Na koniec świata i jeszcze dalej! - recenzja mangi Przebijający Niebiosa Gurren Lagann (tom 1)

Tengen Toppa Gurren Lagann było jednym z pierwszych anime, które miałam okazję obejrzeć z pełną świadomością jego pochodzenia... i całe szczęście, że trafiłam na nie właśnie w tamtym chłonnym momencie, ponieważ dołożyło niezwykle ważną cegiełkę do tego, w jakim miejscu moja pasja do azjatyckich kolorowanek znajduje się aktualnie. Mogę tylko zgadywać, w jak olbrzymim stuporze seria ta pozostawiła ludzi, którzy od lat zgłębiali wyjątkowo niegdyś płodny gatunek mecha, aczkolwiek podejrzewam, że równie dużo porównywalnie do mnie zielonych osób TTGL w ogóle oswoiło z konceptem bicia się w gigantycznych robotach (niebędących przy tym zordami Power Rangersów). Jasne, istniały już Gundamy, Macrossy i inne Evy, ale tamtejsza fabuła była albo zbyt zawiła, albo w najlepszym razie nieznośnie gromkopierdna. Mechy epickie, a przy tym pełne scen o zabarwieniu komediowym lub figlarnym nie istniały de facto wcale. Przełożyło się to zresztą na fakt, że przez długi czas polski rynek mangowy był pod tym kątem wyjątkowo mocno niedoreprezentowany, oferując co najwyżej Neon Genesis Evangelion oraz niebywale ciężko dostępne Appleseed. Z czasem zaczęło się to jednak zmieniać, dzięki czemu dziś w rodzimym języku możemy chociażby nabyć Rycerzy Sidonii, Darling in the FranXX, Magic Knight Rayearth (które w sumie też podpada pod gatunek mecha, przynajmniej jeśli się trochę mocniej zmruży oczy) czy... komiksową adaptacją wspomnianego na samym początku Przebijającego Niebiosa Gurren Laganna.


Tytuł: Przebijający Niebiosa Gurren Lagann
Tytuł oryginalny: Tengen Toppa Gurren Lagann
Autor: Kotaro Mori (rysunki), Gainax (scenariusz), Kazuki Nakashima (nadzór)
Ilość tomów: 10
Gatunek: akcja, przygoda, dramat, komedia, romans, mecha, sci-fi, shounen
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)

Nie da się ukryć, że przyszłość Simona rysuje się w dość monochromatycznych, przypominających glinę i błocko barwach - młodzieniec żyje bowiem w zlokalizowanej głęboko pod ziemią wiosce Giha, a każdy jego dzień mija na drążeniu tuneli poszerzających terytorium osady, która w każdej chwili może zostać zasypana przez setki ton nieregularnie drżącej, a przez to niestabilnej materii. O lepszej perspektywie nawet nie ma co specjalnie marzyć, zwłaszcza że lokacją rządzi surowy wódz karzący za nawet najdrobniejsze przejawy zainteresowania "górą". Jednocześnie nie przeszkadza to znajomemu Simona, pełnemu pasji Kaminie, co i rusz odwalać wraz ze zgromadzoną bracią rozrabiaków srogą manianę, byleby tylko wydostać się z zapyziałej wioski i ruszyć eksplorować mityczną, acz niewidzianą na oczy przez żadnego mieszkańca powierzchnię. Po którejś z kolei nieudanej akcji brygada Gurren zostaje tymczasowo przymknięta w areszcie, natomiast wykonujący rutynową robotę w tunelach Simon natrafia na przedziwne artefakty: najpierw wykopuje malutkie wiertełko, które zawiesza sobie na szyi niczym amulet, a kilka dni później natyka się na wielką, metalową, solidnie zagrzebaną w ziemi głowę. Zanim jednak udaje mu się pokazać najnowsze znalezisko litościwie uwolnionemu z celi Kaminie, do wioski znienacka wpada olbrzymi, przypominający dwunożnego guźca robot, którego skąpo odziana niewiasta zaciekle ostrzeliwuje z potężnej snajperki. Nikt z nich nie ma pojęcia, że splot tych kilku absurdalnych przypadków wywoła potężną lawinę zdarzeń, która gruntownie zmieni oblicze całej kryjącej się w podziemiach ludzkości.

A gdzie ma jechać? W bok?

