Co prawda złota era tworzenia animowanych telenowel już przeminęła z wiatrem, jednak dziwnym zbiegiem okoliczności kiedy zabieram się za recenzję Miecza zabójcy demonów albo Jujutsu Kaisen, zaskakująco często trafiam tuż przed bądź bezpośrednio na emisję kolejnego sezonu anime (aż strach pomyśleć, co by było, gdybym miała jeszcze czas nadrabiać My Hero Academia i Bungou Stray Dogs). Tak też stało się i w tym przypadku. Na ciekawy dodatek studio MAPPA adaptuje właśnie arc Incydentu w Shibuyi, który rozgrywa się także w aktualnie wydawanych po polsku tomikach. Jest to o tyle pyszny zbieg okoliczności, ponieważ zapaleni fani serii będą mogli bez większego trudu wskoczyć w ciąg dalszy fabuły zaraz po skończeniu dokokszonej sakugowo bajki, choć równocześnie ten sam splot wydarzeń wydaje się o tyle problematyczny, ponieważ może utrudnić nowym odbiorcom podjęcie decyzji, od którego medium najlepiej rozpocząć zgłębianie tajemnic świata zaklinaczy. Gwarantuję jednak, że którą ścieżką byście ostatecznie nie podążyli i ile razy pod rząd nie sięgalibyście po różne warianty tej historii, z pewnością czeka was emocjonująca jazda bez trzymanki, której tylko shouneny są w stanie sprostać.

Tytuł: Jujutsu Kaisen
Tytuł oryginalny: Jujustu Kaisen
Autor: Gege Akutami
Ilość tomów: 23+
Gatunek: shounen, akcja, fantasy, horror, szkolne życie
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)
Incydent w Shibuyi trwa sobie właśnie w najlepsze... czy może raczej w najgorsze. Zależy, kogo spytać. Jeśli wypowiedzieć mieliby się tokijscy zaklinacze, raczej nie byliby w swoich opiniach szczególnie hurraoptymistyczni, no chyba że na spytki zostałaby wzięta Mei Mei i towarzyszący jej młodszy brat Ui Ui, którzy nawet zmasowany atak klątwiarzy traktują jako szybki sposób wzbogacenia się i wyrobienia sobie wartościowych długów wdzięczności u kolegów z branży. Wracając jednak do meritum - sytuacja nie wygląda szczególnie ciekawie, zwłaszcza że przeklętym duchom udało się złapać w swoją pułapkę samego Gojou. W efekcie na ratunek Satoru muszą ruszyć wszyscy znajdujący się w okolicy użytkownicy jujutsu, w tym również jego młodzi podopieczni. Niestety po drodze Kugisaki nie tylko zostaje ranna, ale także sprowadzona do parteru przez Nanamiego, który nie zgadza się na dalszy udział w akcji zaklinaczy poniżej rangi pierwszej, natomiast Fushiguro decyduje się chwilowo wycofać z pola walki, aby odstawić w bezpieczne miejsce ciężko poturbowanego pana Ino. Tymczasem gdy Itadori samotnie pędzi przez podziemia, zamiast tłumów wziętych na zakładników cywili spotyka na swojej drodze humanoidalnego przeklętego ducha, który jest zarazem ostatnim z pozostałych przy życiu braci powstałych z wykradzionych przez Getou i Mahito przeklętych łon.
 |
Już na pierwszy rzut oka widać, że Gege Akutami szalenie lubi fiolet
|
Oh boi... właściwie nawet nie wiem od czego zacząć, chociaż zgaduję, że prędzej czy później trzeba będzie nawiązać do kwestii bezwzględności, z jaką Gege Akutami taśmowo odstrzeliwuje bohaterów swojej serii. Dobra, to miejmy to już z grzywki. Do tej pory uważałam, że Jujustu Kaisen mimo wszystko bliżej jest do Miecza zabójcy demonów, w którym raz na jakiś czas trafi się jakiś widowiskowy zgon istotnej drugoplanowej postaci, niemniej największe fajerwerki związane z poświęceniem ulubieńców widowni autor zdecydował się zaoszczędzić na sam huczny finał. Incydent w Shibuyi pokazał jednak, że świat zaklinaczy to naprawdę nie są przelewki, a ilość juchy towarzyszy, jaką musi przyjąć na klatę Itadori, praktycznie nie różni się od tej, w której brodzi Denji z Chainsaw Mana. I to nawet nie jest tak, że zwiększone ryzyko zawodowe dotyczy tylko doświadczonych dorosłych, którzy mają niejako obowiązek przekazać pałeczkę młodemu pokoleniu, a skoro już muszą to zrobić, to czemu nie wraz z widowiskowym kopnięciem w kalendarz ku wzmocnieniu motywacji kompanów i podopiecznych. Gege Akutami ma jaja pozbywać się również nastoletnich bohaterów, którzy spokojnie zasługiwali na przejście całego złożonego charakter developmentu, ale cusz, nastąpił nieoczekiwany wypadek przy pracy, dobrze żarło i zdechło, co zrobisz jak nic nie zrobisz.
 |
Jeśli chcesz sprzątnąć komara - z nami klaszcz!
|
Podczas lektury nowych tomów serii zrodziło we mnie także zasadnicze pytanie, czy na miano najbardziej przerażającego antagonisty spośród wychodzących w Polsce shounenów wciąż zasługuje Michael "The Muzan" Jackson z Miecza zabójcy demonów, czy palmę pierwszeństwa powinien jednak dzierżyć skrywający się w ciele protagonisty Sukuna z Jujutsu Kaisen. Szczerze powiedziawszy, obaj złodupcy są zdecydowanie zbyt przystojni jak na to, jak skrajnie paskudne idee wyznają i obaj zachowują się jak pierwszej klasy tyrani, którzy nie potrafią zdzierżyć samego faktu, że ktoś ma czelność istnieć tuż obok nich. W tym pojedynku tytanów Muzan zdaje się przegrywać jedynie o cieniutki, przepalony na prostownicy włos, i to głównie z tego tytułu, że wciąż wykazuje całkiem konkretną ułomność wobec słońca, którą zresztą panicznie stara się zniwelować. Znów Sukuna to skurwiel bez absolutnie żadnej skazy (no chyba że za takową uznamy przymus przesiadywania w Itadorim, ale nawet to po pewnym czasie nabiera oznak sadystycznej zabawy, a nie bycia ograniczeniem w czystej postaci). I jak przy Muzanie jeszcze można by się było zastanawiać, czy płaszczenie się przed jego majestatem pozwoliłoby przynajmniej zachować "życie" i stać się częścią demonicznej armii, tak Incydent w Shibuyi dobitnie pokazuje, że w przypadku Sukuny nie ma miejsca na żadne akty łaski.
 |
Ten wigor, to skupienie, ta determinacja... te szałowe szelki!
|
Wiele serii nieco starszej daty takich jak One Piece, Hunter x Hunter czy Naruto, ale również nie tak znowu leciwe dzieła typu Dr. Stone lub My Hero Academia, zwykle nie mają się czym pochwalić jeśli chodzi o projekty okładek. Ilustracje widniejące na frontach tomików tych tasiemców są najczęściej kompozycyjnymi zlepkami najważniejszych dla fabuły postaci, które zestawiono ze sobą niczym gęby aktorów na plakatach blockbusterów usystematyzowanych zgodnie z wysokością zainkasowanej gaży. Znów młodsze mangi takie jak SPY x FAMILY, Miecz zabójcy demonów czy Jujutsu Kaisen reprezentują nieco inny, w mojej opinii dużo fajniejszy do ogrywania trend, który opiera się na tym, aby na każdej okładce wystąpiła inna postać (maksymalnie duet) ustawiona w jakiejś kozackiej pozie. I jak do tej pory Gege Akutami odwalał w tym temacie zupełnie przyzwoitą robotę - no, może poza kompletnie nietrafioną obwolutą 12. tomu, który zanim przeczytałam,
byłam święcie przekonana, że na froncie pozuje Mahito w kobiecej formie,
a nie z-dupy-wiedzieć-czemu roznegliżowana Mei Mei - tak ilustracja zdobiąca 14. tom... ojej. Ojejejej. Czemu tu się zrobiło jakoś tak strasznie duszno? Wszystko na tej okładce zagrało absolutnie perfekcyjnie, począwszy od świetnego kadrowania, przez zastosowanie ciekawej różnicy w głębi ostrości, aż po urzekającą, niebiesko-purpurową kolorystykę. Żałuję, że Waneko nie użyło tego arta do przygotowania plakatu albo chociaż magnesiku, ale za to liczę, że nie jest to ostatni przejaw artystycznego geniuszu, jaki przytrafi się autorowi Jujutsu Kaisen.
 |
Chyba. Tak w sumie. Najpewniej.
|
Jeśli jest coś, co można zarzucić Jujutsu Kaisen, to bycie shounenem wyładowanym do granic przyzwoitości (i jeszcze trochę dalej) plottwistami oraz walkami. Z jednej strony takie twierdzenie brzmi niczym przewrotna odpowiedź na pytanie "jakie są twoje wady?" wyciągnięta prosto z poradników zaliczania rozmów kwalifikacyjnych, ale z drugiej... czasami naprawdę brakuje tu konkretniejszej chwili oddechu. Zresztą, niemała część fandomu serii zgodnie płakała podczas emisji pierwszych odcinków nowego sezonu nad okrojonym metrażem arcu z młodości Gojou i Getou, który aż prosił się o to, aby pokazać masę bro-momentów paczki bohaterów miło spędzających wolny od misji czas (co stanowiłoby jeszcze lepszą podbudowę pod to, aby wszystko mogło się widowiskowo spier... niczkować). Na szczęście jest to tylko drobna niedogodność, w której nie ma nic, czego fanowska twórczość nie byłaby w stanie wyklepać i udoskonalić. Najważniejsze, że pod kątem prezentowania zawrotnej akcji seria autorstwa Gege Akutamiego ani na chwilę nie zawodzi, czyniąc z niej wzorową przygodówkę wyrabiającą 300% shounenowej normy.
 |
Nawet z uziemionym Gojou seria wciąż jest pełna znakomitych chłopców, których widok z miejsca leczy kokoro
|
Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu
Waneko.
0 Komentarze