Co trzy pary, to nie jedna - recenzja mangi Prawdziwa bestia (tom 7)

Na plażowe romanse raczej nie ma co w tym roku liczyć (nie, żebym kiedykolwiek o to zabiegała, mając do Bałtyku ponad trzysta kilometrów lekką ręką (znaczy się... lekkim autostopem)), ale domowe romanse przeżywane na kartach czytanych podczas urlopu mang - a i owszem, przyjmuję w każdej ilości oraz konfiguracji. Podwójnie więc cieszy fakt, że nowy tom Prawdziwej bestii wypadł w samym środku lata, dając namiastkę gorrrących przeżyć w cieniu rolety oraz chłodku dawanego przez dogorywający wentylator. Zatem co nowego słychać u naszego ulubionego stróża japońskiego prawa i w jakie tarapaty wpędzi go jego osobisty mafiozo (podpowiem - na pewno nie takie, które zasługują na choćby mandat)? Przekonacie się w recenzji świeżutkiego tomiku!



Tytuł: Prawdziwa bestia
Tytuł oryginalny: Honto Yajuu
Autor: Kotetsuko Yamamoto
Ilość tomów: 11+
Gatunek: akcja, komedia, dramat, okruchy życia, romans, yakuza, boys love
Wydawnictwo: Dango
Format: 182 x 128 mm (bez obwoluty, ze skrzydełkami)


Pierwszą część nowego tomu zajmują romantyczne przygody Tomoharu i Akiego - najpierw chłopcy będą się szykować do wyjścia na miasto, by uczcić urodziny przystojnego pana posterunkowego, a rozdział później Ueda zostanie wmanewrowany w pójście na grupową randkę, do czego namawia go zresztą Yamase (ale wstydzi się wybrać sam, bo taka jest z niego olbrzymia, cynamonowa buła). Oczywiście o całym zajściu przypadkiem dowiaduje się też Aki i choć w pierwszej chwili postanawia zaufać Tomoharu, to jednak ziarno wątpliwości zasiewa w nim niezrównany demon pochodzący z najgłębszych czeluści piekła... czyli jego własna mamuśka. W drugiej części historii odejdziemy nieco od śledzenia poczynań mafijno-policyjnego duetu, a skupimy się na postaciach drugoplanowych, które również muszą się borykać z zakusami dzikiego Kupidyna. Wraca poruszony z poprzednim tomie wątek Hidaki i Koyamy, którzy zaczynają się coraz lepiej dogadywać, ale i Yamase dostanie znacznie więcej czasu antenowego, kiedy - zupełnie jak dawniej Ueda - uda mu się zatrzymać złodzieja, co również będzie mieć całkiem romantyczne reperkusje...

Jeśli dla bezpieczeństwa nie możesz pójść na ślub... to ślub może przyjść do ciebie! W tekturowej kopercie!

Ta część fabuły, która skupia się na naszej standardowej parce głuptasów, w ładny sposób pokazuje, jak bardzo Aki zmienił się na przestrzeni kilku minionych tomów. Już nie jest głupiutkim, zawadiackim kogucikiem (alias wannabe groźnym mafiozem), a staje się coraz bardziej odpowiedzialnym partnerem, który może nie zawsze radzi sobie w perfekcyjny sposób, ale stara się ze wszystkich sił, by być dla Tomoharu wsparciem, a nie kłopotem. I widać to jednakowo w obu sytuacjach, czy chodzi o urodziny, czy też o grupową randkę. Nawet w stosunku do drugoplanowych postaci jest znacznie milszy i na swój prosty, chłopski rozumek wspiera innych cennymi radami. Dodatkowo w tomie 7 Aki pojawia się na moment w kobiecym przebraniu i muszę przyznać, że prezentował się wówczas naprawdę ładnie. Bardzo przypominał mi wtedy Makoto z Kompleksu sąsiada, przy czym o wiele lepiej wypadł bez ciemnej szminki (ale to tak na przyszłość, gdyby cross-dressing miał kiedyś zagościć z Bestii na dłużej). Co do Tomoharu... ech, nie umiem powiedzieć na jego temat nic nowego ani rewolucyjnego, bo to zwyczajnie porządny facet jest. Mieć takiego choćby za znajomego to prawdziwy skarb.

Dobrymi chęciami jest nie tylko piekło wybrukowane, ale i schody do mieszkania Tomoharu.

W wielu mangach yaoi można się spotkać z tym, że wokół pary głównych bohaterów na potęgę tworzą się inne jednopłciowe duety. W takim uniwersum Kolegów z klasy było to o tyle naturalne, ponieważ postacie tkwiły w bardzo hermetycznym środowisku, pozbawionym większych kontaktów z płcią niewieścią, więc miało to swój sens. Ponadto mimo licznej homoseksualnej obsady była ona nieco bardziej rozłożona w przestrzeni i czasie, co nadawało wrażenia, że faktycznie obserwujemy po prostu przedstawicieli mniejszości z naszego, realnego świata. Fabuła w Prawdziwej bestii jest pod tym względem uroczo naiwna, a Yamamoto-sensei niespecjalnie próbuje wprowadzać do świata przedstawionego jakieś poważniejsze zróżnicowanie wątków romantycznych. Ot, jeśli pojawi się jakiś męski bohater o bardziej sprecyzowanym charakterze i personaliach, to prędzej czy później znajdzie sobie też miłego, przystojnego, fajnego partnera (Waka! uważaj! jesteś naszą ostatnią deską ratunku!). W samym tylko tomie 7 mamy okazję obserwować już aż trzy takie pary, każdą w innym stadium zaawansowania relacji. Wskazuje to, że autorka ma w zanadrzu jeszcze dużo pomysłów, jednak status związku Tomoharu i Akiego niespecjalnie umożliwia jej prezentowanie pewnych scen. Z jednej strony tworzenie takiego świata jest dość głupiutkie, ale z drugiej... wierzę, że Yamamoto-sensei doskonale zdaje sobie z tego sprawę, że mocno nagina realizm, ale tylko dlatego, by stworzyć historię ciepłą, sympatyczną i poprawiającą nastrój.

A że faceci są jak duże dzieci, to rozpieszczanie jest jak najbardziej wskazane.

Prawdziwa bestia to moja ulubiona telenowela idealnie dopasowana do potrzeb ryczącej, wymagającej regularnego zacukrzenia trzydziestki. Dramy pojawiają się tu zaledwie na chwilę, a lekcje, które bohaterowie z nich wyciągają, często kończą się bardzo przyjemnymi dla oka korepetycjami odbywanymi w zaciszu domowej (lub niekoniecznie) sypialni. Wiem, że wielu czytelników takie prowadzenie fabuły zwyczajnie znudzi, bo oczekują od romansów poważniejszych rozterek czy chwytającej za serducho akcji. I w pełni to rozumiem. Ale jakby tak na to spojrzeć... to Prawdziwa bestia nie aspiruje wcale do miana gorącego, nieprzewidywalnego romansu. Jest bardziej obyczajówką opowiadającą o dorosłych ludziach, którzy są pewni swoich uczuć i dlatego największym życiowym wyzwaniem są dla nich przypalone z rana tosty. A to też ma swój urok.

Nie taki Gucci straszny, jak go rysują~


Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Dango.

Prześlij komentarz

0 Komentarze