Gdy ludzie wspominają animowane filmy Disneya, które ukształtowały ich dzieciństwo, zwykle wymienia się takie klasyki jak Król Lew czy Toy Story, może ewentualnie 101 Dalmatyńczyków albo inną Mulan... dla mnie natomiast synonimem młodości niezmiennie pozostaje Pocahontas (rodzice sprawili mi za dzieciaka kasetę audio ze speedrunem filmu - nie pytajcie, dziwne rzeczy się dało kiedyś kupić w kioskach) oraz... Lilo i Stich. Było to jeszcze w tych prehistorycznych czasach, gdy filmy krążyły nie po sieci, ale na pożyczonych od kolegi/wujka/sąsiada płytach. I tak się jakoś złożyło, że wśród klasyki, w którą mnie i mojego młodszego brata zaopatrzył kuzyn, znalazł się właśnie film opowiadający o specyficznej przyjaźni między małą dziewczynką żyjącą na Hawajach oraz niebieskim stworkiem z odległego kosmosu. Katowaliśmy tę bajkę tyle razy, że po dziś dzień mogę cytować z niej teksty o komarach czy o przykładnym obywatelu Elvisie (w czym sporą zasługę miał legendarny już Bartosz Wierzbięta, który w tym samym roku tłumaczył Asterix i Obelix: Misja Kleopatra, a rok wcześniej pracował przy Shreku). Nic więc dziwnego, że gdy na naszym rynku dzięki wydawnictwu Egmont pojawiła się wariacja tej historii pt. Samuraj i Stich, moje oczy natychmiast rozbłysły blaskiem nostalgii.

Tytuł: Samuraj i Stich
Tytuł oryginalny: Tono-sama to Stitch
Autorzy: Hiroto Wada
Ilość tomów: 3
Gatunek: komedia, historyczny, sci-fi, seinen, okruchy życia
Wydawnictwo: Egmont
Format: 148 x 210 mm
Okres Sengoku - czas podbojów, zbrojnych napaści i wieloletnich wojen prowadzonych między feudalnymi panami określanymi mianem daimyo. Jednym z takich władców jest Yamato Meison, doświadczony wojownik, a zarazem bezwzględny dowódca, który nie waha się poświęcić życia kobiet i dzieci w imię zwycięstwa. Krwawy pochód na zamek oponenta zatrzymuje się jednak w momencie, gdy w sam środek stacjonujących pod murami wojsk spada z nieba świetlista gwiazda. Kiedy opada kurz, okazuje się, że w ziemię uderzył dziwny, obły obiekt, z którego wyłania się... niebieski tanuki? A przynajmniej coś jakkolwiek do niego podobnego. W pierwszej chwili Yamato Meison postanawia zlecić zgładzenie dziwnego zwierzęcia, lecz kiedy jego podwładni wykazują w tym temacie rażącą niekompetencję - za to tanuki daje popis niezwykłej siły oraz zwinności - w możnym zaczyna odzywać się przemożna ochota przytulenia i obłaskawienia włochatej bestyji. W efekcie Meison zupełnie schodzi z wojennej ścieżki, by w całości oddać się praktyce zdobywania zaufania niebieskiego stworka. Niebieskiego stworka, który oczywiście żadną miarą nie jest jenotem, lecz zbiegłym z placówki Federacji Galaktycznej kosmitą określanym mianem prototypu numer 626.
 |
Ekstrawertyk i introwertyk w jednym stali domku...
|
Gdybym miała przyrównać Samuraja i Sticha do czegoś, co jest już dobrze znane polskim czytelnikom mang, byłaby to seria Starszy pan i kot. W obu tych produkcjach mamy bowiem do czynienia z dojrzałym i poważnym (a przynajmniej takie sprawia wrażenie na pierwszy rzut oka) mężczyzną oraz temperamentnym zwierzęciem (?), które człowiek stara się za wszelką cenę zrozumieć. I chociaż w teorii łatwiej jest się utożsamić z sędziwym muzykiem i jego specyficznej rasy kocurkiem niż z feudalnym lordem oraz przybyszem z kosmosu, to zaręczam, że Samuraj i Stich radzi sobie wcale nie gorzej z wywoływaniem w czytelniku rozczulenia przemieszanego z rozbawieniem. Na dodatek do czerpania radości z lektury nie jest potrzebna znajomość oryginalnego filmu ani żadnego innego spin-offu (których powstało nawet kilka). Jasne, kto kojarzy backstory Sticha lub pamięta, jak ważnym punktem disneyowskiej animacji był motyw "ohana znaczy rodzina", ten na pewno wyciągnie z tego komiksu znacznie więcej smaczków. W przeciwieństwie jednak do takiego Star Wars. Leia. Trzy wyzwania księżniczki., które stanowiło uzupełnienie trwającej dekady sagi, Samuraj i Stich to czystej wody alternatywna historia w żaden sposób nie powiązana z Lilo czy Hawajami. No, zresztą ciężko, żeby była, skoro akcja została osadzona w Japonii na przełomie XV i XVI wieku.
 |
Podręcznikowy przykład syndromu wyparcia
|
Nie sądziłam, że Stich - stworzony wszak na potrzeby zachodniej animacji - aż tak dobrze odnajdzie się we wschodniej stylistyce. Spora w tym jednak zasługa wyjątkowo ekspresyjnego zachowania oraz przesadzonej mimiki, która jak ulał pasuje do japońskiej sztuki rysowanych opowieści. Można nawet powiedzieć, że z dwójki tytułowych postaci to nasz niebieski przybysz z kosmosu wydaje się rasowym bohaterem mang, a nie ultrapoważny wojownik, którego posągowa sylwetka, bujny wąs oraz niewzruszony wyraz twarzy kwalifikowałby go wraz z Piłsudskim czy Nietzsche do miana osobistości wymienianych w podręcznikach do historii, nie bycia częścią luźnego, obyczajowego komiksu. Przy okazji niezwykle zabawny wydał mi także się kontrast między ilością i formą detali użytych przez autora do rysowania Meisena oraz Sticha. Twarz tego pierwszego (zwłaszcza na dużych kadrach) często jest złożona z całego mnóstwa drobnych, prostych kreseczek podkreślających absolutnie każdy mięsień i każdą zmarszczkę wyrytą na marsowym obliczu zastygłego w niemym szoku lorda. Znów ten drugi to proste, pucołowate, w wielu miejscach zaokrąglone stworzenie, do którego kolorowania używa się zaledwie trzech jednolitych odcieni szarości. Dzięki temu fakt, że obie istoty pochodzą z dwóch kompletnie różnych światów, został podkreślony nie tylko fabularnie, ale również wizualnie.
 |
Do serca przytul psa, weź na kolana Sticha~
|
Jako że w komiksie pojawiają się sceny, kiedy to Yamato Meisen nie ma problemów z mordowaniem kobiet i dzieci w imię taktycznego zwycięstwa, raczej nie polecałabym tego tytułu jako pozycji przeznaczonej dla najmłodszych czytelników. Właściwie to poszłabym kompletnie odwrotnym tokiem myślenia i optowałabym za tym, aby zaopatrzyły się w nią równie stare konie jak ja, które nawet jeśli nie wychowały się na samym
Lilo i Stichu, to czują chociaż głęboki sentyment do dwuwymiarowych filmów Disneya. Na dodatek zamiast małej, nieporadnej dziewczynki z Hawajów dostaniecie do utożsamiania się silnego, dorosłego chłopa, który trochę nie umie w wyrażanie emocji, ale bardzo chciałby zerwać z wizerunkiem srogiego dowódcy, a przy okazji nadrobić stracony czas i poprzez rozpieszczanie Sticha na powrót znaleźć w sobie dziecięcą radość z życia. W efekcie pod płaszczykiem absurdalnej akcji można znaleźć w tym komiksie wiele uniwersalnych prawd, w tym tę, że warto być ze sobą szczerym i od czasu do czasu pozwalać sobie na różne, tylko z pozoru niedojrzałe przyjemności.
 |
Dzięki takim uroczym wstawkom można mieć mangę i anime w jednym!
|
Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu
Egmont.
0 Komentarze