Nadzwyczaj rzadko się zdarza, żeby animowane adaptacje doczekiwały się pełnego przeniesienia materiału źródłowego na ruchome medium, a jeśli już nawet są na to jakieś widoki, to zwykle zaszczyt ten kopie mniej lub bardziej rozbudowane tasiemce z Shounen Jumpa takich jak My Hero Academia, Dr. Stone czy inny Miecz zabójcy demonów. Ta niezwykle trudna sztuka udała się jednak w tym roku ekipie ze studia OLM, która nie tylko wykorzystała do zrobienia serialu całe 13-tomowe Summer Time Rendering, nie tylko zrobili to w 25 odcinków (na dodatek bez wyrządzania szkody pacingowi), ale zdołali to osiągnąć w dwa następujące po sobie sezony, bez ogłaszania żadnych przerw ani wstawiania odczapowych recapów. Już za sam ten fakt należą się głębokie ukłony, a trzeba przecież jeszcze nadmienić, że mimo pojedynczych animacyjnych fakapów seria prezentuje naprawdę wysoki poziom realizacji. I chociaż dla wielu mogłoby to stanowić wystarczający argument, aby poprzestać przygodę z tym tytułem na pojedynczym seansie anime, to z tego typu historiami warto się zapoznać po raz drugi, oczywiście znając już znaczenie oraz kontekst skrupulatnie rozrzucanych przez autora poszlak. A chyba nie ma lepszej okazji, jak zrobić to z wydawaną przez Waneko mangą.
Tytuł: Summer Time Rendering
Tytuł oryginalny: Summer Time Rendering
Autor: Yasuki Tanaka
Ilość tomów: 13
Gatunek: shounen, dramat, horror, tajemnica, supernatural
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)
Podążając za przyuważoną w tłumie dziewczyną o znajomo wyglądających blond włosach, Shinpei trafia na opustoszałą plażę, a na niej, na tle rozbłyskujących na niebie fajerwerków, znajduje stojącą w wodzie... Ushio. Tą samą, którą zaledwie dwa dni wcześniej pożegnał na pogrzebie, po czym osobiście asystował w inicjacji procesu kremacji jej ciała. Oczywiście chłopak ma świadomość, że na Hitogashimie dzieją się ostatnio wyjątkowo dziwne rzeczy z morderczymi sobowtórami w rolach głównych, dlatego w pierwszej chwili przytomnie zakłada, że napotkana przyjaciółka jest śmiertelnie niebezpiecznym cieniem. I choć u podstaw swej teorii Shinpei zdaje się mieć całkowitą rację, zwłaszcza że napotkana Ushio ma pewne strategiczne luki w pamięci, to z czasem okazuje się, że dziewczyna nie przejawia nawet cienia (hehe) charakterystycznej dla swojego gatunku agresji. Nie jest to jednak dobry moment na zachwycanie się powrotem członka ukochanej rodziny, gdyż na letnim festynie nieoczekiwanie dochodzi do zmasowanego ataku wroga. Co gorsza cienie przestają się bawić w ukradkowe szlachtowanie i zastępowanie ludzkich oryginałów, lecz przechodzą do jawnej ofensywy, obierając za cel wszystkich zgromadzonych na imprezie biesiadników, w tym Tokiko, Sou... oraz Mio.
 |
Nie da się ukryć, że jedną z zalet Summer Time Rendering jest żeńska część obsady, która zaspokoi gusta każdego - od fanów przedwiecznych loli po znawców dojrzałego, łojącego tyłki piękna
|
Patrząc na to, jak ostro fabuła ruszyła z kopyta, 1. tom Summer Time Rendering nie wydaje się nawet przystawką, a co najwyżej koktajlowym koreczkiem podanym tuż przed wystawnym obiadem złożonym z bombastycznych wydarzeń dziejących się od trzeciej pętli wzwyż. Cofanie się w czasie wywoływane zgonem głównego bohatera nie stanowi bowiem jedynego gimmicku, na jakim Yasuki Tanaka postanowił oprzeć całą opowieść. Równie kluczowa (a przy tym ogromnie interesująca) jest także kwestia powstrzymania tajemniczych cieni przed dalszą ekspansją, w efekcie czego ich sprawna identyfikacja oraz poznawanie słabości zaczęło stanowić istotny motor napędowy dla przepełnionej plottwistami i iście deathnote'owymi zagraniami historii. Swoją drogą to ci się dopiero trafiły czasy, kiedy rok po roku sporą popularność zyskały dwie serie skupione na światach pełnych mocno niepokojących, monochromatycznych istot! I za oba mangowe pierwowzory zabrało się Waneko! Tylko żeby cienie nie zdominowały gatunku fantasy tak jak się to stało swego czasu z isekajami... odpukać, odpukać... aczkolwiek gdyby ostatecznie do takiego nieszczęścia doszło, to przynajmniej kolejni twórcy mieliby wybitne wzory do naśladowania.
