A co tam masz w tym koszyczku, cna dziewczynko? - recenzja mangi Fruits Basket (tom 1)

Kto by się spodziewał, że po dwudziestu latach od powstania pewnych historii doczekamy się nie tylko świetnie wykonanego rebootu anime, które ma zaadaptować całość istniejącej fabuły, ale na dodatek polskiego wydania mangi w standardzie praktycznie deluxe, stanowiącego chlubę każdej rozrastającej się kolekcji? Wychodzi więc na to, że to Fruits Basket to jakiś ogromnie legendarny tytuł jest, że wszyscy się tak na niego rzucają, co nie? Cóż... tak właściwie to... umm... przepraszam? Niestety, w tej kwestii nie umiem niczego potwierdzić ani zaprzeczyć, ponieważ miałam zbyt mało lat, kiedy seria osiągała szczyty swojej popularności, a kiedy po zdobyciu stabilnego łącza przyszło do oglądania pierwszych anime, to między poważną Furubą a komediowym Ouranem moje serce od razu podążyło w kierunku jasnej strony mocy. Może to jednak lepiej, bo Ouran wciąż trzyma się świetnie w takiej formie, w jakiej powstał, natomiast Furuba zasługiwała na solidne odświeżenie, które przysłużyło się szerokiemu gronu młodych fanów. I tak oto nadszedł rok 2019, kiedy dokonują się animacyjne cuda, a z martwych powstają zdecydowanie warte uwagi mangi.



Tytuł: Fruits Basket
Tytuł oryginalny: Fruits Basket
Autor: Natsuki Takaya
Ilość tomów: 12
Gatunek: shoujo, komedia, romans, dramat, psychologiczny, szkolne życie, supernatural
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)


W swoim nastoletnim życiu Toru Honda ma tak bardzo pod górkę, jak to się tylko da - jej mama zginęła kilka miesięcy wcześniej, potrącona przez dziki samochód, tatko już dawno temu opuścił ziemski padół z powodu nieszczególnie dobrego zdrowia, żaden z krewnych nie kwapił się do tego, żeby przygarnąć osieroconą dziewczynę, a kiedy po długich debatach z pomocą przyszedł sędziwy dziadek, po niedługim czasie zdecydował się na generalny remont domu. W ten oto sposób główna bohaterka musiała poszukać sobie tymczasowego lokum, ale że ma wyjątkowo skromny charakter, dlatego nie chciała się narzucać przyjaciółkom i postanowiła zamieszkać w namiocie gdzieś na okolicznych nieużytkach. Okazało się jednak, że te nieużytki nie są jednak takie do końca nieużywane i do kogoś należą, a w pobliżu znajduje się posiadłość należąca do Somów - rodu, do którego należy również Yuki, określany mianem Księcia kolega z klasy Toru. Dziewczyna nie ma zamiaru im się narzucać ani tym bardziej informować o swojej kiepskiej sytuacji mieszkaniowej, jednak w wyniku splotu kilku przypadków - czyli japońskiego przeziębienia-mordercy, osuwiska, które zmiata z powierzchni ziemi kemping Toru, kilku niezaradnych życiowo facetów oraz odkrycia tajemnicy, że członkowie rodu Soma pod wpływem przytulenia przez płeć przeciwną zamieniają się w zwierzęta chińskiego zodiaku - jest "zmuszona" zamieszkać w ich domu. Tak naprawdę jednak obie strony są z tego rozwiązania niesamowicie zadowolone. Toru ma wreszcie dach nad głową oraz kogoś, kogo może traktować jak rodzinę, a Shigure, Yuki i Kyo zyskują towarzyszkę, która będzie gotować, sprzątać i... i leczyć ich straumatyzowane serca.

A takie to ładności można zgarnąć od wydawnictwa.

No dobra, to od czego by tu zacząć całe omówienie... hmm... a może od tego, co najbardziej przykuwa wzrok, czyli od części wizualnej? Okej, to lecimy! Kreska Furuby z pewnością sprawiała kiedyś świetne wrażenie, a pewnie w oczach żeńskiej widowni, która była docelowym odbiorcą takich historii, to już w ogóle wydawała się mistrzostwem operowania detalami. Nie da się jednak ukryć, że manga zestarzała się znacznie gorzej niż choćby takie Neon Genesis Evangelion, Naruto czy Card Captor Sakura, wydawane w bardzo podobnych (a nawet ciut wcześniejszych) latach. Cóż, w sumie już taka była uroda tych starych shoujo, w których postacie musiały mieć przede wszystkim oczy wielkie na pół twarzy i podbródki zdolne sztyletować wrogów, a dopiero potem dbano o to, aby ich mimika działała na potrzeby fabuły. I w ogóle żeby działała. O rany, ile ja się razy musiałam zastanawiać nad tym, co właściwie wyrażała twarz Yukiego - miałam wrażenie, jakby przez 80% czasu antenowego był z jakiegoś powodu nieziemsko wkurzony! Z drugiej strony nie jest to również poziom Special A, które do dziś śni mi się po nocach w najgorszych, najmroczniejszych koszmarach (a pewnie ludziom z Waneko też). Natomiast jak już się trochę okrzepnie ze stylistyką Furuby, to od drugiego rozdziału idzie już praktycznie z górki. A może to zasługa nakładania sobie w wyobraźni skórek postaci z anime...? No, w każdym razie znajomość rebootu mi nie zaszkodziła.

Te wydania starych szojek kryją w sobie masę barwnych niespodzianek - w Card Captor Sakurze jest po 11 kolorowych stron na tomik, tu znów całych 8.

W ogóle to ciekawa rzecz, żeby czytać mangę tak szybko po obejrzeniu nowego anime (i wyjątkowo nie dlatego, żeby chcieć się czym prędzej zapoznać z dalszą fabułą). Z jednej strony doskonale pamiętam wszystkie minione wydarzenia, więc wydawało mi się, że podczas czytania praktycznie płynęłam nad całą lekturą, ale z drugiej strony jakoś tak łatwiej było mi wychwycić różnice w klimacie między tymi dwoma nośnikami i dostrzec nowe detale (np. zupełnie zapomniałam, że tak wcześnie wspomniano o prawdziwej formie Kyo). Anime faktycznie wypada w tym zestawieniu nieco radośniej, a żarty są tam bardziej zaakcentowane. W mandze również są obecne, jednak... hm... jednak przez to, że zajmują one panel albo pół a nie kilkadziesiąt sekund, sprawia, że dla odbiorcy trwają znacznie krócej. To znów przekłada się na to, że mangowa Furuba jest odrobinkę bardziej... no nie powiem, że przytłaczająca czy depresyjna, ale jednak wyraźniej czuć, że to historia skupiona wokół dramatu obyczajowego. I tu warto zaznaczyć - może i Fruits Basket jest uznawane za szkolne shoujo, jednak znajduje się na absolutnym pograniczu tego "gatunku". Podobieństwa do wszelkich Służących, Gwiazd spadających za dnia i Bestii z ławki obok są praktycznie żadne, bo romans stanowi tutaj dodatek do życiowych rozterek, nie na odwrót. Dlatego chociaż Toru stanowi łącznik licznych wątków, to ona sama gra w nich nieco bardziej marginalną rolę i stanowi dla pozostałych postaci swego rodzaj katharsis.

Co jest grane, doktorku?

Polskie wydanie, bazujące na wypuszczanym od 2015 roku Collector's Edition, czyli wersji zebranej w formie dwunastu opasłych tomów, wygląda naprawdę świetnie. Na okładkach widnieją odświeżone ilustracje piórka Natsuki Takayi, przez co doskonale widać, jak daleką drogę pokonała autorka od stworzenia pierwszej strony swojej kultowej już mangi. W przypadku tych grubasków zdecydowano się na format powiększony, a obwoluta (co staje się u Waneko bardzo sympatycznym standardem) jest połączeniem miękkiego matu i lakieru wybranego. Ponadto to wydanie ma jeszcze jedną intrygującą cechę. Zamiast standardowego tyłu mamy tu tak jakby taki "drugi front" - po obu stronach tomiku znajdziemy logo serii, nazwisko autorki oraz numer części, tyle że z przodu widnieje sylwetka Toru, a z tyłu jej mamy plus dodatkowo skromny kod kreskowy. Zero opisów, zero nadprogramowych maziajów. Sam szyk, prostota i elegancja (oraz darmowa dezorientacja dla każdego, kto zapomni, od której strony czyta się te dziwne komiksy z Azji). Na szczęście nic się tu nie marnuje, bo obie ilustracje wykorzystano również na grzbiecie, zestawiając postacie we wspólnym, schludnym okienku. Aż nie mogę się doczekać kolejnych tomów. Spoiler - grzbiety będą w różnych kolorach, a postaci trafi się więcej, więc powstanie z tego cała zodiakowa - i nie tylko - tęcza.

Choose your fighter.

Bardzo się cieszę, że sięgnęłam po mangę, bo mimo znajomości anime działa ona na swoich własnych zasadach i pozwala spojrzeć na postacie od nieco innej strony. Na początku kompletnie nie rozumiałam Kyo i wydawał mi się tylko skwaszonym, wkurzonym, nieokrzesanym nerwusem, ale w mandze faktycznie łatwiej obserwuje się jego rozwój - jak szybko uczy się, żeby powściągać przy Toru język czy jak często się do niej uśmiecha. Yuki jest łagodny, ale skrywa w sobie nieco więcej mroku i dystansu do otaczającego go świata. Znów Kagura... eee... nie, ją może pomińmy, bo to tylko relikt dawnych przyzwyczajeń autorów do robienia bijących mężczyzn tsundere (jedyne, co mi się w niej podoba, to pomysł na tłumaczenie używanego przez nią zdrobnienia imienia Kyo na "Kyotek" - super myk!). Nawet Toru wydaje się być jakaś taka bardziej zwarta i konkretna w swoim niepoprawnym optymizmie, przez co łatwiej mi jej kibicować (w anime z czasem robiła się ciut zbyt rozmemłana). Dodatkowo lektura jest wyjątkowo treściwa, bo pierwszy zbiorczy tom obejmuje materiał z odcinków 1-7, w których udaje się poznać aż połowę Znaków. Polecam spróbować swoją przygodę z Fruits Basket i nie zrażać się grafiką godną starego shoujo. Bo mimo wszystko jest to bardzo dobre, mądre, pełne feelsów stare shoujo.

Jeż co prawda nie należy do chińskiego zodiaku... ale skoro kot może, to on też chce!

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.  

Prześlij komentarz

2 Komentarze

  1. Świetnie się prezentuje taki gruby tomik na półce. O ile za shoujo jakoś specjalnie nie przepadam, tak ten tytuł mnie zainteresował, więc pewnie dam szansę pierwszemu tomowi. Kreska też nie wydaje się taka zła, a na żywo pewnie wygląda zdecydowanie lepiej. :D
    O rany, mnóstwo tych kolorowych stron! Teraz tym bardziej nie mogę się doczekać, żeby je zobaczyć. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak na "shoujo" to jest tu wyjątkowo mało naiwnych zagrywek, wyznań na tle fajerwerków czy romansowania jako takiego. Jest za to sporo ekspozycji jeśli chodzi o każdego z pojawiających się Zodiaków, ale jeśli tylko lubisz takie powolne zgłębianie psychiki każdego z bohaterów, to to jest bardzo spoko pozycja. A do kreski da się szybko przyzwyczaić. Liczę na to, że kolejne tomy też będą miały tyle kolorowych stron i że będą tylko ładniejsze (nie mogę się doczekać tego rządku grubasków <3).

      Usuń