Jeśli znudziły wam się romansidła, które rozpoczynają się w momencie, kiedy jedna lub
obie strony uczuciowego konfliktu uświadamiają sobie, że coś się w nich zmieniło, że kokoro zaczęło dziwnie szybko bić, a wzrok jakoś tak sam z siebie szuka twarzy miłej
osoby... to co powiecie na mangę, która popisowo zrywa z tym utartym schematem, po czym wrzuca czytelników na głęboką wodę i przedstawia im dorosłych bohaterów będących ze sobą w związku od łohohohoho i jeszcze troszku lat? Czy da się z czegoś takiego ukręcić interesującą i nie trącącą naciąganymi dramami historię? Jak widać na przykładzie Radości zwykłych dni autorstwa Pariko London - jak najbardziej można. Wszak BLki nie muszą wcale opowiadać o miłości dopiero co rozgorzałej i w gruncie rzeczy mocno szczeniackiej, bo równie dobrze mogą traktować o uczuciach, które pod wpływem mżawki rutyny zaczynają przygasać, a które trzeba na nowo rozpalić, dorzucając do nich chrust zaangażowania. O, to jest dopiero ciekawy koncept do rozwijania! No bo jakże tu dokonać tej trudnej sztuki rozkochania na nowo, skoro człowiekowi już nic się w życiu nie chce, w tym i wspinać się na wyżyny romantycznej elokwencji?
Tytuł: Radość zwykłych dni
Tytuł oryginalny: Nichijou Climax
Autor: Pariko London
Ilość tomów: 1
(z serii Jednotomówek Waneko)
Gatunek: yaoi, dramat, romans, komedia, okruchy życia
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)
Powiedzieć, że 32-letni Mikuriya i Kusaka znają się jak łyse konie to jak nic nie powiedzieć. Ich związek trwa w najlepsze już od 15 lat i raczej nie zanosi się na to, by cokolwiek miało się w tej kwestii zmieniać... a przynajmniej jest tak do momentu, gdy Kusaka wyskakuje niczym Filip z konopi i oznajmia, że w sumie to powinni się rozstać. Powodem nie ma być jednak znudzenie partnerem, lecz jakaś obietnica, której Mikuriya nie zdołał ponoć dotrzymać. Problem w tym, że tych obietnic przewinęło się przez półtorej dekady co niemiara, dlatego posądzany o krzywoprzysięstwo mężczyzna nie ma bladego pojęcia, w jakiej konkretnie kwestii przyszło mu zawinić. Posądzanie go o złe zamiary jest zresztą o tyle zaskakujące, gdyż Mikuriya świata poza Kusaką nie widzi, a co ważniejsze - nawet w pracy nie kryje się ze swoją orientacją oraz faktem posiadania ukochanego, którego nieustannie komplementuje ku niepocieszeniu żeńskiej części biura. Z drugiej strony Kusaka wydaje się być poważny do tego stopnia, że nakłada nawet embargo na łóżkowe aktywności! W tym tempie Mikuriyę czeka albo zgon na tle seksualnej frustracji, albo z przegrzania wytężanej na potęgę mózgownicy...
 |
W myśl zasady, że stanie nad grobem zaczyna się po trzydziestce...
|
Każda manga, która skupia się na dorosłych bohaterach, już na starcie ma u mnie sporego plusa, a jeszcze większy plus należy się
Radości zwykłych dni za jej spokojny, kameralny klimat. Należy przy tym zaznaczyć, że ta kameralność nie sprowadza się do ograniczenia obsady do dwójki głównych bohaterów, jak to niestety niektóre BLkowe jednotomówki lubią robić (i co im finalnie wychodzi bokiem). W tej historii dzieje się wręcz odwrotnie - poza Mikuriyą i Kusaką mamy okazję poznać także wychillowaną właścicielkę bloku, w którym panowie od lat wynajmują mieszkanie; kilka razy zaglądamy do pracy Mikuriyi; na trzecim planie przewijają się przez chwilę także rodzice obu mężczyzn... Niby to drobnostka, ale takie żywe tło nadaje opowieści głębi, a bohaterów i ich problemy osadza w znacznie szerszym kontekście. Dodatkowo ogromnie ujęło mnie za serce to, że Mikuriya wcale się nie kryje, że związał się z mężczyzną, dzięki czemu całe otoczenie również przeszło z tym faktem do porządku dziennego. Ach, no i jest jeszcze kwestia rozwiązania konfliktu między głównymi bohaterami, która z punktu widzenia konstrukcji fabuły może się wydawać dalece niesatysfakcjonująca... jednak po zastanowieniu jest ona aż nadto akuratna pod względem tego, jak zazwyczaj wygląda żyćko.
