Dobry superbohater nie jest zły - recenzja mangi Vigilante – My Hero Academia Illegals (tomy 2-4)

Czwarty sezon My Hero Academia trwa właśnie w najlepsze, ale że ostatnimi tygodniami czekanie na kolejne odcinki bywało prawdziwą mordęgą, dlatego w przerwach zajęłam się nadrabianiem mangowego spin-offu. I okazał się on idealną odtrutką na dramatyczne wydarzenia związane z odbiciem Eri z łap Overhaula. Vigilante, mimo groźnego tytułu, jest serią znacznie mniej patetyczną, co nie znaczy, że nie potrafią dziać się w niej rzeczy mroczne czy dramatyczne. Jednocześnie przez całą długość i szerokość fabuły przewija się masa humoru, co idealnie sprawdza się w takiej pobocznej, niezobowiązującej historii. Jako że wydarzenia osadzone są przed rozpoczęciem akcji MHA, można czytać Vigilante w zupełnym oderwaniu od serii podstawowej, natomiast jeśli się już ją zna, wtedy da się wyciągnąć z lektury o wiele więcej smaczków. No i nie widać tego w polskim wydaniu, ale Vigilante zaczęło powstawać w Japonii w okolicach 9-10 tomu MHA, więc nie tylko robi aluzje do przeszłych wydarzeń, ale tak naprawdę tworzy (tworzyło?) również podbudówkę dla tych przyszłych. To nie przypadek ani chwilowe widzimisię, ale błogosławieństwo i żmudne konsultacje z Wszechmogącym tego uniwersum, czyli Koheiem Horikoshim.


Tytuł: Vigilante – My Hero Academia Illegals
Tytuł oryginalny: Vigilante: Boku no Hero Academia Illegals
Autor: Hideyuki Furuhashi (scenariusz), Betten Court (rysunki), Kohei Horikoshi (pomysł oryginalny)
Ilość tomów: 8+
Gatunek: akcja, komedia, dramat, shounen, supernatural
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)


The Crawler, Pop☆Step i Knuckle Duster łączą siły, by działać jako samozwańczy bohaterowie. Pomagają szarym obywatelom i walczą ze złoczyńcami tam, gdzie wielkie szychy superbohaterskiego świata nie są w stanie dotrzeć, zajęci sprawami wyższej rangi. Koichi wciąż ma jednak poważne wątpliwości co do tego, czy faktycznie ich działania przysługują się ludziom, czy są raczej zwykłą samowolką, tym bardziej że mistrz Knuckle wykazuje niepokojące ciągoty do obijania pysków wszystkim jak popadnie. Przypadek sprawia, że podczas pewnego popołudniowego joggingu (ślizgingu?) Koichi natyka się na Tenseia Iidę, czyli znanego superbohatera Ingenium. Ten nie tylko pomaga głównemu bohaterowi dopracować jego dar ślizgania, ale też wręcza mu wizytówkę, zapraszając do współpracy z jego agencją. Grupa Idaten gromadzi bowiem zdolnych ludzi o darach związanych z mobilnością, tworząc zespół ratunkowy, który jest w stanie szybko i sprawnie pomagać ofiarom katastrof czy niszczycielskich działań złoczyńców. Oferta jest dla Koichiego niesamowicie nęcąca - nie dość, że mógłby zostać superbohaterem z prawdziwego zdarzenia, to jeszcze jego działania byłyby całkowicie zgodne z prawem. Z drugiej strony konieczność podlegania przepisom i procedurom nie zawsze idzie w parze ze sprawnym wymierzaniem sprawiedliwości. A to znów utrudnia m.in. prowadzenie śledztwa w sprawie rozprowadzania narkotyku wzmacniającego dary, z którym wiele wspólnego ma pewna licealistka, niejaka Kuin Hachisuka.


Podobnie jak w podstawce, pod obwolutami kryją się polakierowane "metalicznie" okładki (kurka, ale to ciężko uchwycić na zdjęciu...).

Może się wydawać, że jest to tylko zapychający miejsce na półce spin-off, który praktycznie nie ma stałego powiązania z główną serią My Hero Academia poza okazjonalnie uśmiechającym się gdzieś w tle All Mightem. Szybko jednak okazuje się, że przez drugi plan przewija się nieustannie dużo ważnych dla uniwersum postaci jak choćby wspomniany Ingenium, Aizawa-sensei (wtedy jeszcze nie taki sensei), Present Mic, Midnight czy Tsukauchi. Szczególnie ci pierwsi dwaj mają stały wpływ na fabułę, choć ich występy nie opierają się wyłącznie na kontaktach z ekipą głównych bohaterów. Ich wątki dzieją się również równolegle i na uboczu, uzupełniając dane wydarzenia z zupełnie innej strony. Po drugie - jeśli ktoś ogląda obecny, czwarty już sezon MHA, to będzie wiedział, że kiedy Kirishima dołączył do agencji Fat Guma, to jego pierwsza akcja dotyczyła gościa naszprycowanego tym samym narkotykiem (czy raczej jego wariacją, sądząc po upływającym czasie), o który rozgrywa się cała heca w Vigilante. W drugim tomie Vigilante poznajemy także genezę pewnego ważnego złoczyńcy, który odegrał w MHA niebagatelną rolę. Widać w tych przypadkach niezwykłą dbałość o spójność i rozwój uniwersum, ale wciąż pokazywane jest to w taki sposób, aby każdy - niezależnie, czy jest fanem marki, czy może przez przypadek sięgnął po tę serię - wiedział, kto jest kim i jakie ma zadanie w tej konkretnej historii.

*dźwięk łamanego serca, gdy przypominasz sobie, co się z tym świetnym gościem później stanie*

Nie umniejszając oryginalnej serii, ale zgrzyta mi mocno, że tam panują tylko dwa skrajne trendy - albo dochodzi do walki ze złoczyńcami naprawdę ciężkiego kalibru, którzy pragną zniszczyć cały świat, albo nagle historia przypomina sobie, że większość postaci to głównie dzieciaki, więc trzeba dać im się trochę pobawić. Nie ma niczego pośrodku i chwała niebiosom, że chociaż Vigilante postanowiło zagospodarować ten teren. Wciąż mamy tu do czynienia z obijaniem pysków kryminalistom, ale przestępstwa dzieją się znacznie bliżej zwykłych ludzi - a to ktoś torebkę ukradnie, a to bank napadnie, a to urządzi sobie nielegalne wyścigi na drodze szybkiego ruchu... To też ważna część superbohaterskiej rutyny, aby utrzymywać porządek i radzić sobie z głupimi rzezimieszkami, którzy upajają się mocą swoich darów. Zabawnie jest również oglądać Aizawę, który ma nieco inny charakter niż to, co mieliśmy szansę zobaczyć w głównej serii. Ech, ta młodość... Wbrew pozorom wcale mnie to nie razi i odniosłam raczej wrażenie, że dodaje to tylko wielowymiarowości tej postaci - no bo skoro kiedyś Aizawa zachowywał się wyraźnie swobodniej i częściej się uśmiechał, to znaczy, że cały czas się rozwija. Podejrzewam, że czynnikiem stojącym za obecnym zachowaniem Erased Heada jest to, że musiał zacząć uczyć jeszcze bardziej luzackich od siebie nastolatków, a to naturalnie wymogło na nim powagę i dojrzałość. Niby mała rzecz, ale pomaga rozwinąć postacie, które normalnie nie miałyby czasu na własny wątek w tak napcianej młodymi bohaterami podstawce MHA.

Wykapane dziecko Wolverine'a z jeżozwierzem.

Podobnie autorzy podchodzą do swoich oryginalnych postaci. O ile Koichi nie jest przez te tomy zbyt mocno rozwijany (przynajmniej charakterologicznie, bo pod względem umiejętności chłopak ma teraz znacznie większe zadatki na legitnego superbohatera niż pewnie jedna trzecia klasy 1-A), tak Pop i mistrz dostają całkiem dużo czasu antenowego. Szczególnie w przypadku tego ostatniego czwarty tom okazał się wyjątkowo przełomowy, a wiele tajemnic zostaje rozwikłanych - jak choćby to, dlaczego jest taki mocarny mimo braku Daru oraz czemu tak zaciekle stara się wytropić źródło pochodzenia Triggera. I sądzę, że niewielu spodziewało/spodziewa się takiego obrotu spraw. Nie znaczy to jednak, że od tego momentu Knuckle Duster stał się mniej ciekawym facetem, bo już dobrze znamy jego przeszłość. O nie! Teraz tym bardziej zżera mnie ciekawość i stres, co się z nim stanie, bo uniwrsum MHA regularnie nam przypomina, że nie wszystko kończy się dobrze, a walka z całej dostępnej mocy nigdy nie pozostaje bez konsekwencji (chlip-chlip ręce Deku czy sam All Might chociażby). Czy i tutaj można się spodziewać jakiegoś oficjalnego przekazania pałeczki młodym? Na pewno zamierzam to sprawdzić w dalszych tomach.

I tak każdy dobrze to wie, że największym, najpotężniejszym złoczyńcą na świecie jest Dzika Ciężarówka-kun!

Choć nie brakuje tu powagi ani walk na ciężkie piąchy, to jednak uwielbiam, jak dużo swobody mają tu autorzy i jak świetnie się przy tym bawią. Co chwila przemycają niezwykle zabawne smaczki - znajdzie się i miejsce na pościg za wykapanym Himuro z Eyeshield 21 (a, jak wiadomo, futboliści spieprzać potrafią), kiedy indziej dojdzie do niekontrolowanej fuzji autobusu z kotem, co przypomina znany element pewnego kultowego filmu Ghibli, a jeszcze w innym rozdziale pojawi się nowa wariacja na temat superbohaterów Marvela. Ale to nie koniec żartobliwych rozwiązań i nieszablonowych odniesień do innych dzieł. Po przeczytaniu informacji na skrzydełku obwoluty czwartego tomu czekało na mnie niezłe zaskoczenie - okazało się bowiem, że obwoluty Vigilante są wariacjami okładek oryginalnego My Hero Academia! Nie zauważyłam tego wcześniej, ale kiedy już się skupiłam (i zajrzałam do biblioteczki, wyciągając po kolei wszystkie tomy), to faktycznie w mig znalazłam odpowiadające sobie pary. Fajna sprawa. Dodatkowo odniesienia nie dotyczą tomów o tej samej numeracji, dlatego polecam wam się pobawić i odnaleźć - choćby i w sklepie Waneko - które okładki są oparte na których.

Ha! Chociaż raz się Bucky'emu ta twarda łapa przydała!

Vigilante to taka mała, niepozorna - chociaż czy można mówić o niepozorności w odniesieniu do jednej z najpopularniejszych mangowo-animcowych franczyzn na świecie? - perełka wśród wszelkich istniejących spin-offów. Jest idealnym pomostem między uniwersum MHA a byciem samoświadomą przygodówką czerpiącą garściami z popkulturowych i superbohaterskich motywów. Główna oś fabuły skupiona na prowadzeniu śledztwa odnośnie Triggera jest uzupełniana przez liczne, luźne epizody rozwijające relacje między postaciami. I to dzieje się równolegle i bardzo płynnie, a nie naprzemiennie jak w głównej serii (uch, ten nagły arc kulturowy tuż po śmierci... no... sami-wiecie-kogo - przecież tak się nie robi!). Oparcie fabuły na grupce trzech - później tak w sumie czterech - bohaterów, z których większość jest dorosła, sprawdza się znacznie lepiej niż próba wciśnięcia czytelnikowi od razu całej klasy, w której nie ma nawet miejsca na jakikolwiek rozwój głębszych więzi (pamiętacie jeszcze, że Ochako miała coś czuć do Deku? ja też nie). Dlatego jeśli ktoś nie jest fanem niekończących się tasiemców lub boi się o stan swojego portfela, a mimo wszystko żywi dużo ciepłych uczuć do superbohaterskich produkcji, to Vigilante jest znacznie przystępniejszą opcją na rynku.

A jednak trafi kosa na kamień. Na dwadzieścia kamieni.

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze