Przez wiele lat urywane po jednym lub dwóch sezonach anime były solą w oku zachodniego fandomu. Pół biedy, jeśli były kiepskie, gdyż wtedy kwitowano je stwierdzeniem, że służą jedynie za tanią reklamę i właściwie to kij z nimi. Jeśli jednak fabuła plasowała się powyżej przeciętnej, widzowie wpadali w odmęty rozpaczy, po czym dołączali do kółka wzajemnego wyparcia pod wezwaniem 2. sezonu No Game No Life. Aktualnie jednak takie porzucanie anime nie wzbudza już tyle kontrowersji co wcześniej, gdyż rynek mang rozrósł się na tyle, aby każdy ciepło przyjęty przez widzów tytuł mógł w niedługim czasie stać się analogicznie rozchwytywaną przez czytelników serią. Taki los spotkał m.in. Shadows House autorstwa duetu twórców kryjących się pod pseudonimem somato. 1. sezon anime produkowanego przez studio CloverWorks wywołał w fandomie dzikie poruszenie, a na fali sukcesu zapowiedziano kontynuację, która (w mojej niepopartej niczym szczególnym opinii) ze względu na pewną mało fortunną zmianę w fabule nie zdołała już podtrzymać pierwotnego hype'u. W efekcie choć zebrało się już wystarczająco dużo materiału źródłowego, żeby animatorzy zrealizowali kolejny pełny sezon, nie widać, aby ktokolwiek palił się do ogłaszania nowej części. Na szczęście polskim fanom jest pod tym względem absolutnie wszystko jedno, gdyż za sprawą wydawnictwa Waneko możemy zapoznawać się z oryginalnym medium niemal równolegle z Japończykami.

Tytuł: Shadows House
Tytuł oryginalny: Shadows House
Autor: somato
Ilość tomów: 14+
Gatunek: seinen, horror, dramat, tajemnica, supernatural, okruchy życia
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)
Aby plan obalenia rządów rodu Shadow zakończył się sukcesem, Kate i Emilico wraz z rówieśnikami nie tylko udaremniają kolejną z rzędu próbę podania żywym lalkom sadzowej kawy, ale postanawiają także zyskać potężnych sojuszników w postaci Odznaczonych. Mimo wyraźnego złagodzenia efektów prania mózgów nie będzie to jednak zadanie proste, ponieważ starsi rocznikowo arystokraci mają się mocno na baczności, zakładając (częściowo całkiem słusznie), że knujący w kuluarach Edward pragnie pozbawić ich pozycji. Niestety dla zdradzieckiego dorosłego na bieda-Wolverine'a czesanego, będzie on musiał tymczasowo powściągnąć swoje maniakalne zapędy odszukania wśród młodzieży elementu wywrotowego, gdyż dostaje zlecenie wykonania sprawunków poza posiadłością, co wymaga opuszczenia głównej siedziby Shadow na całe kilka dni. Jako zastępcę na pozycji zarządcy budynku dla dzieci mianuje on Lewisa, czyli pierwszego dorosłego, który z powodzeniem przeszedł proces zjednoczenia pod kuratelą Edwarda. Tymczasem nieświadoma zakulisowych roszad Kate postanawia, że zyskiwaniem poparcia kolegów zajmą się indywidualnie - ona zabierze się za urabianie Olivera, Patrick ma za zadanie zbliżyć się do Barbary, John weźmie w obroty Susannę, natomiast Louise będzie się dalej przypodobywać Benjaminowi.
 |
Reprezentacja panów wreszcie została doceniona i uhonorowana masą miejsca na obwolutach
|
Ciężko było oczekiwać, że rozdziały następujące zaraz po rewelacjach zaprezentowanych w woluminie 9. i 10. będą eksplodować od równie potężnych plottwistów i faktycznie - historia płynnie wróciła na znane już tory skupiające się na żmudnych przygotowywaniach do wielkiej rebelii. Ale nie ma w takiej zmianie atmosfery nic złego, zwłaszcza jeśli ktoś ma miłe skojarzenia z 5. częścią cyklu o Harrym Potterze i organizowaniem przez tamtejszych bohaterów spotkań Gwardii Dumbledore'a. A chociaż wciąż skrywa się przed nami wiele kluczowych tajemnic świata przedstawionego (na czele z pytaniem "kim, do biurwy nędzy, jest ten cały pan Dziadek i o kiego grzyba mu właściwie chodzi?"), to wcale nie znaczy, że bywa nudno. Po tym, jak udało się nieco rozluźnić okowy systemu, Kate & company raźno działają, aby w końcu zyskać pełnoprawnych sprzymierzeńców, którzy pozwolą choć częściowo wyrównać szale w razie bezpośredniej walki z dorosłymi. No, a przynajmniej nie będą w niej aktywnie przeszkadzać. Próba wkradnięcia się w łaski wydaje się jednak na tyle skomplikowaną materią, ponieważ nie chodzi wyłącznie o zdobycie zaufania mało kooperatywnych Odznaczonych, ale i o poradzenie sobie z innymi dzieciakami, które albo same pragną, by sempajowie je zauważyły, albo perfidnie działają na niekorzyść starszaków, chcąc wykorzystać wywołany chaos, aby zastąpić ich na kierowniczych stołkach. A stąd już prosta droga do tego, aby w czasach george-r-r-martinowej posuchy móc cieszyć się mangową Grą o tron w domu.
 |
Rzadko, bo rzadko, ale seria lubi brać czytelników z zaskoczenia, by przypomnieć im, że tag horrorowy nie został tu użyty na wyrost...
|
Podczas trwania wspomnianej operacji możemy jednak podziwiać nie tylko zaradność i bezwarunkową empatię młodego narybku rodu Shadow. O dziwo także nielubiani do tej pory Odznaczeni zaczęli zyskiwać w naszych oczach nie tylko na pozytywnych przymiotach, ale i na głębi. Weźmy choćby za przykład takiego Benjamina i Bena. Kiedy pierwszy raz zostali zaprezentowani na kartach mangi, można było odnieść wrażenie, że są oni absolutnie nieprzejednanymi, mało skomplikowanymi osiłkami, którzy spacyfikują każdego, na kogo jakimś cudem nie zadziałają bardziej wyrafinowane sztuczki Susanny lub nie odstraszy skondensowany gniew Barbie. Z czasem wychodzi jednak na jaw, że nie zawsze były z nich takie postawne byczki, a nabranie masy mięśniowej i pasywno-agresywnej postawy wynika z chęci godnego zastąpienia poprzedniego duetu przywódców domu dla dzieci, która to próba gdzieś się po drodze niechcący wykorpytnęła. W głębi ich serc wciąż tli się jednak ogromna wrażliwość, którą jako jedyna była w stanie dostrzec... Louise. Tak, ta sama Louise, która jeszcze chwilę temu odpowiadała za ustalenie (a potem regularne podbijanie) górnych wartości na skali zadufania. Cóż, najwyraźniej w twierdzeniu "minus i minus dają plus" musi kryć się jakaś słuszność, skoro obie pary okazały się mieć na siebie nawzajem tak zbawienny wpływ - próżna do tej pory panienka zaczęła traktować swoje oblicze jako wartościową towarzyszkę, a nie bezwolne narzędzie, natomiast Benjamin i Ben postanowili ruszyć po wyboistej ścieżce stosowania w kontaktach międzyludzkich werbalnej komunikacji.
 |
Za taki achievement można co najwyżej dostać platyn...ową tacą po głowie
|
Za co warto jeszcze docenić duet autorów, to umiejętność zagospodarowania postaci tła, których zaraz po debiucie Kate i Emilico pojawiło się w fabule zastraszające multum. O ile tacy Odznaczeni, Maryrose, Sarah, Douglas czy bliźniaczki całkiem szybko znaleźli swoje miejsce w hierarchii, tak członkowie grupy badawczej i ratunkowej, nie mówiąc już o tabunie dzieciaków bez większego ładu i składu snujących się po posiadłości... aż chciałoby się zapytać, jak niskie standardy przechodzenia debiutu musiały panować przed objęciem stanowiska przez Edwarda, że zdecydowano się zaakceptować tak mdłe jednostki (nie żebym chwaliła skurczysyna). Czasem w pamięć mogła zapaść jakaś mniej tuzinkowa fryzura albo kojarzące się z innym uniwersum imię, ale odniosłam bardziej wrażenie, jakby większość obsady miała posłużyć li i wyłącznie jako mięso armatnie na wypadek faktycznego starcia między pragnącymi wolności dziećmi a dorosłymi członkami rodu posłusznymi woli Dziadka. Nowe tomy przyniosły w tym względzie istotny przełom, ponieważ między młodymi arystokratami dochodzi do znacznego rozłamu i utworzenia wielu drobnych frakcji, których poczynania znacznie łatwiej się śledzi mimo skupienia większości świateł reflektorów na paczkę głównych bohaterów. Mamy ziomków podziwiających sadzową moc Johna, mamy świeżo powołaną do życia grupę strzegącą obyczajności, mamy osoby oskarżone o napaść na nieuzdolnionych Shadow... I jasne, znaczna większość postaci dalej funkcjonuje przede wszystkim jako podmioty zbiorowe, niemniej sporo z nich wreszcie miała okazję się odezwać, zaprezentować specjalną zdolność czy nawet obrać konkretne stanowisko w walce Kate i spółki przeciwko panującemu rygorowi.
 |
Antagonista też człowiek, swoje się wyspać musi
|
Nawiązując jeszcze na sam koniec do poruszonej na wstępie kwestii ignorowania, czy anime otrzyma kolejny sezon, skoro manga zazwyczaj jest już pod ręką... niestety za tą nadzwyczajną gorliwością rodzimych wydawnictw kryje się jedna drobna pułapka. A mianowicie jak wcześniej ważnym kryterium doboru tytułów był fakt, czy są one zakończone (albo chociaż wyraźnie zmierzają ku finiszowi), tak aktualnie dobrze zapowiadające się serie często są zaklepywane jeszcze zanim porządnie się rozkręcą. Z Shadows House jest podobnie. Po dogonieniu mangi na tyle, że polskie wydanie znajduje się zaledwie tom za japońskim, mogę z pełną stanowczością stwierdzić, że nie widzę rychłego finału sagi rodu Shadow. Przed nami dopiero konkretna konfrontacja z Odznaczonymi, a gdzie jeszcze mamy knującego tuż za ścianą Edwarda, stojących od niego wyżej w hierarchii arystokratów z drugiego piętra czy wreszcie samego pana Dziadka? No więc właśnie. Dlatego jeśli chcecie zainwestować czas i środki w ten tytuł - a w mojej opinii oba dostępne w Polsce dzieła somato absolutnie są tego warte - dobrze byłoby uwzględnić w otrzymywanym kieszonkowym/prowadzonym budżecie, że z dużym prawdopodobieństwem będzie to przygoda na plus minus 20 tomów.
A czy taka długość serii będzie argument za, czy przeciw inwestycji, to już pozostawię do swobodnej interpretacji...
 |
Tomik atestowany przez samego Johna i jego mocarną piąchę!
|
Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu
Waneko.
0 Komentarze