Gdzie romantyk nie może, tam licealistę pośle - recenzja mangi Mistrz romansu Nozaki (tomy 2-3)

Choć letnie słonko raźno przygrzewa, zapewniając tym samym stały dopływ endorfin, to nie mogłam się już doczekać, kiedy w moje ręce trafi kolejna porcja przygód rysowanych licealistów zmagających się z prozą mang shoujo... i nie tylko. Mistrz romansu Nozaki to najlepsza rozrywka ukrywająca pod płaszczykiem humoru niesamowite kompendium wiedzy na mocno nam bliskie tematy, szczególnie jeśli połowę regału (oraz czytelniczego życia) zajmują pozycje w stylu Służącej przewodniczącej, Jak zostałam bóstwem!?, Special A, Ścieżek młodości, Gwiazdy spadającej za dnia czy Wilczycy i czarnego księcia. A skoro mangowe romanse mimo niezatrzymanego upływu lat wciąż korzystają z tych samych, dość mocno już zużytych tropów, to ktoś musiał to wziąć na warsztat, maglując radośnie komiczny temat na wszelkie znane sposoby. I jestem przekonana, że nikt nie zrobiłby tego lepiej niż jeden enigmatyczny licealista, który traktuje swoje mangi z... eee... z mocno otwartym umysłem!


Tytuł: Mistrz romansu Nozaki
Tytuł oryginalny: Gekkan Shoujo Nozaki-kun
Autor: Izumi Tsubaki
Ilość tomów: 11+
Gatunek: shounen, komedia, okruchy życia, szkolne życie
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)


Nadchodzi sądny dzień. Moment, którego nikt z czytelników się nie spodziewał i który mógł w jednej chwili zachwiać w posadach zasadami całego świata, bo... bo mangaka ma wolny dzień! Nozakiemu udało się wcześniej skończyć manuskrypt nowego rozdziału, dlatego wyjątkowo nie musi spieszyć się do domu, by walczyć z krwiożerczymi deadline'ami. Z braku laku - oraz innych hobby do rozwijania poza mangą - Nozaki daje się namówić Chiyo, by udać się wspólnie na miasto. Zanim jednak odtrąbi ona sukces i uzna, że ich wyjście można uznać za pełnoprawną randkę, z Nozakiego szybko wychodzą wszelkie zboczenia zawodowe. Wybór filmu w kinie odbywa się na podstawie ciekawych ujęć budynków, które mógłby użyć jako referencje do swojego Zakochajmy się!, w trakcie pobytu w restauracji każde danie musi być odpowiednio obfotografowane (idealny materiał poglądowy do następnego rozdziału), a spacer po sklepach kończy się tak, że Yumeno-sensei ogląda damskie ubrania... jednak tylko po to, by ułatwić sobie rysowanie zagięć materiału z różnych, mniej typowych perspektyw. Przy okazji bohaterowie natykają się na Mikoshibę, który zostaje przyłapany na kupowaniu figurek z anime. O dziwo jego "specjalistyczna" wiedza również okazuje się niebywale przydatna w poszukiwaniach pomocy naukowych do rysowania shoujo...

Kolejna piękna tęcza do zbierania w biblioteczce!

Chociaż już w tomie 1 została nam przedstawiona ogromna gromadka różnorakich postaci, to w tomie 2 pojawia się jeszcze jeden kluczowy bohater, bez którego całe to romantyczne spaghetti nie byłoby kompletne niczym kluski z sosem bez dodania na wierzch mięsnych klopsików. Waka - a właściwie Hirotaka Wakamatsu - jest przyjacielem Nozakiego z gimnazjum, gdzie grali razem w drużynie koszykówki. W liceum tylko Waka kontynuuje grę w kosza, choć przy okazji dowiadujemy się, że niekoniecznie sprawia mu to taką samą radość jak dawniej. Nie, nie chodzi o brak najlepszego kumpla, ale o znaną nam na wskroś Yuzuki Seo, która regularnie wbija na salę gimnastyczną, by spuścić sportowe (lecz mało honorowe) manto męskiej drużynie. Waka jest tak przerażony przytłaczającą osobowością Yuzuki, że zaczyna z tego powodu cierpieć na przewlekłą bezsenność. No, przewlekłą do czasu. A tak konkretnie to do momentu, gdy u Nozakiego słyszy płynącą z odtwarzacza przepiękną, śpiewaną damskim głosem piosenkę, dzięki której Waka zasypia jak niemowlę. Gorzej, że za tym magicznym śpiewem kryje się wątpliwy charakterek w postaci Yuzuki, bo to właśnie ona jest główną bohaterką krążącej po liceum legendy o Lorelei ze szkolnego chóru. Tym oto sposobem Waka zna tylko urokliwą stronę swojego wyśnionego Tuxedo, nie wiedząc, że na co dzień ma do czynienia z  nieco bardziej pyszałkowatym Mamoru.

Pozycja boczna ustalona - wskazana również do ochrony przed rykoszetami od cudzych wyznań.

Po lekturze kolejnych dwóch tomów można z łatwością zauważyć, że postacie nabijają się z shoujo-motywów na dwa sposoby - albo poprzez bezpośrednie komentowanie postępów prac przy mandze Nozakiego (który zwykle wpada na bardziej lub jeszcze bardziej nowatorskie pomysły), albo poprzez radzenie sobie z sytuacjami mającymi miejsce w "rzeczywistości", kiedy to następuje zderzenie się z twardą ścianą prozy życia. Humor tych ostatnich polega na tym, że teoretycznie bohaterowie sami są nastolatkami, którym jeno miłość i emocjonalne problemy z dorastaniem powinny tkwić w głowach, ale ich komiczne charaktery powodują, że cała ta cukierkowa romantyczność i wzniosłe deklaracje częściej kończą się soczystymi facepalmami. Cudowny jest między innymi Mikoshiba, który niby uchodzi za wzorowego księcia z bajki wygłaszającego zaczepno-podrywne teksty, jednak prawda jest taka, że w głębi kryje się nieśmiała, cynamonowa bułka, która nigdy nawet nie była na serio zakochana, więc po rzuceniu odważnego tekstu od razu zaczyna umierać z zażenowania. Z innej strony Chiyo jest tu główną bohaterką, która regularnie robi maślane oczy do Nozakiego, ale i ona doskonale wie, że obiekt jej westchnień to tak naprawdę nieuleczalny przypadek zafiksowanego na swojej pracy mangaki. To właśnie dlatego na sms od Nozakiego z prośbą o ratunek reaguje w pierwszej chwili wyobrażeniem śmiertelnie przeziębionego chłopaka, którym mogłaby się zaopiekować niby ten dobroduszny Kopciuszek, ale w kolejnej sama sprowadza się na ziemię i już wie, że lol, nope, to na pewno tylko deadline (uwielbiam ten gag, bo kiedy pierwszy raz go zobaczyłam, mój tok myślenia był idealnie zsynchronizowany z Chiyo - łącznie z zaskakującą puentą).

Zaczepił się. Dokumentalnie.

Niby manga to zbiór prostych pasków, ale świetnie sprawdza się tu podział tematyczny na grupy. W jednym rozdziale Nozaki, Mikoshiba i Sakura odgrywają przeróżne scenki na temat hipotetycznej grupowej randki, innym razem Kółko Plastyczne, do którego należy Chiyo, wyciąga Mikorina na pozowanie (a że jest przystojny, to zajęcia nie mają już zbyt wiele wspólnego z poważną nauką), a jeszcze kiedy indziej Nozaki rozmawia z panem Kenem, zajmując się omawianiem rozwoju fabuły w Zakochajmy się!. Wszystko, co nawet w najlżejszym stopniu nabija się z oczywistych tropów mang shoujo, wypada tu mega komicznie i praktycznie każda puenta idealnie utrafia w czuły punkt sytuacji. Nawet konflikt na linii Waka-Yuzuki wypada naprawdę zabawnie - charaktery postaci są zamienione względem tego, co zwykle spotykamy w bardziej tradycyjnych shojkach, kiedy to on jest wredny i gruboskórny, a ona nieśmiała i płaczliwa. Dzięki temu doskonale widać, że ten przystojny bad boy nie zawsze nadaje się do bycia w stabilnym związku. Chyba najsłabiej póki co wypadły paski związane z Horim-senpajem i Kashimą, bo ta relacja wciąż jest grana na jednej nucie, zwykle opierającej się na robieniu krzywdy Kashimie, co ma pewnie parodiować stare tsundere-bohaterki bijące protagonistów (ale jakoś nie lubię, kiedy nadużywa się przemocy - nawet w komediowym sensie).

