W dobie niekwestionowanego piku rywalizacji między wydawnictwami i wypuszczania kolejnych mang z animowanymi adaptacjami, serie "anonimowe" wydają się powiewem świeżego powietrza, zwłaszcza jeśli chcemy się czymś zaskoczyć zamiast być zalewanym przez opinie ludzi, którzy są dozgonnymi fanami danej marki. Jasne, bycie częścią dużego, zaangażowanego w dyskusje fandomu to naprawdę świetna zabawa, ale satysfakcja z odkrywania czegoś dobrego, a zarazem niszowego... nie da się tego uczucia podrobić. No i choć raz można odpuścić sobie pompowanie balonika z oczekiwaniami i po prostu chłonąć historię z całym dobrodziejstwem jej inwentarza. Obok Zapachu miłości czy Kasane na miano takiej intrygującej nowości zasługuje z pewnością Piekło bez kwiatów, które na naszym rynku ma jeszcze o tyle trudniej, bo w przeciwieństwie do wcześniej wymienionych tytułów jest bardzo świeże i wciąż powstaje. A szkoda, że manga ta trochę umyka ludziom z radaru, bo poza smukłymi przystojniakami ma w sobie coś, co odbiorcom każdej płci powinno mocno przypaść do gustu - a są nią ciężkie, krwawe, zmuszające szare komóreczki do działania intrygi.
Tytuł: Piekło bez kwiatów
Tytuł oryginalny: Jigoku Kurayami Hana mo Naki
Autor: Yoru Michio (scenariusz), Ruka Todo (ilustracje)
Ilość tomów: 5+
Gatunek: horror, tajemnica, psychologiczne, moce nadprzyrodzone
Wydawnictwo: Dango
Format: 182 x 128 mm (bez obwoluty, ze skrzydełkami)
Nad wysepkę, na którą Shiroshi i Seiji zostali wezwani, nadciąga cyklon, który uniemożliwia podróż w którąkolwiek stronę. Z tego powodu demoniczny konsultant oraz jego ludzki pomagier - podobnie jak kilku innych mniej lub bardziej spodziewanych gości - muszą spędzić noc w hotelu Isola Bella, gdzie ma dojść do poćwiartowania ludzkiego ciała. Jako że nie zostało sprecyzowane, kto miałby się stać ofiarą tej tragedii, Seiji stara się mieć na baczność, aby nie trafiło na kogoś o jego poziomie pecha. Nie wszystko idzie jednak tak jak by sobie tego życzył, a gdy wędruje przez pogrążoną w mroku posiadłość, niechcący zamiast do sali przyjęć dociera do biblioteki, w której wisi osławione "zwierciadło wieszczące śmierć". I chociaż za dnia pomieszczenie to wydawało się całkowicie niewinne, w mdłym świetle latarki Seiji dokonuje przerażającego odkrycia, a mianowicie zauważa pozbawione głowy zwłoki, które sądząc po przebraniu należą do... samego pana posiadłości! Młody mężczyzna w te pędy wraca do Shiroshiego i opowiada mu o całym zajściu, a gdy wracają na miejsce zbrodni, okazuje się, że miejsce może i wciąż jest, ale za to po zbrodni nie ma najmniejszego śladu. Czy zranione oko Seijiego, które do tej pory pozwalało mu widzieć ukryte w ludziach monstra, zaczęło go nagle zawodzić? I czy oznacza to, że bezpowrotnie straci prawo do bycia pomocnikiem Shiroshiego, a jego miejsce zajmie mający ogromną chrapkę na to stanowisko Aka?
 |
Często do przedpłat dorzucany jest jakiś dodatek, w przypływie hojności takie gratisy mogą być dwa, ale chyba nic nie pobije Klusków, którzy od tak sobie dają do tomiku aż trzy przepiękne karty
|
O ile pierwszy arc nie wydawał się kryminałem czystej wody, tak podczas lektury arcu Wyspy Żywych Lalek można czerpać pełnoprawną przyjemność z samodzielnego rozgryzania tajemnicy. Byłam naprawdę mocno zaskoczona, ile subtelnych, a przy tym jednoznacznych wskazówek udało się tu zawrzeć, czy to w kwestii pierwszego odnalezionego trupa, czy też drugiego. Jasne, bez dedukcji Shiroshiego (oraz drobnej pomocy Seijiego) nie powstałaby z tego tak spójna narracja działań zbrodniarza, natomiast wciąż można było bez pudła wskazać, kto stał za zagadką morderstwa w zamkniętym pokoju. Jako ogromna fanka
Umineko oraz zapalona czytelniczka powieści Agathy Christie (ach te piękne czasy, kiedy można było dorwać książki za dychę), morderstwa w zamkniętych pokojach to moja mała kryminalna słabość. Oczywiście to nie tak, że umiem w lot przejrzeć tego typu zagadki, ale cenię sobie ten motyw za to, że wymaga od autora nie lada bystrości umysłu, aby coś takiego zaplanować, a potem jeszcze sprzedać bez wzbudzania natychmiastowych podejrzeń. A tu się to z pewnością udało. Podczas lektury polecam mimo wszystko wytężyć wzrok i zwracać uwagę nawet na znajdujące się w tle detale, bo nic nie daje takiej radochy jak własnoręcznie (własnoocznie?) zdobyta poszlaka.
 |
Mam dziwne wrażenie, że Aka idealnie pasuje do panującego obecnie kanonu zołzowatych, knypkowatych crushy...
|
Ten tom był tak naładowany konkretną akcją, że właściwie mało co dowiadujemy się o którejkolwiek z postaci - czy to ekipy demonicznych "detektywów", czy to ludzi zamieszanych bezpośrednio w sprawę ćwiartowanka. Wyjątek stanowi zamieszczona na końcu tomiku historia poboczna stanowiąca swego rodzaju prequel do wydarzeń przedstawionych w głównym trzonie Piekła bez kwiatów. W teorii dotyczy ona Seijiego, ale de facto jest opowiadana z punktu widzenia Inokoshiego, czyli nieżyjącego już kumpla, który uwikłał go w spłatę olbrzymiego długu, co doprowadziło uciekającego Seijiego do pojawienia się u Shiroshiego. Kiedy to Seiji opowiadał o swojej znajomości z Inokoshim, miało się wrażenie, że ogólnie był on dobrym ziomkiem, dopóki życia nie zniszczyła mu praca w - jak to pięknie przełożono na polski - patokorporacji. I jasne, przy tych japońskich polskie korpo wyglądają jak istna kariera marzeń, jednak wbrew myśleniu Seijiego to nie ta sytuacja pociągnęła Inokoshiego na dno bycia człowiekiem. Zaczęło się to już w liceum. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to Seiji miał tam ostro przerypane, zwłaszcza że musiał codziennie uciekać przed goniącym go delikwentem ze starszego rocznika. W rzeczywistości jednak jego niewymuszona prostolinijność spowodowała, że nikt nie umiał się na niego tak szczerze gniewać... poza samym Inokoshim, który obrał ścieżkę bycia tchórzliwym przytakiwaczem, a przez to ogromnie zazdrościł kumplowi szacunku, jaki gdzieś tam mimowolnie wzbudzał. Nawet jeśli ten dodatek niewiele zmienia w rozkładzie sił właściwej historii, to ciekawie było na to spojrzeć w kontekście późniejszego (wcześniejszego?) grzechu Seijiego.
 |
| I tęskniąc sobie zadaję pytanie: czy to jest przyjaźń, czy jednak... szkalowanie? |
To już 4. tom serii i od 4 tomów absolutnie mnie ona nie zawodzi. Co prawda nie umiem podejść obiektywnie do wielu innych tytułów, które przed lekturą poznałam w formie animowanej adaptacji, jednak na tle dostępnych w Polsce mang, Piekło bez kwiatów jest chyba najlepszym kryminałem w pełnym tego gatunku znaczeniu. Z całym szacunkiem do wszelkiego rodzaju serii w stylu Moriarty'ego, Sherlocka czy nawet (pewnie tym przykładem ściągnę na siebie gniew połowy Internetu) Monstera, ale to nie są rzeczy, przy których czytelnik jest w stanie wydedukować choćby ułamek rozwiązania zagadki. Nie zrozumcie mnie też źle - to świetne opowieści czy nawet swego rodzaju dekonstrukcje, ale uważam, że nie traktują one odbiorcy jako równoważnego uczestnika zabawy, a jedynie prezentują mu gotowe plottwisty. Niestety, pod jednym względem zawiodłam się na 4. tomie, a mianowicie... wcale nie doszło tu do całkowitego rozwikłania morderstwa na Wyspie Żywych Lalek! Uch, no to mam za swoje - w końcu sama niepotrzebnie się wkręciłam, że każda większa sprawa powinna zamknąć się w dwóch tomach, ale chociaż tyle dobrego, że tom 5. już w Japonii wyszedł. Wystarczy tylko poczekać do czerwca, aż zgodnie z zapowiedzią wydawnictwa Dango pojawi się on także w Polsce, i będzie można dalej zachwycać się tą perłą w papierowej formie.
 |
A nie mówiłam? Toż to totalnie horror i pożoga!
|
Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu
Dango.
0 Komentarze