 |
O takiego Ajina nic nie robiłam!
|
Chociaż zgodzę się, że Shinpei sam w sobie nie jest złym bohaterem (ba, właściwie to uchodzi za ulepszoną wersję Subaru z Re:Zero, ponieważ absolutnie nie boi się zginąć, aby zresetować niekorzystną dlań linię czasu), to najwięcej daje fabule pojawienie się kolejnych charyzmatycznych postaci drugoplanowych... czy nawet, jak dzieje się to w przypadku pewnej blondynki, praktycznie głównych. Nie da się też ukryć, że znacznie więcej satysfakcji daje czytelnikowi śledzenie brawurowych batalii, które są realizowane przez zespół uzdolnionych na różne sposoby bohaterów, niż oglądanie prób zbawienia świata przez standardowego, wszechmocnego, małomównego protagonistę. A sprawia to tym więcej frajdy, ponieważ nasi Pogromcy Mitów Duchów Cieni to naprawdę zrównoważona drużyna, jakiej nie powstydziłoby się rasowe MMO-RPG. Znajdują się w niej zarówno tacy, co mają parę w łapach, i tacy, którzy są odpowiedzialni za pracę intelektualną, a nawet tacy dysponujący kilkoma przydatnymi, nadnaturalnymi trikami. Dla każdego coś miłego. I to też nie tak, że Shinpei zbudował swoją ekipę marzeń, ponieważ korzystał z potęgi nakama power. Wystarczy wspomnieć, że mimo ogromnego smutku po śmierć Ushio nie rzucił się na szyję jej cienistej wersji, tylko traktował ją z taką samą rezerwą, jak każdą inną podejrzaną o podmiankę osobę.
 |
Cieszę się, że dzięki takim zacnym tytułom jak Dr. Stone czy Summer Time Rendering reprezentacja cool dziadków w mangach regularnie się powiększa
|
Przy okazji
recenzji Blue Period zdążyłam już napomknąć, że uwielbiam autorów, którzy mają pomysł i zacięcie, aby komponować okładki swoich wielotomowych serii w oparciu o jakiś konkretny motyw przewodni.
Summer Time Rendering jest jednak na tym tle chlubnym wyjątkiem, ponieważ każdy tomik został wyciągnięty z kompletnie innej parafii, a mimo to wszystkie (no, może poza 1. woluminem) wyglądają tak zachwycająco, że aż chciałoby się nimi wytapetować mieszkanie. Moje ulubione obwoluty to chyba te z tomów 3., 6., 9. i 11. - kocham posępne grafiki przełamane jakimś kontrastowym elementem. Jednocześnie okładki Yasukiego Tanaki pomagają szybko zweryfikować, co ważnego dzieje się w danej części, nie będąc przy tym skrajnie chamskimi spoilerami... tak, trochę na ciebie patrzę, ostatni tomie
Zapachu miłości. Może to drobnostka, jednak uważam, że z marketingowego punktu widzenia i przy tym natłoku dostępnych na rynku mang, ładne okładki są elementem absolutnie niezbędnym, aby w ogóle móc rozważać danie lub niedanie szansy konkretnemu tytułowi. A że w przypadku
Summer Time Rendering hipnotajzing obwoluty kryją akurat niezwykle interesującą, wartą polecenia fabułę, to takie podejście się tym bardziej ceni.
 |
No proszę, czyli poza cieniami na Hitogashimie wyewoluowali także ludzie-lampy...
|
Po krótkim, acz intensywnym zastanowieniu muszę przyznać, że jeśli jakimś cudem nie mieliście do tej pory do czynienia z Summer Time Rendering, to kusząca wydaje się opcja, aby poczekać z lekturą aż do wyjścia po polsku całej (zaledwie 13-tomowej) mangi. Wszak mamy tu do czynienia z kawałkiem potężnego, trzymającego za... khem, nadnercza akcyjniaka, którego nie sposób sobie dawkować po jednym woluminie. Sama podczas emisji anime tak bardzo przejmowałam się cliffhangerami, że ostatecznie rozłożyłam sobie nadrabianie serialu na kilka konkretnych posiedzeń. Z mangą mam podobnie, choć na swoje szczęście (a może jednak nieszczęście?) przed ponownym zatraceniem się w tej historii powstrzymał mnie grudniowy nawał obowiązków. Z drugiej strony sądzę, że nawet sprezentowanie pierwszych kilku tomów STR jakiemuś zapalonemu fanowi motywu podróży w czasie wciąż pozostaje nienajgłupszą opcją do rozważenia w ramach podarunku pod choinkę. W tym kontekście sprawdza się bowiem stare góralskie porzekadło, że co dobre fantasy w garści to nie odgrzewany isekai na dachu...
 |
A żeby się tego dowiedzieć, to już musicie sięgnąć po dalsze tomy serii!
|
Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu
Waneko.
0 Komentarze