Zakochana po uszy menażeria - recenzja mangi Lion Hearts (jednotomówka)

Ori Mita jest autorką bliską sercom nie tylko licznego grona fanów, którzy uwielbiają zaczytywać się w ciepłych, obyczajowych, pozbawionych sprośnych dwuznaczności romansach, ale także samych włodarzy wydawnictwa Dango. Pewnie nie wszyscy o tym pamiętają, ale jednotomowe Yamada i chłopak było trzecim wydanym przez Kluski tytułem, natomiast Przy wspólnym stole - zaledwie ósmym w ich skromnym i jeszcze mocno monotematycznym portfolio. Nie byłoby zatem dużą przesadą napisać, że to od sprzedaży tych właśnie BLek firma w sporej mierze zawdzięcza nie tylko swoje przetrwanie i możliwość dumnego stanięcia w jednym szeregu z pozostałymi wielkimi graczami na polskim rynku mang, ale nawet sięgania po dużo bardziej wymagające licencyjnie serie jak Beztroski kemping, Czarne chmury w moim sercu czy Dead Mount Death Play. Nic też dziwnego, że po 6 i pół rocznej przerwie (!) Dango zapragnęło wrócić do swoich wydawniczych korzeni i jako dojrzała, sprężysta słodka buła skrywająca swą prawdziwą tożsamość za maską imprintu mochiko wypuścić kolejną pracę tej autorki. Wybór naturalnie musiał paść na Lion Hearts, które są pierwszym... a zarazem jedynym poza one-shotami dziełem, które mangaczka stworzyła od 2016 roku - czyli od momentu, gdy w Japonii swoją premierę miało wspomniane już wcześniej Przy wspólnym stole.


Tytuł: Lion Hearts
Tytuł oryginalny: Lion Hearts
Autor: Ori Mita
Ilość tomów: 1
Gatunek: dramat, romans, boys love
Wydawnictwo: Dango
Format: 182 x 128 mm (bez obwoluty, ze skrzydełkami)

Leo i Shishimaru (nazywany pieszczotliwie Shi) znają się od dzieciństwa. Choć na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że są dwójką niezwykle zżytych przyjaciół, łącząca ich znajomość od najdawniejszych lat sięgała nieco głębiej niż tylko standardowe kumplostwo. Nim jednak dziecięce obietnice o wspólnym pójściu do ołtarza rozwiną się w coś więcej, mama Shishimaru karci syna, że tego typu wyjątkowym uczuciem wolno mu obdarzać wyłącznie dziewczynki. Sprawia to, że chłopcy nieznacznie się od siebie dystansują, udając, że mylnie odczytali łączącą ich więź jako miłość. W liceum Shishimaru boleśnie uświadamia sobie, że mimo upływu czasu absolutnie nic się nie zmieniło w jego podejściu do Leo i że jest on jedyną osobą, o której kiedykolwiek myślał w ten bardzo specyficzny sposób. Na dodatek wydaje mu się, że Leo również lubi spędzać z nim czas... przynajmniej do momentu, aż nadchodzi festiwal kulturalny w szkole Leo, a ten na dwa tygodnie odwołuje ich wspólne spotkania po szkole, zasłaniając się koniecznością przygotowania wystawy w ramach uczęszczanego kursu plastycznego. Zdarza się jednak, że Shishimaru przypadkiem widzi na mieście swojego "przyjaciela" idącego pod rękę z jakąś drobną, uroczą dziewczyną. Czy oznacza to, że był jedynym, który nie potrafił zapomnieć o przeszłości? Jedynym, który przez cały ten czas ukrywał przed światem swoje prawdziwe uczucia? I jedynym, który mimo wszystko kurczowo trzymał się nadziei?

Miały być dumne lwy, a wyszły jak zwykle urocze misie-pysie

Gdyby za każdą BLkę opowiadającą o związku dwóch chłopaków, których imiona nawiązują do angielskiego bądź japońskiego słowa oznaczającego "lwa", dostawałabym złotówkę... to miałabym całe dwa złote, a to już wcale potężne hajsiwo, żeby kupić sobie kokosową Princessę. A z dwojga złego lepiej mieć Princessę niż jej nie mieć. Ale do meritum. Myślałam, że kto jak kto, ale Ori Mita jako doświadczona orędowniczka fluffu będzie potrafiła obudować oklepany motyw nastoletniej miłości w taki sposób, aby człowiek w ogóle się nie zastanawiał nad fabułą, tylko chłonął uczucia każdym dostępnym otworem ciała. I do pewnego stopnia faktycznie tak się dzieje. Mimo solidnej objętości, Lion Hearts jest narracją w znacznej mierze pozbawioną obszernych monologów czy długich wymian zdań, a mimo to proste, urocze rysunki w zupełności wystarczają do zbudowania czasem-urokliwej-a-czasem-melancholijnej atmosfery. Dodatkowo warto pochwalić, że autorka nie traktuje historii jako wygodnej wymówki do tego, aby bohaterowie mogli wylądować wspólnie w łóżku i beztrosko sobie poświntuszyć. Patrząc na to, jak wiele lat przyszło im zaakceptowanie własnych uczuć, a następnie zwierzenie się z nich drugiej połówce, byłoby sporym nietaktem, gdyby od tego momentu postanowili speedrunować swój związek. Z tego powodu po Lion Hearts spokojnie mogą sięgnąć nawet młodsi czytelnicy i czytelniczki, którzy mają ochotę powzruszać się przy jakimś nienachalnym romansie.

Miłość miłością, ale zwycięstwo musi być po naszej stronie!

Nie jest to jednak lektura bez wad. Mówiąc szczerze, po Yamadzie i chłopaku oraz Przy wspólnym stole czuję się trochę zawiedziona, jak bardzo powtarzalne okazały się elementy składowe budujące fabułę Lion Hearts. Próba zagłuszenia własnych uczuć - jest. Wyciąganie pochopnych wniosków, że ukochana osoba umawia się z kimś innym ("co gorsza" z przedstawicielką przeciwnej płci) - jest. Boczenie się, zamiast wzięcia tyłka w troki i porozmawiania z wybrankiem serca o tejże sytuacji - jest. Porzucenie sympatii bez słowa wyjaśnienia, ponieważ usłyszało się homofobiczne komentarze kogoś z najbliższego otoczenia - jest. No normalnie cały instruktaż początkującego dramiarza został tu przykładnie odbębniony. Może nie byłabym aż tak niepocieszona, gdyby wśród stosowanych mimochodem klisz pojawiały się również pozytywne zwroty akcji, ale z jakiegoś względu autorka powzięła sobie za punkt honoru sięganie niemal wyłącznie po te średnio fortunne. Niemal, bo do miłych akcentów można w sumie zaliczyć fakt, że zaskakująco sporo drugoplanowych postaci tworzy homoseksualne związki... choć i w tej pochwale kryje się drobna pułapka. W mojej ocenie obie z dwóch zaprezentowanych w tle par wydały się nie tylko sporo ciekawsze od relacji Leo i Shishimaru, ale wykazywały także dużo więcej potencjału do stworzenia oryginalnej, poruszającej opowieści.

No i uj (świąteczne) bombki strzelił...
 
Wtórności przedstawianej opowieści nie powinien odczuć ten, dla kogo Lion Hearts będzie jedną z pierwszych BLek, z którymi w ogóle się zapozna. Znów w sytuacji, gdyby miała to być pozycja zasilająca biblioteczkę osoby, która siedzi w tym gatunku więcej niż jakieś 15-20 tytułów, powinna ona przygotować się, że nie jest to poziom wdzięcznej puchatości, do którego autorka zdołała nas już przyzwyczaić. Mimo to i tak cieszę się z powrotu Ori Mity na nasz rynek, zwłaszcza w perspektywie doniesień, że w 2023 roku powróciła ona do uniwersum Przy wspólnym stole i zaczęła tworzyć pełnoprawną dokładkę pełnoprawny sequel. Jeśli zatem wydanie Lion Hearts miałoby pomóc Kluskom na powrót przetrzeć pewne szlaki, by móc wystarać się w niedalekiej przyszłości o kontynuację sympatycznych perypetii Yutaki, Minoru i małego Tane... cena zaopatrzenia się w tę jednotomówkę nie wydaje się już wcale taka wysoka.

Matka roku to to może nie jest, ale ma chociaż zacny gust do aktorów

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Dango.

Prześlij komentarz

0 Komentarze