W tym świecie Kopernik na pewno byłaby kobietą - recenzja mangi Murcielago (tomy 6-10)

Wiem, że krwawych akcyjniaków na polskim rynku mangowym nie brakuje, choć większość z nich skupia się raczej na bohaterach, których wiek zamarł na magicznej granicy 15-16 lat. A że stara już ze mnie kobyłka, to jakoś tak podświadomie czuję większą więź z postaciami, które wszelkie etapy edukacji mają już daaaawno za sobą. I dlatego bardzo mnie cieszy, że powoli - bo powoli - ale jednak regularnie pojawiają się kolejne tomy Murcielago, w którym to każda potwora znajdzie swojego amatora. Dosłownie i w przenośni. W asortymencie nie zabraknie niczego i nikogo, od wrestlingowych szych przez wyuzdane piękności po zupełnie nielegalne loli. Ekipa bohaterek przyrasta bowiem wprost proporcjonalnie do ścielącego się pod ich butami truchła i aż dziw, że w świecie przedstawionym wciąż żyją jacyś panowie, skoro regularnie wykazują się rażącą niekompetencją (a nawet jeśli nie, to i tak okazują się pantoflarzami kierowanymi przez bardziej ogarnięte babeczki). Ot, widocznie sobie zasłużyli za te lata kulturowej niesprawiedliwości.


Tytuł: Murcielago
Tytuł oryginalny: Murcielago
Autor: Kana Yoshimura
Ilość tomów: 17+
Gatunek: seinen, akcja, dramat, komedia, yuri
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)

Tym razem wkroczymy do Prywatnej Akademii Marimo, do której przenosi się przygarnięta przez Kuroko kilkuletnia Rinko, córka niesławnego Kolektora Skór. Szczęśliwie dziewczynce szybko udaje się zaaklimatyzować w nowej klasie, a nawet zyskuje szacunek w oczach koleżanek dzięki wyczynom na zajęciach wf-u. Spokój nie trwa jednak długo, ponieważ na jednej z przerw dochodzi do sporych rozmiarów eksplozji. Jak na zawołanie na miejscu zjawia się wysłana przez policję Kuroko (która akurat przypadkiem kręciła się w pobliżu, ponieważ chciała sprawdzić, jak Rinko radzi sobie pierwszego dnia w szkole). Z przemówienia Koumori dowiadujemy się, że tuż po ataku policja dostała telefon, w którym tajemniczy zamachowiec przyznał się do czynu i nakazał wszystkim uczniom pozostać na terenie Akademii. Kto za to odpowiada i czego tak konkretnie chce? Kuroko zdaje się mieć już jakiś plan działania, ponieważ zachęca wszystkich zgromadzonych na auli uczniów i nauczycieli do tego, żeby w razie posiadania nawet błahych informacji zgłosili się do pokoju pielęgniarki, w którym "pani policjantka" zamierza urzędować. I faktycznie - na konkrety nie trzeba długo czekać...

Najlepsza składanka haremowa, część II

W sumie doszłam do wniosku, że bardziej niż DOGSy czy inne Gangsty, Murcielago przypomina mi Akame ga Kill! - bo zabijanie zabijaniem, brutalność brutalnością, ale są momenty, kiedy akcja stąpa po cienkiej linii znanej powszechnie jako gore. Oczywiście wcale nie jest mi żal postaci, jeśli w grę wchodzą mniejsze lub większe opryszki z półświatka, ale odczuwam dziwny dyskomfort, gdy pokazuje mi się dosadne gwałty lub znęcanie się nad zupełnie niewinnymi ofiarami. Nie zdarza się to na szczęście często - w poprzedniej piątce tomów emocjonalnie podeszłam do zabójcy małych dziewczynek, natomiast w tym pakiecie nie do końca spodobał mi się sposób rozwiązania sprawy z 6 tomu. Wiem jednak, że te negatywne emocje są wywoływane jak najbardziej celowo, tak samo jak w Akame ga Kill! często odczuwało się rozpacz, gdy dobre postacie były brutalnie mordowane... i nie tylko (tak, mam okropną traumę po pewnym grubym klaunie). Było nie było, mamy do czynienia w najlepszym razie z antybohaterami, którzy czasem wykazują się profesjonalizmem, a czasami pozwalają sobie na odrobinkę niezdrowej swobody, nie przejmując się, że przy okazji zginą jacyś cywile.

Odkażanie ważna rzecz, dlatego warto odkażać - stópki wytrawnym alkoholem...

Już dotychczasowo przedstawiona gromadka bohaterek była naprawdę barwna i zaprawiona w boju, ale akcja wcale nie zwalnia tempa, dzięki czemu do zespołu konsultacyjnego Kuroko dołączają kolejne specjalistki w swoim morderczym fachu. Po pierwsze warto wspomnieć o Urarze, czyli olbrzymiej barmance, która okazjonalnie bierze również udział w nielegalnych walkach zapaśników. Jej postura, pełne optymizmu podejście i sympatyczna twarz od razu przywodzi na myśl Noi z Doroheroro - może nie jest to ta klasa olśniewającego piękna, ale mimo pokaźnego zestawu mięśni ozdobionych licznymi bliznami Urara wydaje się wcale niebrzydką babeczką. A nawet jakby była brzydka, to jej urocze miny i swoisty kodeks moralny czynią z niej naprawdę fajną postać drugiego planu. Można? Jasne, że można! Inną bohaterką wspomagającą Kuroko zza kulis jest Minako. W tym przypadku mam nieco bardziej mieszane uczucia, bo i charakter licealistki jest znacznie mocniej zwichrowany. Niby taka Kuroko święta nie jest za grosz i spokojnie ma na sumieniu już tysiące ofiar, ale jej relacje z kobietami mają w sobie ten pierwiastek normalności, dbania o to, żeby łóżkowej partnerce było przyjemnie zarówno fizycznie, jak i psychicznie. W przypadku Minako mamy jednak do czynienia z  przykładem syndromu sztokholmskiego z godnym tej serii twistem. Rozumiem, że idealnie pasuje do całej konwencji, natomiast mojego serca nie zdobyła.

E.T. phone home...!

Na szczęście dla równowagi w dalszych tomach tworzy się intrygująca relacja między małą Rinką a "przygarniętą" po jednej z misji młodą kobietą, niejaką Aiko. Ich znajomość rozpoczęła się od pojedynku na śmierć i życie, ale że żadna ze stron nie czuła tak naprawdę potrzeby zabijania tej drugiej, dlatego przy nadarzającej się okazji (oraz zgrabnym zaszachowaniu przeciwniczki) doszło do rozejmu i... szybkiej zmiany pracodawcy z martwego ziomka na rezolutną Koumori. Wtedy też okazało się, że Aiko i Rinko szybko znalazły wspólny język, a znajomość przekształciła się w sympatię podobną do tej, która istnieć może między matką a córką. Czy Aiko jest po prostu skrajnie samotna, czy kryje się za tym coś więcej - a coś na rzeczy może być, bo sugestii pojawia się całkiem sporo - dowiemy się pewnie w kolejnych tomach, niemniej ten substytut rodzinnych uczuć połączony ze sztamą zawiązaną na tle fachu zawodowego mordercy jest naprawdę przyjemny do oglądania. Dla obu pań ta relacja wydaje się być kotwicą zaczepiającą je w normalności, a dodatkowo mają to szczęście, bo są w stanie sobie zaufać na każdym możliwym poziomie. W końcu już chciały się wzajemnie pozabijać, więc niczego gorszego nie mogą się po sobie spodziewać, no nie?

Jak to, co się porobiło z tą policją? Zakręcona manga akcji się porobiła!

Oczywiście nie ma w tym nic dziwnego, że przy operowaniu tak dużą grupą wykokszonych antybohaterek zdarzy się czasem jakiś przekombinowany arc, który z buta wyjedzie poza linię dobrego smaku zamiast tylko zmysłowo smyrać ją czubkiem stopy. No ale cóż - mówi się trudno i czyta się dalej, bo na jeden nieprzyjemny tom wciąż przypadają cztery świetne, w których akcja pędzi z kopyta, a sceny rozprawiania się z jeszcze gorszymi antagonistami sprawiają masę niegrzecznej przyjemności. Murcielago to kawał dobrego, bitewnego seinena, idealnego na odmóżdżenie po trudach obecnego życia w izolacji. I pamiętajcie, że zawsze mogło być gorzej - moglibyśmy żyć w mandze będącej wykręconą parodią literatury Lovecrafta, gdzie na każdym kroku można marnie skończyć zarówno z rąk bandytów, jak i obrońców prawa.

Hinako zdecydowanie zasługuje na swojego fartucha


Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze