(I zu)nowu na wyprawie w terenie! - recenzja mangi Beztroski kemping (tom 9)

Każdy tomik Beztroskiego kempingu - niezależnie od tego, czy jego fabuła została już zaadaptowana na anime, czy też jest związany z zupełnie świeżymi wydarzeniami - dostarcza masę radochy i pozytywnej energii. Nie inaczej jest z częścią dziewiątą, przedostatnią w dotychczasowym arsenale afro-senseia. Choć pogoda zdecydowanie sprzyja wyprawom pod namiot (i tym razem nie wymaga od człowieka posiadania karty członkowskiej w klubie morsów), to wobec konieczności ukrywania się przed światem Kółko pod Chmurką znów okazuje się nieocenionym wybawieniem. W końcu ich poczynania można śledzić bez obaw o warunki sanitarne. To co? Jedziemy na wakacje do Izu? Jedziemy!



Tytuł: Beztroski kemping
Tytuł oryginalny: Yuru Camp△
Autor: afro
Ilość tomów: 10+
Gatunek: przygoda, komedia, okruchy życia
Wydawnictwo: Dango
Format: 182 x 128 mm (bez obwoluty, ze skrzydełkami)

Po szczęśliwym zaliczeniu testów semestralnych Kółko pod Chmurką może znów dziarsko ruszyć na kolejną grupową wyprawę z trzydniowym kempingiem w tle! Tym razem celem jest całkiem odległe, lecz grzechu warte Izu, leżące po przeciwnej stronie góry Fudżi. Po pierwsze ekipa chce pozwiedzać malownicze geotopy, po drugie planują raz jeszcze podziękować mieszkającym tam państwu Ida (oraz uroczemu Choko) za uratowanie zmarzniętych kuperków Inuko, Chiaki i Eny, którym całkiem realnie groziła śmierć z wyziębienia na kempingu urządzonym przy jeziorze Yamanaka, a po trzecie... pół-potajemnie szykowana jest również mini-imprezka na cześć Inuko oraz Nadeshiko, które dzielą urodziny 4 marca. W tomie 9 kończy się pierwszy dzień przebogatej wyprawy, przeżywamy cały dzień drugi połączony ze wspomnianą urodzinową kolacją, trzeciego dnia udajemy się z dziewczynami do zoo, by spotkać taplające się w gorących źródłach kapibary, aż wreszcie wracamy na stare, dobre śmieci w Yamanashi.

Jako że własnego dziadka już niestety nie mam, dlatego tego przygarnę z wielką lubością.

Wraz z tomem 9 - trochę podobnie, jak miało to miejsce przy okazji tomu 4 - kończy się kolejny większy etap przygód wesołych dziewcząt zrzeszonych pod banderą Kółka pod Chmurką. Nie jest to jednak zupełny finał ich historii, bo te z pewnością będą trwać aż do późnej starości bohaterek. Przy okazji życzę im takiej krzepy i zdrowia jak dziadkowi Rin, żeby zawsze mogły czerpać ze swojej pasji tak samo dużo radości jak teraz. Beztroski kemping jest dla mnie niedoścignionym wzorem jeśli chodzi o serie opowiadające o ciekawych aktywnościach klubowych. Bohaterki podchodzą do kempingu niezwykle odpowiedzialnie, podejmują się pracy dorywczej, żeby móc zarobić na swoje zachcianki, nieustannie gromadzą wiedzę, pragną odkrywać nowe miejsca, a przy tym robią to z niesamowitym urokiem, lekkością i humorem. Aż dziwię się, że do ich klubu ludzie nie walą drzwiami i oknami, bo przecież taka aktywność to sama przyjemność (no, nie licząc może zmarzluchów, ale przecież nikt nie zmusza do brania udziału w każdym zimowym kempingu).

W podróż do krainy wiecznych ło... znaczy się, do namiotu Morfeusza!

Za każdym razem, kiedy wydaje mi się, że dziewczyny osiągnęły już wyżyny kulinarne dostępne w kempingowych warunkach, znienacka wyskakują z kolejnym aromatycznym daniem, na widok którego ślinka już nie tyle cieknie z ust, co spływa wodospadem. Normalnie powrót do korzeni Shokugeki, o który nikt nie prosił, a na który każdy zasługiwał. Co ciekawe dziewczyny nie ograniczają się wcale do kuchni japońskiej, ale coraz częściej sięgają po zagraniczne przepisy, np. z kuchni włoskiej bądź hiszpańskiej (to pewnie przez identyczny pociąg do klusków i owoców morza). Co prawda można być nieco przerażonym ilością i rozpiętością potraw, jakie dziewczyny spożywają podczas drugiego dnia kempingu, jednak młodość rządzi się swoimi prawami, więc to oczywiste, że na każde danie ma się wówczas zupełnie oddzielny żołądek. Sama już nie wiem, czy bardziej niezbędny przy lekturze Beztroskiego kempingu jest mięciutki koc (co może być nieco kłopotliwe teraz, latem), czy jednak porządny kubek pomidorowej czy innego ramenu do wciągania między przewracaniem kolejnych stron.

Warzywne fatality!

Choć pojęcie o japońskich krajobrazach mam blade jak łydki skrywane pod blatem biurka (cóż zrobić... mało się ostatnio wychodzi na zewnątrz...), to dzięki mandze byłam w stanie poznać subtelne różnice w krajobrazie Yamanashi oraz Izu. Ba, momentami sama nabieram ochoty na małe zwiedzanko połączone z rajdem po okolicznych punktach gastronomicznych, ale na szczęście dziewczyny mnie w tym wyręczają, co jest podwójnym błogosławieństwem - raz, że jestem jednak zbyt leniwa, a dwa, że wyruszanie nawet na bliskie wyprawy jest obecnie dość kłopotliwą kwestią. Jestem też pod nieustającym wrażeniem, jak Nadeshiko, która w pierwszym tomie była jeszcze zupełnym podlotkiem i nie widziała różnicy między dostępnymi rodzajami śpiworów, teraz wyrosła na pełnoprawnego entuzjastę wypraw terenowych. Utożsamiam się przez to z wypowiedzianym w tym tomiku zdaniem Toby-sensei - "kiedy mam okazję, by obserwować, jak uczniowie dorośleją, to cieszę się, że się zgodziłam".

Dream team znowu w akcji~

Co dwa miesiące nachodzi mnie konkluzja, jak bardzo się cieszę, że Beztroski kemping został u nas wydany, bo nie wyobrażam sobie, jak miałabym spędzić tyle miesięcy bez Kółka pod Chmurką, czekając na wyjście drugiego sezonu anime (tym bardziej, że na skany też nie było co liczyć). To właśnie ta seria rozbudziła we mnie niepoprawną miłość do gatunku iyashikei, a już na pewno przywróciła wiarę w to, że urocze licealistki naprawdę mają coś ciekawego do powiedzenia i robienia niż tylko jedzenie ciastek. Ha! Wiadomo! Bo te nowoczesne licealistki mogą jeść beryksy i krewetki, i to własnoręcznie ugrillowane! Jak zawsze gorąco polecam zakup mangi, bo jest uniwersalnie mądra, dojrzała i molto, molto cieplutka. Drugiej takiej w Polsce po prostu nie znajdziecie.

To ptak? To samolot? Nie! To super-corgie w skafanderku!

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Dango.

Prześlij komentarz

0 Komentarze