Smoku, jesteś piękny! - recenzja mangi Boskie łuski (tomy 1-2)

Poza licealnymi miłostkami i romansami biurowymi jednym z częściej przewijających się motywów w BLkach jest chyba ten o bohaterze, który z różnych przyczyn ląduje w jakiejś zabitej dechami dziurze (czyt. wsi spokojnej, wsi wesołej), po czym na skutek splotu przypadków odnajduje tam swojego ultimate tru laffa. Nierzadko eksponowane są wówczas piękne widoczki, zwykle z jakąś sympatyczną, zaciągającą gwarą ekipą z drugiego planu, która tym dobitniej pokazuje, że życie na odludziu jest fpytkę klawe. Tak było w Nieznajomym na plaży (a przez to także w kontynuowanym Nieznajomym pośród wiatru), to samo wydarzyło się w Gdy morska bryza tuli pisklę do snu, o tym samym opowiadało Pod niebem pełnym gwiazd... Dosłownie każde wydawnictwo, które tylko para się BLkowym fachem, ma w swoim portfolio coś utrzymanego w tejże właśnie konwencji - i wyjątku w tej materii nie stanowi nawet Waneko. Choć z pewnym poślizgiem, to Kotki w końcu dołączyły do tego szacownego grona dzięki Boskim łuskom autorstwa doskonale nam już znanej i lubianej Meguru Hinohary.


Tytuł: Boskie łuski
Tytuł oryginalny: Kamisama no Uroko
Autor: Meguru Hinohara
Ilość tomów: 2+
Gatunek: yaoi, romans, fantasy
Wydawnictwo
: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)

Chiharu Izunome jest młodym, wziętym pisarzem, który w poszukiwaniu inspiracji do stworzenia nowego dzieła wrócił na wieś, do rodzinnego domu. Dom jest jednak opustoszały, gdyż wychowująca go babcia umarła już jakiś czas temu, kiedy wnuk wyjechał na studia do Tokio. Gdy Chiharu czeka na stacji na podwózkę zorganizowaną przez przyjaciela z dzieciństwa, przypadkiem natyka się na tajemniczego, przystojnego, białowłosego jegomościa, który tak się akurat złożyło, że przymierał sobie głodem w pobliskich krzakach. Okazuje się, że atrakcyjny mężczyzna imieniem Rin wygląda przyjazdu swojej żony - w domyśle dopiero obiecanej, gdyż ją samą widział wcześniej tylko raz w życiu, w młodości. Choć Chiharu nie tylko wysłuchuje jego zwierzeń, ale na dodatek dzieli się jedzeniem, to nic nie wywiera na Rinie większego wrażenia niż miano, które pisarz zdradza mu na odchodne. Nie jest to jednak koniec nieoczekiwanych spotkań. Kiedy Chiharu postanawia rozprostować kości i udaje się na spacer po okolicy, w chaszczach znajdujących się nieopodal malowniczego jeziorka staje oko w oko ze stadkiem rozjuszonych dzików. Wydaje się, że nie ujdzie z tego starcia bez szwanku, lecz wtedy znikąd ponownie zjawia się białowłosy Rin, przemienia się w rosłe smoczysko, w mig przepędza bestie... po czym oznajmia wszem i wobec, że to nie kto inny, jak właśnie Chiharu jest obiecaną mu z dawna żoną!

Dystans między bohaterami z okładki na okładek wyraźnie się skraca i aż strach pomyśleć, w jakiej poufałej pozie wylądują na trzecim tomie

Przy okazji premiery Mnicha i pająka wyrażałam pobożne życzenie, aby tytuł ten stanowił jaskółkę zwiastującą większą liczbę zapowiadanych BLek osadzanych w settingu fantasy. I choć nie wywróciło to polskich trendów mangowych o 180 stopni, to akurat wydawnictwo Waneko faktycznie ruszyło z kopyta z eksploatacją tej intrygującej niszy. O ile jednak mam lekko mieszany stosunek do takiego Love is Money czy dzieł Hibari Momojiri, tak już Boskie łuski spełniają najwyższe standardy zarówno ślicznej, jak i sympatycznej historii. Dodatkowo nawet jeśli Rin zachowuje się na początku odrobinę infantylnie, nie jest to mimo wszystko poziom zdziecinniałych meduz, ospałych wampirów czy naiwnych demonów. Jest też całkiem dojrzały uczuciowo, bo choć nie wstydzi się świergotać na prawo i lewo o swoim "żonku", to mimo wszystko chce uzyskać jego aprobatę poprzez dostosowanie się do stylu życia wybranka. Dodatkowo pozostaje wstrzemięźliwy cieleśnie aż do momentu, gdy inicjatywy nie wykaże sam Chiharu. Widać, że Meguru Hinohara doskonale rozumie założenie, że lepszy slow burn w garści, niż wymuszony stosunek na dachu (no dobra, ta parafraza wyszła mi jednak trochę za bardzo obsceniczna...).

