By se człowiek wyjechał w Bieszczady i nadrobił zaległości - pierwsze wrażenia z sezonu anime (zima 2019)

Cześć i czołem! Zima za oknem nie do końca potrafi się określić, czy już nadeszła, czy może nie nadeszła... ale jeśli chodzi o anime, werdykt jest już całkiem prosty - nadeszła! A skoro tak, warto pochylić się przez chwilę nad pierwszymi wrażeniami po pierwszych odcinkach. Znajdą się tu i (nie)oczekiwane kontynuacje, i rebooty, których nie każdy by się spodziewał, i zupełne nowości, co to dopiero mogą zasłużyć, żeby z czasem otrzymać też któryś z dwóch pierwszych wariantów. Ostatecznie nie znalazłam jedynie energii do rozpoczęcia Mahou Shoujo Tokushusen Asuka (co zapowiadałam na fanpejdżu po seansie trailerów), ale myślę, że do końcowego podsumowania sezonu już to nadrobię. Tymczasem zerknijcie, co mam do powiedzenia w kwestii 11 świeżorozpoczętych serii sezonu zimowego. Myślę, że i tak jest z czego wybierać.

A przy okazji czas również rozkręcić karnawałową zabawę! (Kaguya-sama wa Kokurasetai: Tensai-tachi no Renai Zunousen)


B-Project: Zecchou*Emotion

Ty perfekcjonisto w ząbek czesany, ty...

Po sukcesie B-Projekt, którzy wystąpili na upragnionym koncercie na Japan Dome, zaczynają być na fali. Niestety, przez zdradę Yashamaru to Tsubasa ma teraz najtrudniej i jako A&R musi gonić od spotkania do spotkania, żeby jak najlepiej wspomóc cieżko błyszczą... znaczy, ciężko pracujących chłopaków. Szefostwo agencji ma jednak w zanadrzu pewien genialny pomysł, który pomoże wynieść B-Project na jeszcze wyższy poziom - a jest nim dołączenie do akcji zespołu KiLLER KiNG!

Ten odcinek sprawił mi tyle niepotrzebnej radości, że narobiłam bez mała ze trzydzieści screenshotów (a tym bardziej cierpiałam, gdy przyszło do wytypowania jednego gifa do notki). Póki co zaczęło się "zaledwie" średnio głupkowato, ale za to w międzyczasie przypomniano nam o pewnych niezapomnianych chwilach z poprzedniego sezonu - ze szczególnym naciskiem na fantastyczny finał i to, jak bardzo nikogo z idoli on nie obszedł. Główna bohaterka ma w tym całym bajzlu chyba najbardziej przechlapane, bo zamiast jej pomóc i dać tak licznej grupie idoli przynajmniej po jednego asystenta na podgrupę (heloł, podstawy życia w ogóle), to jeszcze dowalają jej do niańczenia kolejny zespół. Po co? A bo chyba ktoś tam pomyślał, że skoro mają boysband złożony z DWÓCH, TRZECH oraz PIĘCIU pięknisi, to do szczęścia brakuje już tylko... dokładnie! CZTEROOSOBOWEJ grupy! Najlepiej z nie-cholery-się-nie-przypominającymi-bliźniakami, bo bliźniacy się sprzedają. Logika B-Project chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.

Boogiepop wa Warawanai (2019)

Szklana pogoda! Szyby niebieskie od... ciekłokrystalicznych monitorów...?

Światu zagraża coś poważnego - czy jest to tylko powszechna znieczulica, czy coś większego, ciężko powiedzieć, ale z tego powodu do tego świata zostaje przywołany Boogiepop. Główny bohater, licealista Takeda Keiji, trafia przypadkiem na Boogiepopa, w którym rozpoznaje swoją koleżankę (?) Touko Miyashitę i próbuje się dowiedzieć, co stoi za przyczyną jej nagłej zmiany charakteru. Okazuje się, że Boogiepop ma za zadanie znaleźć buszującego w liceum potwora, który ponoć ma pożerać ludzi. I najwyraźniej powiązany jest z tym fakt zaginięcia kilku dziewcząt z tej właśnie szkoły...

Wow, tak chaotycznego, bezpłciowego i nijakiego pierwszego odcinka to już dawno nie widziałam (jesień chyba za bardzo mnie rozpieściła). Z ręką na sercu muszę się przyznać, że nie wiem, co się stało i jaka była tego fabuła, jakkolwiek starałam się to karkołomnie streścić. Laska dostała rozdwojenia jaźni, przebrała się w czarną pelerynkę i workowaty kapelusik, jako Boogiepop powygłaszała parę tekstów o wielkim niebezpieczeństwie do głównego bohatera i... i się toto zmyło bez słowa. Dodatkowo animacja jest absurdalnie wręcz zła jak na jakiekolwiek standardy pierwszych odcinków. Sceny przeskakują między sobą bez wyraźnego kontekstu czy logiki, ma się wrażenie regularnego klatkowania i praktycznie żadna postać poza Boogiepopem nie wygląda nawet poprawnie. Szczytem niechlujstwa jest używanie tego samego ujęcia (nielicznego z ładnych) po kilka razy. Sprawdźcie czas ok. 7:50 i 18:20. I to wcale nie chodziło o paralelę czy o coś jakkolwiek sensownego. Tu zwyczajnie nie ma nic dobrego, ani reżysersko, ani graficznie, ani muzycznie. Jestem aż zaskoczona, że to w ogóle może się jakkolwiek identyfikować ze studiem Madhouse.

Dororo

Ja nie pokonam demona? Ja? Hold my... hands!

Lordowi Daigo za chwilę ma się urodzić dziecko, jednak jednocześnie nie ma on powodów do zadowolenia, bo jego poddanych dotykają ciężkie klęski chorób i nieurodzaju. Decyduje się więc sięgnąć po dość radykalne rozwiązanie i wzywa demony, aby pomogły mu odzyskać dawną chwałę w zamian za dowolną, upatrzoną sobie przez siły nieczyste rzecz. Wybór pada na nowo narodzonego syna lorda, któremu odebrane zostają wszystkie ważne organy (nie wyłączając oczu czy ust). Sam chłopiec w tajemniczy sposób jednak żyje, choć decyzją lorda ma zostać potajemnie zgładzony i zapomniany. Starowinka, której zostaje powierzony malec, w ostatniej chwili go ratuje...

Lojalnie uprzedzam, że nie jest wskazane spożywanie posiłku do seansu tegoż odcinka, ponieważ wspomniany noworodek wygląda jak żywcem wyciągnięty z Berserka - i nie, nie mam tu wcale na myśli małych, gołych duszków ani nic. Także tak. Jeśli ktoś szukał swojego wymarzonego seinena, w którym trup ściele się gęsto, a byle monstrum może w trymiga odgryźć głowę, to jest to idealne miejsce. Klimat serii przywodzi mi na myśl Sword of the Stranger (samuraje, mały złodziejaszek, nieco dojrzalszy sztukmistrz władający... yyy... katanami?), choć po studiu MAPPA nie oczekuję aż takiego kunsztu animacyjnego. Mimo to jest to solidny początek solidnej zapowiadającej się serii od solidnego autora. Jestem ciekawa, co z tego wyrośnie i co ta ciemna strona mocy właściwie zamierza ugrać...

Doukyonin wa Hiza, Tokidoki, Atama no Ue.

Wada produkcyjna dzisiejszych laptopów - mają stanowczo za małe pady, żeby móc pomieścić na nich odpowiednią ilość kotobajtów.

Subaru Mikazuki jest niezwykle popularnym i uznanym pisarzem książek (nie, nie light novelek, to już duży postęp), jednak jest również strasznym introwertykiem i w ogóle niespecjalnie lubi kontaktować się z ludźmi. Jeśli dodać do tego fakt, że jego rodzice nie żyją i mieszka sam, wtedy rysujący się przed widzami obrazek nie wydaje się podsumowaniem życiowego sukcesu. Raczej smutnej egzystencji na skraju zapomnienia o bożym świecie. Zmienia się to jednak wtedy, kiedy podczas szukania pomysłu na nową książkę Subaru trafia na małego, czarnego kotka o przenikliwym spojrzeniu - bo choć do ludzi specjalnie go nie ciągnie, tak zwierzak wydaje się idealnym kompanem... oraz źródłem niekończącej się weny?

Trailer spełnił w stu procentach pokładane w nim oczekiwania, czyli dostałam nieskomplikowaną obyczajówkę z drobnymi elementami humorystycznymi, w której to kot i jego człowiek (czy tam na odwrót) uczą się siebie nawzajem, żeby żyło im się milej. Już z samego plakatu można się domyślić, że dzięki pupilowi Subaru otworzy się na świat, pozna nowe osoby, odnajdzie w swoim życiu The Sens i tak dalej, i tak dalej. Pościgów i wybuchów raczej tu nie uświadczycie, ale seria wciąż daje całkiem dużo frajdy oraz nadziei na przyjemną, niegłupią historię z kilkoma łzami do uronienia w międzyczasie. Bo tak, nawet w pierwszym odcinku odnajdziecie tu scenę, przez którą co wrażliwsze serca mogą się na chwilę zatrzymać (a przyjaciele zwierząt to już w ogóle powinni trzymać się poręczy). A ja będę oglądać dalej dla samej pisarskiej sztamy z głównym bohaterem.

Egao no Daika

Bravissimo! Telemark prima sort!

Daleko, daleko, w odległej galaktyce... gdzieś na planecie, którą skolonizowali ludzie... księżniczka Yuki obchodzi swoje dwunaste urodziny, co uprawnia ją do angażowania się w rządzenie krajem. Niebawem do sąsiedniego Cesarstwa ma zostać wysłane poselstwo, w którego skład (trochę za plecami Yuki) zostaje włączony jej przyjaciel z dzieciństwa i wannabe brat, Joshua. Niestety nie wie ona, że z tym poselstwem to jest trochę lipa, a między jej królestwem a Cesarstwem toczy się na granicach regularna wojna. Wszyscy poddani jednak milczą na ten temat, żeby ochronić bezcenny uśmiech łagodnej księżniczki.

Zawsze myślałam, że pierwsze odcinki dopieszcza się po to, żeby wywrzeć na widzu jak najlepsze wrażenie i niczym gospodarz szykujący niedzielny obiad dla gości są robione w myśl zasady "zastaw się a postaw się". Tymczasem widzę trend, aby oswoić oglądających z bardzo słabą grafiką, co najwyraźniej ma działać nie jako permanentny straszak, ale jako szczere przyznanie się, że tak to już w sumie będzie cały czas. Więc tak - będzie bardzo biedna grafika, która chyba pozazdrosciła sławy Ore ga Suki bla bla bla, będzie dziecinna księżniczka, która jest otwarcie nielegalną dwunastolatką (a kysz, wy nienapasieni poszukiwacze młodocianych waifu), będą mechy, które w sumie ładnie skaczą i fruwają, ale to chyba na tyle, i będzie ta druga główna bohaterka, co na razie pojawiła się tylko w openingu. Brzmi jak miks biednego Aldnoah.Zero, które ohajtało się z Shuumatsu no Izetta. Tymczasem pan reżyser odpowiadał do tej pory głównie za całe Rinne no Lagrange (mechy? dziewczynki? anyone?) czy nieco starsze Heroic Age (mechy? wojny? księżniczki? anyone?). I cóż... to chyba będzie rzecz dla zatwardziałych fanów gatunku. Muszę tylko jeszcze dojść do tego, jaki to niby miałby być gatunek.

Kaguya-sama wa Kokurasetai: Tensai-tachi no Renai Zunousen

Spodziewam się nie mniej spektakularnych walk przy trzecim sezonie Chihayafuru!

Do Akademii Shuchiin uczęszczają uczniowie o wysokim statusie społecznym bądź zwyczajnie utalentowani - oczywiście oznacza to, że na czele samorządu uczniowskiego stać mogą jedynie zupełnie najlepsi z najlepszych. Przewodniczącym jest Shirogane Miyuki, licealista osiągający perfekcyjne wyniki w nauce. Jako zastępca pomaga mu śliczna Shinomiya Kaguya, która odrobinkę ustępuje ocenami, ale za to na każdym innym polu talentowym nie ma sobie równych. Sądzić by można, że tak idealni uczniowie stworzą też idealną parę... ale mało kto wie, że tak naprawdę toczy się między nimi śmiertelna bitwa o to, kto komu pierwszy wyzna miłość!

Póki co zapomnijcie jednak o romansie (póki co, bo wierzę, że z czasem na serio do niego dojdzie). Na razie jednak dwójka głównych bohaterów - zachowujących się jak Light po zbyt wielu paczkach chipsów naraz - próbuje w pokrętny sposób udowodnić, kto tak naprawdę jest lepszy od kogo. Wyznanie miłości jest więc tylko wymówką, aby prowadzić psychologiczne bitwy na tak zaawansowanym poziomie, że nawet Gendou Ikari musiałby poprosić o przerwę i poszedłby na kawę. Na odcinek przypadły trzy główne gagi i przyznaję, że podczas pierwszych dwóch naprawdę mocno śmiałam się z całego patosu i celowego podbijania stawki przez żywo komentującego narratora. Przy trzecim dostałam już lekkiej zadyszki (a może był za bardzo przeciągnięty?), dlatego zaczęłam się zastanawiać, na jak długo wystarczy historii pary w silniku i czy nie stanie się to dość powtarzalne. Ale to trzeba będzie zweryfikować potem... Ach, i jeszcze jedno - jasne, Boogiepop ma hipnotyzujący opening, ale ten z Kaguyi chyba wbił mi się mocniej w mózg. Nie dość, że wykorzystano fajną, spójną stylizację, to jeszcze nie mogę przestać podśpiewywać sobie piosenki...

Kakegurui××

Kiedy dowiaduję się o promocji ulubionej czekolady w osiedlowym sklepie...

Witamy ponownie w Prywatnej Akademii Hyakkaou, gdzie uczęszczają licealiści i licealistki stanowiący istną śmietankę towarzyską Japonii. Myli się jednak ten, kto uważa, że pozycja rodziców bądź dobre oceny mają wpływ na tutejszą hierarchię. Tak naprawdę jest nim... hazard. I to ten w najczystrzej postaci, co to można postawić na szali nawet własne ciało czy przyszłość. Jabami Yumeko, nowa uczennica, która zdołała w poprzednim sezonie strącić obecną przewodniczącą szkoły z jej stołka, nadal szuka wrażeń w ryzykownych zakładach oraz grach. Wygląda jednak na to, że tych dostarczą jej członkowie klanu Momobami, podporządkowani byłej już przewodniczącej.

Najbardziej zaskakującą sprawą w drugim sezonie Kakegurui jest to, że... nikt nie chce się wziąć za subowanie! Nie wiem, co się dzieje za kulisami, ale jednak bardzo by mi zależało, żeby akurat to anime oglądać w najlepszej możliwej jakości. W kwestii fabuły to raczej nie ma się co oszukiwać, że będzie to powtórka z rozrywki - ale spodziewana powtórka, której nikt nie ma nic przeciwko, o ile tylko studio postara się o nieco błyskotliwości. No i tu niepokoi mnie fakt, co zrobiono z openingiem i endingiem. Zamiast pokusić się o coś nowego, chciano praktycznie odtworzyć te z pierwszego sezonu. Niestety, nie wypaliło to najlepiej. Nudna muzyka plus wizualnia kojarzące się mocno ze stylem Sayo Yamamoto (i tylko kojarzące się) wypadły okropnie nudno, natomiast ending to praktycznie kopiuj-wklej erotycznego spaceru Yumeko z jedynki (tylko ze słabszą muzyką i motylkami jako gratis). Oby jednak nie skończyło się to tylko na odcinaniu kuponów, a potyczki hazardzistów zaoferowały jakieś nieznane jeszcze wrażenia.
 

Manaria Friends

Czy w tej spódniczce mój ogon nie wygląda za grubo?

Do Akademii Mysteria mogą uczęszczać uczniowie pochodzący z wszystkich trzech istniejących w tamtejszym świecie ras: ludzi, bogów i demonów. Traf chciał, że ludzka księżniczka, Anne, mimo niesamowitych zdolności magicznych i ogólnej popularności wśród koleżanek, wydaje się być bardzo samotną dziewczyną. Lekarstwem na to zmartwienie wydaje się być przyjaźń z... księżniczką smoków, Greą.

Dziewice, księżniczki, smoki - znacie te motywy, prawda? Tutaj postanowiono się z nimi nieco zabawić i smokiem (czy raczej pół-smokiem) uczyniono nieśmiałą, urodziwą dziewczynę, która w stosunku do naszej ludzkiej księżniczki zdaje się czuć jeśli nie delikatną miętę, to przynajmniej bardzo, bardzo lubi jej towarzystwo. I w sumie miło jest popatrzeć sobie na taką ładną, delikatną znajomość w klimatach okołomagicznych. Seria ma odcinki po zaledwie 15 minut i zdecydowanie nie potrzeba tu więcej. To przyjazny shorcik do puszczenia sobie gdzieś koło obiadu, a co do konotacji z Shingeki no Bahamut, to zgodnie z założeniami nie ma ich tutaj absolutnie wcale (no... może poza obrazkiem gościnnym... ale to jest taki easter egg bardziej). Nie ma więc dram, nie ma demonów do ciachania/ratowania, nie ma Favaro (chlip), a jest tylko obyczajowe fantasy. I takim w sumie może zostać.
 

Mob Psycho 100 II

Nawet do egzorcyzmów warto podchodzić z pozytywnym nastawieniem!

Wreszcie wracamy do naszego nieśmiałego espra oraz wykorzy... korzystającego z jego pomocy mentora i speca od egzorcyzmów! W Liceum Soli dochodzi do całkiem znaczących zmian, ponieważ dotychczasowy przewodniczący ustępuje ze stanowiska, przytłoczony ciężarem swoimch nieszczególnie honorowych przewin. Swoją szansę w sprawie węszy Mezato, która potajemnie wspiera tworzący się kult tajemniczego espra o fryzurze na boba (ktoś kojarzy?). Pragnie ona, żeby Mob popracował nad swoją prezencją, zanim objawi się swoim wyznawcom, a przecież nic tak dobrze nie działa na człowieka jak odpowiedzialne stanowisko! Oczywiście Mob niespecjalnie czuje pociąg do władzy, ale zdaje się do niej przekonywać, gdy w grę wchodzi zaimponowanie Tsubomi, w której się podkochuje.

Ło panie - ledwie się ten sezon zaczął, a już pod koniec odcinka wycisnął ze mnie szczere łzy rozczulenia! Jeśli jesteście gotowi na obejrzenie najlepszej sceny okołoromantycznej roku, to czym prędzej odpalajcie pierwszy odcinek Moba. Poza tym ten epizod był solidnym wprowadzeniem, a jednocześnie bardzo sprytnym, nienachalnym przypomnieniem o większości postaci. Nie znajdziecie tu jednak chamskiego streszczenia poprzedniego sezonu. Po prostu (i aż po prostu!) każdy otrzymuje swoje kilka sekund, aby jakoś błysnąć na przestrzeni naturalnych wydarzeń całego odcinka. A się dzieje - Reigen jak zwykle (nieudolnie i z wyręczaniem się Mobem) egzorcyzmuje duchy, w tle rośnie Religia Psychicznego Grzybka, Tsubomi zdaje się wiedzieć więcej, niż pokazuje, a klub pakerów... dalej pakuje. Grafika to dalej stabilny, urokliwy chaos... i tylko opening wygląda na tym tle troszkę słabo. Ale cóż. Nie można mieć wszystkiego.

Tate no Yuusha no Nariagari

Pasywna agresja też się przydaje czyli jak skutecznie walczyć z pomocą tarczy.

Jak pokazał już przykład Kazumy z KonoSuby czy Subaru z Re:Zero, wychodzenie ze swojej otaku-jaskini rzadko kiedy kończy się dobrze. Kiedy więc nasz protagonista, dwudziestoletni Naofumi Iwatani idzie do biblioteki wypożyczyć nowy zapas light nowelek do czytania, pewna księga błyska tajemniczym światłem i przenosi chłopaka do innego świata. Obok niego pojawia się jeszcze trzech innych typków, a każdy jest wyposażony w jedną broń: miecz, lancę, łuk i... tarczę. Tarcza jest oczywiście atrybutem lamusa Naofumiego, który na dodatek nie może dzierżyć żadnego innego oręża poza tym jednym. Z tego (oraz wielu innych) powodu nikt nie pali się, żeby traktować protagonistę szczególnie poważnie. Znacznie gorzej robi się jednak wtedy, że przez brudną zagrywkę koleżanki z nowo utworzonej drużyny Naofumi zostaje niesłusznie oskarżony o napaść i pozbawiony czegokolwiek.

Tym razem dostałam to, czego się spodziewałam, czyli do bólu stereotypowy początek MMO-isekaia z porządną grafiką. Oczywiście przez trzy czwarte seansu chciało mi się mocno śmiać na te wszystkie wyjaśnienia prosto znikąd (przywołani bohaterowie od razu rządają, żeby odesłać ich z powrotem, a jak król im mówi "jesteście bohaterami i macie łupać atakujące nas potwory" to mają takie natychmiastowe "okej, spoko"), ale na koniec odcinka pomyślałam, że w sumie to chyba ten kupuję koncept anty-bohatera, który będzie działał na granicy prawa i brudnych zagrań. W końcu na swoje nieszczęście musi to szambo zaakceptować i okazjonalnie walczyć u boku ludzi, których chętnie posłałby do piachu. Mimo to niezmiennie mnie zastanawia, jak ci wyrzutkowie i zapaleni hikikomori są w stanie podołać kupie, w jaką się władowali, i często błyszczą intelektem godnym wojennych strategów. Może to jest właśnie przesłanie tych isekajów, które tak naprawdę są kierowane do rodzin chowających się przed światem licealistów/studentów? Żeby wyrzucili ich do lasu, a po miesiącu otrzymają prawdziwych Rambo, co nie dadzą sobie w kaszę dmuchać i będą zbierać najlepsze laski do haremu? Normalnie trzeba opatentować.

Yakusoku no Neverland

Protect this smile!

Grace Field House to sierociniec, który wymyka się ze stereotypowych ram takich placówek. Dom jest położony na wsi, nie brak w nim wygód, smacznego jedzenia jest w bród a wszystkie dzieci są szczęśliwe i uśmiechnięte. Oczywiście od czas do czasu trzeba zaliczyć jakiś test, ale to nawet nie jest tak, że złe wyniki są ogłaszane. Ogólnie - nie można się dziwić, że dzieci bardzo niechętnie odchodzą do rodzin zastępczych, bo tak zżywają się z rodziną. Jedyną rysą na tym idealnym wizerunku jest jedynie fakt, że nikt nigdy nie widział świata zewnętrznego na oczy, a teren wokół sierocińca jest otoczony płotem, którego absolutnie nie wolno przekraczać...

Mam dużo zastrzeżeń co do seiyuu, bo tak jak się obawiałam - głosy Normana i Raya brzmią zbyt dziewczęco, a przez to bardzo sztucznie (i nie przyjmuję argumentu, że mają po 11 lat, skoro Don ma 10 i ma pasującego do niego męskiego aktora). Mam też zgrzyt o pewne ujęcia, bo z nieoczywistych zwrotów akcji zrobiono coś mega oczywistego. Tak, patrzę na ciebie, Mały Bernie... Mimo to jestem bardzo zadowolona z pierwszego odcinka, a druga połowa to już w ogóle trzymała mnie w ogromnym napięciu mimo świadomości, jak to się wszystko potoczy. Muzyka robi kawał niesamowitej roboty, ale reżyseria też stoi na wysokim poziomie i bawi się konwencją obyczajówko-horroru jak tylko może. Jeśli więc nie znacie mangowego pierwowzoru, to mocno zachęcam do spróbowania anime, bo sądząc po pierwszym trzęsieniu ziemi, nie powinno ono przynieść żadnego wstydu oryginałowi.

Prześlij komentarz

4 Komentarze

  1. Zima, zima. Zrobiło się w końcu na tyle zimno, że wyjęłam płaszcz z szafy, więc jest mi cieplej. Ot, paradoks.

    Dororo – mnie kupiło. Wprawdzie nie od razu (nie po opisie fabuły), ale znajoma kazała obejrzeć i jeżu zielony, dzięki ci, o znajomo. Mamy wspólnie nadzieję że Hyakkimaru spotka się kiedyś z bratem i choć chwilę będą podróżować wspólnie, nie wiedząc o pokrewieństwie – i że sam Dororo nie stanie się kulą u nogi, tylko fajną postacią, bo że jest ważny to już po tytule widać. A dzieciaka trudno zepsuć. Nic to. Jestem zdecydowanie na tak!

    Mob Psycho 100 II – yay, esperzy znów! \o/ (zauważasz pewien trend w moim przypadku?) (Esprzy, esperzy, jak to się w ogóle odmienia) podbijam to ze sceną ze składaniem książki, i to z openingiem w sumie też. Trochę jakby chcieli zrobić podobny do tego z pierwszego sezonu, ale coś nie pykło. Nawet nie jestem w stanie powiedzieć co konkretnie.

    Yakusoku - …yh. ._. tyle się naczytałam, jaki pierwowzór dobry, że anime wylądowało na liście do oglądania z automatu, a… mam wrażenie jakbym trafiła na drugie MahoYome, w sensie wszyscy opiewają, a mnie nie zachwyca. (Widać M.W. jest mało inteligentna. Innych zachwyca.) Mam wrażenie, że duża część atmosfery umyka mi przez Emmę (nie wiem, jakoś mnie drażni) i przez, no, grafikę. Co jakiś czas trafia się takie ujęcie że postacie (zwłaszcza Emma właśnie!) mają usta jakoś tak za wysoko, do tego stopnia, że przypomina mi się od razu ten obrazek https://image.myanimelist.net/ui/OK6W_koKDTOqqqLDbIoPAnQnF5B_NmRwvrzJdisZySY i totalnie wybija z rytmu. W efekcie nie czuję za dobrze tego napięcia ani grozy ani w ogóle… no. Nie, nie powiem że złe, ale jednak – no mnie nie zachwyca. Może dalej bardziej do mnie trafi.

    Ode mnie:

    Kemurikusa – to jest mój kolejny Kiznaiver. Aka – rzuciła mi się w oczy grafika promująca i stwierdziłam, że chcę zobaczyć jak to wygląda. Otóż: w zbliżeniu wygląda średnio (ugh, CGI i to dość kiepskie, skoro nawet człowiek tak przymykający oko na niedostatki graficzne jak ja zauważa, że w jednej scenie rękaw koszulki zwyczajnie przenika przez linę), a jednocześnie dalej dość intrygująco, bym obejrzała już 3 odcinki i zamierzała obejrzeć i czwarty. Podoba mi się, jak bardzo wszystko jest buroszare, przygaszone, a jedynymi barwami są przytłumiona czerwień i świecąca zieleń. W moim odczuciu daje to fajny kontrast, dość, bym jednak dalej ciągnęła.
    A fabularnie nie ma co za dużo gadać, więc powiem tylko że chłopak trafia do innego świata bez swojego smartfona i napotyka mieszkanki, które starają się przeżyć podczas gdy dookoła wszystko wygląda jak w postapo. Włącznie z jakimiś zmutowanymi robalami. Gdyby nie te kolorki bym rzuciła w diabły.

    Ciąg dalszy niżej bo pokazuje że komentarz za długi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem gdzie i kiedy, więc może teraz: Saintia Sho, aka ta seria, którą z czapy zaczęli na początku grudnia i z czapy skończą po 10 odcinkach, więc nijak nie pokrywa się z żadnym normalnym sezonem. Przeoczyć niezwykle łatwo, dość rzec, że nawet ludzie z fandomu orientowali się po czasie że w sumie są już 3 odcinki.
      Ach, Sainty, Sainty. Powiem tak: pierwowzór mangowy miał bardzo ładną kreskę i dość kiepską (w moim odczuciu) fabułę, choć ta się ostatnio zaczęła trochę poprawiać (no ale animujemy jednak początek). Anime zabrało kreskę i zaczęło wycinać wątki, przez co nie dość, że to już nie jest tak ładne, to jeszcze gna na łeb na szyję bez ładu i składu. Usuwanie pojedynczych, fabularnie nieistotnych scen coby upchnąć wszystko w 10 odcinków doprowadziło do tego, że trudno jest utożsamić się z główną bohaterką (bo jej zachowanie nie ma sensu, skoro nie mamy wglądu w jej przemyślenia i to jak zmienia się jej postawa wobec tego co się dzieje), inna z głównej ekipy jest kartonową wycinanką (serio – rozmowa moja i znajomej od Dororo, „jaki w ogóle jest charakter Mii” – „nie wiem, nie mam pojęcia”). W przypadku trzeciej głównej nie raczono dobrze wyjaśnić, czemu u licha jest „po ich stronie” skoro wedle dosłownie wszelkich prawideł powinna być „po naszej”.
      Postacie drugoplanowe to już w ogóle odarto z charakteru (o co mam wielki żal, bo jednego z nich naprawdę bardzo lubiłam; kolejny cytat, „mam wrażenie, że tam są, ale nie wiadomo po co”) tudzież pozbawiono ich podstawowej motywacji, bo anime nie miało czasu wcisnąć jednego dialogu na, ja wiem, 20 sekund. Zamiast tego znalazło się miejsce na scenę spoza mangi, która nie miała najmniejszego sensu, bo posłużyć miała generalnie chyba tylko temu żeby pokazać jakie to „Saintie stronk”, podczas gdy rzyć, bo za dwa rozdziały będą zbierać srogie bęcki od przeciwników na poziomie tych, co to ich właśnie rozłożyły na łopatki bez najmniejszego wysiłku.
      Eh. Miałam nadzieję. Po pierwszym odcinku byłam nawet powiedzmy zadowolona, już pal licho kreskę, cała seria wygląda trochę „retro”. Ale im dalej tym robi się gorzej. Smutno mi, idę się pocieszać biegaczami. :<

      P.S. Dziab, jeśli mogę coś zasugerować – absolutnie nie mam nic do tego, by notki były kompilacją pierwszowrażeniowych postów na FP, ale przejrzyj je jednak przed wrzuceniem. Tu, jak i bodaj w notce świątecznej, masz w tekście odniesienia do wybierania 4 screenów, podczas gdy na blogu masz po jednym gifie i jak ktoś nie śledzi FP to to się średnio trzyma kupy. (Przepraszam, już sobie idę.)

      Usuń
    2. Dororo - nie wierzę, że będą podróżować z bratem, ale do jakiegoś spotkania na pewno dojdzie. Obstawiam raczej, że przypadkowo ocali młodszego brata (bo ten raczej nie jest szczególnie utalentowany w walce mieczem, skoro mu się słudzy podkładają) albo zajdzie na dwór i wtedy się zaczną trudne, rodzinne sprawy. Ale mnie również seria bardzo kupuje - trzeci odcinek był tak ciekawy wizualnie przez to, że przedstawiono retrosy w inny kolorystycznie sposób. A skoro lubisz takie klimaty, to ja ci mocno polecam tę kinówkę Sword of the Stranger ;)

      Mob Psycho 100 - no fakt, z utalentowanymi esprami ci bardzo po drodze XD

      Yakusoku - po dwóch odcinkach już wcale nie jestem taka chętna do bronienia anime. Wyszło coś innego od mangi, szczególnie klimatem, bo w anime silą się na ten wieczny półmrok, deszcz, szmery w tle, no normalnie nieustanne napięcie i powietrze gęste, że siekierę wieszać... tylko że w mandze to był bardziej kryminał, a nie horror psychologiczny. A jeśli nie pasuje ci kreska, to nie, raczej nie masz co dalej brnąć. Posuka Demizu już tak robi twarze postaci, że brak im nosków i są dość krótkie.

      Kemurikusa - próbowałam się wziąć, bo coś mało oglądam w tym sezonie, ale aż tak mnie nie ujęło choreografią walk czy pomysłem w ogóle. Kolorki są naprawdę ciekawe i nie szkodzi, że jest komputerowe, dopóki historia się sprzeda. Ale mi się nie sprzedała. No a jak bym chciała obejrzeć coś ładnego, to se sięgnę po jakieś mangu.

      Wybacz za tę wpadkę z kadrami (ale w świątecznym poście tego nie ma? może widziałaś jakoś po drodze, przy małych update'ach?), jestem przeokrutnie chora i zwyczajnie nie skupiłam się na poprawnej becie. Moja wina, już to poprawiłam.

      Chciałabym popisać dłużej, ale na razie muszę skupić się na przeżyciu. Dziękuję za komentarz i poprawię się przy kolejnych wpisach! :*

      Usuń
  2. Dla mnie w tym sezonie chyba tylko "Mob Psycho 100 II", a raczej aż, bo czekałam niecierpliwie na drugi sezon od czasu zakończenia pierwszego. XD
    Także cokolwiek by się nie działo w pozostałych seriach tego sezonu - ja jestem już w pełni usatysfakcjonowana. :>
    Mnie opening bardzo się podoba, i po kilkunastu odsłuchaniach doszłam do wniosku, że jest zdecydowanie bardziej chwytliwy od pierwszego. O ile jego koncepcja wizualna też mnie trochę zaskoczyła, tak już się przyzwyczaiłam i uważam, że jest świetny. Ending też, chociaż kiedy po raz pierwszy pojawił się na końcu odcinka w swojej właściwie formie, to miałam pytajnik na twarzy, coś w stylu: "Nie pomyliliście anime?". XD Muzycznie jest świetny, ale wizualnie jestem ogromną fanką tego z pierwszego sezonu, zdecydowanie bardziej pasował mi klimatem do serii. No, ale nie można zaprzeczyć, że niewątpliwie jest uroczy. :P

    OdpowiedzUsuń