Za stworzenie Przebijającego Niebiosa Gurren Laganna - czy właściwie jego animowanego oryginału - odpowiada legendarne studio Gainax, które przed trzydziestoma laty powołało do życia taką niszową franczyzę jak Neon Genesis Evangelion, natomiast dziś kojarzy się przede wszystkim z... cóż... z ogłoszonym zaledwie przed miesiącem bankructwem. I choć na pierwszy rzut oka wiadomość ta może się wydawać niezwykle przykra, tak naprawdę wcale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dlaczego? Ano dlatego, że w międzyczasie tłumnie uciekający odchodzący z firmy animatorzy wraz z Hiroyukim Imaishim na czele doprowadzili do założenia zupełnie nowej, prężnie utrzymywanej od ponad dekady inicjatywy znanej jako studio Trigger. Tak, to samo studio Trigger, które dziś wszyscy znamy i tłumnie kochamy za ich absolutnie porąbane projekty w rodzaju Kill la Kill, Little Witch Academia, Promare, Cyberpunk: Edgerunners czy wybitnie ostatnio trendujące Dungeon Meshi. Zaiste studio Gainax nie mogło pójść na bardziej zasłużony spoczynek niż pozostawiając po sobie sukcesora, który będzie kontynuował dziedzictwo pozostawione przez (nomen omen) reżyserski debiut pana Imaishiego, czyli Przebijającego Niebiosa Gurren Laganna właśnie. Jeśli zatem lubicie którąkolwiek - albo nawet wszystkie! - z wymienionych powyżej serii od studia Trigger, Gurren Lagann powinien być pozycją absolutnie obowiązkową, którą w ten czy inny sposób należy nadrobić, aby zasłużyć sobie na miano prawdziwego fana tego najbardziej niepokornego sakugowo zakątka japońskiej popkultury.

J-jakby co to nie jest żaden fakap! To skrupulatnie zaplanowany manewr dywersyjny mający na celu rozproszenie uwagę lepiej zaznajomionego z terenem przeciwnika!

"Dlaczego jednak Gurren Lagann ma zachwycać?" zapytają wtedy wszyscy ci, którym na końcu języka utknęło nazwisko Słowackiego (i pewnie bardzo chcieliby je wypluć). Otóż odpowiem - bo jest szalony. Bezkompromisowy. Zaplanowany z rozmachem. I niebanalny nawet dziś, całe 17 lat od powstania. Człowiekowi trochę przykro się robi na myśl o tym, jak tłumnie animatorzy i mangacy tłuczą te wszystkie wtórne isekaje, często nie umiejąc wykrzesać z siebie nawet odrobinki wysiłku, aby wykreować świat przedstawiony choć trochę odróżniający się od Tibii na graficznych sterydach. A tu proszę. Nie dość, że w Gurren Lagannie mamy wciórno ciekawy koncept kryjącej się pod ziemią ludzkości wraz ze sprytnie zaszytą tajemnicą, czemu tak w ogóle się stało i co się w takim razie dzieje na powierzchni, to jeszcze dostajemy wyładowaną plottwistami fabułę stanowiącą złoty wzorzec dla wszystkich późniejszych serii tworzonych przez ludzi ze studia Trigger oraz świetnie zaprojektowane mechy, które po wielu latach trwania w absolutnym skostnieniu wyciągnęły spomiędzy stalowych pośladków kije, ale w zamian wsadziły tam kozackie wiertła (i właściwie to nawet nie jest żart). Trzeba również przyznać, że Kotaro Mori odpowiadający za graficzną stronę mangi w sposób perfekcyjny oddał nietuzinkowego ducha pierwowzoru, w tym przebogatą mimikę postaci, niejednokrotny absurd sytuacyjny, a przede wszystkim wylewającą się z każdej potyczki epickość.

Kadrowanie z gatunku bardzo, khem, interesujących

Ciekawie było po tylu latach od obejrzenia oryginału ponownie przysiąść do tej historii (no, póki co zaledwie do jej początku) i znów zobaczyć w akcji znane mordki gromadki barwnych bohaterów, z Kaminą, Yoko, Simonem oraz Butą na czele. Ludziom wychowanym na Gurren Lagannie pewnie łezka się w oku zakręciła na tą absolutnie nieoczekiwaną zapowiedź sponsorowaną przez wydawnictwo Waneko, a zakup mangi dla wielu pewnie będzie sposobem na symboliczne odwdzięczenie się twórcom za konsumowaną w młodości rozrywkę. Jeśli jednak jest to dla was pierwszy raz, kiedy w ogóle macie z tą marką styczność - o wy skubani farciarze! Czeka was niesamowita przygoda z jedną z najzabawniejszych, najbardziej bezpruderyjnych, a zarazem doszczętnie niszczących kokoro serii, jaką kiedykolwiek dała nam japoński przemysł rozrywkowy. Co prawda manga jest pozbawiona genialnego soundtracku autorstwa Taku Iwasakiego (twórcy muzyki chociażby do Bungou Stray Dogs, Gatchaman Crowds, Katanagatari, Soul Eatera... można by wymieniać i wymieniać...), ale w zamian nie musicie się chociaż męczyć z szukaniem sensownej jakości - a przede wszystkim legalnie dostępnego - anime.

Wszystko wygląda lepiej na tle wybuchów - a mechy to już w ogóle z dziesięć razy bardziej!

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze