dziewczyna absolutnie nie ma sobie równych jeśli chodzi o widowiskowe burzenie wszelkich murów nieśmiałości... z zaznaczeniem, że to nie dlatego, że jest taka otwarta i elokwentna, tylko dlatego, że stanowi mieszankę wybuchową szczerości, gadulstwa i instant przypału. Oglądanie tego animu z tygodnia na tydzień fundowało widzowi skondensowaną pigułę dobrego humoru wynikającą li i wyłącznie z tego, że przez 24-minuty obserwowało się fajnie dogadujących się ze sobą głupoli, którzy jednego razu chcieli aplikować do samorządu uczniowskiego, bo chcieli speedrunować urzędniczą ścieżkę kariery, przy następnej okazji uczyli się grać w siatę, aby nie zbłaźnić się na zawodach z okazji dnia sportu, a jeszcze kiedy indziej głowili się nad tym, jak nakłonić jednego z ziomeczków do powrotu do szkoły, bojąc się, że zszedł na drogę występku i pompadouru. Zareklamować tak brzmiącą serię nie wydaje się łatwym zadaniem, ale jeśli poszukujecie konkretnej produkcji pod konkretny typ nastroju - czy to żeby go poprawić, czy też zachować w doskonałym stanie - Skip to Loafer z pewnością jest jednym z najlepszych rozwiązań, jakie zaoferował nam 2023 rok.

Najlepszy romans - Kimi no Koto ga Dai Dai Dai Dai Daisuki na 100-nin no Kanojo


Wyróżnienia: Boku no Kokoro no Yabai Yatsu; Kanojo ga Koushaku-tei ni Itta Riyuu; Kimi wa Houkago Insomnia; Tonikaku Kawaii Season 2; Tonikaku Kawaii: Joshikou-hen; Tsundere Akuyaku Reijou Liselotte to Jikkyou no Endou-kun to Kaisetsu no Kobayashi-san; Yamada-kun to Lv999 no Koi wo Suru

Od paru lat rok w rok moje uznanie zaskarbiały serie, które nie bały się realistycznie podchodzić do romansu. Jasne, często podkręcano w nich uroczość aż do wywalenia cukrowej skali, niemniej żeby zasłużyć na zobaczenie sceny trzymania się bohaterów za ręce nie trzeba było czekać ośmiu lat i pięciu 2-courowych sezonów. Tym jednak razem postanowiłam wyrzucić realizm przez okno. Najwyższego piętra wieżowca. Po uprzednim wzięciu porządnego rozmachu, żeby pakunek wylądował na trasie wylotowej z miasta, po której można grzać Dziką Ciężarówką-kun przynajmniej osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. A Hyakkano na papierze brzmi jak coś, co absolutnie nie miało prawa się udać. Twój przeciętny licealista chodzący z setką napalonych na niego dziewcząt naraz? Czy my jesteśmy w tej odnodze multiwersum, w której autor Kanojo mo Kanojo poprosił autora Bokubena o potrzymanie mu piwa? I to też nie tak, że seria z przytupem rezygnuje z klasycznych tropów swojego gatunku, co to to nie! Protagonista wcale nie tak rzadko potrafi zanurkować nosem między soczyste piersi którejś z dziewoi albo dostać po pysku certyfikowanym Plaskaczem Tsundere. Serio, powinnam być ostatnią osobą na świecie, którą jara jakikolwiek harem*. A jednak. A jednak... Protagoniści innych serii ich nienawidzą, gdyż duet autorów oryginalnej mangi jednym prostym trikiem naprawili wszelkie wady gatunku - wystarczyło uczynić uczucia między bohaterami aktywnie wyrażanymi. Wtedy nic nie stoi na przeszkodzie, żeby z tak absurdalnego konceptu uczynić prawdziwie wholesome serię, w której poligamia brzmi jak świetny punkt startowy do zaprowadzenia pokoju na świecie (jak Rentarou za kilka lat nie zgarnie Nobla, to to będzie prawdziwy skandal). Bo serio, nic tak nie raduje serca, gdy postacie spędzają wspólnie czas, rozmawiają ze sobą, darzą się szacunkiem i zaufaniem, potrafią się wzajemnie komplementować, wyznawać miłość, całować się, et cetera, et cetera... a w tym przypadku mamy to wszystko razy sześć (i to tylko póki co)! I jakby tego wszystkiego było nam jeszcze mało, praktycznie wszystkie dziewczynki okazały się absolutnie top notch waifu materiałem, co tylko przypieczętowuje odczucie, że ta seria działa świetnie nie mimo tego, że pokazuje poliamorię, ale właśnie dlatego, że się tak mocno na niej opiera. Jedyna taka haremówka, która zamiast dzielić fanów różnych frakcji - tylko łączy ich w braterstwie simpowania!

*ale Pięcioraczki to mi, proszę, szanować

Najlepsza seria sci-fi/mecha - Pluto


Wyróżnienia: Dr. Stone: New World; Dr. Stone: New World Part 2; Kidou Senshi Gundam: Suisei no Majo Season 2; NieR:Automata Ver1.1a; Tengoku Daimakyou; Trigun Stampede

Zabawne jest to, że zaledwie sezon przed wypuszczeniem na Netflixie Pluto emitowana była seria pod tytułem AI no Idenshi, które miało praktycznie identyczne założenia świata przedstawionego. W obu anime postęp technologiczny rozwinął się do tego stopnia, że androidy przestały być odróżnialne od ludzi, co potrafiło generować w społeczeństwie mniejsze bądź większe tarcia, i to nie tylko na tle światopoglądowym. Stanowi to też swego rodzaju alegorię wobec całkiem współczesnego postrzegania różnego rodzaju mniejszości, które nawet mogą być powszechnie akceptowane, niemniej pewne jednostki wciąż będą je aktywnie dyskredytować bądź traktować jako odczłowieczoną ciekawostkę. O ile jednak AI no Idenshi okazało się anime na wskroś naiwnym i niezdolnym do pogłębiania rzucanych na odczepnego wątków (na jeden odcinek potrafiły przypadać aż trzy odrębne tonalnie historyjki, co czyniło je wprost nieznośnymi do konsumowania), tak Pluto podejmuje tematy ze znacznie większą rozwagą i uzasadnieniem dla motywacji znakomitej większości prezentowanych na ekranie postaci. Mimo to nie pokuszę się o stwierdzenie, że seria na podstawie mangi Naokiego Urasawy jest czymś oryginalnym, bo chyba każdy zajarany science-fiction człowiek wskazałby podobieństwo trzonu fabuły do Blade Runnera z 1982 roku. Widać to nawet na przykładzie protagonistów - zarówno Gesicht, jak i Rick Deckard są uwikłani w przerastające ich pojmowanie spiski, obaj muszą kwestionować prawdziwość swoich wspomnień i obaj dokonują poświęcenia, które stanowi ostateczny dowód ich człowieczeństwa pomimo tego, iż nie są osobami z krwi i kości. Już nawet nie wypada wspominać o tym, że Pluto jest dość bezpośrednim hołdem złożonym w stronę Astro Boya tworzonego przez Osamu Tezukę między 1952 a 1968 rokiem. Więc tak, Pluto jest fabularnie mocno odtwórcze, a animacyjnie - miewa swoje potężne, CGI-owe bolączki. Mimo to pozostaje ogromną sztuką, aby znane w kulturze masowej motywy umieć przetworzyć po raz setny i złożyć z nich narrację, która będzie w stanie rezonować z odbiorcami. A tego anime studia M2 odmówić mimo wszystko nie mogę.

Najlepsza sportówka - Overtake!


Wyróżnienia: BIRDIE WING: Golf Girls' Story Season 2; Tsurune: Tsunagari no Issha; Uma Musume: Pretty Derby - ROAD TO THE TOP; Uma Musume: Pretty Derby Season 3

Aspektem, który najmocniej odróżnia Overtake! od znanych (a nierzadko także niezwykle wartościowych) animowanych sportówek, jest to, że nie śledzimy hobbistycznych dokonań uczęszczających do klubu licealistów, lecz młodych profesjonalistów poważnie wiążących swoją przyszłość z daną dyscypliną. Ale... to jeszcze nie wszystko! Spośród akcentów, na które twórcy szczególnie mocno położyli nacisk, wybija się również wpływ kasy zarówno na możliwość uprawiania danego sportu, jak i na osiągane wyniki. Choć chciałoby się głosić szlachetne wyświechtane frazesy, że sukces zależy w głównej mierze od wysiłku okraszonego szczyptą talentu, wiele aktywności - takich jak wyścigi samochodowe właśnie - niezaprzeczalnie wymaga nakładów chorych sum pieniędzy. Zresztą, tego typu wątek poruszał delikatnie chociażby Bakuten!, czyli seria o męskiej gimnastyce rytmicznej, gdzie do poprawnego wykonywania układów choreograficznych niezbędna jest potężna, specjalistyczna mata. Ale tam to jeszcze pal sześć licho, podczas codziennych zajęć jeszcze dało się jakoś obejść te niedogodności, a od czasu do czasu można się było wybrać do innej placówki na obóz treningowy. W przypadku F4 takiej możliwości absolutnie nie ma, ponieważ konstrukcje bolidów są obwarowane restrykcyjnymi zasadami i bez wydawania grubych tysięcy jenów na byle komplet opon nawet nie masz co się pokazywać na torze. Jednocześnie w przeciwieństwie do 3. sezonu Uma Musume, Overtake! zadał sobie sporo trudu, aby prezentowane w kolejnych odcinkach wyścigi budowały spójną, przyczynowo-skutkową fabułę przy zachowaniu ciekawej mini-narracji w obrębie danego epizodu. I nie mam tu na myśli wyłącznie poczynań głównego bohatera, Haruki, który od zdolnego, ale niedofinansowanego kierowcy stał się pierwszorzędnym sportowcem godnym rzucania w niego milionów monet. Niezwykle interesujący okazał się przede wszystkim wątek jednego z kierowców konkurencyjnego teamu, nieco porywczego Tokumaru, którego własna ekipa sprowadziła do roli pomocnika charyzmatycznego lidera. Z czasem dostaje on od losu wyjątkową szansę, jednak jego własny charakter i nawyki sprawiają, że nie do końca umie ją wykorzystać. Wszystko to przeplatane jest prowadzoną równolegle dramą związaną z drugim protagonistą serii, fotografem Kouyą, który co prawda nie ma bezpośredniego wkładu w część sportówkową, ale jego przejścia uwypuklają konieczność posiadania ważnej dla rajdowców cechy, czyli umiejętności oceny ryzyka i odpuszczenia sobie nadprogramowej brawury, nim stanie się coś złego. Pluję sobie w brodę, że oglądanie tak wartościowej serii zostawiłam sobie dosłownie na ostatnie dni roku... ale ostatecznie cieszę się, że wysiłek wyskrobywania resztek czasu z terminarza absolutnie nie poszedł na marne.

Największe zaskoczenie - Boku no Kokoro no Yabai Yatsu


Wyróżnienia: Atarashii Joushi wa Do Tennen; Blue Lock; Dekiru Neko wa Kyou mo Yuuutsu; Kimi no Koto ga Daidaidaidaidaisuki na 100-nin no Kanojo; Oniichan wa Oshimai!; Overtake!; Tengoku Daimakyou

Powtarzam się niczym zdarta płyta już od momentu ukazania się po polsku 1. tomu mangi (dzięki wam stokrotne, Kluski z Dango!), ale gdyby kogoś jakimś cudem mój głośny statement ominął, to chciałam zakomunikować, że Boku no Kokoro no Yabai Yatsu/Czarne chmury w moim sercu są nie tylko największym zaskoczeniem, jakiego doznałam w 2023 roku, ale pozycją ze ścisłego top10, które kiedykolwiek zdołały wywrócić moimi oczekiwaniami. Bo nie wiedzieć o serii nic lub mieć o niej jakieś błędne wyobrażenia i nadziać się na wyjątkowo miłą niespodziankę to jedno, ale być o włos od rzucenia anime w jasną cholerę, ponieważ pierwsze odcinki wydawały sie wprost nieznośne od gęstego niczym zelżały keczup z Maca cringe'u - to zupełnie inna kategoria wagowa. W przypadku animowanej BokuYaby problem dodatkowo się nawarstwił, gdyż poza dziwnym zachowaniem głównego bohatera - nastolatka tak bardzo jarającego się tematyką True Crime, że aż sam zaczął fantazjować o popełnieniu wyszukanego mordu na kimś z jego najbliższego otoczenia - dyskomfort sprawiał także dziwny, ślamazarny pacing oraz sprowadzenie heroiny do roli urodziwego, acz totalnie bezmózgiego jamochłona. Wraz z 4. odcinkiem nastąpiła jednak wyraźna zmiana tonu fabuły z niskich lotów gimbusiarskiej komedii na zaskakująco wholesome historię, której wciąż zdaża się wtrącać nader sprośne żarciki, jednak nie stanowią one clue opowieści, a drobny element dużo większej, złożonej, młodzieńczej układanki. Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby przemianę tytułowego serca przeszedł wyłącznie Ichikawa, nasz niskopienny, trzymający się na uboczu emolord. Najmocniej wyróżnia tę serię swego rodzaju odwrócenie ról i sprawienie, że to dziewoja - Yamada - znacznie częściej wysyła dobitne sygnały świadczące o tym, że Ichikawa wpadł jej w oko. Na deser należy dodać jeszcze fakt, że na tych nietypowych uczuciowych podchodach seria absolutnie się nie zatrzymuje, a wraz z upływem kolejnych odcinków zauważamy, że obie strony wyraźnie się do siebie zbliżają. I nie mam tu na myśli znaczenia wyłącznie metaforycznego... No cóż, szojki różnej maści odzwyczaiły mnie od szanowania romansów (a już zwłaszcza szkolnych), które nie zaczynają się od ustanowienia oficjalnego związku, ale BokuYaba na całe szczęście w porę udowodniła mi, że przedstawienie dojrzałej relacji w sensownie narzuconym tempie jak najbardziej ma rację bytu, i to nawet wśród ekscentrycznych gimnazjalistów.

Największe rozczarowanie - KanColle: Itsuka Ano Umi de


Wyróżnienia: AI no Idenshi; Jigokuraku; Buddy Daddies; Kidou Senshi Gundam: Suisei no Majo Season 2; Kono Subarashii Sekai ni Bakuen wo!; Trigun Stampede; Watashi no Shiawase na Kekkon

Ach, nadszedł czas na moją ulubioną kategorię, w której udowadniam, że nie jestem w stanie wyprzeć się faktu urodzenia w Polsce i bycia zrzędą z dziada pradziada. Przy czym muszę przyznać, że wiele z wymienionych powyżej serii zawiodło mnie jedynie cząstkowo, w jakimś konkretnym aspekcie produkcji - Buddy Daddies cierpiało na szalenie irytujące dziecko w obsadzie; Wiedźma z Merkurego nie dowiozła w finale pacingiem; Trigum Stampede mógł mieć znacznie lepiej dopracowane tekstury; a Moje szczęśliwe małżeństwo czasami trochę zbyt chamsko posuwało się do szantażu emocjonalnego. Ale jest coś, czego wybronić się absolutnie nie da. Zanim adaptację gier gacha zaczęły być znośne (jak Arknights) czy nawet świetne (jak Uma Musume), istniało sobie takie anime jak Kantai Collection opowiadające o dziewczynkach-statkach. I jak się o tym pomyśli na chłodno, to to nie była jakoś szalenie wybitna produkcja, ale osobiście całkiem ją lubiłam, bo jako jedna z pierwszych symulatorów waifu była pozbawiona prominentnego udziału męskiego protagonisty. Dlatego cieszyłam się, że po 7 latach gotowania 2. sezonu wreszcie doczekamy się jakiegoś rozwinięcia konfliktu między dobrymi, popylającymi w szkolnych mundurkach stateczkami a seksowną flotą Otchłani... ech. Zupełnie jakby przypadek Hataraku Maou-sama! niczego mnie nie nauczył. A przecież katastrofą śmierdziało już na kilometr milę morską! Formalnie to zaledwie 8-odcinkowe anime rozpoczęło emisję na początku listopada 2022 roku, co czysto w teorii powinno oznaczać, że przed Sylwestrem zdąży ukazać się finał. Niestety, po 4 odcinkach produkcja do reszty się wysypała, a kolejne epizody miały pojawiać się w częstotliwości jednego na miesiąc, i tak aż do końcówki marca 2023. No ale trudno, należałoby powiedzieć, płynie się dalej (literalnie). Ale nie. Zamiast płynąć dalej, seria postanowiła zrobić jakiś dziwny czasoprzestrzenny fikołek i zaserwować nie kontynuację, nie spin-off, ale... prequel. I to taki, który formalnie nawet porządnym prequelem być nie może, ponieważ odczapowy epilog stwierdza sobie, że nie przejmuj się, widzu, krwawymi śmierciami dziewczynkostatków, bo każda odrodzi się we współczesnej Japonii jako pełnowymiarowy człowiek. Stawka jest wobec tego żadna, reżyseria waha się między soczystym "meh" a regularną padaką, bohaterki na dodatek nie grzeszą charakterem (łagodnie powiedziawszy -  plama rozlanego soku ma więcej głębi niż protagonistka) i kurde, po co mi to właściwie było? A mogłam trzymać się od tej produkcji z daleka i jak do tej pory spokojnie sobie żyć, wdychając copium z wyolbrzymionej nostalgii...

Największe guilty pleasure - Hikari no Ou


Wyróżnienia: Isekai de Cheat Skill wo Te ni Shita Ore wa, Genjitsu Sekai wo mo Musou Suru: Level Up wa Jinsei wo Kaeta; Itai no wa Iya nanode Bougyoryoku ni Kyokufuri Shitai to Omoimasu. 2; Kaminaki Sekai no Kamisama Katsudou; Rougo ni Sonaete Isekai de 8-manmai no Kinka wo Tamemasu; Sugar Apple Fairy Tale; Sugar Apple Fairy Tale Part 2; Suki na Ko ga Megane wo Wasureta; Tokyo Revengers: Tenjiku-hen

Chyba po raz pierwszy zetknęłam się z sytuacją, gdy oglądane dla beki anime wywoływało u mnie spazmy szyderczego śmiechu. Ale Hikari no Ou właściwie tylko na to zasługuje. Wystarczy popatrzeć na to, jakie "szychy" zostały zebrane w ramach wysmakowanego produkcyjnego teamu. Reżyser, Junji Nishimura (znany mi wcześniej jedynie z pracy przy, o zgrozo, Glasslip), dłubie przy anime już od 43 lat; scenarzysta, niejaki Mamoru Oshii, siedzi w tym biznesie przeszło 46 lat; znów Kenji Kawai, kompozytor muzyki, ma już na karku całe 38 lat doświadczenia i nie wygląda na to, jakby w najbliższym czasie miał ochotę przechodzić na emeryturę. Powiedzieć więc, że Hikari no Ou zasługuje na miano Starych Dziadów The Anime, to jak nic nie powiedzieć. Ale okoliczności te same w sobie jeszcze nie byłyby tak godne pożałowania - ot, zasłużone wygi chciały ten jeden ostatni raz zrobić coś po swojemu, bo kiedyś to były czasy, a teraz już nie ma czasów, nie wyszło, no trudno, można się rozejść w ciszy. Problem w tym, że Mamoru Oshii, reżyser takiego niszowego dzieła jak Ghost in the Shell, jest jednocześnie znanym naczelnym zgredem całego industry, który ma bardzo niskie mniemanie (łagodnie mówiąc) o współcześnie wypuszczanych produkcjach. Taki wykapany Ridley Scott, tylko w czapeczce. Skoro więc ma takie surowe podejście do aktualnych trendów, należałoby się spodziewać, że spod jego ręki wyjdzie istne arcydzieło - może nic pokroju bombastycznych shounenów zarabiających wszystkie pieniądze świata, no ale przynajmniej coś w rodzaju Heike Monogatari byłoby bardzo mile widziane. Tylko że to by było nudne, takie przemyślane światotwórstwo, fabularna ciągłość czy skupienie się na rozwoju postaci. Przecież lepiej stworzyć postapokaliptyczną, głęboko cofniętą w rozwoju Japonię, w której nie wolno rozpalać ognia, gdyż nawet przelotne spojrzenie w jego kierunku może doprowadzić człowieka do samozapłonu... i przemierzać tę niepokojącą krainę u boku wewnętrznie martwej, głupiej jak but dziewczynki (wow, sasuga, nie minął nawet akapit, a ja już zaczęłam się przepraszać z protagonistką KanColle 2). Zajebista zabawa, mówię wam. A jak się jeszcze do tego dołoży intrygującą warstwę graficzną, która może i mogłaby uchodzić za dalekiego kuzyna Tatami Galaxy, gdyby w połowie nie składała się z abstrakcyjnie poruszających się postaci, a w połowie z randomowo wrzucanych okienek Power Pointa... mmm, normalnie palce lizać. Tego się nie da nazwać inaczej jak tylko pretensjonalnym bełkotem stworzonym przez kogoś, kto wyżej srał niż dupę miał. I to jeszcze dostało 2. sezon! Jeśli Crunchyroll nie ogłosi nagle kontynuacji Ex-Arm, to chyba możecie się już spodziewać, jakie anime zostanie tu uhonorowane w 2024 roku.

Najlepsza OVA/special - Shingeki no Kyojin: The Final Season - Kanketsu-hen



Wyróżnienia: Boku no Kokoro no Yabai Yatsu: Twi-Yaba; Fate/strange Fake: Whispers of Dawn; Tensei shitara Slime Datta Ken: Coleus no Yume

Zakończenie animowanych Tytanów nie bez przyczyny jest uznawane za koniec pewnej epoki. Raz, że wreszcie pozwoliliśmy umrzeć i spocząć w pokoju dowcipowi o oczekiwaniu na finałową wersję finałowej części finałowego speciala będącego finałowym etapem finałowego couru finałowego sezonu. Dwa, że Shingeki no Kyojin - oczywiście nie samodzielnie, ale miało w tym procesie niebagatelny wpływ - wprowadziło anime na światowe salony nerdozy, dlatego z samego tego faktu należy mu się dozgonny szacunek. No a trzy... w gruncie rzeczy uważam, że animowana wersja w jakiś tajemniczy dla mnie sposób zdołała choć częściowo wygładzić bzdurność finału zaprezentowanego w mandze i dostarczyć coś, co nie wywołuje z miejsca totalnego szczękościsku. Znaczy, może kiepsko to brzmi, kiedy wypowiadam się w ten sposób o produkcji, którą uznaję za godną nagrodzenia spośród innych speciali wyemitowanych w 2023 roku, niemniej i tak pozostawił mnie ze znacznie cieplejszymi odczuciami w stosunku do całej marki niż uczynił to autor oryginału. Najbardziej pomogło chyba to, że mogliśmy zobaczyć całą akcję w naprawdę widowiskowym ruchu (wybacz, Isayama, ale nawet po tylu latach pracy wciąż nie nauczyłeś się rysować) oraz że połączono w całość bombastyczne wydarzenia z kilku ostatnich rozdziałów zamiast serwować na pożegnanie jedynie metafizyczną rozmowę Erena z Arminem i skondensowany epilog po timeskipie. Dodatkowo po obejrzeniu finału i odhaczeniu go na MALowej liście poczułam rzadko doświadczaną mieszankę emocji pojawiającą się jedynie przy tych seriach, które osiągnęły zasłużony, tworzony na własnych warunkach finał. Nostalgię, że mimo wszystko to już koniec tej trwającej dekadę przygody. Ulgę, bo wreszcie można dyskutować ze znajomymi bez obaw o to, ile wiedzą i czy przypadkiem nie zaspoilujesz im przemiany protaga w reinkarnację pewnego znanego austriackiego akwarelisty (znaczy, niektórzy nadal mogą nie być na bieżąco, ale wtedy to już ich problem, nie mój). Zadumę, czy kiedykolwiek jeszcze doświadczymy podobnego fenomenu kulturowego, o którym usłyszy każdy i jego matka. I nie, żeby było to potrzebne, bo nikogo już oswajać z istnieniem anime na całe szczęście nie trzeba, ale bycie częścią tego popkulturowego szału jednak miało w sobie coś dyćkę uzależniającego...

Najlepszy short - Cool Doji Danshi



Wyróżnienia: Chibi Godzilla no Gyakushuu; Hyakushou Kizoku; Yoru wa Neko to Issho Season 2

No proszę. Czyli jednak humor rodem z gagów o ślizganiu się na skórce od banana może być zabawny... a zarazem wciórno uroczy! Zwłaszcza jeśli te codzienne drobne wpadki przydarzające się przecież absolutnie każdemu z nas prezentują przystojni, z różnych powodów opanowani panowie. Oczywiście nie mam zamiaru się kłócić, że Cool Doji Danshi to komedia, przy której będziecie śmiali się najgłośniej czy nawet najczęściej, bo sporo pełnowymiarowych tytułów emitowanych w 2023 roku robi to znacznie dosadniej. Ba, wielu osobom dużo bardziej siądą szalone parodie isekajów czy bezpardonowe gagi udekorowane posypką z ecchi. I mają do tego wszelkie prawo! Short od studia Pierrot wydaje mi się jednak godny nagrodzenia przez samo to, jak subtelnie twórcy potrafią operować komedią, jednocześnie oferując wcale nie taką małą dawkę zdrowego, uprzyjemniającego dzień humoru. Warto przy tym docenić nie tylko sam koncept, który parę sezonów później wykorzystała również seria Atarashii Joushi wa Do Tennen, ale również ogrom pomysłowości, aby przez cały czas trzymać się raz przyjętego motywu przewodniego i nie znużyć nim odbiorcy mimo upływu 24 odcinków (co prawda 11-minutowych, ale wybór krótszego metrażu również okazał się słuszną decyzją). No bo serio, przecież na papierze obserwowanie cudzych wpadek powinno stać się nużące po trzeciej z kolei scenie, niemniej już samo to, że każdy z piątki głównych bohaterów zupełnie inaczej reaguje na swoje pomyłki, mimo wszystko zapewnia odświeżające zróżnicowanie. Shun z grobową miną udaje, że jego zachowanie było najzupełniej zamierzone, Hayate w dziewięciu przypadkach na dziesięć ma ochotę wyemigrować na stałe do szafy (a w jednym przypadku na dziesięć od razu do Kambodży), Souma puentuje wszystko śmiechem, Mima do samego końca i jeszcze trochę dłużej nie ogarnia, w czym właściwie problem, a Motoharu z każdej pierdoły potrafi wyciągnąć niesamowicie pouczającą lekcję. Normalnie do wyboru, do koloru - w przenośni i całkiem dosłownie! I jak obejrzeniem kontynuacji każdego wyróżnionego tu shorta absolutnie bym nie pogardziła, tak jestem przekonana, że na seans Cool Doji Danshi zdecydowałabym się chyba niezależnie od przyświecającego mi nastroju.

Najlepszy film - Suzume no Tojimari


Wyróżnienia: Bakuten!! Movie; Blue Giant; Kagami no Kojou; Kaguya-sama wa Kokurasetai: First Kiss wa Owaranai; Natsu e no Tunnel, Sayonara no Deguchi

Choć miałam szczęście już obejrzeć Chłopca i czaplę na wielkim ekranie, jednak dystrybucja ograniczona do kilku seansów odbywających się w zaledwie trzech miastach (Wrocławia i Warszawy podczas Młodych Horyzontów oraz Gdańska na zakończenie Międzynarodowego Festiwalu Filmów Animowanych Animafest) to trochę za mało, żeby móc z czystym sercem zakwalifikować ten film do tegorocznego zestawienia... nie mówiąc już o tym, że jestem nim cokolwiek zawiedziona, więc do ścisłej topki wyróżnień i tak zapewne by nie trafił. Skoro jednak jesteśmy już przy wielkich reżyserach i odbywających się w Polsce seansach, to filmem, który najmocniej przypadł mi do gustu w 2023, okazało się Suzume no Tojimari, u nas skrócone po prostu do Suzume. I to na tyle, że do kina poszłam aż dwa razy. Po absolutnie znakomitym Kimi no na wa. oraz co najwyżej średnim na jeża Tenki no Ko, najnowsze dzieło Makoto Shinkaia okazało się powrotem do solidnego (aczkolwiek wciąż dalekiego od ideału) scenopisarstwa uzupełnionego o zjawiskową oprawę audiowizualną. Lecz o ile poprzednie produkcje tego reżyseria były w najlepszym razie uroczymi romansidłami obudowanymi nadnaturalnymi otoczkami, tak Suzume chyba po raz pierwszy w jego dorobku wychodzi poza ramy współczesnej baśni, a okazuje się komentarzem społecznym, który postanawia wziąć na tapet kwestię trzęsień ziemi - Japończykom zbyt dobrze znaną, a widzom z pozostałych części świata nierzadko cokolwiek abstrakcyjną, zwłaszcza w odniesieniu do realiów Kraju Kwitnącej Wiśni. W filmie nie chodzi nawet o to, aby wygłaszać oczywiste oczywistości w rodzaju "katastrofy naturalne są przerażające i zabierają wiele żyć", tym bardziej że takie wstrząsające obrazki uniemożliwiłyby Shinkaiowi pokazywanie ładnych chmur. A tego raczej byśmy nie chcieli. Chodzi raczej o to, jak motyw "straty" oraz "zniszczenia" specyficznie wpisuje się w kulturę Japonii, często na poziomie dość lokalnym (wspomnienia o porzuconych, niegdyś ważnych dla okolicznych społeczności lokacjach, które odwiedzają bohaterowie) albo zupełnie osobistym (wątek tytułowej protagonistki). Jasne, nie przeszkadza to, żeby ładna dziewczynka znalazła ładnego chłopca i razem przeżyli fantastyczną przygodę, ale naprawdę mocno doceniam, że za tą tradycyjnie zjawiskową fasadą mimo wszystko znalazło się sporo miejsca na wiele głębszych, nie tak często poruszanych w popkulturze przemyśleń. No i, jak to ustaliłam wspólnie ze znajomą, Suzume nie wykazuje obecności znaczących dziur fabularnych, jak to się Shinkaiowi niestety zdarzało przy tworzeniu poprzednich produkcji (tak, nawet Kimi no na wa.). A to w popularnym kinie rozrywkowym również warto doceniać.

Najlepsza seria roku 2023 - Oshi no Ko



Gdyby Frieren oraz Zielarka nie były 2-courowymi bajkami, z pewnością cierpiałabym katusze przy zastanawianiu się, które z przygód tej dwójki fantastycznych gremlinów najbardziej przypadły mi do gustu w 2023 roku. Na szczęście ból tego zadania zrzucam na Dziabarę z przyszłości, a ta z teraźniejszości może z dumnym uśmiechem ogłosić, że niejakim walkowerem w moim osobistym rankingu zwycięża Oshi no Ko! Bajka ujęła mnie przede wszystkim doskonale zbalansowanym miksem absurdalnego konceptu wyjściowego, momentami nawet bardziej niż mniej zaskakującej fabuły, wielu świetnie sportretowanych postaci (pomijając Aquę, ale i tak mam słabość do tego posępnego głupola), bangerowego openingu i endingu oraz znakomitej animacji. Szczególne słowa uznania należą się w tym kontekście Kannie Hirayamie, nieco bardziej znanej w Internecie pod pseudonimem kappe. Odpowiadała ona nie tylko za projekty postaci (charakterystyczne białe pasemka odstających włosów to jej znak rozpoznawczy), ale w kilku ważnych fabularnie odcinkach sprawowała również pieczę nad stanowiskiem reżysera animacji, czyli osoby, która dba o to, aby rysunki poszczególnych animatorów kluczowych były ze sobą spójne pod kątem designów postaci. Niby nie wydaje się to jakaś wyjątkowo prominentna rola, ale to właśnie kappe nadała Oshi no Ko ten charakterystyczny wibe dopieszczonych, pełnych detali, połyskujących wizualiów. Poza tym siła adaptacji mangi Mengo Yokoyari i Aki Akasaki nie polega na tym, że dzieją się tu spektakularne rzeczy, ale w tym, jak świetnie udało się tu uchwycić wiele różnych subtelności, zwłaszcza jeśli chodzi o zachowanie bohaterów. Już niejedno Guilty Crown nam w historii udowodniło, że nawet najbardziej zjawiskowe sceny nie mają większego sensu, jeśli biorące w nich udział postacie są grubo ciosanymi kawałkami sztachet. Tymczasem w Oshi no Ko nie można było sobie na takie fakapy pozwolić, tym bardziej że jest to seria, która na aktorstwie, idolstwie i szeroko pojętym show-biznesie stoi, a tam jak mało gdzie i kiedy emocje odgrywają nader prominentną rolę. I jak przy ogłoszeniu adaptacji obawiałam się, że bierze się za nią akurat studio Doga Kobo - firma o znakomitym dorobku, o ile kocha się iyashikeie prezentujące perypetie uroczych dziewczynek - tak po 2023 roku już wiem, że ich możliwości wykraczają daleko poza standardy do bólu klasycznego moe.

Najlepsza seria roku 2023 - wybór czytelników

Nadszedł czas na ogłoszenie rezultatów trwającej między 29 grudnia a 5 stycznia ankiety na najlepszą serię minionego roku, w której 17 osób oddało łącznie 71 pojedyncze głosy. Co zaskakujące, lider wyklarował się stosunkowo wcześnie i przez niemal cały czas trwania wirtualnego wyścigu wytrwale tulił do piersi palmę pierwszeństwa, jednak przedostatniego dnia po puszczeniu przypomnienia o deadlinie głosowania nagle na prowadzenie wysunął się zupełnie inny tytuł... po czym ponownie został zepchnięty na dalszy plan przez nieokiełznanego króla waszych serc (no, a przynajmniej znacznej ich części). Dziękuję Wam niezmiernie za udział w tym podsumowaniu, zwłaszcza że robi się z tego całkiem leciwa zabawa, która w ten czy inny sposób trwa już od 8 lat. Fajnie byłoby dotrwać do pełnej dekady, ale nie uda się to bez waszej uprzejmości, by chociaż od czasu do czasu rzucać okiem na inicjatywę zwaną Podajnikiem animcowym.

A oto nieujarzmiony zwycięzca tej części plebiscytu, który za żadne skarby nie chciał pozwolić wyszarpnąć sobie statuetki:



Ano! Arcymistrzem spośród anime 2023 roku okazało się nie co innego, jak tylko Jujutsu Kaisen 2nd Season od studia MAPPA! Prawdą jest, że wygrało zaledwie o włos, niemniej trzeba pogratulować zwłaszcza zaangażowanego fandomu, który bez zwłoki ruszył do głosowania w ankiecie i zagwarantował faworytowi bezpieczne miejsce na szczycie pudła. Co się zaś tyczy pozostałych medalistów, a także innych serii nagrodzonych głosami, to możecie na nie zerknąć w zamieszczonej poniżej tabeli. Tytuły, które nie zostały w niej wymienione, niestety nie otrzymały żadnych punktów.
 

Jujutsu Kaisen 2nd Season

8.45%

6

Skip to Loafer

7.04%

5

Zom 100: Zombie ni Naru Made ni Shitai 100 no Koto

5.63%

4

Boku no Kokoro no Yabai Yatsu

5.63%

4

[Oshi no Ko]

5.63%

4

Tengoku Daimakyou

4.23%

3

Blue Lock

4.23%

3

Yamada-kun to Lv999 no Koi wo Suru

2.82%

2

VINLAND SAGA SEASON 2

2.82%

2

Tomo-chan wa Onnanoko!

2.82%

2

Kimi wa Houkago Insomnia

2.82%

2

Kamierabi

2.82%

2

Horimiya: piece

2.82%

2

Golden Kamuy 4th Season

2.82%

2

Buddy Daddies

2.82%

2

Yowamushi Pedal: LIMIT BREAK

1.41%

1

Watashi no Shiawase na Kekkon

1.41%

1

Tsurune: Tsunagari no Issha

1.41%

1

Tondemo Skill de Isekai Hourou Meshi

1.41%

1

Tokyo Mew Mew New~ 2nd Season

1.41%

1

THE MARGINAL SERVICE

1.41%

1

Saihate no Paladin: Tetsusabi no Yama no Ou

1.41%

1

REVENGER

1.41%

1

PLUTO

1.41%

1

Overtake!

1.41%

1

Oooku

1.41%

1

Onmyouji

1.41%

1

Onii-chan wa Oshimai!

