Moralność w odcieniu szarych uliczek - recenzja mangi Vigilante – My Hero Academia Illegals (tom 1)

Superbohaterowie rządzą na dzielni - to widać, słychać i czuć, szczególnie że dopiero co na dniach Avengers: Endgame przebiło Avatara w ogólnym box-office wszechczasów. A skoro jest na to popyt, to oczywiście musi być i podaż, dlatego nic dziwnego, że peleryniarze z dalekiej Japonii również święcą triumfy na półkach, telewizorach, konsolach i jakich-tam-sobie-nie-wymyślicie gadżetach na całym świecie. O popularności My Hero Academia nie trzeba więc nic mówić, bo wystarczy napisać "Plus Ultra!", żeby praktycznie każdy przeciętny zjadacz chińskich bajek usłyszał w głowie głos niezawodnego Daikiego Yamashity w roli Midoriyi. Ale... ja w sumie nie o tym. Dziś chciałabym raczej pogadać o tytule nieco mniej oczywistym i przybliżyć opinię o świeżo wydanym w Polsce spin-offie do MHA, czyli Vigilante - My Hero Academia Illegals. Musicie wiedzieć, że choć seria ta dzieje się na uboczu wydarzeń znanych z podstawki (a właściwie trochę przed nimi), to uświadczymy tu też sporo istotnych występów topowych superbohaterów urzędujących w Japonii. To również świetna okazja, żeby zobaczyć w akcji prawdziwych profesjonalistów i zastanowić się głębiej nad tym, czy bycie bohaterem to tylko posiadanie licencji i traktowanie tej fuchy jako byle pracę do odbębnienia, czy jednak przeważa potrzeba serca, aby pomagać ludziom na swój własny sposób? Brzmi interesująco? No to zapraszam serdecznie do recenzji!


Tytuł: Vigilante – My Hero Academia Illegals
Tytuł oryginalny: Vigilante: Boku no Hero Academia Illegals
Autor: Hideyuki Furuhashi (scenariusz), Betten Court (rysunki), Kohei Horikoshi (pomysł oryginalny)
Ilość tomów: 7+
Gatunek: akcja, komedia, dramat, shounen, supernatural
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)

Czy jest na sali ktoś, kto nie marzył kiedyś o tym, aby mieć jakąś zarąbistą supermoc? Na przykład zdolność latania? Albo możliwość kontroli pogody? Mogłoby się wydawać, że w przypadku cywilizacji, gdzie 80% ludności posiada specjalnie umiejętności zwane darami, bycie superbohaterem to praktycznie czysta formalność... problem w tym, że nie każdy może się poszczycić nadzwyczajną siłą albo strzelaniem laserami z oczu. Czasami mocą, którą Bozia (albo raczej Budda) dała, jest ślizganie się ala karaluch przy zawrotnej prędkości 20 kilometrów na godzinę. Dokładnie tym został pobłogosławiony Koichi, nasz nowy główny bohater będący zupełnie przeciętnym studenciakiem. Mimo to Koichi ma bardzo dobre serduszko i nawet jeśli sama moc niespecjalnie przydaje mu się w życiu, to zawsze jest pełen entuzjazmu, żeby pomagać ludziom z okolicy w drobnych sprawach: a to śmieci wyniesie, a to kota znajdzie, a to rower naprawi... no normalnie zuch chłopak. Jego nastawienie do profesji superbohatera zaczyna się jednak zmieniać wraz ze spotkaniem dwóch specyficznych osób - ulicznej idolki Pop☆Step oraz rosłego faceta nazywającego się per Knuckle Duster. We trójkę stworzą oni zespół, który działać będzie w szarej strefie między byciem bohaterem a byciem zwykłym anarchistą wymierzającym samosądy...

Pełen zestaw zadeklarowanego mangowca - tomik do czytania, zakładka do zakładania i notes do notowania pomysłów na supermoce, które chciałabym kiedyś mieć.

Pozory mogą mówić jedno, ale Vigilante wcale nie jest pustym skokiem na kasę, korzystającym z tego, że My Hero Academia jest obecnie jedną z najbardziej rozpoznawalnych chińskich bajek. Wręcz przeciwnie! Nowa seria nie tylko w inteligentny sposób uzupełnia przebogaty świat, który poznajemy w ramach podstawowej serii - a którego za cholerę byśmy nie odkryli, bo ciągle jesteśmy uwięzieni w Akademii UA - lecz dodatkowo zajmują się nią osoby, które są totalnie zafiksowane na punkcie Marvela i DC, więc wiedzą, co musi mieć w sobie solidna porcja superbohaterszczyzny, żeby była ciekawa. I tak jak przygody Midoriyi skupiają się na tych najważniejszych wydarzeniach, gdzie co rozdział światu (czyt. Japonii) grozi zagłada, tak w spin-offie schodzimy z patosem znacznie bliżej parteru i zajmujemy się sprawami, na które taki All Might czy Endeavor nie mieliby nawet czasu spojrzeć. Więcej jest tu knucia i systematycznego odkrywania kolejnych kart rozwijającej się fabuły niż klepania się na śmierć i życie. Sama narracja również wypada o wiele sprawniej niż to, co można było zaobserwować przy okazji zapoznawania się z Deku - tam przez kilka pierwszych tomów byliśmy ciągle zasypywani dziesiątkami postaci, relacji i nazwami umiejętności, z zapamiętaniem których do dziś mam olbrzymie problemy (a jestem po trzech sezonach anime!). W Vigilante wystarcza nam jednak poznanie zaledwie trzech postaci, aby opowieść mogła ruszyć z kopyta i skupić się na właściwym obijaniu mordek lokalnym przestępcom.

Polecam poświęcić nieco więcej uwagi panu z lewej, który wydaje się być brakującym ogniwem rodu między Dragonem a Luffym z One Piece'a.

Cenię sobie olbrzymią samoświadomość autorów, jak również wielbię ich za częste i gęste mruganie oczkiem w stronę komiksów amerykańskich. Chyba nic z dotychczasowych sytuacji w My Hero Academia nie rozbawiło mnie tak, jak przedstawienie dwóch skonfliktowanych kolesi do złudzenia przypominających delikwento-Wolverine'a i delikwento-Cyclopsa w Vigillane właśnie. I tak się, moi kochani, robi ukłon w stronę fanów! Podoba mi się również uwaga, którą rzucono przy okazji prezentacji wstępnego szkicu Knuckle Dustera - bo skoro All Might jest uosobieniem Supermana tego świata (ten kostium! ten uśmiech! te powiewające na wietrze ahoge niczym kruczoczarny loczek Clarka Kenta!), to miło by było jeszcze zadbać o jakiegoś Batmana (nananana~). I mamy go właśnie w postaci pozbawionego mocy gościa, silnego jak tur wypasany na genetycznie zmodyfikowanej trawie, który wierzy we własną sprawiedliwość oraz odpowiednio ciężkie pięści. No i ma jeszcze swojego Robina, który popyla w dziwacznym wdzianku! Ha! Normalnie wszystko się zgadza!

Jak wiemy, ostatnia Dark Phoenix hitem nie była, ale zawsze możemy otrzeć łzy po X-menach dzięki tym dwóm dzielnym hersztom!

Kreska pana Bettena jest nieco inna od tej z podstawki - mniej skupiona na detalach, a bardziej gładka i dynamiczna - jednak w żadnym momencie nie można odczuć, że ktoś tu robi coś na pół gwizdka. Zresztą doskonale można to ocenić po mordeczkach takiego All Mighta czy Erased Heada, którzy regularnie pojawiają się na kartach mangi. Oczywiście uważny czytelnik nie pomyli kreski z tą Horikoshi-senseia, ale jednocześnie można by się śmiało założyć, że wygląda to jak dopieszczone klatki kluczowe do anime (a te są przecież mega ładne). Podziwiam również, jak zgrabnie zaprezentowano taką Pop☆Step, naszą rodzynkę w nieogarniętym, męskim gronie. Chociaż bohaterka nie unika błyskania dość wyeksponowanymi pośladkami, to jednak robi to absolutnie świadomie i bez jakiejkolwiek żenady, ponieważ taki przyjęła sobie pomysł artystyczny na siebie. W ogóle bardzo lubię, kiedy żeńskie postacie są świadome swojego uroku i traktują to jako naturalną cechę, a nie powód, żeby obić komuś twarz, bo spojrzał się nie w tę stronę, w którą należało. A jeśli przy okazji taka dziewczyna jest jeszcze miła i momentami charakterna (oczywiście kiedy trzeba), to nie pozostaje już nic, jak tylko ją podziwiać.

