Czemu nic z tego nie wyszło i jak bardzo jest to miałka, obsypana brokatem historia? Zapraszam do spoilerowej recenzji.
Opowiedz, ciociu Ekspozycjo, opowiedz! |
Czy leci z nami Starsza, czyli fabuło, czemu robisz to źle?
Kiedy już napisałam to krótkie streszczenie pierwszych piętnastu minut filmu, dopiero do mnie doszło, że ogromnie czuć, jak wiele wydarzeń zostało podyktowanych koniecznością pchnięcia fabuły do przodu i jak bardzo widać odgórne ruchy pionków, a nie logiczne działania fikcyjnych postaci. Maquia musi siedzieć w wieży, żeby mógł na nią trafić smok (dodatkowo wcześniejsza scena jest bardzo źle zmontowana, ponieważ odnosi się wrażenie, że część ludu barykaduje się w wieży, a tak naprawdę chronią ją z zewnątrz). Smok wpadł w szał tak po prostu, w idealnym momencie, ponieważ wypadało jakoś przenieść Maquię z punktu A do punktu B. Maquia znalazła niemowlę uj-wie-gdzieś-w-lesie, bo przecież o to chodzi w całej tej historii, żeby zajmowała się dzieckiem. Kupcy z obozu namiotowego, gdzie Maquia znalazła żywego chłopczyka, zostali zamordowani idealnie kilka godzin przed pojawieniem się bohaterki. I może fajnie, że tyle się dzieje, tylko jakoś za dużo się tych wszystkich zbiegów okoliczności jak na tak krótki odcinek filmu nagromadziło.No ale dobra - mamy nasze mięsko, nasz główny cel całego tego ambarasu. Maquia, która jest mocno niedojrzałą, wyobcowaną, samotną przedstawicielką rasy Iorphów, postanawia zająć się wychowywaniem normalnego, kompletnie obcego jej dziecka. Nie ma dachu nad głową, wielu rzeczy nie ogarnia, bo umie zajmować się jedynie tkactwem, ale porywa się na macierzyństwo, ponieważ tak mówi jej serce. I ta nierówna walka z wychowywaniem dziecka, które po pewnym czasie dowiaduje się, że "ta matka coś się nie starzeje... a ja się starzeję... aha, czyli ona nie jest moją matką..." powinna być główną osią całego seansu. Powinna. Próbowała. Miała taką nadzieję, że będzie. Niestety, ktoś miał zbyt wysokie ambicje, żeby w dwugodzinnym filmie przedstawić już nie tylko opowieść o miłości rodzicielskiej, ale jeszcze dorzucić trochę fantasy ze smokami z rolach ważnych, nieco konfliktu politycznego w tle, jakieś dylematy moralne różnych stron sporu i kilka historii romansowych z niekoniecznie szczęśliwym zakończeniem. Tego było zwyczajnie za dużo, przez co Sayonara no Asa wydaje się kompletnie chybionym projektem jeśli chodzi o prezentowanie na wielkich ekranach. Jest filmem o wszystkim, więc jest pokracznym filmem o niczym. I to jeszcze takim chaotycznym niczym, bo z nagłymi, kilkuletnimi wyrwami w ciągu wydarzeń i wielkimi dziurami fabularnymi.
No jasna sprawa, że weźmie! Bez tego przecież nie byłoby filmu! |
Gdybym dała się wciągnąć w główny wątek, to może zapomniałabym o wszelkich nieścisłościach czy mniej ważnych wątkach, ale niestety. Czuję się oszukana. Fabuła na siłę lawiruje między kilkoma bohaterami jednocześnie, przez co niejednokrotnie dostajemy krótkie sceny wyrwane z kontekstu, zrealizowane tylko po to, żeby jakaś postać mogła nam jak chłop krowie na rowie wyjaśnić "ach, więc to minęło już pięć lat, odkąd Maquia zaginęła, a ty świetnie sprawujesz się w wojsku, mój chłopcze" (cytat prawie dosłowny). Film zamiast pokazywać coś obrazem, zamiast budować relacje i dać nam się zaprzyjaźnić z bohaterami - robi za swoje własne streszczenie. A i to nie zawsze się udaje. W całym filmie doświadczamy bowiem czterech wielkich skoków czasowych, z rozrzutem od lat kilku do jakichś pięćdziesięciu, w trakcie których gromadzi się pokaźna ilość pytań w kwestii tego, co się działo, kiedy widz na chwilę zamrugał albo sięgnął po popcorn. Co wtedy dostajemy? Ano nico... a w najlepszym razie butem ekspozycji po zębach.
Na tej samej zasadzie nie rozumiem, co stało za odejściem Maqui na koniec. Znaczy, umiem znaleźć kilka logicznych wyjaśnień na czele z puentą "rolą matki jest się wycofać, kiedy syn ma żonę i dziecko", tylko że to mówię ja, a nie sam film. Bo na ekranie bohaterowie przerzucili się między sobą paroma wzniosłymi zdaniami, że do tej pory nie rozumieli, co to znaczy być matką/synem, że chcieli być lepsi, ale głupio wyszło, że jedno jest Hibiolem drugiego, bla bla bla, wstaw swoją reklamę, koniec cytatu, idziemy. Popisali się znajomością Coelho i tyle. Zresztą, większość bohaterów po prostu nie umie rozmawiać ze sobą bez rzucania Wielkich, Wzniosłych Zdań, więc o czym my tu mówimy... Przy okazji - dopiero z obrazka wstawionego po napisach możemy odgadnąć, że Maquia odeszła też dlatego bo chciała odszukać pozostałych pobratymców i pokazać im miłość, jakiej sama doświadczyła (i zapobiec dzięki temu tworzeniu kolejnych schizowanych kuzynków (o tym za chwilę)). I ponownie... Możliwe, że to od początku miało być dla nas niejasne, jednak to, co się dzieje na ekranie, jest zwyczajnie mylne, a nie tajemnicze.
Tak samo tuż przed napisami końcowymi dostajemy scenę, gdzie we wspomnieniach pojawia się skondensowane do minuty życie Maqui i Ariela - to, co powinno być absolutnym clue całego seansu, z czym powinniśmy sami stopniowo się zapoznawać i zżywać, co powinno być rozciągnięte na chociaż godzinę. I to nawet nie tak, że nie wierzę w ich relację, w to, że Maquia była dobrą matką albo że Ariel się pogubił, kiedy był nastolatkiem... tylko to się dzieje gdzieś poza nami, w wyobraźni, a film pokazuje nam zaledwie dziwne urywki, naprędce próbujące zatuszować to, co nie zmieściło się na ekranie. A połowy tych pourywanych wątków to nawet nie umiem logicznie umiejscowić. Tak, artyzm się z tego wylewa wiadrami, całkowicie topiąc zdrowy rozsądek. A gdyby zepchnąć resztę wydarzeń na dalszy plan, wywalić zdychające smoki i dzikie rewolucje, a w to miejsce wyeksponować to, co działo się między Maquią i Arielem, to mielibyśmy całkiem zgrabną, skoncentrowaną opowieść o rodzinie. Ale nie tak to sobie zaplanowała Mari Okada - zamiast tego wolała nadziergać mnóstwo rozpoczętych wątków bez większego znaczenia ni rozwinięcia. No bo o co chodziło z wieżą i Hibiolem (czy była to tylko magiczna tkanina? metaforyczne życie tkającego? miłość?)? Jaka była w tym wszystkim rola Iorphów? Czym były te smoki i dlaczego ginęły? Gdzie się podziała Starsza? Jak przedstawiała się geografia jakiegokolwiek miejsca? Dlaczego w ostatniej fazie filmu wojna nie rozeszła się poza jeden zamek? I tak dalej, i tak dalej...
Uprzejme przypominajki kopią nas w szczęki z każdej możliwej strony. |
Wynika z tego jedna konkluzja - wszystko zostało stworzone tylko i wyłącznie po to, żeby główni bohaterowie mogli mieć ze sobą w finale Poważną Rozmowę. Najwyraźniej też pani Okada była zbyt mocno przywiązana do stworzonego scenariusza, żeby go sensownie skompilować albo przekazać komuś do skorygowania. W efekcie łączenie stanowiska reżysera i scenarzysty odbiło się dla tej produkcji głośną czkawką. Ponadto widzę tu straszną fascynację wzniosłym patosem i wydumanymi dramami, czyli tym, czego szczerze nie znosiłam we wspomnianych na wstępie AnoHanie, Kiznaiverze czy Nagi no Asukara. Chciałabym się też przyznać do tego, że mam awersję do anime, przy których pani Okada pracowała jako scenarzystka i lubię te, gdzie odpowiadała tylko za kompozycję, więc rysuje się w tym jakiś stały trend (i to nie tak, że dla zasady nienawidzę kobiety). Rzecz jasna może mieć taki styl, z którym niekoniecznie jest mi po drodze, choć może być też tak, że po prostu za dużo się już tych schematów naoglądałam, żeby wciąż i wciąż dawać się w to wciągnąć bez najmniejszego "ale".
Niestety, nigdy się nie dowiadujemy, co się działo w tych "past few years" - nie wyjaśnia nam tego nawet bardzo mądra Dita. |
Byłaś piękna jak poranek i pusta jak dzbanek, czyli o grafice słów kilka
Oczywiście jak przystało na widowisko kinowe, Sayonara no Asa jest filmem dopieszczonym i obfitującym w niesamowite sceny, które zależnie od momentu zapierają dech w piersiach lub sprawiają, że gęba sama się śmieje. Znajdą się tu pejzaże z udziałem dzikiej przyrody, jak również lokacje skupione na zindustrializowanych rejonach, gdzie wielkie koła zębate wraz z buchającymi kłębami pary przypominają widoczki prawie że steampunkowe. Wszystko jest jakby żywcem wyjęte z katalogu "średniowieczne fantasy na każdą okazję, wiosna/lato 2018". Nie ma się jednak czemu dziwić, bo za szatę graficzną odpowiadali animatorzy z P.A.Works, czyli prawdziwa śmietanka robotnicza, która czego się nie dotknie, to zrobi to dobrze (nawet taką kupę jak Glasslip opakuje i udekoruje śliczną wstążką). Film można sobie ściągnąć w RAWie i cieszyć się nim z samego faktu, że ma się zestaw tapet do ustawiania na najbliższe dziesięć lat.I tak - kreska jest piękna. Owszem, sekwencje scen takich jak pościg w wieży czy nawet proste obsługiwanie klientów w tawernie budzą zachwyt, ale... No, nie ze wszystkim spisano się na sto procent. Nie mogę bowiem zapomnieć o wykorzystanej grafice komputerowej, która umieszczona w pierwszym planie strasznie razi w oczy. A robienie tłumów z dość partackich modeli czy parady z plastikowym smokiem (lepszy był ten z masy papierowej, hahaha… haha…) to już taki trochę brak szacunku dla inteligencji widzów. I nie mówię tu wcale o wersji kinowej, gdzie zawsze można byłoby zwalić jakieś gorsze rozwiązania na napięte terminy. Na wyjście DVD czekano przecież osiem miesięcy!
Jak robi się za dużo ładnych rzeczy, to potem jeszcze bardziej widać te brzydkie. |
Wszystko to sprawia, że Sayonara no Asa jest piękną bajką, ale kompletnie nietrafiającą do człowieka jako historia. To zbiór widoczków, które można sobie przeglądać dla odnalezienia inspiracji, ale absolutnie nie rzecz, która stawia bohaterów na pierwszym miejscu. Aż dziwne, prawda? Mamy tutaj bardzo konkretny, dość przyziemny nawet temat - miłość rodzicielską - a opakowane to zostało w takie stylizacyjne ozdobniki, że traci się z oczu pierwotny sens filmu. Niech za porównanie posłuży tutaj niezwykle podobne tematycznie dzieło, czyli Wilcze dzieci Mamoru Hosody. W historii od Hosody nie znajdziemy żadnego wzniosłego ubarwiania roli matki czy robienia z tego baśni, chociaż przecież w obu filmach mamy do czynienia z elementami fantastycznymi. W ogóle mamy tam mało dialogów, bo mnóstwo mówi nam (bardzo skromna skądinąd) animacja. Nie próbowano na siłę rozwijać wątków innych wilkołaków, jaka była ich geneza, nie skupiamy się na wszystkich historiach dookoła jak chociażby innych matkach czy ludziach z sąsiedztwa. Obserwujemy główną trójkę i to, jak sobie radzą, a nie jakieś grządki z pomidorami czy kołyszące się na wietrze drzewa. W Sayonara no Asa... nie wiem. Idiotyczność stylistyki doprowadza wręcz do tego, że żeby plakat promujący zgadzał się z sytuacją w filmie, przebrano główną bohaterkę w rzucającą się w oczy, kompletnie niepasującą do akcji białą sukienkę.
Zapraszamy do zgadywania, czy bohaterka jest zaniepokojona zniknięciem syna, czy może patrzy, jak ładnie kapie deszcz. |
Granie na nerwach band, czyli posłuchajmy, co w filmie piszczy
A spójrzmy, co tam się dzieje wśród seiyuu... Ych, tu też szału nie ma. Krim odnotowuje u mnie ogromnego minusa za bycie typowym Yukim Kajim, czyli setną wersją samego siebie w stanie sfiksowania emocjonalnego. Brakowało mi tu tylko jęków, że wybije każdego tytana co do nogi. Leila też wydawała się całkowicie sztuczna i jej Wielka Przemowa Pod Wpływem Depresji nie zrobiła spodziewanego wrażenia poza lekkim zażenowaniem, że brzmiała raczej jak postać wyciągnięta żywcem z dramatu Szekspira. Bo owszem, Kayano Ai jest niesamowicie zasłużoną aktorką, ma na koncie zarówno cieplutkie role (Akari z 3-gatsu), komediowe (Darkness z KonoSuby), jak i poważne (Alisha z Zestirii). Umie nawet zagrać jedenastolatkę jako Shiro z NGNL! Ale tu spłaszczono ją tak niesamowicie, że aż szkoda mi słów. Kiedy natomiast spojrzymy na Maquię, czy raczej na Manakę Iwami i jej dorobek... robi się już całkiem smutno. Bo Chiaki w Gamers! była moją najmniej lubianą postacią z głównej obsady, a jako Teresa z Tada-kuna miała spory wkład w to, że tę serię ostatecznie rzuciłam.
To już jest koniec, nie ma już nic - podsumowanie i konkluzja
Do tej pory myślałam, że jestem osobą miękką i rozklejającą się przy byle filmie (nawet na końcówce Kizumonogatari zrobiło mi się trochę smutno), więc jest mi w pewien sposób głupio, że z płynów ustrojowych to mam ochotę co najwyżej pluć, a nie ronić łzy. Logiką filmu chyba byłaby ze mnie dobra matka... Ostatecznie wyszło na to, że Sayonara no Asa jest widowiskiem przepięknym, ale niestety strasznie patetycznym i ogranym, a przebieg fabuły możemy przewidzieć już od samego początku. Wystarczy dodać do siebie powtarzane w kółko teksty "Iorphowie są ludem samotnym i jak się zakochają, to będą przez to cierpieć" oraz to, że Japończycy uwielbiają robić zakończenia, gdzie ktoś ginie/odchodzi w nieznane. Porządnego morału jednak nie uświadczycie, bo morał jest taki, że dobrą matką można być (Maquia), ale można też nią nie być (Leila). A można nawet w ogóle nie być (Starsza?).I wiecie co? Chyba najbardziej z tego wszystkiego ruszyła mnie śmierć psa. Bo pies chociaż dostał odpowiednio dużo czasu i uwagi jak na swoją rolę.
Sayonara no Asa, wracaj do swojego lasa. |
5 Komentarze
…oł. No zaiste, zniechęcające.
OdpowiedzUsuńNie oglądałam filmu (po tym opisie to już na pewno postoję), ale z tego co piszesz brzmi jakby typowo ktoś stworzył sobie w głowie całe rozbudowane uniwersum, wielowątkową historię… po czym przekazał tylko jej część, zapominając, że odbiorca nie wie tego wszystkiego co autor. Może osoba, która to wymyśliła, doskonale wie, czemu te smoki ginęły – ale było to dla niej tak oczywiste, że aż nie powiedziała. I tu pies pogrzebany. ._.
(Albo po prostu jednak przerost i tyle. Też można.)
Ale w sumie szkoda, bo z tego co wyczytałam to mam wrażenie, że gdyby wywalić połowę tych wątków i skupić się na jednym, to może by i coś ciekawego wyszło.
P.S. Po poście z tanecznymi openingami/endingami stwierdziłam, że robię drugie podejście do Klasy Skrytobójców. Nie żałuję, wczoraj zaczęłam drugi sezon, także dzięki Dziab, że poniekąd pchnęłaś mnie w tamtym kierunku. (Also pierwszy opening też by jak dla mnie pasował na listę tanecznych.)
Nie wiem, czy się cieszyć, że spełniłam swój okropny, recenzencki cel, czy jednak martwić, bo kurde, kogo cieszy słabe anime...
UsuńO, odniosłaś bardzo dobre wrażenie, M.W., i bardzo się pod tym wnioskiem podpisuję. Z filmu dałoby się spokojnie zrobić dwa odrębne - te o ginących smokach i porwanej dziewicy, co to miała jakoś uratować te piękne stworzenia, a drugi oczywiście o matce, która wychowuje niebiologiczne dziecko (i na koniec je przeżywa wiekiem, co jest bolesne). I to nawet mogłoby się dziać pięknie w ramach jednego uniwersum jako pojedyncze historie różnych przedstawicieli Iorphów. Niesamowicie to widzę.
Dotarłam też do wywiadu z Mari Okadą, w którym przyznała, że trzy lata obmyślała ten scenariusz. I Boże mój... wielu książek się nie pisze tak długo! To oczywiste, że jej się za dużo urodziło w głowie i nie umiała już tego przekazać widzom, którzy nie byli przy tych etapach tworzenia.
PS. <3 <3 <3 Ogromnie się cieszę, bo to anime to bardzo dobra rzecz. Kreska wiadomo, ma swoje ograniczenia, ale żeby każdy robił takie zakończone historie z dobrym przesłaniem ;u;
(już nie chciałam dublować openingów, a ten pierwszy to jednak skupia się tylko na podskakiwaniu w miejscu XD)
O nie, jak piesek umiera to nie chcę, zawsze byłam wrażliwa na zwierzaki, ale od kiedy mam własnego to już wyjątkowo :<
OdpowiedzUsuńOj, senpai, rozumiem to doskonale, miesiąc temu musiałam się z tym zmierzyć w mało przyjemnych okolicznościach... ;__; Więc może to też dlatego to mnie bardziej ruszyło od wszystkich ludzkich bohaterów razem wziętych .3.
UsuńMoże jestem jakiś niewymagającym widzem, ale osobiście anime mnie ruszyło.
OdpowiedzUsuń(Może po prostu lubię wyciskacze łez, któż wie) scena z Maquią płaczącą po śmierci dziecka, wiedzącą, że nie zobaczą się długo, no po prostu rozdarła mnie od środka.
Dla mnie grafika była akurat w porządku choć nie jestem typem, który zwraca na to uwagę. Moja ulubiona graficznie scena, to była wyjąca jak bóbr główna bohaterka. Może zabrzmi to jak obraza dla tegoż filmu, ale jej wyraz twarzy jest... nietypowy. W większości anime gdy ktoś płacze jego twarz jest uroczo czerwona, zero zbędnych napiętych mięśni, po prostu urocza, smutna fasolka. Natomiast tu ekspresja postaci była mocna, tak, że można było uznać przez chwilę tą dziewczynę za brzydką ( a chyba nikt nie wygląda ładnie kiedy ryczy).
Ale rzeczywiście wkurzyło mnie to, że nie wszystko było wyjaśnione. Rozumiem, że twórcy chcieli pokazać, że nie uważają nas za głupich, jednak ja musiałam obejrzeć film kilka razy by całkowicie zrozumieć fabułę, co chyba nie świadczy dobrze, bo widz powinien się przynajmniej domyślać wszystkiego po pierwszym seansie.
Mimo wszystko uważam, że ten film jest ( może nie doskonały) ale dobry i myślę, że przekazał (przynajmniej mi) to co miał przekazać.