Celna diagnoza na temat choroby zawodowej głównych bohaterek mang shoujo.

To prawda, że znane z shoujo archetypy postaci są tu postawione na głowie i wywrócone na nice, a mimo to czujemy z nimi silną więź, bo niejednokrotnie rozumiemy zawiły tok ich myślenia i celnie rzucane uwagi. Choć Nozaki nie wpisuje się w kanon romantycznego piękna i ciężko upatrywać u niego sparklących zza pleców teł, to chłopak ma w sobie to coś, co sprawia, że jest naprawdę świetnym kumplem. Z jednej strony nie zawsze wszystko ogarnia, a jego wiecznie poważny wyraz twarzy zawstydziłby niejednego groźnego karczka z osiedla, jednak z drugiej strony jest naprawdę szczery, gościnny, pomocny i umie porządnie gotować. No złoty chłopak. W Chiyo podoba mi się natomiast to, w jak nie do końca świadomy sposób zbliża się do Nozakiego, dzieląc z nim zapał do rysowania i zgłębiając arkana mang shoujo, przy okazji niejednokrotnie ratując mu tyłek w sytuacjach kryzysowych. Czy w swej przekorności nie jest to o wiele lepszy i bardziej prawdziwy sposób, żeby zaskarbić sympatię swojego crusha - po prostu mając z nim wspólne tematy do rozmów? No i dzięki temu, że Chiyo jest jedną z nielicznych osób, które wiedzą (i wierzą) o prawdziwej twarzy Yumeno-sensei, jest ona świetnym powiernikiem wszelkich tajemnic... związanych z ciemną stroną mocy bycia mangaką, oczywiście.

Lajf is brutal and full of maskotki do reklamowania przyszłego merchu~

Niby to były tylko dwa tomy, na dodatek nieco cieńsze niż zwyczajowe 180-200 stron, ale treści znalazło się w nich tyle, że rozkoszowanie się lekturą zajęło mi cały tydzień cowieczornej zabawy do podusi. Przy okazji bardzo polecam nie czytać wszystkiego za jednym zamachem, tylko powoli rozpracowywać poszczególne rozdziały, by czerpać z danego tematu jak najwięcej frajdy i humorystycznych przemyśleń. No i pamiętajcie, że po Nozakim już nigdy nie spojrzycie na tradycyjne mangi shoujo tak samo jak kiedyś (chyba że od zawsze byliście pasjonatami rozpoznawania rastrów lub analizowania scen pod kątem zgodności z japońskim prawem ruchu drogowego). Jestem też pod wielkim wrażeniem jakości druku i nasycenia kolorów z ilustracji, a tutejsze obwoluty z lakierem wybranym uważam za samo cudo. Niby wydawnictwo mogło pójść na skróty, bo to tylko mało skomplikowana w edycji 4-coma, ale widać, że włożono w nią naprawdę masę serca i redakcyjnej staranności. Byłam ogromną fanką serii po anime i wciąż nią pozostaję również w wydaniu mangowym. Waneko, niech wieczyste wam będą za to dzięki!

Ale wtedy byłoby smutno, więc tego rozwiązania serdecznie wam nie polecam!

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.  

Prześlij komentarz

0 Komentarze