Nie masz nic lepszego nad licealistę zdolnego! - recenzja mangi Mistrz romansu Nozaki (tom 1)

Dawno, dawno temu, dokładnie roku pańskiego 2014, pojawiło się anime, które ni z tego, ni z owego wywróciło podejście do szkolnego shoujo do góry nogami... i zrobiło to w naprawdę niezwykłym stylu. Jasne, wiele pojawiło się wówczas pretendentów do miana anime roku - Haikyuu!! właśnie startowało z pierwszym sezonem, No Game No Life okazało się kolejnym przebłyskiem geniuszu lekko dogorywającego studia Madhouse, solidną dawkę akcji zapewniło Noragami oraz pierwszy sezon Fate/stay night: Unlimited Blade Works, wysypało kontynuacjami sprawdzonych marek od KyoAni - ale korona najlepszej komedii była tylko jedna i należała się w całości Gekkan Shoujo Nozaki-kun, u nas znanego obecnie jako Mistrz romansu Nozaki. Zajmujące się animacją studio Doga Kobo nie było jeszcze wówczas znane jako Niezawodny Producent Moe Franczyz do Sprzedawania Gadżetów ze Słodkimi Dziewczynkami. Zajmowali się projektami nieco bardziej różnorodnymi gatunkowo, a przez to bardziej ryzykownymi i nieprzewidywalnymi. Jedną z takich kinder-niespodzianek był właśnie Nozaki-kun, który (i pamiętam to do dziś) miał tak oszczędnie zrealizowany trailer złożony z nieruchomych plansz i głosów aktorów, że myślałam, że będzie to kolejna sklecona na szybko szkolna haremówka. Tymczasem prawda okazała się zupeeełnie inna, czego efektem jest chociażby pojawienie się na polskim rynku mangi, mimo że dużo już wody upłynęło w Wiśle, odkąd seria ta narobiła szumu w fandomie, a pewnie jeszcze więcej tej wody wyparowało (eko wtrącenie mode off)...



Tytuł: Mistrz romansu Nozaki
Tytuł oryginalny: Gekkan Shoujo Nozaki-kun
Autor: Izumi Tsubaki
Ilość tomów: 11+
Gatunek: shounen, komedia, okruchy życia, szkolne życie
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)


Chiyo Sakura przeżywa właśnie swój pierwszy poważny, młodzieńczy zgryz. Podkochuje się w Nozakim, koledze z sąsiedniej klasy, z którym niespecjalnie utrzymuje jakiekolwiek zażyłe kontakty (no dobra, nie ukrywajmy - nie ma ich totalnie żadnych), przez co zupełnie nie wie, jak ma mu przekazać swoje uczucia, żeby móc odblokować wyśniony happy end dla ich relacji. Ostatecznie dziewczyna po prostu zbiera się w sobie, staje przed Nozakim, zwraca na niego swoje okrągłe, intensywnie fioletowe oczęta... po czym ogłasza, że jest jego fanką! Normalnie takie wyznanie powinno dość mocno wprawić w zakłopotanie obdarowanego podobnym stwierdzeniem absztyfikanta, jednak Nozaki jak gdyby nigdy nic wyjmuje kartkę i z kamienną twarzą składa nań zamaszysty autograf. Myśli sobie człowiek - buc jaki czy ki pieron? Jest tak pewny siebie? A może ma cały fanklub? Ależ skąd! Nieoczekiwanie okazuje się, że Nozaki używa pseudonimu Sakiko Yumeno, a to miano należy do niezwykle poczytnej i popularnej autorki mang shoujo! Wiedza ta pociąga za sobą całą lawinę zdarzeń, z czego pierwszym będzie dość ciekawa propozycja. Ponieważ Sakura jest członkinią kółka artystycznego, Nozaki prosi ją o pomoc w byciu jego asystentką od nakładania tuszu. Cóż więc było robić? Główna bohaterka zgadza się na taką charytatywną działalność, a my razem z nią zaczynamy poznawać od kuchni świata mang dla młodych dziewcząt, które rządzą się momentami naprawdę absurdalnymi prawami...

I niech Nozaki zawsze będzie z wami! Szczególnie jak go sobie do koszulki przypniecie albo wsadzicie w... książkę.

Że szkolne shoujo to gatunek przeżarty na wskroś przez schematy, to narzekałam wam już o tym nie raz i nie dwa (i nawet nie czterdzieści osiem (uch... serio, wybaczcie mi tę koszmarną monotematyczność...)). Wszystko to jednak zmienia się o pełne sto osiemdziesiąt stopni, kiedy potraktuje się shoujo jako olbrzymią kopalnię motywów do obśmiania czy spuentowania. Wtedy ten typ mang staje się prawdziwą żyłą złotą! I właśnie dlatego nie sposób się gniewać na Nozakiego, nawet jeśli temat z wierzchu nie wydaje się niczym odkrywczym. Tymczasem mamy tu nie tylko do czynienia z parodią szkolnych romansów, ale też komediowym przestawieniem tajników tworzenia mang shoujo. Myślicie, że to fach nudny i przewidywalny? Że Bakumanowi i krwiożerczym walkom o szczyt rankingu Shounen Jumpa to to do pięt nie dorasta? No właśnie nie z Nozakim! Choć tworzy on serię dla dziewcząt o wrażliwych serduszkach, to jednocześnie jest autorem mocno dbającym o realizm i zgodność z japońskim prawem. I zaprawdę powiadam wam, że biada, biada spokojnemu rozwojowi szkolnej miłości! Wszak w jego mandze nie przejdzie nawet jeden nieautoryzowany przejazd rowerem we dwójkę (no chyba że tandemem, tandemy są bardzo spoko). I tylko biedna Sakura na tym cierpi, bo kiedy przychodzi o przetestowania "romantyczności" w realu, to zdrowy rozsądek potrafi być niezłym lekarstwem na każde zauroczenie. Warto też zaznaczyć, że Mistrz romansu Nozaki to pełnoprawna 4-coma, czyli manga, w której humorystyczne historyjki są prezentowane w formie prostych, czteropanelowych pasków. Mimo tej specyficznej formy praktycznie nie czuje się żadnej różnicy w prowadzeniu historii, bo w obrębie danego rozdziału fabuła jest przedstawiana w sposób ciągły mimo licznych puent wieńczących strony.

Chłopiec z komiszami zamiast Dziewczynki z zapałkami, czyli tworzymy bajki na miarę mangowych potrzeb.

Ale na Nozakim i Chiyo zabawa się nie kończy, o nie! Byłam mocno zaskoczona, że pierwszy tom okazał się materiałem źródłowym dla aż pięciu pierwszych odcinków anime, dlatego już na wstępie poznajemy praktycznie całą gromadkę postaci, które będą nam później niezmiennie towarzyszyć (a którym przy każdej okazji będziemy ostro kibicować w zejściu się ze sobą). Jako pierwszy pojawia się Mikoshiba, zwany również pieszczotliwie Mikorinem, który z wierzchu zdaje się być tanim podrywaczem, ale pod skorupą odważnego lowelasa skrywa się mięciutkie wnętrze bohaterki mangi shoujo. Po nim dołącza Seo - przyjaciółka Chiyo i diabeł wcielony jeśli chodzi o jakąkolwiek empatię - oraz Kashima wraz z Horim-senpajem, czyli dwójka z kółka teatralnego, która nieustannie drze ze sobą koty, chociaż my dobrze wiemy, że kto się czubi, ten się lubi. Jako uzupełnienie od strony fachowej pojawi się jeszcze pan Ken, czyli obecny redaktor Nozakiego, były redaktor (a zarazem ostateczny antagonista tej serii) - Maeno, oraz koleżanka po mangowym fachu, Yukari Miyako, nad którą ciąży klątwa rysowania szopów. Co ciekawe, nie ma tu postaci, które są uniwersalnie naiwne lub ślepe na wszystko, co się dookoła nich dzieje, mimo że na tym często bazuje humor. Dobrym przykładem niech będzie Nozaki. Jasne, ten okaz kompletnie nie kapuje, co czuje do niego Chiyo plus jest strasznie zafiksowany na punkcie swojego oziębłego redaktora. Jednocześnie to właśnie Nozaki dosadnie komentuje zachowania Seo (podczas gdy Chiyo jako przyjaciółka wybacza jej... cóż, totalnie wszystko) i jest trzeźwy w ocenie np. takiego Mikoshiby czy Horiego. I dlatego każdego da się za coś polubić, nawet jeśli w innym momencie ciśnie się z niego mocną bekę.

Oczekiwania kontra rzeczywistość, promocyjny pakiet dwa w jednym.

Jeśli uważacie, że za tworzenie 4-com zabierają się tylko autorzy, który nie potrafią dobrze rysować i w ten sposób próbują zatuszować braki warsztatowe, to czym prędzej wyrzućcie ten pogląd do kosza i na wszelki wypadek zasłońcie go ciężką pokrywą. Kreska w Nozakim spokojnie zawstydziłaby wszystkie wydane u nas szkolne shoujo razem wzięte, a przecież trzeba pamiętać, że seria rozpoczęła serializację hen, w 2011 roku. Izumi Tsubaki świetnie radzi sobie zarówno z czarno-białymi rysunkami, jak i ilustracjami w pełnym kolorze, z postaciami w pełnym wymiarze oraz chibikami, słodkimi jak te pączki obturlane lukrem i podlane płynnym kajmakiem. I chwała za tę wysoką jakość, bo ma ona dodatkowy walor humorystyczny - głównie w momentach, gdy urokliwe postacie nagle wykrzywiają się w puencie jakiegoś dowcipu lub ich twarze wyrażają znacznie bardziej subtelny, wewnętrzny zgon. Jedyne, czym 4-comy (w tym i Nozaki) raczej nie grzeszą i grzeszyć nie mogą, to dość skąpe tła, które poświęca się w znacznej mierze na efekty i rastry podkreślające komediowy wydźwięk danej sceny. Ale innego końca świata być przecież nie może, bo i normalne shoujo poza otaczające bohaterów kwiatki i gwiazdki raczej nie wychodzą. I wiem, wiem, rozumiem, możecie wytknąć jeszcze inną, poważną wadę - a mianowicie ujemny wskaźnik biszowatości samego Nozakiego - jednak pamiętajcie, że cały przydział elegancji przejęła Kashima, więc ktoś musiał znormalnieć, żeby rzucać sparkle mógł ktoś. Zresztą! Uważam, że i tak z Nozakiego jest całkiem porządny chłop, szczególnie że potrafi docenić dobre yaoi, kiedy to pojawi mu się przed oczyma.

Szanuj redaktora swego, bo możesz mieć gorszego (potwierdzają bohaterowie Bakumana).

Niedostatek stron, mnogość tekstu oraz śliczna kreska (mimo formy 4-comy) sprawiły, że wydawnictwo Waneko zdecydowało się zrealizowanie Nozakiego w powiększonym formacie, co uważam za bardzo dobre rozwiązanie. Świetnie wygląda też lakier wybrany położony na wszystkich barwnych elementach obwoluty oraz intensywnie jarzeniowe kolory zastosowane przez autorkę jako motyw przewodni dla danego tomiku. Gdyby nie znaczna różnica w rozmiarze, to chętnie postawiłabym Nozakiego tuż przy Beztroskim kempingu... ale przy tęczowym Fruits Basket też powinno być mu wygodnie. Nad onomatopejami raczej nie ma się co rozwodzić, bo ciężko było z nimi zaszaleć w tak spokojnym pod względem "reżyserii kadrów" tytule i są po prostu dobrze podstawione. Tłumaczenie w dużej mierze mi się podobało i choć miało wyjątkowo trudne zadanie, bo anime oglądałam dwa razy i znam je naprawdę dobrze, to w kilku miejscach i tak śmiałam się na cały głos. Cała akcja z Tomodą chyba na zawsze pozostanie moim ulubionym gagiem całej serii. Jedynie raz natknęłam się na mało zgrabnie potraktowaną kwestię, która trochę przedwcześnie zdradziła płeć redaktora Nozakiego (strona 90). Myślałam też, że cienki (bo 146-stronicowy) tomik Nozakiego pochłonę w niecałą godzinę... ale nie! Treści jest tu tyle, że czytelnik czuje się w pełni nasycony po przeczytaniu kilku-kilkunastu pasków. Z drugiej strony wiem też, że jak komuś coś przypadnie do gustu, a ma silną potrzebę zaaplikowania sobie dużej dawki endorfin, to nic go nie powstrzyma przed schrupaniem tomiku aż do tylnej okładki. A, właśnie! Tylko nie zapomnijcie zajrzeć pod obwolutę, bo kryją się tam dodatkowe dwa paski!

Jak sie łojciec ło tym dowiy, to posujom sie pierony!

Trudno jest mi zapewnić, że żarty trafią do absolutnie każdego czytelnika, bo przecież ludzkie poczucie humoru oscyluje w skali od żartów o kupie po dowcipy o kwarkach i drugiej prędkości kosmicznej. Myślę jednak, że jeśli tylko ktoś regularnie ma styczność ze szkolnymi shoujo i lubi je, ale jednocześnie dostrzega ich przywary, to w Nozakim i spółce znajdzie niezastąpioną kompanię do wyśmiewania tej gałęzi rynku nieco specjalnej troski. Dobrym wyznacznikiem może być też to, czy komuś przypadł do gustu Wotakoi (w ogóle w jakim momencie życia fandomu przyszło nam rozmawiać, żeby trzeba było zachwalać te tytuły właśnie w tej kolejności?) - w końcu obie serie są skierowane do fanów mangi i anime, którzy będą w stanie wyłapać nieustannie puszczane do nich oczka i rozpoznać aluzje robione do znajomych motywów. A jeśli są z was szczególnie uparci zawodnicy, którzy nie lubią kupować kota w worku (od kotów z Waneko), to chociaż sięgnijcie po pierwszy odcinek anime, szczególnie że już w maju oficjalnie wyląduje ono na Netflixie. Ja się na pewno skuszę na trzecią rundkę!

Byłam tam, widziałam to...

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.  

Prześlij komentarz

0 Komentarze