Co było, a nie jest, wciąż pisze się w rejestr - recenzja mangi Miłość uwięziona w czasie (tomy 1-2)

Romanse skoncentrowane w niewielkiej ilości tomów brzmią naprawdę dobrze. Romanse, które potrafią opowiedzieć swoją historię w zaledwie dwóch częściach? Jeszcze lepiej. A romanse, których tomiki wychodzą w odstępie niecałego miesiąca, dzięki czemu czytelnik nie musi żyć w potwornej niewiedzy, zajadając frustrację galopującymi niusami o pogarszającym się stanie wszechświata - najlepiej. Kluski z Wydawnictwa Dango zapowiedziały, a potem ekspresowo wydały mangę o całkiem poetyckim (a w rzeczywistości niekoniecznie metaforycznym) tytule Miłość uwięziona w czasie, w której poza uczuciami znalazło się też sporo miejsca na elementy z pogranicza magii i science-fiction. W kontekście tego błyskawicznego wydania analizowanie każdego tomu z osobna nie wydawało się specjalnie rozsądnym wyjściem, a i myślę, że jeśli ktoś już powie zakupowe A, to warto będzie od razu zdecydować się na wieńczące opowieść B. Szczególnie, że tomiki są dość krótkie (nieco ponad 160 stron) i razem składają się na pozycję niewiele różniącą się pojemnością od grubasków z kolekcji Jednotomówek Waneko. Co jednak konkretnie kryje się za tymi czarującymi okładkami i czemu mangacy tworzący obyczajowe seineny rzadko kiedy znają pojęcie "happy endu" - dowiecie się za kilka akapitów recenzji.


Tytuł: Miłość uwięziona w czasie
Tytuł oryginalny: Hatsukoi Losstime
Autor: Yuki Nishina (historia oryginalna), Nanora (scenariusz i rysunki), Zerokichi (projekty postaci)
Ilość tomów: 2
Gatunek: seinen, romans, szkolne życie, sci-fi, supernatural
Wydawnictwo: Dango
Format: 182 x 128 mm (bez obwoluty, ze skrzydełkami)

Nudna lekcja prowadzona przez nudnego wychowawcę w nudnym, męskim liceum... powiedzieć, że Koji Aiba ma dość takiego życia, to jak nic nie powiedzieć. Kiedy jednak wydaje się, że już gorzej być nie może, to cała ta ślamazarna rzeczywistość niespodziewanie wrzuca nie tyle pierwszy bieg, ile hamuje na ręcznym i gwałtownie się zatrzymuje. Dosłownie. W pewnym momencie dochodzi bowiem do zaskakującego fenomenu, w trakcie którego wszystko staje w zupełnym bezruchu. Poza Aibą, o dziwo. Początkowo chłopaka również dotyka fizyczny paraliż, ale jakimś cudem udaje mu się z niego wyrwać i wtedy z zaskoczeniem odkrywa, że wszystko wokół niego zamarło na amen. Trwa to w przybliżeniu godzinę (ciężko dokładnie stwierdzić, skoro zegary też biorą sobie urlop na żądanie), a kiedy wszystko wraca do normy, rzeczywistość resetuje się łącznie z miejscem pobytu głównego bohatera. Nie jest to jednak odosobniony przypadek, a powtarzająca się codziennie rutyna. Aiba postanawia skorzystać więc z uroku bycia nieuchwytnym obserwatorem otaczającego go świata i udaje się do Akademii Kibino, gdzie pierwotnie chciał się dostać. Marzy mu się bowiem, żeby zbliżyć się do jakiejkolwiek dziewczyny, z którymi uczuciowego (i żadnego innego) doświadczenia specjalnie nie ma. Co ciekawe zatrzymana rzeczywistość postanawia spłatać mu figla i stawia przed nim niezwykle urokliwe dziewczę... tak samo jak on zdolne poruszać się w trakcie zatrzymania czasu.

Seria może krótka, ale za to gadżetowych dobroci fpytkę dużo!
 
Po lekturze pierwszego tomu jeszcze nie byłam do końca pewna, w którą stronę będzie zmierzać fabuła tej historii - czy Aiba i Shinomiya wykorzystają fakt zatrzymywania czasu, aby ratować czyjeś życie na miarę bohatera z Erased, czy może zajmą się poszukiwaniem źródła fenomenu - jednak długość serii była jasnym sygnałem, że ta sztuka w dwóch tomach pisana nie pomieści zbyt wielu wątków, więc oczywiście istota zjawiska była ściśle związana z zaprezentowanymi już bohaterami. Żeby nie zdradzać za dużo, a jednocześnie wyjaśnić, komu manga może przypaść do gustu, zdradzę, że przypomina ona krzyżówkę Chcę zjeść twoją trzustkę z serią Seishun Buta Yarou wa Bunny Girl Senpai no Yume wo Minai. Znajdzie się tu bowiem i szczypta dramatu kryjącego się w cieniu kiełkującej relacji romantycznej, i nadnaturalne koncepty wywołane zaburzeniami nastoletniej psychiki. O ile tego pierwszego można się było spodziewać za sprawą pierwszych stron pierwszego tomu, kiedy to główny bohater przedstawia koncept życia mierzonego liczbą uderzeń serca (pewnie przy śmierci naturalnej ma to sens, ale jednak rzadko komu udaje się umrzeć ze starości we własnym łóżku), tak skojarzenie z drugim tytułem nadeszło dość nieoczekiwanie dzięki tomowi drugiemu. Ech, ci licealiści to zawsze są pierwsi do majstrowania z kontinuum czasoprzestrzennym i bawienia się z entropią wszechświata... o, proszę, Kyuubei nawet może potwierdzić...
 
Przekorna to rzecz, kiedy medium mangi i anime znieczula nas na nietypowe kolory oczu, a to jednak ma znaczenie...

Aibie trochę brakuje do poziomu charyzmy Sakuty z Seishun Buta Yaoru, więc rozwiązanie zagadki zatrzymującego się czasu zajmie mu trochę, hehe, czasu, ale tak samo jak zakochany w Króliczej Senpai bohater ma dobre serce i głowę na karku, dzięki czemu jest on w stanie zapobiec niemal niemożliwej do uniknięcia tragedii (jeśli jesteście ciekawi, jak można wykiwać morderczą Dziką Ciężarówkę-kuna w zaledwie dziewięć sekund, koniecznie musicie sięgnąć po tę mangę). Po przeciwnej stronie pairingu mamy za to nasze tajemnicze, ruszające się dziewczę z Akademii Kibino, czyli Tokine Shinomiyę. Kiedy Aiba poznaje jej personalia, rozpoznaje w niej dawną rywalkę ze szkoły przygotowawczej, która zawsze zajmowała pierwsze miejsce na egzaminach. Należałoby więc spodziewać się przemądrzałej prymuski, która nie zwraca uwagi na innych ludzi, ale chyba nie istnieje mniej trafne określenie do podsumowania osobowości Shinomiyi niż to. Tak naprawdę jest ona zupełnie normalną dziewczyną - trochę lubi się zgrywać z głównego bohatera, tym bardziej że przyłapuje go na terenie nie swojej szkoły, lecz jednocześnie jest z niej bardzo pozytywna, urocza osóbka o wielkim talencie do rysowania. Ciekawe, że to właśnie dawni rywale zostali połączeni przez los, tworząc naprawdę zgrany zespół patrolujący porządek na ulicach zatrzymanego w czasie miasta.
 
Wychodzi z tego, że lepiej być piwniczakiem niż aktywnym sportowo człowiekiem, bo inaczej się serduszko za szybko zużyje!

Szybko jednak historia przeskakuje z lekkiej obyczajówki rozgrywającej się na tle "magicznego" gimmicku, a koncentruje się na tajemnicy, dlaczego w ogóle to właśnie ta dwójka to jedyne istoty w otaczającym ich świecie, które potrafią się poruszać. I, o dziwo, jest ku temu naprawdę dobry powód. Jednocześnie należy wytknąć, że historia w natłoku ciężkich rozkmin na poziomie akademickich wykładów z fizyki kwantowej i tworzenia brawurowych zwrotów akcji łapie kilka pomniejszych dziur logicznych. Epilog również wydał mi się odrobinkę przekombinowany. Szanuję autorki, że zadbały o sensowne wyjaśnienie kluczowych wydarzeń, zostawiały drobne hinty dla uważnych czytelników i nawet pokusiły się o kilka celnych naukowych spostrzeżeń przekazanych ustami bohaterów (np. dlaczego mimo zatrzymania czasu inne prawa fizyki nie zostały naruszone?), natomiast coś mi nie gra w ostatniej scenie pod kątem przepływu czasu. No ale z drugiej strony - niech pierwszy rzuci pomidorem ten, kto widział inne dzieła z gatunku sci-fi, które nie wykładały się na tym motywie.
 
Rok 2020. Marty McFly byłby zawiedziony, że wciąż nie mamy lewitujących deskorolek, ale za to opanowaliśmy trudną sztukę tworzenia lewitujących gumek do ścierania.

Nanora, która odpowiada w tej mandze za oprawę graficzną i dopasowany do rodzaju medium scenariusz, jest wyjątkowo świeżą autorką. Na profilu na Bace można sprawdzić, że Miłość uwięziona w czasie, której publikacja rozpoczęła się w 2019 roku, była jednocześnie jej debiutem (przynajmniej w szeroko rozumianym biznesie mangowym, ale wszyscy dobrze wiemy, że praktycznie każdy ma na koncie jakieś przygody z doujinami i fanowskimi publikacjami w mediach społecznościowych). Mimo to trzeba jej oddać, że kreska nie ustępuje poziomowi wytrawnym twórcom, a projekty postaci stworzone przez Zerokichi wyglądają jak gotowe do przełożenia na pełnometrażowy film z budżetem na miarę Makoto Shinkaia. W ogóle rysunki przypominają mi mocno Seraph of the End z dalszych tomów, a to już mówi samo za siebie. Oczywiście jest też nad czym popracować - na przykład nad tłami czy kadrowaniem, które bywa mocno podstawowe - niemniej jest to znakomity start, którego mogą pozazdrościć nawet stare mangowe wygi.

Młody samiec szuka swojej pierwszej zdobyczy. Czytała - Krystyna Czubówna.

Wydawnictwo Dango nieźle zaszalało przy wydaniu tej dwutomówki. Rzeczą, która od razu przykuwa wzrok (oraz dotyk) jest wykonanie okładek. Zostały one powleczone specjalną perłową folią, która nie tylko imituje połysk, ale nawet jej faktura przypomina coś w rodzaju delikatnie chropowatej powierzchni... eee... muszli? Wybaczcie, nigdy nie miałam w dłoni prawdziwej perły, więc nie zagwarantuję, że to właśnie to uczucie, ale te sztuczne w sumie też sprawiały podobne wrażenie. Śliczne uszlachetnienie, które idealnie pasuje do tych biało-niebiesko-różowych okładek. Każdy z tomików kryje po cztery kolorowe strony, w tym po jednej dużej ilustracji, które zostały wykorzystane do stworzenia pocztówek dorzucanych do przedpłat w sklepiku wydawnictwa. Z powodu drukarskiego błędu pierwsza pocztówka została pokryta normalną błyszczącą folią, ale już druga posiada strukturalny wzór w formie płótna. Ach! No i jest jeszcze uroczy notes, który może służyć zarówno jako zgrzebny bloczek do zapisywania przepisów na obiad dla drugiej połówki... jak i do notowania fizycznych wzorów celem zrozumienia świata. Oba te zajęcia będą idealnie pasować do charakteru historii.
 
*zasłania sobie oczy* Cóż za odważne czułości! W shoujo takich nie mieli!

Manga jest adaptacją powieści napisanej przez jedną ze współautorek, Yuki Nishinę, i cierpi trochę na to, co cechuje rozmaite adaptacje różnych dzieł, czyli konieczność upchnięcia oryginalnego materiału X w formie zupełnie nowego Y. Jak na fakt, że podboje Aiby i Shinomiyi w nieruchomym świecie trwają aż miesiąc, zanim dochodzi do punktu kulminacyjnego, to trochę za mało czasu poświęcono rozwojowi ich znajomości. Nie mam gwarancji, że powieść poradziła sobie w tej kwestii lepiej, ale na pewno miło by było przeczytać o jednej czy dwóch przygodach więcej, zwłaszcza że te pokazane na kartach mangi były naprawdę interesujące (kto by nie chciał bezkarnie pomiziać misia polarnego? no kto?). Skoro więc Mikołaj coraz głośniej pobrzdękuje swoimi saniami, to może warto skusić się na zakup jakiejś ładnej mangi dla siostry lub przyjaciółki? Miłość uwięziona w czasie jest odpowiednio romantyczna, całkiem zabawna, a zarazem dająca do myślenia, więc będzie znakomitym uzupełnieniem biblioteczki - zwłaszcza z tym ślicznym połyskiem.
 
Ha! Jak na prawdziwą perłę kolekcji przystało!

Death flag. Death flag everywhere~

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Dango.

Prześlij komentarz

1 Komentarze

  1. Świetna recenzja. Bardzo lubię Twój styl pisania. Tej mangi na razie nie mam w planach do kupienia, ale może kiedyś kupię. Na razie mam za dużo mang do przeczytania. 😅

    OdpowiedzUsuń