Gdy ciepła nie ma... tam licealistki harcują! - recenzja mangi Beztroski kemping (tomy 2-6)

Beztroski kemping jest jedną z tych naprawdę nielicznych, należących do elitarnego grona serii, które czytam na bieżąco i to praktycznie od momentu, kiedy tylko wyciągnę ze skrzynki kopertę z zamówioną przedpłatą *w tej samej chwili zajmujący się pozostałymi przesyłkami listonosz zatrzymał się i zaczął klaskać* Drugą taką serią jest The Promised Neverland, a ostatnio doszedł jeszcze Wotakoi. Ta, i to by było chyba na tyle z mojej godnej pochwały regularności mangowca, który musi się też zajmować porządkami, gotowaniem i szarym życiem jako ogół. Niemniej to właśnie w tym szaleństwie jest metoda, bo jednak nic tak dobrze nie relaksuje mnie po ciężkiej pracy jak ten uświęcony wizytą poczmistrza czas spędzany właśnie z dziewczętami z Klubu Pod Chmurką, które na łamach mangi zwiedzają piękne okolice, rozkładają stające okoniem (poprzez gubienie śledzi) namioty i przygotowują pyszne jedzonko. Serio, tutejsze gotowanie to takie nowe, lepsze, pozbawione dłużyzn i pojedynków z tyłka Shokugeki... I jako że właśnie mija nam okrąglutki rok od rozpoczęcia wydawania Beztroskiego kempingu w Polsce, postanowiłam uhonorować ten fakt malutką recenzją pełną pisków, rozpływania się i pieśni pochwalnych prozą pisanych.


Tytuł: Beztroski kemping
Tytuł oryginalny: Yuru Camp△
Autor: afro
Ilość tomów: 10+
Gatunek: przygoda, komedia, okruchy życia
Wydawnictwo: Dango
Format: 182 x 128 mm (bez obwoluty, ze skrzydełkami)


Po dołączeniu do Kółka Pod Chmurką Nadeshiko razem z Chiaki i Aoi wybierają się na swój pierwszy grupowy kemping do parku Fuefuki, natomiast Rin decyduje się na kolejną samotną wyprawę, tym razem rozkładając się na płaskowyżu Takabocchi. Oba typy wypraw mają swoje niekwestionowane plusy i minusy - w grupie raźniej, ale też i łatwiej o rozprężenie morali, co może skończyć się nieplanowaną drzemką aż do wieczora w znajdującym się na trasie onsenie (ach, tamtejsze zasmażane jajka!), natomiast samodzielny kemping to błogi święty spokój... oraz nerwy w przypadku konieczności zmierzenia się z nieoczekiwanymi problemami. Na szczęście Shimarin to zaprawiony w boju zawodnik, któremu niestraszna jest kiepska pogoda ani braki żywieniowe, natomiast dziewczyny z Kółka nadrabiają gafy masą pozytywnej energii i podziałem obowiązków wedle posiadanych zdolności. A to zaledwie początek, bo Nadeshiko nie zamierza pozwolić, aby Rin wciąż alienowała się na kempingach. Dziewczyny mają więc w planach powtórny - tym razem znacznie lepiej zorganizowany - wypad we dwójkę nad jezioro Shibire.

Dla tych pięknych grafik (i kozackiego shiby w ortalionie) po prostu musiałam się skusić na zamówienie przedpłat bezpośrednio u wydawnictwa.

Ciężko jest w jakikolwiek sposób zaspoilować fabułę Beztroskiego kempingu, ponieważ ciągłości wydarzeń jako takiej tutaj nie ma. Zamiast tego płyniemy sobie - metaforycznie! - wraz z bohaterkami od miejsca do miejsca i od zabawnej sytuacji do zabawnej sytuacji, nie patrząc na zegarek czy ilość przewracanych stron. Manga jest czystą przyjemnością idealną do dzielenia i dozowania sobie wedle aktualnych potrzeb. Można się w każdym momencie zatrzymać, pomarzyć chwilę o grillowanym mięsku i herbatce parzonej przy zachodzie słońca, uciąć sobie drzemkę, a potem znów wrócić do lektury i dalej czerpać masę frajdy z tych wszystkich małych przygód, które przeżywają bohaterki. Wbrew pozorom nie brakuje tu jednak celnych i bardzo życiowych zwrotów akcji - raz ktoś się morderczo przeziębi, przez co musi zrezygnować z kempingowania (w to miejsce uprawiając beztroskie chorowanie), innym razem ktoś natrafi na drodze na przeszkodę, która grozi nadrabianiem wielu kilometrów niebezpiecznej drogi praktycznie po zmroku, jeszcze kiedy indziej dziewczyny nie ogarną prognozy pogody na noc, przez co od niechybnej śmierci z zimna uratują ich lepiej wyposażeni sąsiedzi z obozowiska. Czytelnikowi niezwykle łatwo jest się wczuć się w takie sytuacje - szczególnie teraz, gdy aura w Polsce wydaje się być idealna na takie chłodne kempingi na łonie budzącej się z zimowego snu (czy raczej z płytkiej drzemki) natury.

Nawet spisy treści są wciurno urocze!

Beztroski kemping zalicza się do gatunki określanego w Japonii mianem iyashikei, co znaczy "kojący, leczący". To taka specjalna odmiana obyczajówek, które nie są nastawione na ciężkie problemy czy głęboki rys charakterologiczny postaci, tylko po lekturze/seansie ma nam się zrobić zwyczajnie przyjemnie. Przygody dziewczyn z Kółka Pod Chmurką są jednak nie tylko lekkie i odprężające, ale autor przemyca jednocześnie wiele wartościowych treści związanych nie tylko z kempingiem jako takim, ale również z ciekawostkami kulturowo-krajobrazowo-jedzeniowymi (w czym pomagają też dodawane do przedpłat u Dango broszurki). Btw - to właśnie przez Beztroski kemping obudziła się we mnie gastronomiczna ciekawość i w efekcie zakochałam się w mięciutkim udonie i nieco goryczkowatej sobie, które od kilku miesięcy kupuję zamiast zwykłego makaronu. I nawet jeśli fabuła nie nakręca czytelnika do tego, aby czym prędzej sięgać po kolejne tomiki, wypatrując z zainteresowaniem kolejnych wydarzeń, to czyni to sama urokliwa atmosfera mangi. Dodatkowo, co może wydać się zaskakujące, Beztroski kemping można czytać kompletnie wyrywkowo i bez potrzeby nadrabiania poprzednich tomów, żeby zrozumieć ciąg wydarzeń, a pewna epizodyczność pozwala również wracać do konkretnych momentów w historii ot tak, kiedy ma się na to ochotę. Miałam w grudniu kiepski dzień? Wyciągnęłam tomik czwarty i po raz kolejny przeczytałam historię o świątecznym kempingu, na który wybrała się cała ekipa. Chciałam sobie poprawić humor, kładąc się w niedzielny wieczór do łóżka? Wybrałam tom pierwszy i raz jeszcze pośmiałam się z reakcji Rin podążającej za samochodem wypełnionym uroczymi psiakami. Ta seria to najlepsza inwestycja obok Opowieści Panny Młodej, jaką można sobie sprawić, bo randomowe przeglądanie sprawia tyle samo radochy co zaplanowana na bite dwie godzinki sesja z nosem w tomiku.

*owija się we własny koc* Oj tak, oj tak... byłam tam, widziałam to...

Od piątego tomu lektura stała się jeszcze przyjemniejsza, ponieważ wkroczyliśmy na tereny materiału niezaadaptowanego na anime (przynajmniej nie w pełnoprawnej odsłonie, bo obecnie emitowane Heya Camp faktycznie wykorzystuje kilka dalszych stron dodatków Po szkole). Oczywiście dużo satysfakcji czerpałam i z poprzednich tomów, bo jednak to zupełnie inna rzecz oglądać coś w zadanym przez reżysera tempie, a chłonąć kadry samemu, w ustalonym przez siebie rytmie, jednak nowy materiał to nowy materiał. Szczególnie, że po ogłoszonym drugim sezonie i filmie kinowym wciąż nie ma ani widu, ani słychu. Ech... ale wracając do mangi - poza pysznymi potrawami czy nowymi miejscami, skąd podziwiamy wraz z postaciami piękne widoki, drobne zmiany zachodzą również w życiu bohaterek. Potrzeba sprawienia sobie ślicznej lampki gazowej oraz zaoszczędzenia pieniędzy na kolejne wyprawy namiotowe skłania Nadeshiko do podjęcia dorywczej pracy: najpierw jako listonosz noworocznych kartek, a potem jako pracownik sklepu z sobą. Jednocześnie dzięki temu, że większość bohaterek ma jakieś zarobkowe zajęcia, które mocno blokują terminarze, konfiguracje ekip, które w danym momencie mogą udać się na kemping, wciąż pozostają świeże i prezentują zupełnie inną dynamikę. W tomie piątym i szóstym na wspólny kemping udają się Inuyama, Oogaki i Saitou, czyli dwójka średniozaawansowanych zawodników z Kółka i jeden kompletny noob (większy od Nadeshiko, a to coś znaczy). No a że dodatkowo w mandze zrobił się już styczeń, to sprowadza to na dziewczyny większe niż zazwyczaj problemy...

Wybacz, Nadeshiko, ale life is brutal and full of rachunków do zapłacenia.

Ale klimat i lekka historia to nie wszystko, co Bezstroski kemping ma do zaoferowania. Manga jest również prześliczna pod wieloma względami. Urocze są projekty postaci i Bóg mi świadkiem, że uroniłam łezkę, widząc w Internecie cudowne figurki z Rin i Nadeshiko - ta druga była o tyle genialna, bo została jeszcze zaopatrzona w prawdziwą, świecącą mini-lampeczkę na baterie. Gdybym był bogaty, siabadabada... Ponadto autor niezwykle drobiazgowo podchodzi do rysowania jedzenia czy kempingowego ekwipunktu, ale cudne wydają się również te proste, lecz wciąż spektakularne widoki, na które zwykle poświęca się jakiś porządny splash page. A kolorowe grafiki... matko kochana, nawet nie wiem, od czego zacząć swoje pianie. Te kolory, perspektywa, ilośc szczegółów, ilość samych grafik przypadających na jeden tom (przód, tył, skrzydełka, kolorowa strona na początku, kolorowy spis treści)... nie wierzę, że jest ktoś, kto mógłby przejść wobec nich całkowicie obojętnie i nie dziwię się, że biznes gadżetowy jest w przypadku tej franczyzy tak intratny. Jedyne, do czego trzeba się przyzywczaić, to do dość specyficznego cieniowania, które przybiera postać gęstych, pionowych, równych linii. W drugim tomie autor ostro z tym zaszalał, przez co tę część czytało się zdecydowanie najciężej, ale już od trzeciego wszystko wraca do normy.

Nie wiem jak wam, ale mnie już na samo słowo "pampuch" ślinka cieknie niczym woda z wodospadu Niagara.

Tłumaczenie jest porządnie i wydawnictwo bardzo się przyłożyło do wyjaśniania wszystkich kulturowych zawiłości - choć może graficznie nie wszystkim to pasuje, ale lubię, kiedy przypisy znajdują się na tej samej stronie, której dotyczą (i tak, patrzę na was, Wotakoi oraz Księgo Vanitasa). Jeśli znów chodzi o komedię i operowanie żartami, to już dawno nie czytałam tak zabawnej, sympatycznej i nienachalnej rzeczy. Cieszą mnie szczególnie takie drobne smaczki jak leżące na obozowisku szyszki, które ni z tego, ni z owego wołają do bohaterek "siemanko!" albo inne "uszanowanko!" (zawsze wywołują u mnie spontaniczny śmiech). Użyte fonty bardzo pasują do lekkości całej opowieści i tylko czasami trzeba się nieco mocniej skupić, kiedy któraś bohaterka (albo szyszka właśnie) wyraża się poza dymkami, bo napisy łatwo wtapiają się w mocno pocieniowane kadry. Warto też docenić ogrom pracy włożony w tłumaczenie wszystkich napisów na szyldach czy znakach - nawet jeśli nie wszystko da się wychwycić, to jednak za spójność wydania manga powinna dostać +10 do prestiżu.

Nadeshiko-kołdro-lablador - mój nowy spirit animal.

Beztroski kemping to kawał porządnej, przyjemnej mangi do podusi, kocyka, herbaty i kominka... no, choćby i takiego odpalonego na Youtubie. Nigdy nie byłam fanką uroczych tytułów o niczym, przez co ominął mnie szał na wszelkie Non Non Biyori i inne takie, ale 2018 okazał się błogosławionym rokiem dla rozwoju serii o "słodkich dziewczynkach robiących słodkie (i pożyteczne!) rzeczy". To właśnie wtedy Yuru Camp/Beztroski kemping do kompletu z Sora Yori mo Tooi Basho i nadrabianego w tamtym okresie Yama no Susume oczarował mnie możliwością pokazania nietuzinkowych, ale mega profesjonalnych aktywności w sposób uroczy, zabawny i wciąż mocno prawdziwy. Gdyby nie to, że jestem skończonym zmarzluchem i nie posiadam nawet porządnej menażki, to z chęcią wybrałabym się na taki dwudniowy kemping z paczką zaprzyjaźnionych ludzi. Na szczęście zawsze zostaje możliwość poobserwowania fikcyjnych postaci, którym żaden wiatr, mróz i wysokie ceny wołowiny nie są straszne.

I jeszcze na sam koniec - gorąco polecam zamawianie przedpłat bezpośrednio u wydanictwa Dango! Mają bez wątpienia najśliczniejsze i najlepiej wykonane dodatki ze wszystkich, co w przypadku przepięknych grafik z Beztroskiego kempingu sprawia jeszcze więcej radości.

Uwielbiam mangi, które cieszą oko nawet wtedy, gdy są już zamknięte.

Za wydanie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Dango.

Prześlij komentarz

0 Komentarze