Świeża jodełka z lekką nutką z trupa - recenzja mangi Shiki (tomy 1-7)

Marka związana z Shiki ma już swoje lata - zaczęło się od dwutomowej powieści z 1998 roku autorstwa Fuyumi Ono, w 2007 rozpoczęła się publikacja mangi, gdzie za rysunki odpowiadał Ryu Fujisaki, natomiast w 2010 roku, jeszcze przed ukończeniem komiksu, premierę miało 24-odcinkowe anime, oparte na designach postaci zaprezentowanych w mandze. Anime cieszyło się swego czasu na tyle dużą popularnością oraz szacunkiem, że kilka lat później, w 2017, doczekaliśmy się również wydania tej historii na polskim rynku mangowym. I choć wydawałoby się, że to powinien być samograj, szczególnie że w każdym medium historia ta została zrealizowana z pomysłem i do samego satysfakcjonującego końca, to jednak u nas manga nie cieszy się szczególnym zainteresowaniem. Czy słusznie i czemu uważam, że nie warto oceniać fabuły po okładce, przedstawię wam nieco dokładniej w zbiorczej recenzji siedmiu z jedenastu tomów serii.


Tytuł: Shiki
Tytuł oryginalny: Shiki
Autor: Fuyumi Ono (scenariusz), Ryu Fujisaki (rysunki)
Ilość tomów: 11
Gatunek: akcja, dramat, horror, shounen, tajemnica, supernatural
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)


Witajcie w Sotobie - wiosce (choć może “miasteczko” nie byłoby wcale takim złym określeniem, skoro mieszka w nim około 1300 osób), która ma kształt wąskiego trójkąta, otoczonego z dwóch dłuższych stron wzgórzami porośniętymi jodłowym lasem. Jak można się spodziewać, życie w takim miejscu toczy się swoim dość nudnym, uporządkowanym trybem, a przynajmniej było tak do momentu, aż pewnego lata w roku 199X zaczęło tam dochodzić do pewnych niepokojących wydarzeń: najpierw w domu na obrzeżach Sotoby zostaje znaleziona trójka martwych mieszkańców, niedługo potem do gotyckiej posiadłości Kanemasów wprowadza się pod osłoną nocy nowa rodzina, aż wreszcie dochodzi do zaginięcia licealistki Megumi, która po odnalezieniu zapada na tajemniczą anemię, która ostatecznie uśmierca ją w zaledwie cztery dni. Na tym jednak śmierć nie poprzestaje swoich żniw i praktycznie nie ma już dnia, żeby ktoś w Sotobie nie zasłabł albo nie umarł. Z dziwną epidemią stara się walczyć młody doktor Ozaki, w międzyczasie mnich Seishin prowadzi swoje własne śledztwo, przy okazji poznając młodą Sunako, czyli córkę nowych właścicieli dawnej posiadłości Kanemasów; a Natsuno, kolega z klasy Megumi, ma niepokojące wrażenie, że upierdliwą za życia dziewczynę nawet śmierć nie jest w stanie powstrzymać przed śledzeniem jego domu…

Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy - okładki są tak mroczne, że nawet aparat wysiada z łapaniem ostrości.

Raczej nie ma się co zbędnie czarować w temacie tego, co jest tutaj grane, bo po przeczytaniu pierwszego rozdziału i zobaczeniu na ręce Megumi dwóch charakterystycznych krwawych punktów czytelnik ma całkowitą jasność, że trzyma w rękach rasowy thriller skoncentrowany na motywie wampirów. I tak, thriller, oraz tak, wampirów - czy może też “Powstałych”, jak to ładnie określają lokalne legendy. Nie znajdziecie tu jednak żadnej ckliwej historyjki skupiającej się na zderzeniu dwóch przeciwstawnych światów, co to ich bohaterowie bardzo się kochają, ale być ze sobą nie mogą (...a na pewno nie jest to żaden z ważniejszych wątków...), do czego przyzwyczaiły nas współczesne twory masowej kultury. W przypadku Shiki nie można nawet mówić o jednym konkretnym głównym bohaterze. Bardzo ważną rolę odgrywa ich tu bowiem aż kilku, a żeby być zupełnie szczerym, to nie ludzie wiodą prym, ale wioska jako spójna całość. Fabuła dotyczy całej społeczności Sotoby i przy tej okazji bez pardonu rozprawia się ze wszystkimi grzechami, które ją cechują: zaściankowością, niechęcią wobec obcych (czy to samych ludzi, czy nawet pomocy z zewnątrz), lekceważeniem problemów zdrowotnych, fanatycznym umiłowaniem do tradycji, skrywaniem rodzinnych brudów i tak dalej, i tak dalej. A mając do czynienia z takim przekrojem wątków do poruszenia, również bohaterowie jako jednostki stają się niezwykle złożonymi, interesującymi do śledzenia tworami.

Fiu, fiu~ Poczułam się trochę tak, jakbym oglądała rozkładówkę nieco bardziej specyficznej prasy...

Historia przedstawiona w Shiki ma wiele punktów wspólnych z Gdy zapłaczą cykady, ponieważ obie te serie są osadzone w czasach z końcówki ubiegłego wieku, dzieją się w małych, japońskich wioskach odseparowanych od większej cywilizacji, a ich mieszkańcy muszą się zmierzyć z nie do końca naukowo wytłumaczalnym złem, który ostatecznie sprowadza się do udziału ludzi. Przyznam jednak, że nawet jeśli uwielbiam Gdy zapłaczą cykady, tak Shiki ma tę wyższość nad Cykadami, że nie stara się przedstawić stron konfliktu w  prostej tonacji czerni i bieli - tak naprawdę w obu grupach możemy odnaleźć jednostki heroiczne (Tooru, Kaori, Akira), ludzi, którzy pełni są zakłamania (Megumi, stary Ookawa), jak również bohaterów, którzy sami nie do końca wiedzą, o co walczą (Seishin, doktor Ozaki). Wiele jest też odcieni szarości, które my sami jako czytelnicy możemy dopasować do własnych preferencji bądź zrozumienia danej sytuacji. Przy tej okazji często stawiane są przed nami rozmaite pytania. Kiedy zabijanie przeciwnika to jeszcze obrona konieczna, a kiedy już osobista vendetta? Kiedy człowiek faktycznie zamienia się w potwora? Jak należałoby postąpić w obliczu podobnej katastrofy? Czy mieszkańcy Sotoby sami sobie na to wszystko zasłużyli, czy jednak są tylko ofiarami czyjegoś kaprysu? I w ogóle… no kurczę, no! To bardzo złożona, wielowątkowa historia, która jest jedną z lepszych rzeczy, z jakimi kiedykolwiek się zapoznałam - najpierw jako anime (dwukrotnie), a teraz jako manga. I ani razu nie nuży jej odświeżanie.

Zdajesz sobie sprawę, że mieszkasz na naprawdę solidnym zadupiu, kiedy nie boisz się stanąć na środku ulicy, pozując do ładnego kadru.

Z tego wszystkiego najbardziej intrygujące do śledzenia są właśnie te postacie, które wypadają bardzo niejednoznaczne, na czele z Seishinem i Toshio (doktorem Ozakim). Konflikt tragiczny tych dwóch młodych, inteligentnych panów wzmaga również to, że są przyjaciółmi z dzieciństwa i pochodzą z dwóch zasłużonych w Sotobie rodów, niejako sprawujących w niej władzę, a przynajmniej mających olbrzymi posłuch wśród pozostałych mieszkańców. Oczywiście Seishinowi ani Toshio wcale nie zależy na tym, żeby faktycznie panować w wiosce, jednak kiedy dochodzi do zagrożenia na podobną skalę, każdy z nich stara się z nią skonfrontować na swój własny sposób - jeden przez stłumienie, drugi przez zrozumienie i porozumienie. I tak naprawdę każdy ma swoje racje i każdy popełnia ogromne błędy, starając się postępować słusznie i w zgodzie z własnym sumieniem. I niby łatwo jest powiedzieć “ale w tym momencie zrobił źle, a tu powinien rozwiązać to inaczej”, lecz pod presją czasu, społeczeństwa czy nawet oczekiwań innych wystraszonych postaci, mężczyźni są z czasem zmuszeni porzucić moralne wątpliwości i po prostu podjąć skuteczne działania. Tylko czy ktoś z takiej sytuacji w ogóle może wyjść zwycięsko? Jak możecie się spodziewać - niespecjalnie.

Panie doktorze, ja to się czuję jakoś niewyraźnie... Zupełnie jakby pan rysownik sobie zaszalał z cieniowaniem...

Zdaję sobie sprawę, że wielu potencjalnych czytelników może odrzucić od tej serii jej szata graficzna, dlatego zdecydowanie przyda się tu małe rozprawienie z tym punktem. I tak - nawet ja na samym początku miałam z nią niemały problem (no bo jak to tak, że takie to brzydkie jest, takie mają wygięte sylwetki, takie dziwne włosy!), ale warto też spojrzeć na tę kwestię od zupełnie innej strony. W historii przewija się multum postaci - po samym pierwszym tomie możemy ich naliczyć czterdzieści dziewięć wymienionych z imienia i nazwiska, a ciągle przybywają kolejne! - dlatego ci ważniejsi zwyczajnie potrzebowali charakterystycznego designu, aby móc ich zapamiętać, jeśli nie z personaliów, to właśnie chociaż z twarzy (czupryn?). Właściwie to w anime było nawet “gorzej”, bo tam nie szczędzono sobie zabawy z mocnymi, jaskrawymi kolorami, a włosy występowały we wszystkich możliwych i niemożliwych barwach tęczy. Ale wbrew pozorom to bardzo tytułowi pomaga, a z czasem staje się wręcz nieodłącznym elementem tej mrocznej, wykręconej, związanej z nadnaturalnymi bytami stylistyki. No bo czy to nie pasuje do żywych trupów, aby były właśnie takie kanciaste, a ich włosy żyły własnym życiem? Albo czy to już sami ludzie nie są takimi pokracznymi stworzeniami z ich lekko zwichrowaną fizjonomią? Więc nie, rysunki w Shiki nie są słodziaszne ani nawet przyjemnie gładkie - ale trzeba im oddać, że mają swój wyjątkowy pazur.

Minimalizm wywołujący ciarki na plecach.

Druk mangi w wydaniu polskim uznaję za bardzo dobry. Pan Fujisaki, rysownik serii, dość mocno lubuje się w odwzorowywanych z fotografii tłach i nawet byle połać trawy czy fragment drewnianej podłogi jest w Shiki zbiorem ogromu szczegółowych kresek i plamek, które potrafią strasznie przytłoczyć kadr… Na szczęście solidna jakość czerni i szarości równoważy cały odbiór tych złożonych, utrzymanych w mrocznej tonacji rysunków. Nie jest oczywiście zupełnie idealnie i w pewnych momentach nieco tęskniłam na kolorkami z anime, które nie pozostawiały złudzeń, gdzie kończyły się krzaki, a gdzie zaczynały się włosy stojącej w lesie postaci, ale to już niestety bardziej wina autora. Przy okazji zdarzyła się też drobna wpadka przy druku obwolut - w przypadku szóstego tomu logo wydawnictwa zmieniło się na białe, zaburzając tym samym ład i porządek biblioteczkowego świata... ALE! Waneko nie boi się brać takich błędów na klatę, dlatego w razie gdybyście trafili na taki artefakt, to możecie śmiało wymienić wadliwą obwolutę u wydawnictwa (zrobię to przy najbliższym zamówieniu). Tu warto jeszcze wspomnieć o tym, że każdy tom serii zaopatrzony jest w kolorową rozkładówkę (większość jest całkiem ładna, moje ulubione to tom pierwszy i trzeci). Manga jest wydana w formacie standardowym, z błyszczącymi obwolutami, pod którymi niestety nie kryje się nic ciekawego - jedynie dość niewyraźne logo serii, a po drugiej stronie logo wydawnictwa.

Kolega Bungou Stray Dogs dobrze wie, jak robić eleganckiego przekładańca. Shiki musi się jeszcze podszkolić.

Już na samym wstępie akapitu pochwalę użycie prostego fontu, który znacznie ułatwia czytanie; było nie było, rysunki w Shiki są jednak mocno ciemne i złożone, dlatego słusznie zrobiono, że nie dorzucano do tego kociołka Panoramixa jeszcze gotyckich czcionek. Do jakości tłumaczenia też raczej nie mam się co przyczepić, jakkolwiek w oko wpadły mi dwa ciekawe rozwiązania. Po pierwsze “Megunia” wywoływała u mnie lekko nerwowy tik, ale jak najbardziej zrozumiały wobec świadomości, że sytuacja dzieje się na wsi, a w podobny sposób zwracają się do bohaterki przede wszystkim stare, ciekawskie babcie oraz prostolinijna koleżanka, która na taką babcię z pewnością wyrośnie (o ile przeżyje, hehehe). Drugie to przechrzczenie nieumarłych - wow, w tym kontekście ten zwrot wydaje się jeszcze bardziej niepokojący - jako “Powstałych”. W tym przypadku wydaje mi się to naprawdę właściwym wyborem, uwydatniającym to, że stworzenia “wstają z grobów”, co znów jest na tyle znaczącym wskazaniem, ponieważ w Sotobie nie pali się zwłok, a tradycyjnie zakopuje się je w ziemi. Ma to więc swój sens, szczególnie w kontekście lokalnej społeczności, jak również podkreśla anormalność całej sytuacji.

Piekielnie mocno dziękujemy za skorzystanie z naszych całodobowych usług.

Shiki jest doskonałą historią z pogranicza lekkiego gore, wspomnianego już thrilleru, kryminału oraz dramatu. Główne role w znacznej mierze grają tu dorośli bohaterowie, choć paru nastolatków na bieżące potrzeby rozruszania sytuacji też się zawsze znajdzie - ma to jednak bardzo mądre uzasadnienie, bo w końcu młodzież szybciej uwierzy w istnienie zombie czy wampirów niż te stare, racjonalne dziadki. Sprawia to, że fabuła nabiera swojej wagi, a przebieg wydarzeń staje się całkiem realistyczny, nawet jeśli wydaje się, że już parę razy widzieliśmy ten motyw w innych dziełach. Powiem jednak tak - jeśli spodziewacie się jednostronnej, ogłupiającej siekaniny niczym w Anotherze albo jakiejś innej Grze w króla, to zdecydowanie nie tędy droga. W Shiki pod płaszczykiem walki z budzącymi grozę stworzeniami tak naprawdę rozgrywa się wojna z ludzkimi uprzedzeniami, a spora część bohaterów poza strachem kieruje się również własnym interesem. Mam więc wrażenie, że nie dość, że z lektury można wynieść dużo naprawdę ciekawych spostrzeżeń, to z tak uniwersalnym przekazem Shiki wciąż będzie aktualne nawet i za te kolejne dwadzieścia lat.

Za mangę serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

8 Komentarze

  1. Zawsze planowałam anime, bo lubię tego typu klimaty, ale koniec końców nigdy się za nie nie zabrałam. Kreska mi nie przeszkadza, bo moją ulubioną mangą jest Mob Psycho 100, także niewiele już potrafi mnie zaskoczyć. :D
    Strasznie mnie zachęciłaś, będę musiała przyjrzeć się temu tytułowi bliżej, chociaż na razie i czasu i pieniędzy brak. :<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anime ma jeszcze przegenialną ścieżkę dźwiękową, którą polecam do słuchania nawet poza znajomością serii ;) Ale tak, z tym Mobem to mnie pokonałaś XD W sumie jak ktoś docenia fabułę nad kreską to nie ma z tą serią najmniejszego problemu.
      Za dobrze coś ostatnio zachęcam ^^" Ale na szczęście akurat do serii, które mają bardzo dobre, tanie odpowiedniki ;)

      Usuń
    2. Właśnie, zbyt dobrze zachęcasz, a tu nie ma za co kupić. :D
      Jak już się człowiek przyzwyczai do kreski w Mobach, to potem szybko zaczyna ją lubić! Nie wiem, czy czytałaś już mangę, ale jeśli nie, a lubisz anime, to naprawdę polecam. Różnic znajdzie się całkiem sporo, a manga momentami jest naprawdę śmieszniejsza. Adaptacja jest świetna i przerasta pod niektórymi względami komiks, ale tak samo jest w drugą stronę, więc warto przyjrzeć się im obu. :D
      (przepraszam, że się tak rozpisałam nie na temat, lubię mówić o Mobach XD)

      Usuń
  2. Ojeju, Shiki. Kiedy ja to oglądałam? Jeszcze Mal z hO mi to polecała, zdaje się jakby to wieki temu było.

    Zgodzę się z Kwadracikiem –mi też ta kreska nie przeszkadza (no dobra, widziałam tylko anime, ale jest podobna z tego co widzę na zdjęciach). Na początku trochę dziwiła (mnie, raczkującego wtedy oglądacza), ale przy stażu obecnym jak najbardziej jestem na tak. Ale o gustach kreskowych to też już rozmawiałyśmy że „przeszkadza” nam raczej co innego :’) (dalej mnie bolą te twarze w Yakusoku)

    Shiki bardziej niż Cykady (też ino obejrzane) podobało mi się też ze względu na większe, hm, uporządkowanie. Cykady w moim odczuciu były bardzo chaotyczne. Z Shiki miałam wrażenie że owszem, jest pewien chaos, ale ten chaos z czegoś wynika i jest po prostu eskalacją sytuacji która zaogniła się do tego stopnia, że zwyczajnie wymknęła spod wszelkiej kontroli. Nie wiem czy to ma sens…

    …no i. Nie napisałaś o łupieżu |D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jo było jeszcze studentkom i moje wakacje składały się z pracowania w wolontariacie, hen, w Polsce... ^^" I jedno z ważniejszych wspomnień z Shiki dotyczy właśnie nocnego oglądania serii w sali komputerowej jednej ze szkół, gdzie nocowałam z przyjaciółkami. Stare, dobre czasy~

      Jak się widziało anime, to kreska nie sprawia absolutnie żadnych problemów, bo to jest to samo, tylko bez kolorków. Ale podejrzewam, że seria jest już z tego rodzaju, co "gimby nie znają" (nie, żeby jakieś gimby jeszcze istniały).

      Cykady skupiają się trochę bardziej na mordowaniu małych, słodkich dziewczynek i tajemnicy, o co tu w ogóle chodzi, niż na zgłębianiu się ludzkiej psychiki i problemów w wiosce (bo te były zaledwie liźnięte). Shiki to takie... Cykady dla trochę dojrzalszego odbiorcy? I bez bawienia się w pętlę czasu, tylko skupieniu się na jednej historii doprowadzonej do dead endu? Ale w tym sensie jest dla starych pierników, bo zmusza bardziej do myślenia i zatrzymywania się podczas oglądania/lektury, a nie do szybszego poznawania fabuły, żeby zrozumieć tajemnice. I tak, to co napisałaś ma sens i rozumiem, o co chodzi :)

      Nie napisałam o łupieżu, bo napisałam, że czerń była pierwsza klasa ;)

      Usuń
  3. Mnie Shiki nie chwyciło. Za dużo postaci, za mało konkretów, ogółem chaos. Rysunki... cóż. Da się przyzwyczaić, ale w oczy mnie trochę kłuło. Tak więc po 3 tomach powiedziałam dość. :/ Ale może po jakimś czasie pokuszę się o ponowne przeczytanie i być może wtedy zobaczę więcej w tej historii? Sposób w jaki opisujesz tą mangę naprawdę skłania do tego by to zrobić najszybciej jak się da, a chciało by się wręcz już. Ale na noc mimo wszystko nie będę tego czytać. Zbyt wielkie strachajło jestem. X"D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że przy pierwszym oglądaniu anime podeszłam do tego tak samo i finalnie seria była dla mnie takie dość porządne 6/10. Przy drugim oglądaniu wreszcie zaczęłam łapać, kto jest kim i kto skończył po jakiej stronie barykady - i wtedy to zupełnie zmienia postrzeganie fabuły. Także w zupełności rozumiem, że można się łatwo zrazić do tytułu. Może nawet łatwiej byłoby zacząć od anime, szczególnie że muzykę ma naprawdę magiczną.
      Też jestem okropnym strachajłem i horrorów nie cierpię, ale Shiki to nie ta liga. Zresztą, jak się wie, że tu o wampiry chodzi, to już cały stres mija, bo zagrożenie, z którym wiadomo, jak walczyć, jest mniej straszne :)

      Usuń
  4. Ta manga byla wzorowala na Miasteczku Salem Stephena Kinga wiec... Gdy tylko wychodzilo te anime od razu mnie wciagnela dziwaczna kreska. Zobaczylam mange i sie nie moglam oderwac - mroczna, dramatyczna i przede wszystkim prawdziwie "realistyczna", w sensie ludzkie okropne zachowania wzgledem Shiki. Ludzie okazali sie gorsi od Shiki! ci drudzy mordowali by przetrwac( i przemieniali w wiekszosci tych ktorych zjedli,) a ludzie poprostu zabijali Shiki...;(

    OdpowiedzUsuń