O tym, że z anime produkowanymi na bezpośrednie zamówienie Netflixa bywa bardzo różnie, a najczęściej jednak kwadratowo i podłużnie, przekonali się chociażby ci widzowie, którzy niemal równo rok temu sięgnęli po Record of Ragnarok. Mogę się tylko domyślić, jak wielkie rozczarowanie musieli odczuwać, próbując przebrnąć przez całe to widowisko, jakkolwiek mnie samą do popełnienia rytualnego sudoku skłaniały już latające to tu, to tam urywki z walki Zeusa i Adama, która została przedstawiona w formie literalnego pokazu slajdów opatrzonego efektami dźwiękowymi domyślnie dziejącej się klepaniny. Gdyby to chodziło o jakieś luźniutkie retrospekcje czy inną niezobowiązującą rozmowę na zapleczu, to jeszcze pies z tymi oszczędnościami, ale jako że sławny fragment obrazował punkt kulminacyjny cokolwiek epickiego pojedynku, dlatego, cóż.... Powiedzmy, że tego typu reklama nie tylko nie wyszła serii na dobre, ale praktycznie zrównała ją poziomem ciśniętej beki ze sławnym starciem Meliodasa i Escanora z trzeciego sezonu Nanatsu no Taizai. Na szczęście fani mangi dostali do rąk mocne argumenty, aby tym intensywniej namawiać do sięgnięcia po znacznie lepszą mangę i co ciekawe, stanowisko to w pełni poparło Waneko, od lipca 2022 roku podejmując się wydania komiksu na rodzimym rynku.
Tytuł: Walkirie kresu dziejów - Record of Ragnarok
Tytuł oryginalny: Shuumatsu no Walküre
Autor: Azychika (rysunki), Shinya Umemura (historia), Takumi Fukui (scenariusz)
Ilość tomów: 15+
Gatunek: seinen, akcja, historyczny, dramat, fantasy, supernatural
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)
Co tysiąc lat bogowie zbierają się w sali rady Walhalli i żywo debatują nad tym, czy ludzkość zasługuje na przedłużenie istnienia o kolejne milenium. I chociaż do tej pory raczej nie było z tą kwestią większego problemu, tak miarka w końcu się przebrała, a stwórcy rozczarowani stanem cywilizacyjnego rozkładu i postępującej degrengolady jednogłośnie wyrazili chęć zaorania dorobku świata i rozpoczęcia symulacji od nowa, ot, od ewolucji jakiegoś innego, może nieco mniej inwazyjnego wobec środowiska gatunku. Jako jedyna w obronie ludzi staje najstarsza spośród walkirii, Brunhilda, która wspomina o klauzuli nadzwyczajnej i przewidzianym w jej ramach Ragnaroku, czyli próbie sił między ludźmi a bogami. Przewiduje ona rozstrzygnięcie sporu poprzez rozegranie trzynastu pojedynków między wytypowanymi reprezentantami, a która ze stron wygra siedem z nich, ta zyska prawo do decydowania o losach ludzkości. Choć z pewnymi oporami, panteony bogów różnych wyznań w końcu przystają na propozycję, po czym zbierają się na arenie Walhalli, aby tłumnie obserwować ostateczny (przynajmniej w ich opinii) pogrom maluczkich dwunożnych istot. Jako pierwsi w szranki staną najsilniejszy bóg mitologii nordyckiej, Thor, oraz najsilniejszy człowiek opiewany w "Kronikach Trzech Królestw", Lu Bu Fengxian.
 |
Waneko wyszło z ciekawą inicjatywą, aby w ramach dodatku do zakupów dorzucać specjalne karty informacyjne o bohaterach (ot, gdyby autorzy akurat zapomnieli dać odpowiednich retrospekcji)
|
Gdybym miała pokusić się o jakieś radosne porównanie Walkirii kresu dziejów do innego dzieła popkultury, to byłby z tego wykapany spin-off jednej z największych okołoanimcowych franczyz ostatnich lat, czyli Fate'ów (i to aż zaskakujące, że dopiero teraz ktoś wywęszył w tej koncepcji żyłę złota do eksploatacji). W obu seriach powołuje się bowiem do życia legendarnych herosów czy innych zasłużonych dla świata jednostek, aby mogli się oni napierdzielać w imię wyższego celu. O ile jednak w historiach należących do Nasuversum istotną rolę pełnią także postacie z teraźniejszości, tak w Walkiriach liczy się jeno sama ostra, bezpardonowa klepanina i okazjonalne retrospekcje, gdyby akurat ktoś z czytelników nie kojarzył backgroundu danego boga czy ludzkiego bohatera. Niestety, w przeciwieństwie do Fate'ów, Record of Ragnarok jawi się jako straszne parówkowo, ponieważ spośród dwudziestu sześciu uczestników biorących udział w trzynastu pojedynkach, absolutnie wszyscy reprezentanci wymienieni na końcu 1. tomu są facetami (a grono walkirii i jedna cycata w opór Afrodyta siedząca na trybunach wydaje się w tej perspektywie dość marnym wsparciem). Nie ma tu też żadnego liczącego się głównego bohatera - niby tę rolę mogłaby pełnić Brunhilda, ale jest na tyle małomówna i niedostępna, że niewiele o niej wiemy poza faktem, że z całych sił wspiera ludzi.
 |
A że ludzie powstali na podobieństwo bogów, no to niedaleko padło jabłko od jabłoni...
|
Pierwszej walce skupiającej się na mierzeniu pe... pewności siebie Thora i Lu Bu nie można odmówić spektakularności ani efekciarskości, jednak w mojej opinii pojedynek ten wypada troszkę blado, ponieważ przyświeca mu zasada działania coraz większego młotka. I to całkiem dosłownie. Mało angażujące wydaje się również to, że chodzi tu o klepanie się po pyskach dwóch identycznych, milczących, znudzonych egzystencją koksów, którzy obdarzają atencją wyłącznie anormalnie silne jednostki (czyt. praktycznie nikogo). Natomiast pozostaje dla mnie całkowicie zrozumiałe, że tego typu walka musiała wylądować akurat na przystawkę, aby już na wstępie pokazać bogom (ale także czytelnikom), że ludzkość nie jest wcale taka w ciemię bita. I w ogóle nie jest bita, bo sama umie spuścić srogi łomot. Dodatkowo jestem prawie pewna, że nie będziemy śledzić wyłącznie występów niepokonanych siłaczy, ale ukazane zostaną także zmagania zaskarbiających sympatię underdogów, którzy będą sprawiać wrażenie, jakby znajdowali się na totalnie przegranej pozycji. A jeszcze jak na ich korzyść zadziała potęga plottwistów, dzięki której zdołają znaleźć nieoczywiste rozwiązanie, aby utorować drogę cywilizacji do zyskania prawa istnienia przez kolejne tysiąclecie? Zaręczam, że będę wtedy puchła z dumy niczym Senku na widok zbudowanego przez przyjaciół teleskopu.
 |
Romeo i Julian, wersja MMA
|
Walkirie kresu dziejów to ten typ mangi, na którą apetyt będzie rósł w miarę jedzenia. Obecnie ciężko w pełni poczuć stawkę (mimo że ta jest w opór wysoka i dotyczy zagłady świata), jednak znajdujemy się dopiero na początku długiej, wyboistej, turniejowej drogi. I chociaż bogowie raźno kpią sobie z ludzkości, nie wierząc w zwycięstwo choćby jednego starcia, czytelnicy mający minimum obeznania w popkulturze mogą być pewni, że co jak co, ale doczekamy się wszystkich trzynastu pojedynków. Ba, napiszę nawet więcej - do samego końca szale pozostaną w idealnej równowadze, a wszystko rozstrzygnie się dopiero po konfrontacji ostatniego duetu. Sądząc po tempie prezentowania kolejnych potyczek, można spokojnie założyć, że seria ta dociągnie do trzydziestu kilku tomów. Jak na mangę opowiadającą o czystej wody mordobiciu to naprawdę kawał porządnego tasiemca, jednak patrząc na to, ile interesujących herosów i nietuzinkowych bogów oferuje cały nasz kulturowy dorobek (oraz ile z tego dałoby się złożyć walk), opisywany tu Record of Ragnarok powinien być dopiero pierwszą edycją cyklicznych zawodów. I kto wie? Może obok Fate'ów zrodzi się z tego jakiś nowy fenomen?
 |
Nie wiem jak was, ale mnie trochę przekonuje... khem... ciężar jej argumentów
|
Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu
Waneko.
0 Komentarze