Choć Atsushi Ohkubo podczas powolnego spinania fabuły Fire Force zadeklarował wszem i wobec, że będzie to jego ostatnia manga, autor (zgodnie z przypuszczeniami fanów) nie wytrzymał przesadnie długo w twórczej bezczynności. W aktualnym sezonie jesiennym 2023 emitowane jest bowiem dość oryginalne anime kryjące się pod tytułem KamiErabi GOD.app, w którym Ohkubo odpowiada za projekty postaci. Z jednej strony fajnie, że wciąż może wykorzystywać swoje talenty, a przy tym zarabiać na chleb ryż ziemniaki co tam sobie woli szamać spośród węglowodanów, jednak patrząc na to, jak jego nietuzinkowy styl rysowania został sprofanowany przez cokolwiek słabe CGI... uch... mimo wszystko mam nadzieję, że potraktuje tego typu przygody jako płatne wakacje, a w międzyczasie będzie mimowolnie zbierać pomysły pod kolejną mangę. Owszem, całkowicie rozumiem jego zmęczenie materiałem, zwłaszcza gdy podkreśli się, że przez bite 20 lat praktycznie nieustannie dłubał przy serializacjach (w pewnym momencie nawet dwoma naraz!). Jednocześnie ciężko uwierzyć, że te cztery znajdujące się w jego dorobku dzieła wyczerpały absolutnie całe pokłady niesamowitej wyobraźni i potencjału do rozwoju. No, ale... na wypadek, gdyby Fire Force naprawdę miało okazać się pożegnaniem autora z branżą, warto sprawdzić, budowaniu jakiego świata przedstawionego zdecydował się poświęcić najwięcej energii.

Tytuł: Fire Force
Tytuł oryginalny: Enen no Shouboutai
Autor: Atsushi Ohkubo
Ilość tomów: 34
Gatunek: shounen, akcja, supernatural, komedia, szkolne życie, ecchi, dramat
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)
Po przejęciu Kościoła Świętego Słońca przez Białe Szaty i schwytaniu kapitana Oubiego pod sfabrykowanym zarzutem uprowadzenia Shinry, reszta Ósemki natychmiast rusza dowódcy na ratunek. Śpieszyć trzeba się tym bardziej, gdyż skorumpowani przedstawiciele Pierwszy Zastępu SSP na czele z samym kapitanem Burnsem planują zaimplementować Oubiemu robaka, który przy ogromie szczęścia być może przemieni go w kolejnego Filara, ale najpewniej - doprowadzi do przekształcenia w groźnego Płomiennego. Nieoczekiwanie dla ekipy strażaków z pomocą przychodzi ich nie tak dawny wróg, a zarazem kolaborujący z Lichtem anarchista, Joker. Nie mogąc wybrzydzać w doborze sojuszników, Shinra i reszta decydują się na tymczasowy rozejm, tym bardziej że wyjątkowo przyświeca im bardzo zgodny cel, aby dokopać się do prawdy stojącej za istnieniem zarówno Cesarstwa Tokijskiego, jak i całego aktualnego porządku świata. Po przedarciu się przez kanały i pojawieniu się pod murami zakładu karnego, w którym przetrzymywany jest Oubi, Ósemka natrafia na całkiem aktywny opór ze strony, a jakże, Białych Szat. Shinra i Joker zostawiają walkę z nimi na barkach kolegów, natomiast sami ruszają na szczyt budynku, gdzie ma odbyć się "rytuał". Tam jednak czeka na nich starcie z samym Burnesem, zawodnikiem wagi ciężkiej, napędzanym nie tylko latami doświadczeń jako pirokinetyk, ale również absolutnie niezachwianą wiarą w boski majestat Ewangelisty.
 |
Ohkubo już drugi raz zdążył przemodelować styl obwolut... a zdania o zakończeniu kariery mangaki miałby nie zmienić?
|
Nie chcę (i absolutnie nie zamierzam!) spoilować, jaki los czeka ostatecznie kapitana Oubiego i czy Ósmy Zastęp SSP zdoła wyjść obronną ręką z całego tego szaleńczego szturmu na zakład karny odbywającego się pod honorowym patronatem Jokera, ale jedno mogę powiedzieć bez najmniejszego zawahania - kapitan Oubi wciąż bezkonkurencyjnie zajmuje pierwsze miejsce wśród moich ulubionych postaci Fire Force. Nawet w niewoli i nawet w obliczu zagrożenia nie do uniknięcia potrafi pokazać się z najbardziej kozackiej strony, jaką tylko może zaprezentować osoba pozbawiona pirokinetycznych zdolności. Z punktu widzenia Białych Szat zatrzymanie Oubiego mogło się wydawać świetnym pomysłem nie tylko pod kątem taktycznym (oskarżona o zdradę stanu Ósemka traci zarządzającego nimi dowódcę oraz moralny kompas), ale również ze względu na fakt, że może poza Lichtem kapitan jest najprostszą do schwytania osobą, która nie będzie stawiać żadnego oporu (nie ma ku temu odpowiednich magicznych mocy, a przy okazji jest także przestrzegającym zasad funkcjonariuszem). No normalnie nic, tylko usuwać takiego pionka z planszy. Zaręczam jednak, że Oubi bezwolną damą do ratowania w żadnym wypadku nie jest i choć ma ograniczone pole manewru, tanio swojej skóry sprzedać nigdy nie zamierzał.
 |
Co prawda Burnes mi trochę podpadł tą czołobitną postawą wobec dogmatów kościoła, ale to wciąż swój stary, marudny chłop...
|
Na szczęście nie tylko Ósemka dostaje w najnowszych tomach multum czasu antenowego. Tuż po wydarzeniach rozgrywających się wokół zakładu karnego ma miejsce mała, lecz jakże istotna misja, w którą angażuje się m.in. księżniczka Hibana, czyli pani kapitan Piątego Zastępu. Trop wiedzie ją wprost do ruin spalonego zakonu, w którym przed laty wychowywały się wraz z siostrą Iris. Fajne jest już samo to, że wracamy do miejsc i sytuacji, które były nam teasowane jeszcze hen, w pierwszych tomach serii, ale jeszcze ciekawiej robi się wtedy, gdy uświadamiamy sobie, co dokładnie kryje się za tymi okruszkami informacji, którymi byliśmy systematycznie karmieni. Bo tak, na samym początku mangi pożar zakonu pełnego niewinnych dziewczynek wydawał się "po prostu" niesamowitą tragedią wpisaną w bezlitosne zasady tego świata - ot, po prostu którąś z zakonnic w najmniej odpowiednim momencie dotknął samozapłon, przez co ogień rozniósł się w mgnieniu oka na cały budynek. Była to tym bardziej przykra do roztrząsania sytuacja, gdyż doświadczaliśmy jej z punktu widzenia dwóch cudem ocalałych dziewczynek, które nie dość, że w jednym momencie straciły absolutnie wszystko i wszystkich, to jeszcze śmiertelnie się bały, że w jakiś sposób one również ulegną samozapłonowi. Dziś, po wielu wykopanych na wierzch rewelacjach odnoszących się do Cesarstwa Tokijskiego czy Kościoła Świętego Słońca, dawna tragedia nabiera kompletnie nowego znaczenia. Dosadnie potwierdza to właśnie Hibana, która po odsunięciu żałoby na bok zaczęła dostrzegać wyjątkowo niepokojące szczegóły swojego niby szczęśliwego dzieciństwa.
 |
Nie o taki fotorealizm nic nie robiłam
|
Nieuchronnie zbliżający się finisz serii widać nie tylko po rosnących numerach zdobiących obwoluty tomów, ale również po tym, że po obu stronach fabularnej barykady dochodzi do walnego zebrania wszystkich poznanych po drodze sojuszników - nawet tych, którzy wydawali się solidnie poturbowani lub wręcz znajdowali się w kompletnie innym punkcie na mapie. Dodatkowo w przypadku Białych Szat znamy już tożsamość wszystkich niezbędnych do zainicjowania apokalipsy ośmiu Filarów (czy właściwie siedmiu, ale w międzyczasie dostajemy kilka naprawdę potężnych wskazówek, kto konkretnie został ostatnim przebudzonym wybrańcem). Znów członkowie Specjalnych Sił Przeciwpożarowych, którzy oparli się zmanipulowanym wpływom państwa i kościoła, wreszcie docierają do sedna problemu ludzkiego zapłonu oraz powiązanej z nią powtórki z Wielkiego Kataklizmu. Ba, nawet rodzice Arthura, którzy pewnego razu wyszli po mleko i nigdy nie wrócili, nieoczekiwanie się znaleźli! Jakiekolwiek tajemnice kryły przed czytelnikami meandry tworzonej przez Ohkubo historii, aktualnie do śledzenia zostało już właściwie tylko proste jak w mordę strzelił koryto ostatecznej rozpierduchy. Z jednej strony wydaje się to o tyle zaskakujące, gdyż rozwikłanie większości zagadek nastąpiło na poziomie 2/3 trwania serii, ale z drugiej... autor przynajmniej jest do bólu szczery w tym, co go w jego dziele rajcuje najbardziej.
 |
Rumbling! Rumbling! It's coming! Rumbling!
|
Jak
Dr. Stone stanowi przepyszną intelektualną rozrywkę dla zatwardziałych pacyfistów, którzy nie życzą sobie uśmiercania nikogo, nawet antagonistów (zwłaszcza że ci nierzadko potrafią być fpytkę interesujący), tak
Fire Force stanowi tego podejścia niemal idealne przeciwieństwo. Oczywiście w żadnym wypadku nie nazwę serii Ohkubo "głupią", gdyż autor wiele razy udowodnił maestrię w obmyślaniu działania mocy bohaterów w taki sposób, aby zawsze były one powiązane z ciepłem lub ogniem, natomiast prezentowanej intrygi nie zaliczyłabym raczej do grona tych najbardziej wyszukanych czy zniuansowanych. Jednocześnie seria nie ma najmniejszego problemu z tym, aby umieć pozbyć się istotnych postaci, i to z obu stron na równi. Jasne, nie jest to może poziom bestialstwa rodem z
Jujutsu Kaisen, ale może to i dobrze, że nie każdy aspiruje od razu do okrzyknięcia drugim Gege Akutamim. Tak czy inaczej taką serię świetnie się czyta w przerwie między czymś spokojniejszym i dojrzalszym, a chociaż wciąż nie mamy pewności, którym bohaterom uda się bez uszczerbku przetrwać ostatnią batalię, jestem dziwnie spokojna, że na końcu tej podróży mimo wszystko czeka nas pozytywny finał.
 |
Moja mina, gdy myślę o piątuniu, chociaż wciąż w najlepsze trwa wtorek
|
Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu
Waneko.
0 Komentarze