 |
Za zasługi romantyczne oraz popisowy pokaz cywilnej odwagi wręczam bohaterom Order Chwalebnej BLki!
|
Niestety, nie da się powiedzieć równie miłych słów o warstwie wizualnej. Oczywiście rozumiem, że nie każda BLka ma to szczęście, aby pozwolić sobie na odcenzurowane sceny łóżkowe, niemniej nie o takie yaoi nic nie robiłam. Z jednej strony widać w tym quasi-gatunku solidny progres, ponieważ bohaterowie przestali przypominać szafy trzydrzwiowe z doczepianymi łopatami zamiast rąk, a zaczęli wyglądać jak atrakcyjni mężczyźni zginający się w dokładnie tych miejscach, w których zginać się powinni. Z drugiej odnoszę wrażenie, że japońscy wydawcy zaczęli mieć tak ostrego hyzia na punkcie ukrywania anatomicznych detali, że w roku pańskim 2022 osiągnęli szczytowy poziom absurdu, stosując gdzie tylko się da metodę "na miecz świetlny". Po pierwszym czy drugim razie można było z tego konceptu pożartować, ale kiedy przeobraził się w regularny trend, wszystkim przestało być już do śmiechu. Ani to ładne, ani - co ważniejsze! - czytelne. Jasne, może specjalną fanką pasków zasłaniających strategiczne punkty przyrodzenia nie jestem, jednak wciąż wymuszają one na autorach konieczność doskonalenia umiejętności rysowania konkretnych fallusowych kształtów. Tymczasem w Radości zwykłych dni (oraz kilku innych nowszych tytułach, które miałam okazję przeczytać na dniach) dochodzi do coraz bardziej kuriozalnych sytuacji, kiedy przez tę znamienną cenzurę nie wiadomo nawet, gdzie się znajduje ani jakim konkretnie bezbożnym celom ma służyć niewidzialna wajcha.
 |
Zresztą, nie tylko fallusy cierpią tu na niespodziewane ataki pomroczności jasnej, ale także ubrania bohaterów przedstawionych na kolorowej ilustracji rozpoczynającej tomik
|
W efekcie z Radości zwykłych dni wyszło dość mierne porno - co boli tym bardziej, ponieważ sama kreska autorki jest naprawdę zacnej jakości - za to pozostała ciekawa historia o dorosłych ludziach, których nie tylko dopadła rutyna, ale walnęły w nich też rykoszetem nierozpracowane w przeszłości problemy. Ach, no i manga należy do tego rzadko spotykanego gatunku wholesome opowieści, gdzie nie ma ani grama przemocy, wymuszeń ani gwałtów, a bohaterowie bez szemrania szanują swoje zdanie, nawet jeśli wiąże się ono z przerwaniem numerku w samym środku jego trwania. Jak zwykle jest to bezcenny powiew świeżości w natłoku BLek traktujących o niedojrzałych uczuciowo, mocno roszczeniowych licealistach... i żeby nie było! Chociaż Mikuriya też może sprawiać wrażenie takiego klasycznego, głupkowatego, niewiele różniącego się od nastolatka lekkoducha, to zaręczam, że wraz z finiszem historii wiele aspektów jego zachowania nabiera zupełnie nowego sensu. Dlatego nawet jeśli nie jest to jednotomówka ze wszech miar idealna, zdecydowanie warto dać jej szansę za jej pozytywny, lecz wciąż odpowiednio życiowy wydźwięk.
 |
No i pamiętajcie, że "nie wypada" to tylko dysk młodzieniaszkowi!
|
Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu
Waneko.
0 Komentarze