Gdy patrzę w twe oczy zmęczone jak moje~

Jakość druku polskiego wydania prezentuje się naprawdę świetnie. Jestem aż zaskoczona, jak przy tej ilości czerni, szarości i rastrów wszystko wyszło ostre jak żyleta. Łupieżu - ni mo. Tłumaczenie też wypada bardzo fajnie - choć przyznaję, że ze dwa razy miałam drobne zastrzeżenie co do szyku zdania i wolałabym, żeby przestawić pewne "się" w nieco innej kolejności - a język jest dobrany odpowiednio do konwencji. Wiecie, nie uchodzę raczej za fankę Snyderowskich produkcji, więc mnie ciężkie, językowe mięsko nie jest potrzebne do szczęścia... Natomiast bardzo mi się podobało, jaki wytrych zastosowano w przypadku ksywek Koichiego. Na początku w oryginale był on nazywany przez ludzi "Shinsetsu man" czyli "nice guy", "miły facet". Po polsku przerobiono go na "Dobromiła" co skrywa kilka warstw znaczeniowych - po pierwsze jest to faktyczne imię (choć archaiczne), po drugie podwójnie oddaje to, jaki Koichi jest sympatyczny ("dobry" i "miły"), a po trzecie starym prykom (jak ja) kojarzy się trochę z Pomysłowym Dobromirem, czyli takim jakby superbohaterem na miarę PRL-owskich możliwości. Natomiast z drugim, nieco bardziej oficjalnym pseudonimem Koichiego wiąże się pewien nawracający żart, przez który "The Crawler" (coś w rodzaju "Pełzaka") mylony był w oryginale z "The Hauler" ("Przewoźnik" od tego, że chłopak lubi przeprowadzać babcie przez ulice i tak dalej). U nas zrobiono jednak kolejny ukłon w stronę popkultury i zmieniono błędną ksywkę na "The Prowler", a tego pana możecie już znać jako jednego z antagonistów z komiksów Marvela, jak również istotnego złoczyńcę z genialnego filmu animowanego Spiderverse. Taką inwencję twórczą naprawdę się ceni.

Ukrywanie prawdziwej tożsamości jest ważne dla superbohaterów, dlatego również Vigilante stara się wtopić w tło.

Jestem przemiło (dobromiło!) zaskoczona, jak porządnie Vigilante stoi na własnych nogach i jak świetnie bawi się komiksowymi tropami, robiąc z nich niby typowego shounena, ale też coś, co powinno  spodobać się po prostu fanom superbohaterów. Znajdzie się tu sporo różnorodnych, często niejednoznacznych postaci (przy czym ogromnie się cieszę, że Wolverine i Cyclops zagościli w historii na stałe), których przygody bardzo chce się śledzić. Szczególnie mocno jestem zaintrygowana rozwojem Pop☆Step, która niby pomaga naszemu protagoniście, niby jest w ekipie Samozwańczych Bohaterów, ale tak naprawdę ciągle trzyma się delikatnie na uboczu i chce być po prostu idolką. Bo oczywiście fajnie jest popatrzeć, jak niektórzy są heroiczni i gotowi do poświęceń, ale chyba dlatego Marvel i DC tak dobrze sobie radzą, bo u nich bohaterowie są o wiele bardziej skonfliktowani i często mają też swoje osobiste pobudki, aby postępować tak, a nie inaczej. I właśnie to sprawia, że lektura Vigilante jest taka wciągająca - bo mamy tu i solidne klepanko, i mnóstwo inteligentnych nawiązań, i dużo interakcji okraszonych konfliktem interesów. Polecam!

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko

Prześlij komentarz

2 Komentarze

  1. Jeszcze nie ma tego tytułu w mojej kolekcji, ale na pewno w najbliższej przyszłości się pojawi. Bardzo jestem go ciekawa, bo wcześniej nie miałam z nim styczności, a skoro Twoje wrażenia są takie pozytywne, to tym bardziej nie mogę się doczekać. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama dałam się mocno zaskoczyć! Myślałam, że to będzie taki na siłę robiony spin-off, ale przez to, że jest osadzony nieco wcześniej w chronologii i zajmuje się kompletnie nowymi postaciami, to ma się wrażenie, że to działa bardzo sprawnie i całkowicie na swoich własnych nogach (jednocześnie nie odrzucając oryginału, a nawet wykorzystując jego najlepsze cechy, czyli m.in. to, że główni bohaterowie mają niespecjalnie kozackie umiejętności). Plus Kouichi jest studentem, a to zawsze miła zmiana od tych nieokrzesanych licealistów :3

      Usuń