1.41%

1

Mushoku Tensei II: Isekai Ittara Honki Dasu

1.41%

1

Megami no Café Terrace

1.41%

1

Kimi no Koto ga Dai Dai Dai Dai Daisuki na 100-nin no Kanojo

1.41%

1

Kimetsu no Yaiba: Katanakaji no Sato-hen

1.41%

1

Kanojo mo Kanojo Season 2

1.41%

1

Kage no Jitsuryokusha ni Naritakute!

1.41%

1

Jigokuraku

1.41%

1

Hypnosis Mic -Division Rap Battle- Rhyme Anima+

1.41%

1

HIGH CARD

1.41%

1

Dead Mount Death Play Part 2

1.41%

1

Dead Mount Death Play

1.41%

1

AYAKA

1.41%

1

16bit Sensation: ANOTHER LAYER

1.41%

1

 
 
Choć niższe miejsca na pudle zajęły zupełnie nowe marki, królem została kontynuacja bardzo dobrze przyjętej franczyzy, czyli Jujutsu Kaisen 2nd Season. Wydaje się, że za sukcesem tego tytułu stoi nie tylko znakomita animacja i bezpardonowe podejście Gege Akutamiego (autora oryginalnej mangi) do regularnego ubijania postaci, niezależnie od tego, jak dużą cieszą się popularnością. Wydaje się dość wskazanym sądzić, że utrzymujący się hype jest również po części zasługą 2-courowego anime, które tak się akurat złożyło, że emitowano w drugiej połowie 2023 roku - nie oznacza to, że w innych warunkach fani zapomnieliby o tej produkcji, natomiast takie dodatkowe wsparcie na pewno nie zaszkodziło w mimowolnym gromadzeniu głosów. Samotnym wicemistrzem zostało Skip to Loafer, co wydaje się o tyle sporym zaskoczeniem, ponieważ ta niezwykle sympatyczna, komfortowa seria sprawia wrażenie tego przytulnego kocyka, pod który zakopujemy się pod koniec ciężkiego dnia, jednak nie wydaje się pierwszą rzeczą, jaka przychodzi na myśl, gdy mamy wymienić najcenniejsze dla nas przedmioty. Ale to najpewniej w tym tkwi ogromna siła tej produkcji, że niezależnie od tego, jaki byśmy mieli humor, grupka przesympatycznych przyjaciół z Mitsumi i Sousuke w centrum zawsze będzie stanowić bezpieczną, animcową przystań. Znów na trzecim miejscu zrobiło się nieco tłoczno, gdyż uplasowały się na nim aż trzy serie! Mimo że studio BUG FILMS sprawiło fanom Zom 100: Zombie ni Naru Made ni Shitai 100 no Koto trochę problemów, ostatecznie trzeba ich nagrodzić brawami za to, że dowieźli solidny kawał niebanalnej, a przy tym inspirującej historii. Oby jednak sami również wzięli do serca tę lekcję i nie zamienili się w taką samą crunchującą po nocach firmę, którą pięknie wyśmiali w 1. odcinku, dobrze? Ex aequo na trzecim miejscu znalazło się (nie tak) stare, dobre Boku no Kokoro no Yabai Yatsu. Uhonorowanie tego anime cieszy mnie tym bardziej, ponieważ oznacza to, że więcej osób postanowiło nie zniechęcać się po wątpliwej urody początku i dać się do reszty oczarować konsekwentnie budowanej przez Ichikawę i Yamadę relacji. A ruszający lada dzień 2. sezon tylko nas w tej miłości umocni! Zestawienie zamyka Oshi no Ko, które przypieczętowuje sukces Aki Akasaki jako twórcy dwóch współczesnych hitów, wobec których można mieć różne odczucia, niemniej nie da się obok nich przejść obojętnie. I podobnie jak w przypadku BokuYaby, tymczasowe pożegnanie się z bohaterami już niebawem dobiegnie końca, przez co wydaje się całkiem prawdopodobne, że seria ta mocno namiesza również i w podsumowaniu anime 2024 roku.

To by było chyba na tyle tych ciut przydługich animcowych retrospekcji! Z satysfakcją stwierdzam, że złożone w poprzednim podsumowaniu życzenia pomyślnego, bogatego w udane produkcje roku chyba całkiem się spełniły (przynajmniej patrząc na to, ile serii zechcieliście obdarować w ankiecie choćby pojedynczym głosem), dlatego pozostaje mi tylko ponowić prośbę do niebios. Niech reżyserzy-sama, scenarzyści-sama i animatorzy-sama będą dla nas równie łaskawi jak do tej pory, a nawet jeśli coś się postanowi po drodze wywalić na ten głupi ryj, to niech chociaż zrobi to na tyle spektakularnie, żeby było się z czego pośmiać. Cokolwiek by się jednak nie działo, ani myślę ewakuować się z tego cudacznego grajdołka, dlatego możecie być pewni, że za rok również będziemy się dwoić i troić nad wyborami najlepszych ruszających się mongolskich kolorowanek.

Trzymajcie się i do przeczytania w kolejnych wpisach!

Dziab

Prześlij komentarz

11 Komentarze

  1. Ahoj i cześć i czołem! Wypadałoby się ustosunkować zanim zacznę sezon zimowy, także jestem. I no. Po kolei. I trochę inaczej niż rok temu, ale ten.
    A, zaznaczę, że wszelkie typy z mojej strony są wysoce subiektywne i bazują na tym jak bardzo mi coś osobiście podeszło, a nie na tym, czy widzę z boku że „hmmm tak, to poważnie dobre było” ale bez jakiegoś entuzjazmu.

    Jak już wywołałaś Tengoku Daimakyou do tablicy – mam wrażenie, że to seria z gatunku skrajnych. Albo komuś się mocno spodoba, co tu się dzieje, albo totalnie zmehuje, nie będzie takiego oglądania byle coś plumkało w tle. Takie przynajmniej moje odczucie. Mi się akurat spodobało – choć nie do końca wszystko jest dla mnie jasne, był to zdecydowanie intrygujący seans, a i wizualnie dość… świeżo? No, na pewno bardzo rozpoznawalnie. Kciuk w górę.
    (Ale animacyjnie chciałabym wyróżnić człowieka/ekipę animującą tęczowe wdzianko Mayuriego z Bleacha. Patrzę na nie naprawdę zafascynowana.)

    Trigun Stampede również wywołany – to jest seria, w związku z którą jest mi najzwyczajniej w świecie przykro. I głupio. Oglądałam pierwszego Triguna – jakimś sposobem jedyne co z niego pamiętam, to jak wygląda Vash i że sieje postrach, będąc tak naprawdę przez 90% czasu wesołą bułą, a za reputację odpowiada pozostałe 10% i to w dodatku mam wrażenie że czasem mu to wychodziło przypadkiem. Jak zobaczyłam info, że robią Triguna Stampede (i zobaczyłam że nawet dobrze wygląda; bo wiadomo, do CGI jak do jeża), to się ucieszyłam – super, może w końcu będę miała w głowie coś z historii! Otóż. Otóż nie. Po seansie Triguna Stampede pamiętam to, jak wygląda Vash i że sieje postrach, choć wcale nie jest z tych co by chcieli. Jakimś sposobem ta seria nie chce mi zostać w pamięci :< no bo powiedz, raz to jeszcze. Ale dwa?! Żeby tak totalnie nic? Jest mi całkowicie poważnie przykro, bo podczas oglądania miałam poczucie że oglądam coś fajnego, ale efekt jest jaki jest. Egh.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opening – y, czekaj, muszę sprawdzić tytuł bajki. (Przy okazji sprawdzania dowiedziałam się że to opening, a nie ending, jak miałam zakodowane w głowie. Brawo ja, ale nie rzucaj kamieniem, wysłano mi tylko linka do piosenki, nie oglądałam serii.) Shinda! z The Hero Is Dead!
      Jak wspomniałam, dostałam linka i się wżarło w mózg. Dodatkowo, odkryłam przypadkiem że tempo tej piosenki jest idealne do mojego tempa treningowego, a że drugie półrocze usiłowałam coś ze sobą zrobić, utwór towarzyszył mi dość często. Nie, zdecydowanie to do tej kategorii.
      Ale w efekcie nie mam co wpisać do endingu xD choć wyróżnienie dla High Carda popieram, bardzo fajny motyw z ekipą śpiewającą do „czegoś co gra w radiu” w samochodzie.

      Najlepszy insert song – tak jak zwykle totalnie nie mam co tu wpisać, tak w tym roku czysto subiektywnie ale i bez wahania wpycham „Palette” śpiewane przez Yumę Uchidę. (Dojdziemy do tego potem.)

      Najlepsza postać żeńska – może nie NAJlepsza, ale ej, chciałabym dać wyróżnienie Micchan z Migi to Dali. Solidna kobita, której kurz i brud niestraszne, nie pozwala na mordowanie na jej zmianie, a nawet, khm, pewne zajście fabularne (o którym nie wspomnę na wszelki wypadek) nie przeszkodziło jej w byciu absolutnym MVP jeśli chodzi o wspieranie bliźniaków z drugiego planu.
      Najlepsza postać męska – znów, nie NAJlepsza, ale… dobra, do tego też dojdziemy. Aczkolwiek srebrny i brązowy medal wyróżnienia dostają u mnie Kuon i Iemon z Blue Locka. (Długo by gadać.)

      Usuń
    2. Akcyjniak – JJK nie oglądałam, Shadow Cida zmehowałam już w pierwszym sezonie (i dalej nie szłam), ale chciałabym tylko rzucić w eter że Twój komentarz z innej notki odnośnie tego że ten ostatni arc co był w Kimetsu to najgorszy pacing jest jedynym powodem dla którego cofnęłam decyzję że dalej nie oglądam (wynudził mnie) i dam jeszcze jedną szansę.

      O ja, Overtake! :o O ja, w innej kategorii niż sportówka! <3 (Zescrollowanie w górę po dalszym czytaniu: okej, sportówka też!)
      Cieszę się, że Ci się spodobało, bo miałam lekkie obawy po tym jak po mojej wiadomości powiedziałaś że będziesz nadrabiać – wiesz, takie „a co jak nie podejdzie i będzie na mnie”. Ja na serię natrafiłam przypadkiem – zobaczyłam w rozpisce, że są dwie o wyścigach. Jedna miała być z eurobeatem, a druga nie – ale nijak nie kojarzyłam która jest która, więc odpaliłam trailery obu. I pani. Jak mi zawiało takimi vibe’ami KazeTsuyo. A jak być może pamiętasz, KazeTsuyo było czymś co (dla odmiany) zgodnie ogłosiłyśmy serią roku. Overtake! z miejsca wjechało w mój prywatny grafik i zdecydowanie nie narzekam, że to zrobiło.
      Poza tym, co wspomniałaś u siebie, bardzo przypasowało mi też to że między zawodnikami zespołów owszem jest rywalizacja (choć koniec końców Haru adoptował sobie senpajów), ale taka… nie na śmierć i życie? Przy całym moim sentymencie do YowaPeda, w Overtake! przynajmniej nikt nie zażyna się byle tylko ten drugi nie wygrał wyścigu (patrzę na te wszystkie przypadki gdy któryś z rowerzystów owszem wygrał swój etap, ale zaraz potem dosłownie zleciał z rowerka z wyczerpania i całego wyścigu nie dokończył). Nikt do nikogo nie pała żądzą mordu, a i choć relacje nie są zbyt ciepłe (zwłaszcza na początku), to są po prostu… poprawne. (Patrzę tu też trochę na Blue Locka, w którym inne podejście było niejako wymuszone fabułą.)
      No i wreszcie – nie wiem jak Ty, ja do końca nie wiedziałam, który z trójki właściwie wygra ten ostatni wyścig. Wydawałoby się, że oczywiste, że Haru, bo jest główny, i bo wątek z Kouyą, ale seria bardzo ładnie zbudowała też powody dla Satsukiego (żeby się chłopina nie załamał, że faktycznie nie jest już potrzebny) jak i Tokumaru (który w końcu się mentalnie przełamał i przegrana by była solidnym kopniakiem w brzuch).
      Uwaga, suchy żart: hehe, team Belriso.
      P.S. Overtake! >>>>>>>>>>>>. MF Ghost.

      Usuń
    3. “Kto zapoznał się w życiu z wystarczającą liczbą dzieł popkultury rozgrywających się na zamkniętej […] przestrzeni, wie, że kwestią czasu jest to, aż coś się porządnie zrypie” < i tu znów patrzę w stronę Blue Locka. xD No dobra, to jak jesteśmy przy tym tytule, to chciałabym się wylać (a nigdzie nie nagrodziłaś więc nie bardzo mam gdzie indziej).
      O zielony jeżu bracie równie zielonej wiewiórki. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jakaś seria mnie AŻ TAK frustrowała. Wsadź masę napastników do zamkniętego budynku, każ im zrobić drużynę 11 i grać mecze. Co może pójść nie tak?
      Zacznę może od jednego – nie wiem, czy należy to oddać w pełni autorowi mangi, czy adaptującym, czy po równo, ale nie wyprę się choćbym chciała: seria jest wciągająca. Klęłam co tydzień na niektóre rozwiązania, na Isagiego (chłopie, weź się zamknij, błagam!), na same założenia, na to co się dzieje z postaciami, klęłam na tyle mocno że całkowicie dosłownie zaraz po Blue Locku szłam odreagować oglądając YowaPeda i chwała bóstwom grafika japońskiej telewizji że wychodziło tego samego dnia (i, na szczęście, również dwa coury). No to dlaczego to oglądałam? Dokładnie temu, co wspomniałam: bo jest wciągające. Chwyta i nie puszcza, i choć na (jakże totalnie niespodziewaną /sarkazm) wieść o drugim sezonie wywróciłam oczami, gwarantuję Ci, że odstawię pełne „well shit, here we go again”. Bo mimo że nawet nie lubię tych ludzi, to coś w sposobie opowiadania historii sprawia że chcę wiedzieć co dalej. Także. To na plus. Na minus w sumie też, ten akapit na dwoje babka wróżyła.
      Nawet nie wiem, co dokładnie składa się na moją niechęć. Może fakt postawienia Aoashi na zbyt wysokim piedestale. Może sam Isagi, który mi wybitnie nie leży. Może to, że polubiłam de facto dwóch kolesi, którzy szybko zostali ciśnięci w kąt i do dziś nie odżałowałam. Ale no. Emocji związanych z seansem była co niemiara, szkoda tylko że w takim stopniu negatywnych – ale jako że nie zaprzeczę że były, to wypadałoby wspomnieć w tym poniekąd i tak za długim komentarzu. Also Kunigami byłby dużo lepszym głównym bohaterem, you can’t change my mind.
      (#Kuondideverythingwrongbutisstillthemostinterestingcharacter #Iemondeservedbetterthanthisshit #Isagiskończ)

      Usuń
    4. Zaskoczenie – High Card. I nawet nie dlatego, że karty i supermoce (to nie jest jakiś turbooryginalny pomysł), ale dlatego, że jak tylko człowiek się LEKKO zagłębi… nagle zewsząd wypada High Card w mnogości typów mediów. Anime? No jest. Manga, która nie odtwarza historii ale robi swoją własną, coś a’la spin off? Jest. Drama CD? Jest, i to nawet dwa. Nowelka? Jest. Krótkie historie publikowane na Xwitterze? Są. I to wszystko – na tyle na ile się rozeznałam, bo nowelki w zrozumiałym języku w całości nie uświadczyłam – jest między sobą spójne w tak wielu detalach, że widać, że ktoś nad całym projektem siedzi i czuwa (a nie jak takie Saint Seiya, gdzie miliard spinoffów jest wzajemnie sprzecznych). Przykładem może być to, że w jednym z odcinków Chris wspomina pewne wydarzenie ale nie wychodzi poza migawkę flashbacka, a potem wchodzi cała na czarno-biało manga i to wydarzenie odtwarza z totalną dbałością o to, żeby nie przeczyło niczemu, co Chris już powiedział.
      Także: zaskoczenie nie ze względu na fabułę czy oryginalność, ale ze względu na to jakie to rozrośnięte (a człowiek wcale nie słyszał!) i wewnętrznie spójne.

      Rozczarowanie – MF Ghost. Zacznijmy od tego, że ja nawet oczekiwań za dużych od tego nie miałam. Miało sobie lecieć i miał być euorbeat. Ale kurde, to, co zaserwowano… Już abstrahując od porównywania z Initial D: to jest po prostu słabe. Dlaczego lwią część sezonu zajmuje JEDEN wyścig? Dlaczego jest tam tyle niesmacznego fanserwisu? (Że zacytuję Sofi, MF Gacie.) Czy naprawdę w sportówce jest potrzebne aż tyle powolnych, perfidnych najazdów na rzeczone białe gacie grid girls? Dlaczego do jasnej choinki Kanata gdzie nie pójdzie tak traktują go jak jakieś bożyszcze, wszystkie kobiety oczarowane Jego Przystojnością, wszyscy faceci chcą być „cool jak on”? Co do choroby stało się w ostatnim odcinku, jaki to miało jakikolwiek sens?
      Rozczarować przy braku oczekiwań też trzeba umieć. Zapowiedziano drugi sezon. Ja wysiadam, dalej nie jadę.

      Guilty pleasure – a wpiszę Mashle. To w sumie nie jest ani ambitna komedia, ani jakieś arcydzieło pod jakimkolwiek względem, ale do oglądania przy krojeniu ogórków się nadawało idealnie. Nie trzeba myśleć, nie trzeba patrzeć w ekran cały czas – no idealnie. (Jeśli w tym momencie myślisz, że przecież powiedziałam, że kroiłam ogórki do czegoś innego – ogórków było dużo. Serio. Trzy serie obejrzałam do ogórków w tym roku xD Przy czym przez „ogórki” należy rozumieć wszystkie przetwory, skrót myślowy.)
      I co mam zrobić teraz, jak drugi sezon właśnie się zaczyna, a tu brak czegokolwiek do wsadzania w słoiki?!

      Usuń
    5. Seria roku – bez żadnego zaskoczenia widzę, że moje cztery głosy są jedynymi głosami oddanymi na wybrane serie :’)

      O Overtake! już napisałam i nie mam nic do dodania.
      O YowaPeda z kolei nie mam co się za dużo rozpisywać – mam do tej serii tyle sentymentu, że ląduje w topce automatycznie. Długa była ta przerwa między sezonami tym razem – w efekcie nie wiem, czy to, co pamiętam że mnie drażniło w poprzednim sezonie (liczba dramoretrosów na przejechane metry) faktycznie się poprawiło, czy po prostu zapomniałam do jakiego stopnia było źle, dość że tym razem nie przeszkadzało. Skończył się drugi Inter High – z przebiegiem dostatecznie podobnym do pierwszego, że można by iść i wymownie khmnąć autorowi – odchodzi kolejne pokolenie senpajów, żeby oglądać młodych z zaświatów- tfu, studiów. Mam szczerą nadzieję, że trzeci IH – który z tego co mi miga na tumblrze w mandze się dopiero tworzy – również swego czasu doczeka się animacji, i że dostanę kolejnych członków ekipy do lubienia. (A kto wie, może i spinoffa by ktoś zanimował…?)

      O High Card też już trochę napisałam w kontekście zaskoczenia. Załapało się do topki po namyśle, w efekcie którego przypomniałam sobie że zrobienie czegoś dodatkowego niż tylko scrollowanie gifów jak najbardziej daje punkty do rankingu. A HC zdecydowanie mnie kopnął do zrobienia czegoś – czy to wspomnianego rozpoznania środowiskowego wszystkich towarzyszących form mediów, czy założenia Excela z rozpiską kart (tak, wiem, jest wiki, wolę swoje) i Licznikiem Martwego Chrisa. Drugi sezon zaczyna się niebawem – bez wątpienia licznik będzie trzeba aktualizować. :D

      No i w końcu mój tegoroczny hit: The Marginal Service. Tytuł, o którym ktoś na tumblrze napisał „good shit; equal emphasis on ‘good’ and ‘shit’” i to jest tak idealnie oddające istotę rzeczy, że na stałe wsadziłam do swojego słownika. Seria o której żartuję, że obejrzało ją 9 osób z czego 6 się nie podobała. Nie wiem, czy jesteś 10 osobą, ale poniższy komentarz zakłada, że nie – wybacz, jeśli zakładam błędnie.
      TMS wpadło mi w oko swoim pierwszym plakatem, na którym z jakiegoś powodu nikt nie miał na sobie ciuchów (do dziś nie wiem o co chodziło). Potem zaczęły wychodzić kolejne elementy marketingu a ja siedziałam i patrzyłam z fascynacją, co tu się właściwie odwala. (Słowo odwala jest jak najbardziej pasujące: zrobiłam całe zestawienie w Excelu tego, jak prowadzono marketing tej serii, i jest on jak dla mnie totalnie porąbany i jeżu, kto to w ogóle robił.) W efekcie tej dziwnej fascynacji to była seria, na którą najbardziej czekałam wiosną – no i popatrz, gdzie zlądowała.

      Usuń
    6. Ale nie zlądowałaby w tym miejscu, gdyby nie postać antagonisty tytułowej ekipy. Ekipa sobie bytowała, owszem, i cośtam robiła… i wtedy wszedł on. Cały w czarnym gumowym stroju i białym płaszczyku, on, imieniem… Rubber Suit. I jeśli w tym momencie masz reakcję „co.”, to uwierz mi, ja też ją miałam. Pozwolisz, że przekopiuję opis, który już komuś pisałam, bo dość zwięźle przedstawia sytuację:
      „Ten facet tutaj? Światowej klasy gwiazda popu. Setki ludzi przychodzą na jego koncerty. Jest tak rozrywany, że stale zdaje się, że jest go dla wszystkich za mało. Niedługo wyjdzie jego nowy singiel! ✨
      Uwielbia swoich fanów, a jego fani wielbią jego. Przeznacza duże kwoty na cele charytatywne. Osobiście rozdaje obiady ubogim.
      A, a tak poza tym, w wolnym czasie produkuje narkotyki, zajmuje się handlem nielegalną bronią, finansuje terroryzm i strzela do kosmitów ze swojej gitary koncertowej. Wiesz, typowe hobby gwiazdy pop. Wszystko to z urzekającą postawą „tak, to nielegalne, no i?” łamaną na „i co dokładnie zamierzasz z tym zrobić?”
      Zdradzę Ci sekret – nie jest nawet człowiekiem! Udaje, że jest, ale tak naprawdę jest skrzydlatym kryptydem który może Cię zmienić w zombie z depresją za pomocą zapachu, który wydziela. I zrobi to, bo jest totalnym gnojkiem. (Protip: nie zdejmuj z niego jego kostiumu, który jest zrobiony z prawdziwej gumy, a może uda Ci się zwiać.)”
      Także ten. Pan gwiazdor, noszący strój z gumy żeby nie być chodzącą bronią biologiczną (bo nie przepuszcza zapachu), jest mastermindem spraw, które marginalna ekipa rozwiązywała. I tak jak pierwotnie miałam takie „oho?”, tak nadszedł odcinek, w którym zwabił dwójkę marginalnych, zamknął ich i skuł w pomieszczeniu z bombą, niemalże przyprawił jednego o totalne załamanie nerwowe – po czym okazało się, że bomba to nie bomba, a z pudła zaczęła dobiegać melodia jego nowego singla, który czeka na oficjalną premierę i to w ogóle po prostu taka wredna zagrywka miała być bo czemu by w sumie nie, co mu zrobicie.
      I słuchaj. Przepadłam xD singlem było wspomniane w kategorii insert songu „Palette”, a ja z miejsca zostałam fanką fikcyjnego idola i wkładam mu laur najlepszej postaci męskiej.
      Za jego sprawą TMS było serią, którą oglądałam z największym zaangażowaniem, mimo tych części które były po prostu shit bez bycia good i tego jak wiele wątków nie miało sensu. Ba, kupiłam sobie merch. Taki prawdziwy, breloczek. Z Japonii i fokle. Dziab, ja przez cały czas bycia w fandomie StS, od liceum, nie kupiłam żadnego saintowego merchu, a tu pierwszy raz i owszem.
      Jeśli to nie wskazuje jednoznacznie która seria zajmowała moją głowę najbardziej w tym roku, to ja nie wiem co.

      Jeśli tu dobrnęłaś, to gratuluję :D dziękuję za piękne podsumowanie roku, oby 2024 był obfitujący w dobre tytuły!

      Usuń
    7. Przychylam się do propozycji, aby nie zaczynać sezonu zimowego zanim nie uporządkuje się spraw związanych z poprzednim rokiem. I dlatego oto jestem! Bez żadnego gigantycznego spóźniania i szacunkiem do czasu poświęconego na napisanie… Si-si-siedmioczęściowego komentarza? O_o Damn, jakbym robiła podsumowania poszczególnych sezonów, to może by się nie skumulowało tyle spostrzeżeń.

      Tengoku Daimakyou uznałabym za jedną z ostatnich rzeczy z zeszłego, która ktoś puszcza, żeby sobie plumkało w tle (no chyba że ktoś jest strasznie wyposzczoną sierotą po Girls Last Tour i spodziewał się czegoś w mniej przeładowanych akcją, acz wciąż postapokaliptycznych klimatach). Ale jestem pozytywnie zaskoczona, że podniosłaś i że się podobało.

      Trigun Stampede – skoro już podnosimy ten konkretnie temat (nie w kontekście chwalenia za muzykę i rolę jednego aktora głosowego), to… yup, łączę się z Tobą w bólu mehowania na nową odsłonę. Starą akurat dobrze pamiętam, ale ta od studia Orange nie wyryła mi się w pamięci niczym poza regularnie płaczącym Vashem, który robił wszystko, byleby tylko nie musieć ruszać swojej spluwy. Stara wersja chociaż była bardziej cool, mimo że Vash też wyznawał pacyfizm.

      Opening – aaaa! Shinda! od Masayoshiego Ooishi! Uwielbiam tę piosenkę! Chyba nawet równo o północy w Sylwestra mi przygrywała… szkoda, że wizualnie nie było tak cudownie dokręcone jak nowy opening do drugiego sezonu Mashle (koniecznie obczaj) ;u;

      Ending – no ten od High Card jest przefajniutki właśnie przez to, że wpletli utwór w całą mini-historyjkę z wygłupami bohaterów podczas przejażdżki autem (i nie oszczędzali na animacji). Takie King’s Man, tylko jeszcze bardziej na luzaku :3

      Insert song – wybacz, ale nawet nie byłam w stanie odnaleźć tego utworu. YouTube milczy, Google milczy, Spotify nawet nie ma co ruszać… D:

      Usuń
    8. Postać żeńska – do tego się bezpośrednio nie odniosę, bo Migi to Dali jest Dal…ej niż bliżej na mojej liście zaległości. Za to pozwolę sobie na miejsce na reklamę i stwierdzenie, że mam dziwne wrażenie, że takie AI no Idenshi mogłoby ci się całkiem mocno spodobać.

      Postać męska – czemu mi to robisz? D: Jest tyle intrygujących albo niejednoznacznych bohaterów w Blue Locku… ale pan bramkarz? Który nigdy poważnie nie zaistniał i odpadł totalnym cichaczem? To nawet nie jest postać, tylko kartonowy stand. Już nawet Kuon, nawet jeśli go nie lubię, miał swój wątek i przeszedł ciekawą drogę. Serio, powiedz, że robisz mi pranka albo co, bo ta niszowość Twoich wyborów momentami mnie obezwładnia…

      Akcyjniak – O Boże XDDD Ale za to szanuję naszą znajomość. Obie wiemy, jak bardzo mamy odmienne podejście do bajek (poza sportówkami – tu się w miarę ładnie zgadzamy) i jak coś sobie polecamy, to częściej wolimy trzymać się od tego z daleka. Najważniejsze to się rozumieć! :D
      (well, w sumie tak czy siak polecam się przemordować z Kimetsu, bo niedługo finał finałów)

      Dramat/sportówka – spokojnie, Overtake! miałam w planach od początku jesieni, tylko po prostu nie było jak go zacząć. A że wziąć się absolutnie muszę, to mnie przekonały hasające po Twitterze spoilery o 9 odcinku (tym z retrospekcjami o tsunami). Więc nie, nie byłoby na ciebie, a najwyżej na reżysera, bo swoim nazwiskiem akurat bardzo dużo reprezentuje. I tak, bardzo liczyłam na powtórkę z KazeTsuyo, a dostałam nawet więcej.
      (hum, hum, tak mówisz, że ci się podobała zdrowa rywalizacja… ale Bakutena to pewnie waćpanna nie ma w obejrzanych? A szkoda, bardzo szkoda…).
      Nie no, nie było bata, żeby Haru nie wygrał ostatniego wyścigu, bo wszystko o tym krzyczało – obietnica Kouyi, że zrobi mu zdjęcie na pudle, fakt, że Haru do tej pory nie był nawet trzeci, ta zrzuca na opony od ludzi z okolicy, bolące żebra Satsukiego… takiej klamry narracyjnej absolutnie nie dało się nie zrobić. Ale nie mam z tym problemów, że dla mnie to było oczywiste. Trochę cheesy, ale absolutnie zasłużone i pozostawiające widza z dobrym uczuciem w ustach.

      Thriller – lol, samo wpakowanie nastolatków do zamkniętego obozu szkoleniowego było w Blue Lock zrypaniem XD I żeby nie było, po pierwszym courze byłam serią tak mocno sfrustrowana, że nawet odrzuciłam możliwość dalszego recenzowania polskiego wydania mangi. Ale po 2 courze mi przeszło, jak tylko na pełnej wjechały gejowsk… khem, znaczy, bardzo, BARDZO bro momenty. Od tego czasu już nie traktuję Blue Locka ze śmiertelną powagą, bo i jak można ją mieć, widząc Isagiego ze złamanym serduszkiem, bo Bachira wzgardził jego względami i sobie poszedł (literalnie do sąsiedniej sali, ale dla protaga to chyba było niczym porwanie przez meksykański kartel czy coś). No ale cusz. Przynajmniej każda ma swoją bajkę piłkonożną :3 A co do Kunigamiego się zgodzę, jest bardziej swojskim swojakiem.
      (#Isagiproszę #nigdyniekończ #zbieraćswojegoharemu)

      Usuń
    9. Zaskoczenie – ej, nie no, M.W., bez przesady, wiele tytułów jest teraz multimedialnych w ten sposób. Nawet dopiero co poruszany Blue Lock – anime, filmowy spin-off, wystawa z komentarzem postaci, nawet CD z chara songami całej drużyny Z… Czy to podnosi jakość uniwersum? Nie sądzę. Bym nawet powiedziała, że to jeszcze bardziej obniża moją ocenę High Card, bo właśnie odczułam, że anime leci strasznie po łebkach. Wolałabym, gdyby cała historia została zawarta w danym medium, zamiast zmuszać mnie do zaopatrywania się w kilka dodatkowo płatnych DLC wzorem gier. A w ogóle ten pomysł z kartami jest tak bardzo o kant dupy potłuc przez to, jak bardzo randomowe mają moce… Żeby to się chociaż jakoś wiązało z wartością kart albo ich kolorami… nie, nie triggeruj mnie bardziej.

      Rozczarowanie – hahaha, to mamy tego samego informatora w takim razie XD Mnie też się Sofi skarżyła na MF Ghost, w tym na to, że ma tyle znakomitych aktorów głosowych w obsadzie, a ich postacie mają może maks dwie linijki do powiedzenia. Mam chociaż nadzieję, że ścieżka dźwiękowa Wam wynagrodziła ból istnienia tego animu?

      Guilty pleasure – o, i tu się również ładnie zgadzamy. Mashle jest takie… takie… wow. Niby mega entertaining, a jednak wciąż trochę obraża moją inteligencję jechaniem przez cały czas na jednym gagu. Może zamiast krojenia ogórków trzeba… nie wiem… wdrożyć się w sztukę robienia chleba? Byle nie ptysiów :x

      Seria roku – nie, nie jestem 10 osobą oglądającą The Marginal Service, chyba że fakt ujrzenia na ślepia jakichś trzech screenshotów na krzyż z tym bobrem, wiewiórem czy inną surykatką już się liczy. Łał, to ma 5,49 na MALu… i zajebiste statystyki, które wskazują, że na 20k zadeklarowanych ludzi tylko 4k je w ogóle ukończyło. Natomiast po rozbudowanym/szaleńczym/co tu się właściwie odwaliło opisie złola totalnie widzę, czemu podniosłaś tę bajkę i sądzę, że ten krzywy marketing (ta, też widziałam ten pierwszy „goły” plakat) jedynie odrobinę przyspieszył nieuniknione.
      „Ba, kupiłam sobie merch. Taki prawdziwy, breloczek. Z Japonii i fokle. Dziab, ja przez cały czas bycia w fandomie StS, od liceum, nie kupiłam żadnego saintowego merchu, a tu pierwszy raz i owszem.” o_O Nie wiem nawet, jak zareagować… kurczę, nie było nic z Overtake? Albo chociaż High Card, bo ładnych designów odmówić im nie mogę…? M.W., ja Cię w opór szanuję, chociaż boję się, że to nie jest sposób, z którego byłabyś tak do końca zadowolona… chociaż z drugiej… kurde, nie, jednak zazdroszczę takiej szczerej pasji do lubianych bajek. Go for it. A mną się nie przejmuj, to już się ten wiek niestety robi.

      No! To jakoś takoś dobrnęłam do końca – nie na wszystko odpowiedziałam wyczerpująco, ale wszystko przeczytałam i za wszystkie spostrzeżenia niezmiernie Ci dziękuję :D Chyba najbardziej za to, że wciąż tu zaglądasz mimo rocznych przerw w podsumowaniach i mimo intensywnej dysputy na temat walet i zad różnych piłkonożnych animu ^^" Ale chociaż w tych, gdzie postacie się ścigają, mamy niezachwianą sztamę!

      Usuń
    10. Insert song – nie szukaj, nie znajdziesz :’’) jest dostępne tylko w soundtracku który jest dołączony do blu-raya, a z racji statystyk oglądania nikt się nie rzucił udostępniać. #smutek TO ZNACZY, bo nie wolno, ofc!

      Postać męska – nie, nie żartuję D: miałam wrażenie, zwłaszcza z początku zanim się sypło wiadomo-co, że ta dwójka zachowuje się jako jedyna w miarę rozsądnie w bandzie spod szyldu „kto się bardziej wyróżni”. (I to niekoniecznie pozytywnie wyróżni; Raichi, wyjdź.) Takie… oazy spokoju. No i obaj robili strategię zespołową, pierw jeden, potem drugi zastąpił. Lubię, jak ktoś myśli zawczasu, a nie „lecimy na bramkę i jakoś to będzie” czy kombinuje dopiero w trakcie gry. A sam fakt bycia człowiekiem ogarniającym wieloosobowy bajzel (bo jak inaczej nazwać te strategie w połączeniu z faktem, że reszta ekipy jednak słuchała i nie protestowała że „ja wiem lepiej jak!”), jest totalnie relatable :x Znaczy nie bronię się nie zgadzać, wiadomo, ale dla mnie pykło.
      (Co do bycia totalnym cichaczem, w teamie Z był jeden taki o istnieniu którego regularnie zapominałam i co się pojawił na ekranie to takie totalne „y, kto to?”. Koleś nie zrobił totalnie nic, już nawet Iemon miał moment obronienia karnego.)

      A Bakutena mam w obejrzanych, i owszem. :p

      Multimedia – dobra, znowu nie twierdzę że tak nie jest, ale dla przeciętnego MWualskiego który tak jak ja zwykle w tym nie szpera tylko wyłącza odcinek i idzie zmywać naczynia/czytać/sprzątać/cokolwiek, odkrycie takiej kopalni jednak było zaskoczeniem :x (Widziałam to CD z Blue Locka. Był na okładce ten koleś, którego nie pamiętam. Miałam zwiechę.)

      „po rozbudowanym/szaleńczym/co tu się właściwie odwaliło opisie złola” – ukłony podziękowania z mojej strony, dokładnie o taki efekt mi chodziło. Jak to skomentowała znajomosoba, z którą to oglądałam, sam fakt jego istnienia całościowo jest jednym wielkim wtf i nie zamierzam twierdzić że nie. xD Cieszę się, że udało mi się to oddać.
      No nic, będę zaglądać dalej, trzymaj się!

      Usuń