Oj, a mocy temu panu to akurat nie brakuje...

Zresztą, ciężko się dziwić, że nikt z miejsca nie rzuca się sobie w ramiona, bo nawet jeśli proponowany mąż jest wciórno przystojny, potężny i potrafi na zawołanie zamieniać się w smoka, to jednak ma to być transakcja wiązana na całe życie... a kto wie, czy nie na wieczność! Szorstkie nastawienie Chiharu wydaje się w tej sytuacji całkowicie akceptowalne, tym bardziej że nie trwa ono wiecznie i z czasem mężczyzna mięknie, aż miło. Co mnie jednak najbardziej cieszy w kreacjach postaci (i powinno być to absolutnym standardem przy tytułach dłuższych niż jeden tom), to niezwykle uroczy, przydatny drugi plan, który doskonale współgra z tym, co dzieje wokół głównych bohaterów. Przyjaciele Chiharu przywodzą mi trochę na myśl rodzinkę Nishigorich z Yuri!!! on ICE, którzy w gruncie rzeczy mocno trzymali się tła, ale w tych sporadycznych momentach poświęcania im czasu antenowego zawsze okazywali ogromne wsparcie. Nie inaczej jest tutaj - na Yuri zawsze można liczyć jeśli chodzi o kuchenne rewolucje, Tsukasa stanowi perfekcyjny wentyl bezpieczeństwa na wypadek nieprzyjemnych konfrontacji z rodziną, natomiast nastoletni Kouta dość nieoczekiwanie staje się dodatkowym (acz równie ważnym!) elementem spajającym świat ludzi i nadnaturalnych istot.

Prawdziwych przyjaciół poznasz w biedzie. Albo w BLce!

Dokładnie trzy lata upłynęły od premiery Therapy Game na polskim rynku i od tamtej pory nie zdołałam wyleczyć się z tęsknoty za przepiękną kreską Meguru Hinohary. I jest to uczucie tak silne, że gdybym została przymuszona do wskazania jakiejkolwiek skazy w jej warsztacie, umiałabym co najwyżej powiedzieć, że zapewne nie każdy jest fanem szczupłych bishounenów o pociągłych twarzach i bardziej trójkątnych niż kwadratowych szczenach. Ale to by było absolutnie na tyle i nie zgadzam się na jakiekolwiek dalsze szkalowanie szaty graficznej mang powstałych spod ręki tej autorki. Jeśli kojarzycie wcześniejsze BLkowe recenzje, to istnieje spora szansa, że udało wam się wychwycić, że tuż obok Scarlet Beriko regularnie stawiam Meguru Hinoharę jako dwa absolutne wzory twórczyń, dzięki którym yaoi (na całe szczęście!) już nigdy nie będzie kojarzyć się z dłońmi wielkości łopat. W ich mangach nie istnieje także pojęcie słabszych, brzydszych czy robionych na odwal kadrów, co to to nie. Od drobnych, uroczych chibików po emocjonalne sceny uchwycane na splash page'ach - zawsze widać u nich ogrom troski i pasji przykładanej do rysunków, a jeśli dodatkowe punkty prestiżu przyznawano by za malownicze tła, to obie panie dostałyby ich chyba z milion. W mojej opinii są to mangaczki, co się zowie, które umieją przekuć słowa scenariusza w chwytający za serce obraz.

Przy aktualnej pogodzie sama bym chętnie przygarnęła kogoś do grzania łóżka

Osoby, które martwią się, że seria znajduje się na hiatusie od ponad dwóch lat, postaram się uspokoić. Po pierwsze, autorka zajmuje się w tym czasie robieniem kontynuacji Therapy Game, więc to nie tak, że sobie wzięła, zwinęła biznes i poszła w pi...eruny jasne niczym Shirow Miwa albo inna Lily Hoshino (choć ta druga ma chociaż rozsądną wymówkę w postaci wychowywania dzieci... nie to co ten pierwszy patafian...). Owszem, ciekawie sobie poukładała priorytety, ale czy można się dziwić, że dłubie sobie przy gorącym tytule, który daje jej stały piniądz? Ciężko się na nią gniewać w aktualnych klimatach bidy przegryzanej nędzą. Po drugie, nic nie stoi na przeszkodzie, aby traktować Boskie łuski jako dwutomówkę z otwartym zakończeniem. Pewnym jest, że bohaterowie będą musieli w pewnym momencie raz na zawsze doprecyzować status swojego bosko-ludzkiego mezaliansu, ale czy wydarzy się to za dwa dni, czy jednak za trzydzieści lat - to już zupełnie inna kwestia. Na ten moment sytuacja jest najzupełniej stabilna i dlatego można uznać wątek za zamknięty. Zachęcam więc do dania tej serii szansy, bo to naprawdę sympatyczna, urocza, zabawna manga w klimatach, jakich wciąż jest na naszym rynku dużo za mało!

Biedny kurak też nie ma bladego pojęcia...

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze