Liga (nie)zwykłych dżentelmenów - recenzja mangi Zakład krawiecki Ginmokusei (tom 2)

Im dłużej o tym myślę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że 2-tomowe BLki często mają wyższość nad jednotomowymi romansami. Po pierwsze większa liczba rozdziałów (o ile nie jest się szkolną szojką ciągnącą się w nieskończoność) zwykle działa na korzyść fabuły. Oczywiście zmyślny autor powinien umieć zawczasu rozplanować historię w taki sposób, aby 200 stron wystarczyło do zgrabnego podsumowania raz podjętych wątków, niemniej publikacja mang rządzi się swoimi specyficznymi prawami. W przypadku tworzenia chociażby filmów reżyser ma możliwość nakręcenia nadmiarowej ilości materiału, który w postprodukcji może ocenić chłodnym okiem, poszatkować i nawet częściowo wywalić do kosza, zostawiając wyłącznie to, co dla narracji jest absolutnie kluczowe. Mangi ukazują się jednak rozdziałami, przez co momentami ciężko ocenić, na jakie sceny można sobie jeszcze pozwolić, a jakie należałoby odpuścić, by nie siadł pacing. 2-tomówki mają jednak tę zaletę, że tego cennego miejsca antenowego jest zwyczajnie więcej, co pozwala mangakom na większą swobodę w planowaniu detali zamiast prezentować świat przedstawiony jedynie w telegraficznym skrócie. No a druga kwestia... cóż... czyż tego typu BLki co do zasady nie wyglądają zajefajniej? Taka Yuu Minaduki świetnie zabawiła się perspektywą na okładkach Świata do góry nogami, za to Mamita w recenzowanym dziś Zakładzie krawieckim Ginmokusei zdecydowała się nie tylko ucieszyć swoich czytelników podwójnym widokiem szalenie le'ganckich panów, ale też rozstawiła ich w taki sposób, że ułożone obok siebie tomiki wyraźnie ze sobą korespondują.


Tytuł: Zakład krawiecki Ginmokusei
Tytuł oryginalny: Ginmokusei no Shitateya
Autor: Mamita
Ilość tomów: 2
Gatunek: romans, okruchy życia, boys love
Wydawnictwo: Dango
Format: 182 x 128 mm (bez obwoluty, ze skrzydełkami)

Aby dokończyć pełną metamorfozę przejętego w spadku po dziadku zakładu krawieckiego, Ubuki potrzebuje uzyskać zgodę na pożyczkę. Bank nie chce mu jej jednak udzielić, przynajmniej dopóty, dopóki w sprawę nie miesza się Theo i nie przekazuje środków z własnej dotacji na rzecz biznesowego partnera. Dla Ubukiego ta decyzja wydaje się o tyle zaskakująca, ponieważ nie rozumie, dlaczego ktoś, kogo ledwie zna i kogo właściwie formalnie zatrudnił jako specjalistę do sprawy wizerunku, chciałby się dla niego aż tak poświęcać? Rozwiązanie zagadki kryje się w dość odległej przeszłości, bo sięgającej wczesnego dzieciństwa Theo. Już od najmłodszych lat chłopiec podziwiał prowadzony przez ojca biznes - wykwintną restaurację Vincent w Ginzie - oraz pracującego tam pana Kase, uprzejmego, szarmanckiego kierownika sali. Nie minęło wiele czasu, kiedy Theo postanowił pójść właśnie jego śladem i awansować na człowieka, dla którego goście będą przychodzić na równi ze smacznymi daniami. Niestety, przez dynamiczne zmiany oraz tarcia w zespole młody mężczyzna jest zmuszony odejść z ukochanej placówki, przez co za nowy cel obiera sobie otworzenie własnego przybytku i prowadzenie go według przyświecającej mu wizji. I kiedy wydaje się już, że start nowej restauracji znajduje się praktycznie na wyciągnięcie ręki, Theo przypadkowo natrafia w alejce na kompletnie pijanego Ubukiego. Spotkanie to nie tylko wywraca do góry nogami jego życiem uczuciowym, ale przypomina mu także o pierwotnym marzeniu, którego realizacja uległa stopniowemu wypaczeniu...

Przystojniaków w garniturach nigdy dość! Ani dodatków z takowymi!

O ile przy 1. tomie odniosłam wrażenie, jakby autorka upchnęła zaskakująco dużo wydarzeń jak na dość zwartą objętość mangi, tak w przypadku 2. woluminu ledwie zdążyłam wsiąknąć w lekturę, a ta wzięła i już się skończyła. Właściwie gdyby mangaczka pokusiła się o wywalenie kilku drobnych scen, które niczego istotnego do przebiegu historii nie wprowadzały (jak np. mikro-wątek byłego Ubukiego), spokojnie dałaby radę zamknąć całą historię w jednotomówce. I to nawet takiej z rodzaju rozsądnie upasionych, lecz nie do rozmiarów Lion Hearts czy Kontrastu. Mimo to naprawdę pozytywnie oceniam najświeższe dzieło z twórczego dorobku Mamity. Podoba mi się w nim zwłaszcza to, że cały tytułowy zakład krawiecki nie stanowi wyłącznie fabularnego wytrychu ani tła dla romantycznych wydarzeń, tak jak we wcześniejszym Metalowcu z sąsiedztwa dużo bardziej uwypuklono aspekt "sąsiedztwa", za to "metal" potraktowano praktycznie po macoszemu (i nie, nie należy mylić introwertyzmu bohatera z zainteresowaniem specyficznym gatunkiem muzyki). Problemy związane z odziedziczonym przez Ubukiego sklepem przez większość czasu antenowego faktycznie grają pierwsze skrzypce i chociaż ciężko posądzać autorkę o profesjonalną wiedzę w tym temacie, to jednak ogromnie imponują mi takie drobiazgi jak wypunktowanie, czemu tyle wieloletnich biznesów prowadzonych przez zasuszonych Japończyków upada w zderzeniu ze współczesnymi wymaganiami.

Bogu dzięki, że to właśnie Theo, a nie żaden spec pokroju Magdy Gessler przeprowadził w Ginmokusei swoje dzikie rewolucje

Właściwie mangaczka na tyle dobrze poradziła sobie z zawiązaniem akcji i tak bardzo wczułam się w cały wątek gruntownej metamorfozy eleganckiej placówki, że aż poczułam lekkie zniecierpliwienie, gdy bohaterowie wrócili do wesołego romansowania i zaliczyli w międzyczasie obligatoryjne unga-bunga! No bo serio - przez dobre półtora tomu dzieją się ambitne przedsiębiorcze szachy 5D i rozgryzanie psychiki potencjalnej klienteli na miarę legitnych strategii marketingowych, aż tu nagle jak czytelnik nie dostanie po twarzy roznegliżowaną męską klatą... znaczy... cóż... po chwili namysłu ujęcie tego w takich słowach nie brzmi w sumie jakoś wyjątkowo przykro... kurde, oglądanie tych klat okazało się wcale miłym doświadczeniem, zwłaszcza że Mamita umie pokazywać stonowaną erotykę bez sięgania po nachalną cenzurę... natomiast wciąż rodzi to pytanie, czy autorka nie marnuje się aby ociupinkę, wtłoczona w ramy klasycznego BL? Wierzę jednak, że zdobyte przy tej okazji doświadczenie nie tylko nie pójdzie na marne, ale że wyewoluuje niebawem w coś jeszcze bardziej angażującego fabularnie, co zupełnie przy okazji może być również męsko-męskim romansem, niemniej nie będzie się kurczowo trzymać narzuconych przez magazyn ram. A skoro zdołaliśmy przejść olbrzymią drogę od spiczaście trójkątnych podbródków i dłoni gabarytów łopat do eleganckich mężczyzn, których żadna wysokoprofilowa kancelaria prawna absolutnie by się nie powstydziła, to dopracowanie scenariusza nie wydaje się już wcale tak strasznym wyzwaniem.

Jak przystało na prawdziwych profesjonalistów, wrogość należy okazywać wyłącznie za pomocą zabójczo precyzyjnej synchonizacji gestów

Jestem zatem bardziej niż zachwycona, że Kluski z Dango zdecydowały się wraz z Mamitą zafundować nam tak potężną dawkę przystojnych panów w garniturach, którzy nie tylko w relacjach biznesowych, ale też tych czysto uczuciowych zaprezentowali klasę godną prawdziwych dżentelmenów. Szkoda jedynie, że nie pokazano nam, jak bohaterowie radzą sobie w nowo otwartym zakładzie, ale upatruję w tym znaku, że autorka celowo pozostawiła nieznacznie uchyloną furtkę, aby za jakiś czas móc wrócić do tego świata przedstawionego i mieć już gotowy punkt wyjścia pod kontynuację perypetii Ubukiego oraz Theo. Patrząc na to, że coraz więcej autorek rozbudowuje jednotomówki o kolejne części, wcale bym się nie zdziwiła na taką ewentualność - wszak ostatnio ciągu dalszego doczekały się Staromodna babeczka, Odważ się kochać czy OMG! Mój kumpel z gry online okazał się moim potwornym szefem!!!, a w bliższej niż dalszej przyszłości czeka nas jeszcze m.in. nowe Pod przykrywką oraz Przy wspólnym stole. I nawet jeśli czuję delikatny niedosyt, to jest to uczucie z gatunku tych całkiem pozytywnych, bo nieokupionych zmęczeniem po przesadzonej dramie czy innych niezgrabnych fabularnych fikołkach. Jeśli i wy chcecie poczuć coś podobnego, a przy okazji napatrzeć się na szykownych przystojniaków w kwiecie wieku - te dwa tomy będą stanowić lekturę absolutnie obowiązkową.

Oj chciałabym, żeby ktoś kiedyś łypnął na mnie w taki sposób, w jaki bohaterowie Zakładu krawieckiego Ginmokusei patrzą z okładek na siebie nawzajem...

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Dango.

Prześlij komentarz

0 Komentarze