Szkolny romans, jaki jest, każdy widzi - recenzja mangi Mistrz romansu Nozaki (tomy 4-5)

Wreszcie dotarliśmy do momentu, kiedy wydawany w Polsce Mistrz romansu Nozaki wkracza na nieznane wody fabuły, których nie objęła animowana adaptacja (chlip, chlip...). Oczywiście fajnie jest zapoznawać się z zupełnie nowym materiałem, ale będzie to też bojowy sprawdzian, czy humor broni się sam, czy też lwią część roboty odwalili twórcy ze studia Doga Kobo. Na pewno trzeba oddać anime należne mu honory, ponieważ za każdym razem, gdy sięgam po nowy tomik, w mojej głowie na nowo odzywają się głosy znanych i cenionych seiyuu: Yuichi Nakamura (znany obecnie z roli Gojou-senseia z Jujutsu Kaisen), Miyuki Sawashiro (Kirari Momobami z Kakegurui nie byłaby tak hipnotyzującą postacią bez jej zmysłowego głosu), Nobuhiko Okamoto (kto nie kojarzy szalonego śmiechu Acceleratora czy wrzasków Bakugo?) czy Kimura Ryohei ("hey, hey, hey" w wykonaniu Bokuto z Haikyuu! to już praktycznie klasyka). Niemniej ta trudna sztuka wkradnięcia się w serca widzów - a teraz czytelników - nie udałaby się bez świetnych postaci, których charaktery polubiliśmy mimo grubej panierki wszędobylskiego humoru.

 
Tytuł: Mistrz romansu Nozaki
Tytuł oryginalny: Gekkan Shoujo Nozaki-kun
Autor: Izumi Tsubaki
Ilość tomów: 12+
Gatunek: shounen, komedia, okruchy życia, szkolne życie
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)

Ciężkie jest życie mangaki, który ma za zadanie tworzyć ekscytujący szkolny romans, podczas gdy wymyśleni przez niego bohaterowie zmagają się co najwyżej z szarą prozą zupełnie normalnej codzienności. Co w takim razie można zrobić, aby wywołać u czytelniczek szybsze doki-doki poruszonego kokoro? Niestety, na to pytanie Nozaki nie umie odpowiedzieć samodzielnie (czy raczej umie, ale dla dobra pana Kena lepiej, żeby nie wprowadzał tych pomysłów w życie). Od czego ma jednak wierną Sakurę, która z wielką chęcią odegra kilka scenek rodzajowych ku większemu fabularnemu dobru! Będziemy mieli też okazję podejrzeć, co stado samców gatunku licealistów porabia w wolnym czasie i dlaczego zwykle kończy się to ogrywaniem jakiejś dziwnej gry randkowej... Co ciekawe poznamy również rodzinkę Nozakich, w tym młodszego brata Yumeno-sensei, Mayu. Zaprawdę powiadam wam - jeśli Nozaki wydawał wam się małomównym stoikiem, to geny osiągnęły prawdziwą kumulację przy narodzinach kolejnego dziecka.

Mówią, że każda potwora znajdzie swojego amatora. Bohaterowie Mistrza romansu Nozakiego wiedzą jednak, że znajdzie co najwyżej szopa. Dużo szopów.

Nozaki to taki strasznie dziwny rodzaj mangi... Mogłoby się wydawać, że ultracienkie tomiki wystarczą na zaledwie krótką chwilę lektury, a w rzeczywistości kryją w sobie tyle materiału, że nawet anime nie było w stanie w pełni przerobić historii z 4 tomów (standard przy robieniu telewizyjnej serii na 12 odcinków). Podobnie mogłabym przerobić tę recenzję w wieloakapitowy elaborat, a i tak pewnie nie wspomniałabym o wszystkim, co naprawdę trafiło w mój gust lub rozbawiło mnie do rozpuku. Z radością mogę jednak potwierdzić, że humor w Nozakim mimo upływu lat kompletnie się nie traci na wartości, a Izumi Tsubaki nie boi się wprowadzać do świata przedstawionego nowinek z naszej swojskiej rzeczywistości, dzięki czemu produkowane masowo szkolne romanse wydają się jeszcze bardziej absurdalne i nieżyciowe. Znacie te wszystkie dramatyczne rozdziały, gdzie Ona i On nie potrafią się znaleźć, bo komórka zgubiła zasięg lub bateria niespodziewanie się rozładowała? No właśnie. Na szczęście Nozaki jest autorem świadomym, dlatego doskonale zdaje sobie sprawę, że współczesne czytelniczki nie są w ciemię bite. Ba! Trzeba się naprawdę nieźle napocić przy aranżowaniu nawet najprostszej scenki spotkania na dworcu, aby wypasione smartfony z możliwością przesyłania lokalizacji GPS z dokładnością do kilku metrów i o pojemności baterii minimum 4000mAh nie rozwiązały problemu zakochanych nastolatków na przestrzeni zaledwie dwóch paneli.

Uwierzylibyście, że takie piękne ilustracje pochodzą od mangaki rysującej 4-comę?

Choć powodów do rechotu jest mnóstwo, to spotkania męskiej części obsady w mieszkaniu Nozakiego są źródłem chyba najlepszych gagów z całej serii - czy to chodzi o posiadówki przy grze randkowej (Tomoda na zawsze w naszych sercach!), czy o rozkminianie gier otome, czy nawet pidżama party, które przy okazji ma symulować babskie ploteczki. Dzięki temu parodia wywraca na nice nie tylko schematy mang shoujo, ale zahacza również o inne gatunki bądź dzieła japońskiej popkultury, które podobnie jak romanse rządzą się swoimi mało przemyślanymi zasadami. Nie da się też ukryć, że w tej mandze to faceci są nośnikami większości cech, które zwykle są przypisywane uroczym licealistkom, ale o dziwo wcale nie wydaje się to nienaturalnie. Wręcz przeciwnie! Fakt, że grupka zdrowych, jurnych chłopaków jest w stanie podejść na chłodno do podrywania dwuwymiarowych przystojniaków wyświetlanych na ekranie telewizora, ma w sobie coś... swojskiego? Jak mimowolne szukanie sensu w powieściach Katarzyny Michalak lub krzyczeniu na bohaterów horrorów klasy B, żeby się ogarnęli? Bo choć sama sytuacja na pierwszy rzut oka jest kuriozalna, to już wnioski, którymi Nozaki i spółka "dzielą się" z czytelnikami - celne i pokrywające się z naszym cichym, wewnętrznym narratorem życia.

Bo to co nas podnieca, to się nazywa kasa~

Mayu - młodszy brat Nozakiego i świeżynka w ekipie bohaterów - pojawił się dopiero na dwa rozdziały, a już widać po nim niesamowity potencjał gagowy. Raz, że można się z nim łatwo utożsamiać na poziomie pasji do codziennej prokrastynacji, a dwa, kiedy bardzo mu na czymś (czyt. judo) zależy, to oczywiście potrafi osiągać najlepsze wyniki... tyle że robi to z jeszcze bardziej śmiertelnie poważną miną niż starszy brat. No i kto by się spodziewał, że Mayu również zainteresuje się pewnymi tajnikami tworzenia mang, przy okazji niemal stykając się oko w oko ze sławną Regułą 34. Nie powiem, trochę bałam się po przeglądaniu okładek kolejnych tomów, że seria nie podoła ciężarowi posiadania w obsadzie aż dwóch oszczędnych w okazywaniu emocji Nozakich, ale na szczęście rynek mang jest na tyle długi i szeroki, że każdy z bohaterów może eksplorować (a przy okazji wyśmiewać) różne jego zakątki. No i czuję to w kościach, że rozdziały związane z działalnością klubu judo, do którego uczęszcza Mayu, mogą stać się jednymi z moich ulubionych.

Zachciało ci się pracować? Idź, połóż się i poczekaj, aż ci przejdzie.

Zżycie się z bohaterami oraz zdolność przewidywania, jak mniej-więcej zareagują na daną sytuację, to niezastąpiona przyprawa, która sprawia, że komedia za każdym razem robi swoją robotę. Mistrz romansu Nozaki ma również tę rzadko spotykaną wśród mang cechę, którą do tej pory wychwalałam chyba tylko przy Beztroskim kempingu - a mianowicie do tomików można wracać w dowolnej kolejności i w porcjach dostosowanych do aktualnej potrzeby, bo przecież nie ma tu żadnej wielkiej fabuły poprzetykanej wartkimi zwrotami akcji, których nie da się przeskoczyć. Wystarczy nawet kilka randomowych stron, żeby poprawić sobie humor bez wgłębiania się w to, na jakim etapie życia znajdują się aktualnie bohaterowie. Zresztą, Nozaki prawdę wam powie: w rasowych mangach shoujo czasoprzestrzeń też nie ma absolutnie żadnego znaczenia i jeśli ma się pojawić rozdział festiwalowy, to się pojawi - choćby akurat wypadał sam środek zimy...

Miłość naprawdę jest ślepa, ale przynajmniej ma niezły gust muzyczny.

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze