Poradnik bycia silną, niezależną dziewczynką - recenzja mangi Badaczka mitycznych bestii (jednotomówka)

Isekaje oraz wszelkie gropodobne światy to teraz prawdziwa zmora współczesnego rynku mangi i anime. Znaczy - oczywiście z całym szacunkiem dla autorów, którzy mimo tego trendu starają się też dodać coś od siebie i wiedzą, jak sprawnie można wykorzystywać oklepane motywy, ale jednak przeważająca część dostępnej pulpy to jednak tylko i wyłącznie pulpa ograniczająca się do wymyślania nowych kolorów włosów dziewczynek z magicznego haremu przeniesionego do innego świata licealisty. Nic dziwnego, że na taki marny widok aż chciałoby się zawyć do księżyca "dziś prawdziwego fantasy już nie ma"... a może jednak są? Co prawda jedna jednotomówka (nawet taka grubsiejsza) wiosny z całą pewnością nie uczyni - szczególnie, że za oknami jesień jak się patrzy - ale i tak warto się było zainteresować nową pozycją z katalogu Waneko choćby dla tej prostej nostalgii za baśniami o smokach, bazyliszkach i mrocznych królikach, utkanych z mroku i seksa... EKHEM. No. Bardzo intrygujących, mrocznych królikach.


Tytuł: Badaczka mitycznych bestii
Tytuł oryginalny: Genjuu Chousain
Autor: Keishi Ayasato (historia), Kouichirou Hoshino (rysunki)
Ilość tomów: 1 (z serii Jednotomówek Waneko, wydanie 2w1)
Gatunek: shounen, przygoda, dramat, fantasy, tajemnica
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)


W świecie przedstawionym na łamach tejże mangi mityczne bestie to nie żadna pieśń przeszłości ani wymysł dorosłych, którzy opowiadają dzieciom bajki na dobranoc, ale nierozerwalna część rzeczywistości. I jak można się spodziewać, ciężko tu mówić o pełnej sielance, bo między ludźmi a potworami często dochodzi do różnego rodzaju napięć rasowych, wszczynanych za przyczyną obu stron. Z tego też powodu powołano do życia urząd lokalnych inspektorów, którzy mają pilnować magicznego porządku i interweniować w razie zaognionych konfliktów. Gorzej, że spraw jest stanowczo zbyt wiele jak na wymaganych specjalistów, dlatego na podstawie pewnego porozumienia poproszono o pomoc Ferry Ehhenę, uznaną badaczkę mitycznych bestii o prezencji młodej dziewczynki, która chadza sobie po świecie i sprawdza, czy gdzieś nie jest akurat wskazana jej pokojowa interwencja. Niech was jednak nie zmylą pozory, bo mimo słodkiego wyglądu Ferry posiada naprawdę rozległą wiedzę o wszelkiej maści stworach, a w razie konieczności użycia siły zawsze może liczyć na wsparcie uroczego nietoperza-homunkulusa wabiącego się per Toro, oraz niezwykle eleganckiego, maszerującego na dwóch łapach królika imieniem Kushuuna.

Badaczem (mang) jestem i nic, co badawcze, nie jest mi obce!

Manga jest częściową adaptacją publikowanej od 2016 roku light novelki, co może od razu rodzić pewne ważne pytanie: czy komiksowy odpowiednik ma w ogóle rację bytu, skoro nie stara się odwzorować całości materiału z oryginału? Bez obaw - tak, jak najbardziej ma to swój sens i zasadność. To prawda, że nie dostaniemy absolutnie wszystkiego, co znajduje się w książce, ale spokojnie można przyrównać konstrukcję fabuły mangowej Badaczki mitycznych bestii do animowanego Kino no Tabi. Podobnie jak w przypadku historii Kino i Hermesa, dołączamy do bohaterów w pewnym punkcie ich długiej podróży, przeżywamy wspólnie z nimi kilka przygód - raz smutnych, raz wesołych, a raz tragicznych w skutkach - tuż przed końcem dostajemy retrospekcje związane z tym, jak bohaterowie się ze sobą poznali, aż wreszcie pozwalamy im pójść w swoją stronę, by dalej mogli rozwiązywać sprawy kolejnych bestii. Jasne, fajnie byłoby cieszyć się ich przygodami jeszcze przez dobre dwadzieścia tomów, ale już ten jeden opasły mówi o postaciach wszystko, czego czytelnikowi trzeba do zrozumienia ich życiowych celów.

Dzień dobry. Czy zechcą państwo porozmawiać o naszym panie i władcy szanownym Szczerbatku?

W Badaczce udało się również w bardzo sprawny sposób sportretować społeczeństwo jako bardzo zróżnicowany twór - czasami kara powinna spotkać zawistnych ludzi, czasami winne były potwory, a czasami chodziło tylko o proste, kompletnie przypadkowe nieporozumienie, któremu dało się zapobiec jeszcze przed właściwym zaognieniem się sprawy. Początkowo bałam się, że autorzy ograniczą się do zwykłego, oklepanego "bo ludzie nie rozumiejo, a te stworki też majom swoje uczucia, hurr durr!", ale nie. Trafiają się i bestie, które trochę się w życiu pogubiły, ale są też i takie, których działań nie da się w żaden sposób usprawiedliwić, a nawet wskazane jest je zabić (co też się dzieje). Dzięki temu dostajemy bogaty zbiór intrygujących, niejednoznacznych opowieści, połączonych wątkiem obecności Ferry i Kushuuny oraz odkrywania przez nich tego, co za tajemnica kryje się za danym zgłoszeniem. Nie miałam przez to wrażenia jakiejkolwiek powtarzalności, bo i nie zawsze działo się tak, że sprawy kończyły się happy endem. Pod tym względem fabuła sprawdza się na solidną czwórkę z wielkim plusem - by walczyć o piątkę, musiałabym widzieć na półce wspomniane dwadzieścia tomów nieistniejącej kontynuacji.

A to już był dymek stanowczo poniżej pasa!

Bardzo spodobało mi się graficzne odróżnienie wypowiedzi Kushuuny. Użyty font jest czytelny, ale też wyraźnie "mroczniejszy", sugerujący, że sposób, w jaki nasz Czarny Króliczek komunikuje się z otoczeniem, jest raczej nie do końca werbalny (tym bardziej że rzadko kiedy widać, by otwierał pyszczek). Dodatkowo wyraża się on bardzo kwieciście - w znaczeniu podwójnym, bo chodzi tu i o ogólne słownictwo, jak i o manierę nazywania Ferry per "mój kwiecie", co później zostaje wyjaśnione również fabularnie - a mimo posiadania naprawdę niesamowitej mocy, zdolnej bez większego problemu unieszkodliwić szalejącą wiwernę, regularnie bywa zbity z tropu przez zachowanie swojej pani czy też małego nietoperza, co jest znów źródłem wielu komicznych, rozluźniających napięcie sytuacji. I chociaż początkowo wydaje się, że to Ferry robi tutaj za główną bohaterkę, to wydaje mi się, że bardziej zniuansowany charakterologicznie ostatecznie okazuje się być właśnie Kushuuna. To ciekawy zabieg, nie powiem, i zdecydowanie bardziej trafny, bo z tej dwójki (no, właściwie trójki) towarzyszy, to nie człowiek wydaje się najbardziej ludzki, ale tajemnicza, nieprzystępna na pierwszy rzut oka bestia.

Koń, jaki jest, każdy widzi. I widzi, że rysownik też doskonale zna się na koniach.

Oprawa graficzna jest niezwykle urocza i cieszy oko, choć momentami bywa też całkiem niepokojąca (chociażby przy historii z Each uisge... w ogóle cała ta sprawa jest posępniejsza i bardziej przytłaczająca niż reszta przygód...).  Rysunki są jasne i pełne detali, w tle zawsze dużo się dzieje. Widać, że mangaka - doświadczony, siedzący w tym biznesie od ponad dziesięciu lat gość - miał mnóstwo frajdy z ożywiania świata opisywanego do tej pory głównie za pomocą liter i okazjonalnych ilustracji. Przyłożono się do projektów bestii, a szczególnie ciekawie na tle znanych z legend bazyliszków, smoków czy innych syrenek wypada sam Kushuuna, czyli ten dalszy kuzyn Alice z Pandora Hearts, ale jakiś taki bardziej dostojny, smukły i z charakterkiem, Mam jednak zastrzeżenia do druku mangi, bo regularnie pojawiają się strony dotknięte łupieżem - może nie katastrofalnie gęstym, ale wciąż wyraźnym i występujących co kilka stron. Coś się złego dzieje w tym państwie duńskim... znaczy, z usterkami w druku w ostatnich mangach Waneko... Oddaję za to honory jeśli chodzi o projekt obwoluty, bo jest on naprawdę wielkiej zacności; dominuje tu mat, a lakier wybrany nałożono na ramki oraz na tekst.

Adios, amigo. Właśnie dostałam angaż w live action adaptacji Małej Syrenki, więc już nic tu po mnie...

To przyjemna, intrygująca, ale też niepozbawiona ociupinki feelsów manga, która sprawia, że człowiek ma ochotę owinąć się kocem, postawić obok kubek gorącego kakao i poczytać sobie solidne fantasy niczym za dawnych, dobrych, dziecięcych lat. Oczywiście Badaczka jest dostosowana do gustów nieco starszego odbiorcy - trafi się tu i trochę flaczków, i kilka nieoczekiwanych zgonów, i parę filozoficznych myśli - ale tak w sam raz, bez nadmiernego zatapiania się w okraszonym magią marazmie. Nie licząc niektórych yaoi, jest to bez wątpienia najciekawsza jednotomówka po Głosach z odległej gwiazdy, jaką miałam przyjemność czytać, a sięgając pamięcią jeszcze wcześniej to... hmm... naprawdę, dawno nie pojawiło się nic, co byłoby taką zamkniętą, dobrze zrealizowaną, pozbawioną fabularnych niedoróbek historią. Tempo jest równe i spójne, kreska śliczna, a bohaterowie warci sympatii czytelników. Nic tylko brać i się zaczytywać, a potem wracać do niej, kiedy przyjdzie tylko ochota na jakąś bajkę do poduszki.

I odeszli w stronę światła... tyle dobrego, że w tamtym świecie nie jeżdżą pociągi, więc nic w nich nagle nie uderzy...

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.  

Prześlij komentarz

0 Komentarze