Rywalizacja nie tylko o względy - recenzja mangi Niebieskie pudełko (tom 1)

Jak się człowiek nad tym głębiej zastanowi, to sportówki przeszły chyba największą przemianę względem tego, co prezentowały jeszcze w latach 90. i 00., a tym, jak postrzegamy je aktualnie. Ciężko raczej negować, że serie takie jak Hajime no Ippo, Slam Dunk, Real czy Initial D kierowane były przede wszystkim do mężczyzn, którzy nierzadko sami hobbystycznie uprawiali daną dyscyplinę. Tymczasem gdzieś na etapie ukazywania się Kuroko's Basket wydawcy (a pewnie i sami autorzy) zorientowali się, że równie oddaną grupą odbiorców potrafią być panie - czy to wzdychające do przystojnych zawodników, czy to, khem, parujące ich ze sobą ku uciesze swej nieskrępowanej niczym wyobraźni. Tak czy inaczej współczesne sportówki stały się nie tylko dużo bardziej inkluzywne niż były jeszcze te dwie dekady temu, ale chętnie mieszają się z innymi gatunkami, by zapełniać coraz to kolejne nisze. W ten oto sposób Marcowy lew zaczął koić obyczaje; Uma Musume podbiło serca łowców waifu; Blue Lock po pewnym czasie przestał być traktującą się na serio edżówą, a stał się na tyle samoświadomy, że zyskał zainteresowanie fanów gorącego bromance'u... i nawet wielki Weekly Shounen Jump nie mógł się oprzeć, by po zakończeniu Haikyu!! nie przygarnąć pod swoje skrzydła jakiejś wyróżniającej się sportówki. Wybór padł na Niebieskie pudełko autorstwa Kouji Miury - tytuł wyjątkowy zarówno przez fakt, że tworzy go kobieta, jak i przez to, że skrywa w sobie mały gatunkowy twist.


Tytuł
: Niebieskie pudełko
Tytuł oryginalny: Ao no Hako
Autor: Kouji Miura
Ilość tomów: 13+
Gatunek: shounen, romans, szkolne życie, okruchy życia, sportowy
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)

Kiedy poznajemy Taikiego Inomatę, chłopak chodzi jeszcze do trzeciej klasy gimnazjum wchodzącego w skład Eimei Chugaku Koto Gakko, niemniej nie przeszkadza mu to tęsknie patrzeć w kierunku liceum tegoż samego zespołu szkół. Nie robi tak dlatego, gdyż chciałby być o krok bliżej dorosłości, ale dlatego, że w końcu znalazłby się na tym samym poziomie co jego starsza o rok koleżanka, niejaka Chinatsu Kano. Przeurocza as żeńskiej drużyny koszykówki totalnie zawróciła w głowie młodemu zawodnikowi klubu badmintona i choć ten wie, że są to absolutnie za wysokie progi na jego cokolwiek przeciętne nogi, nie może przestać marzyć, że może pewnego dnia za sprawą kumplujących się ze sobą mam ich drogi jednak się przetną... a że mamy do czynienia z rasową serią Weekly Shounen Jumpa, zaiste tak się dzieje. Okazuje się bowiem, że wraz z początkiem nowego roku szkolnego rodzina Chinatsu musi się przeprowadzić za granicę. Jako że wyjazd wiązałby się z zaprzepaszczeniem świetlanej kariery utalentowanej dziewczyny, Taiki postanawia otwarcie wyrazić swój doping, aby senpai nie rezygnowała ze swoich marzeń i spróbowała dostać się na rozgrywki krajowe. Po tym jakże podniosłym orędziu na rozemocjonowanego Taikiego zostają zrzucone dwie bomby. Po pierwsze Chinatsu oznajmia, że ona sama z Japonii wybywać absolutnie nie zamierza, tym bardziej że otrzymała propozycję zatrzymania się w domu przyjaciół swoich staruszków, a po drugie... oj tak, pewnie już się domyślacie specyfiki obrotu wydarzeń... tymi znajomymi, u których Chinatsu spędzi najbliższe dwa lata, jest nie kto inny, jak rodzinka Inomata!

Choć jest dorzucany do Niebieskiego pudełka, to uroczy magnesik jako dodatek do 1. tomu zdecydowanie kwalifikuje się do rozwiązań... spoza pudełka!

1. tom Niebieskiego pudełka okazał się nietuzinkową mieszaniną mocno wyświechtanych miłosnych tropów i nader dobrze rokujących motywów okołoobyczajowych. Skłamałabym, gdybym napisała, że wcale nie przewróciłam oczami w momencie, gdy Chinatsu poinformowała Taikiego o przeprowadzce do domu znajomych rodziców, podczas gdy w tle już wisiała nabita strzelba Czechowa z wygrawerowaną na lufie sentencją "nasze mamy grały kiedyś wspólnie w kosza". Jakby... come on... toż pewnie z połowa dostępnych na naszym rynku haremówek jedzie dokładnie na tym samym wózku, począwszy od Tych kosmicznych natrętów babci Rumiko Takahashi aż po Sposób na pięcioraczki od połowę młodszego Negiego Haruby! Z drugiej jednak strony tę siermiężną sztampę raz za razem przełamują elementy, których czytelnik raczej nie spodziewał się zastać w tak klasycznie zapowiadającym się romansidle - tu za przykład robi chociażby fakt, że wybranka serca jest o rok starsza i to za nią wszyscy się oglądają, nie za protagonistą, który wzorem Ichikawy z Czarnych chmur w moim sercu uroczo daje dupy w kontaktach z płcią przeciwną. No i jest jeszcze kwestia tego, że Niebieskie pudełko to nie romansidło czystej wody, ale romanso-sportówka, czego mimo wszystko często się na rynku mang nie spotyka. Ale w tym szaleństwie zdaje się istnieć całkiem słuszna metoda, zwłaszcza że zamiast zadowalać fanów tylko jednego gatunku - można się przypodobać aż dwóm.

I tu rodzi się zasadnicze pytanie, czy Chinatsu nosząca koszulkę swojego (przyszłego) chłopaka wyglądałaby w niej sexy, czy jednak ultra cool?

Nie tylko w fabule widać zresztą zachowanie balansu między sportowymi ambicjami bohaterów, a ich uczuciowymi perturbacjami. Manga nawet wygląda jak nieodrodne dziecko związku współczesnej szojki z obyczajową sportówką w rodzaju Hoshiai no Sora czy innego Tsurune. To pierwsze skojarzenie nie powinno w sumie szczególnie dziwić, gdyż twórczyni Niebieskiego pudełka przed publikacją swojego aktualnego dzieła zdołała wypuścić kilka króciutkich, rasowych romansidełek. Świetne oddanie postaci w dynamicznych scenach jest natomiast ogromną zasługą tego, że Kouji Miura pracowała przed debiutem jako asystentka autora 51-tomowej serii Ahiru no Sora (częściowo zaadaptowanej w latach 2019-2020 na anime), która tak się przypadkiem składa, że opowiada o... licealistach łupiących w kosza. Także nie, absolutnie nic w przyrodzie zginąć nie może. Poza tym sekretny składnik wizualnego uroku serii stanowi ogromna lekkość w portretowaniu postaci, jak również regularne okraszanie narracji zabawnymi minami i uroczymi debil-momentami, w czym przewodzi oczywiście nierozgarnięty Taiki, ale dzielnie dopomaga mu w tej aktywności jego znajoma z klubu gimnastyki rytmicznej, wścibska Hina. Warto w tym miejscu pochwalić nie tylko autorkę mangi, ale także ekipę z wydawnictwa Waneko, która odpowiada m.in. za projekt logotypu polskiego tytułu. Niesamowicie mnie on ujął, bo choć na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie dość bezpiecznego i niespecjalnie się wyróżniającego, w sprytny sposób wkomponowano w nie malutką piłkę do kosza oraz lotkę, czyli charakterystyczne elementy sportów uprawianych przez głównych bohaterów.

No tak - przyjaciel cię wesprze, ale prawdziwy przyjaciel przy okazji się z ciebie zdrowo ponabija

Jedyną konkretną wątpliwość rodzi na ten moment to, na ilu tomach seria postanowi się zakończyć. Do tej pory w Japonii udało się wydać niebagatelne 13 woluminów i jeśli miałabym się opierać na doświadczeniach z lektury różnych szkolnych romansów - byłby to najwyższy czas, aby fabuła zaczynała docierać do ostatecznej konkluzji. W przypadku Kocha... nie kocha... takie 12 tomów sprawdziło się akurat w sam raz, a i tak należałoby podkreślić, że śledziliśmy tam poczynania aż 2 pierwszoplanowych par. Ponieważ jednak w Niebieskim pudełku istotną rolę odgrywają jeszcze wątki sportowe, należałoby raczej zakładać, że zdrowa dla przebiegu historii liczba tomików powinna być nieco wyższa... choć mimo wszystko mam nadzieję, że nie grozi nam seria na około 30 czy wręcz 50 tomiszczy (jak to się zdarzyło w przypadku takiej Chihayafuru, chyba najbardziej klimatycznie podobnej mandze, która też miksowała romans i obyczajówkę ze sportem). To jednak okaże się z czasem. Póki co trzeba pozwolić historii w ogóle się porządnie rozkręcić, aczkolwiek patrząc na to, jak przyjemnym w gruncie rzeczy zaskoczeniem okazał się 1. tom, jestem spokojnej myśli co do dalszego rozwoju twórczości Kouji Miury.

Ten charakterystyczny kadr przypomniał mi, że przecież w tym roku doczekamy się jeszcze emisji anime!

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze