Namiot z widokami na lekką komedię - recenzja mangi Beztroski kemping (tom 1)

Muszę przyznać, że jest to chyba najbardziej ekspresowa recenzja w mojej karierze - w środę po południu tomik trafił w moje ręce, a już dziś macie na ekranach gotowy do przeczytania tekst. A wszystko to dlatego, bo… bo zwyczajnie nie mogłam się oderwać od lektury. Tak o, po prostu. Bez najmniejszego uprzedzenia przytrafił mi się ten specyficzny stan, kiedy po otworzeniu paczki uśmiechnęłam się do mangi, powiedziałam sobie “tylko ją przejrzę, żeby sprawdzić, czy nie ma jakichś wyraźnych defektów albo czy strony się nie pomieszały”, po czym obudziłam się półtorej godzinki później, z dwoma kubkami opróżnionej herbaty. Też tak miewacie, prawda? No jakaś magia, no. A to wszystko wina - znaczy, wszystko zasługa wydawnictwa Dango, którego to nakładem ukazał się pierwszy tom serii Beztroskiego kempingu (oryginalnie Yuru Camp) autorstwa mangaki ukrywającego się pod pseudonimem afro.




Początek historii może się wydawać dość tajemniczy, bo natrafiamy na samotną dziewczynkę anonimowej tożsamości, która zajeżdża na pole kempingowe i powoli przygotowuje obozowisko, ciesząc się, że poza sezonem nikt inny tego miejsca nie odwiedza. Albo przynajmniej prawie nikt, nie licząc dziwnej nieznajomej, która ucięła sobie drzemkę obok kanciapy kierownika obozowiska. Mimo to wszystkie szyszki w lesie należą tylko i wyłącznie do naszej zaradnej bohaterki, dlatego Rin - ups… wybaczcie ten delikatny spoiler - może śmiało rozpalić sobie ognisko i cieszyć się wygodą zmontowanego namiotu. No żyć, nie umierać. Kiedy jednak wypita zupka przypila bohaterkę za potrzebą, natyka się na wystraszoną i całkowicie już rozbudzoną Nadeshiko, czyli drugą z dziewczynek, która wita nas z okładki. Nadeshiko dopiero co przeprowadziła się do niedalekiego Yamanashi, a że zafascynowała ją możliwość zobaczenia góry Fudżi, dlatego na szybciora przyjechała rowerem nad jezioro Motosu i… i tak się zmęczyła, że aż zasnęła i tak zasnęła, że aż zaspała. Na szczęście po paru perturbacjach Nadeshiko zostaje nakarmiona (cudzą zupką chińską), udaje jej się przypomnieć numer telefonu do siostry (bo gapa zupełnie zapomniała własnego telefonu) i wraca do domu, obiecując Rin, że kiedyś chce się z nią jeszcze raz wybrać na porządny kemping. I te słowa okazują się najzupełniej prorocze.
    
Dwie strony medalu zwanego kempingowaniem... i obie są totalnie zachęcające.


Uwielbiam klimat tej historii i uwielbiam wszystkie bohaterki, szczególnie kiedy mogą zaprezentować pełen wachlarz interakcji między sobą. Zresztą, jeśli zerknie się na tył okładki, to można bez większego problemu odgadnąć, że dziewczynek chętnych na beztroskie kempingowanie będzie nieco więcej niż tylko dwie, a i każda z nich ma trochę inne podejście do obozowania, jak również znajduje się w innym kręgu wtajemniczenia. Jest to więc nie tylko świetny punkt wyjścia dla czytelnika, który razem z niespecjalnie kumatą Nadeshiko wdraża się w cały zawiły temat (bo tak jak ona wiemy raczej tylko tyle, że kemping jest fajny i miło by było wszamać sobie coś dobrego przy ognisku), ale doskonale działa na rozwój fabuły, która pokazuje, jak bohaterki znajdują między sobą nić porozumienia i jak zmieniają się za przyczyną nowych kontaktów. To niesamowicie miłe i podnoszące na duchu, ale jednocześnie mega śmieszne, kiedy te różne osobowości stykają się ze sobą - spokojna Rin, która lubi posiedzieć sobie w samotności, Saito będąca chronicznym zmarźluchem (utożsamiam się), Nadeshiko, co to najchętniej zrobiłaby wypasionego grilla na sto osób, jak również Aoi czy Chiaki, które marzą o wyśnionym namiocie za miliony monet… podczas gdy rzeczywistość zmusza je do kupienia tego za trzydzieści złotych. Moim ukochanym gagiem wciąż jest ten ze śpiworem-samoróbką - nie zdradzę jego przebiegu, ale to naprawdę świetne połączenie chłopskiej, całkiem słusznej przecież logiki i nieoczekiwanej, humorystycznej puenty. No wprost nie mogę się doczekać, co przyniosą dalsze wyczyny kółka pod chmurką.

Mnogość, mnogość uroczych dodatków widzę~

Tomik jest wydany w wersji bez obwoluty, ale ze skrzydełkami, analogicznie do pozostałych tytułów od wydawnictwa Dango. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się jednak, że powierzchnia jest przyjemnie matowa - podobnie jak to miało miejsce w Usłyszeć ciepło słońca czy Śmiech na krańcu świata. Ponieważ tomik był zakupiony w przedpłacie zamówionej przez sklepiku samego wydawnictwa, dlatego do paczki była dołączona również pocztówka z kolorowym obrazkiem dostępnym na początku tomu, całkiem gruby notesik z wyrywanymi kartkami oraz broszura (pierwsza jej część) związana z miejscami, które pracownicy Dango odwiedzili podczas urlopu w Japonii w 2018 roku, a które są ściśle powiązane z fabułą mangi. Brzmi świetnie, prawda? Dlatego bezkarnie i gorąco polecam wam zakupy u Dango, bo nie dość, że regularnie robione są tam spore przeceny - także na przedpłaty - to jeszcze wydawnictwo dba o naprawdę świetne dodatki, których nie dostaniecie nigdzie indziej.

Psina na chilloucie daje mi +15 do życiowej motywacji.

Samo wydanie oceniam na duży plus. Zwykle wolę obwoluty, ale okładka Beztroskiego kempingu okazała się tak przyjemna w dotyku (jest taka lekko mchata, jeśli wiecie, co mam na myśli), jakby była nieodzowną częścią klimatu przedstawionej historii. Druk jest bardzo wyraźny, co dobrze widać na przykładzie specyficznych rastrów, których używa afro - dużą część rysunków pokrywają gęsto upakowane, równoległe kreski, które robią ni to za wypełniacz, ni to za cieniowanie, ni to raster właśnie. Muszę przyznać, że w pewnych momentach utrudnia to czytanie (np. kiedy próbowałam odcyfrować tytuł książki, którą w pierwszym rozdziale czyta Rin), ale właśnie wysoka jakość druku, łagodna szarość oraz brak łupieżu mocno wpływają na komfort i niwelują te drobne niedogodności. Jednak nie zrozumcie mnie też źle! Rysunki są naprawdę śliczne, dokładne i czyste. Poza tym warto pochwalić mangakę za to, że nie boi się “ubierać” bohaterek w naprawdę wymyślne, wzorzyste wdzianka, jak choćby przykładowo ponczo Rin z 1 rozdziału, jakby żywcem wyhandlowane od andyjskich plemion, albo czapka Nadeshiko z rozdziału 3, której wydzierganie nawet najlepszej babci robiącej wyczynowo na drutach spędziłoby sen z powiek na parę miesięcy.

Ten dylemat, kiedy chcesz czytać dalej, ale żołądek na widok ładnej michy pełnej jedzenia domaga się uwagi...

Co do tłumaczenia to po pierwsze i najważniejsze - jestem niesamowicie wdzięczna, że ktoś tak rzetelnie przysiadł nad tematem, zadbał o przypisy, wyczyścił onomatopeje i zdołał wyszukać polskie nazewnictwo na te wszystkie detale, rodzaje namiotów, śpiworów, kurtek i co tam jeszcze inwencja kempingowa nie wymyśliła... Po drugie, to niezwykle miło czytało mi się młodzieżowe wypowiedzi bohaterek (na przykład kiedy śmieszkują sobie na czacie), ale dobrze, że zadbano również o zrozumienie momentów, gdy postacie posiłkują się nieco bardziej fachową nomenklaturą. A po trzecie... właściwie to nie znalazłam żadnych uchybień - no chyba że dotyczą one specjalistycznego słownictwa, ale w tym temacie nie czuje się zbyt mocna. Jedynie, do czego mogę się przyznać, to że jestem mocno zaskoczona, jak wiele materiału się znalazło się od razu w pierwszym tomie. Oczywiście obejrzałam anime, które tak się składa wyszło właśnie rok temu, jednak wydawało mi się ono o wiele powolniejsze. To nie wada, a raczej różnica, dla której warto sięgnąć po obie te rzeczy - szczególnie że seria jest dostępna legalnie na Crunchyroll. No i niech za dobry wyznacznik zmian w adaptacji robi to, że pierwszy tom pokrywa prawie pięć odcinków anime (a zwykle jednak robi się trzy-cztery odcinki na tom).


Jak widać po tutorialu z lewej - to nie scyzoryk jest ultimate narzędziem porządnego obozowicza, ale żwawy pies.

Podsumowując - Beztroski kemping to naprawdę pozytywna, cieplutka jak sam grzejnik z widokiem na górę Fudżi seria, która jest cudownym uzupełnieniem gatunkowym naszego mangowego poletka. Ogromnie brakowało mi tytułów, które po prostu cieszą mordeczkę i zapoznają czytelnika z jakimś mniej znanym fragmentem świata, jednocześnie sprawiając, że zakochuje się on w tym klimacie (nawet jeśli jest to miłość czysto platoniczna, bo jednak obawiam się, że niewielu znajdzie się śmiałków chętnych do kempingowania na przykład teraz, w rześkim lutym). Do mnie ta manga trafiła bez pudła i sądzę, że jest rzeczą na tyle uniwersalną, że sprawdzi się u odbiorców wszelakiej płci i wieku. Jeśli więc wahacie się przed zakupem, to zaręczam swoją wełnianą czapą z pomponem, że jeden rozdział Beztroskiego kempingu doda wam sił do podjęcia się niesamowitych wypraw!

...albo chociaż do spokojnego spaceru po pobliskim osiedlu. Bo tak też można :)

Żółciutki grzbiet będzie mi codziennie przypominać, żeby regularnie aplikować sobie dobry humor z pomocą kółka pod chmurką.

Prześlij komentarz

11 Komentarze

  1. No, i teraz chyba muszę kupić tę mangę. :D
    Nie wiedziałam, czego w ogóle spodziewać się po tym tytule, ale wszędzie widzę same pozytywne recenzje. Przekonałaś mnie, także naprawdę postaram się w najbliższym czasie zaopatrzyć w ten tomik, chociaż z funduszami u mnie krucho. :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najlepszym testem na to, czy manga się spodoba, jest obejrzeć sobie odcinek anime, bo klimatem się nie różnią praktycznie wcale (no poza tym, że anime ma naprawdę śliczne kolorki, które jeszcze lepiej podkreślają piękno widoków) 👍 Ale może lepiej się za bardzo nie zżymać, jak z kasą krucho, bo jeść też przecież trzeba... a jak zobaczysz smakowitości z "Beztroskiego kempingu" to na pewno zgłodniejesz...

      Usuń
    2. U mnie ciężko z motywacją do obejrzenia choćby jednego odcinka anime, haha! Ale może faktycznie w tym przypadku spróbuję, skoro praktycznie się nie różnią. ^^
      Z kasą zawsze ciężko niestety - takie hobby. :D

      Usuń
    3. Nawet nie namawiam na obejrzenie całej serii, ale żeby być pewnym, czy klimat ci odpowiada, to akurat jeden odcinek powie totalnie wszystko :) Bo z tymi recenzjami to nigdy nie wiadomo... Może tak naprawdę zapłacili mi pod stołem za polecanie... XD
      No ale to hobby można przekuć na mini-pracę - właśnie prowadząc bloga 👍

      Usuń
  2. O, kluskowe mango!

    Ano kojarzy mi się, że już o anime widziałam same dobre opinie (choć to wcale nie musi być tożsame, ale zawsze jakiś punkt zaczepienia).

    Dziab, jedno pytanie - zauważyłam, że w recenzjach mang zwracasz często uwagę na brak łupieżu. Czy to... jakiś nagminny problem jest? W sensie, no mi z rynkiem mangowym trochę na bakier to i rozeznania nie mam, ale brak łupieżu wydaje mi się czymś, co powinno być oczywiste. Czyżby jednak nie było, że trzeba pochwalić? o:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kluskowe i smaczne, omnomnom~

      Znacznie łatwiej jest, żeby dobre anime miało również dobrą albo nawet lepszą mangę, natomiast w drugą stronę... no to chyba wiesz, jakie są statystyki ^^"

      Jeszcze do niedawna wiele mang od Waneko borykało się z problemem łupieżu. W przypadku innych wydawnictw chyba się nie spotkałam z tym albo bardzo, bardzo sporadycznie, natomiast Kotków trzeba regularnie kontrolować .3.

      Usuń
    2. Potwierdzam, w mangach Waneko łupież jest bardzo powszechny. Nie wiem jak teraz, ale parę lat temu ("Labirynt uczuć" i inne mango) zdarzało się to także wydawnictwu Kotori. Wydaje mi się, że najmniej spotkałam się z tym zjawiskiem przy mangach JPFu, Dango i Hanami, ale w gruncie rzeczy mało tytułów od nich czytam, także jakby co, to proszę o sprostowanie. ^^

      Usuń
    3. Jak PustyKwadracik podpowiedział, to tak, faktycznie, w mangach Kotori też się to kiedyś zdarzało (sprawdziłam "Konbini-kun", bo to chyba mam najstarsze), choć nieporównywalnie mniej niż u Waneko. U Waneko drzewniej było tak:
      https://i.imgur.com/pYWtQTA.jpg
      https://i.imgur.com/cKOaBdQ.jpg
      (to z "Pamiętnika Przyszłości" - łupież na włosach jak ta lala)
      Jak robiłam reckę do pierwszego "Vanitasa" to też pamiętam, że wypunktowywałam obecność łupieżu, ale na szczęście w tej serii Mochizuki i tak rysuje mnóstwo świetlnych punkcików, więc się wtapia.

      Usuń
    4. Hm, dziękuję za uświadomienie w takim razie. Trochę kiepsko że problem w ogóle występuje, ale no.

      Usuń
  3. Zachęciłaś mnie! Jakoś wcześniej zbyłam ten tytuł, bo nie zainteresował mnie. W Empiku przeglądnęłam, ale też coś nie zaiskrzyło. Jednak cały czas gdzieś mi "Beztroski kemping" chodzi po głowie, więc chyba będę musiała po prostu zakupić pierwszy tom. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę i dziękuję za komentarz <3 Ta manga idealnie pasuje na wolną, spokojną chwilkę pod koc albo po prostu do poduszki - wydaje mi się, że wtedy działa najlepiej i stopniowo wciąga w swój lekki klimat. Mocno zachęcam, bo zakup to same plusy - ładne jest, wspiera mniejsze wydawnictwo i jeśli jednak ci nie podejdzie, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zakończyć przygodę na 1 tomie, bo to taka historia z drobnymi przygodami, ale bez olbrzymiej, ciągłej fabuły :)

      Usuń