Między ogniem a prawdą - recenzja mangi Fire Force (tomy 13-15)

W poprzedniej recenzji Fire Force wspominałam, że w Japonii historia weszła już w decydującą fazę zaplątywania wątków, więc należy aktywnie wyglądać wiadomości, kiedy ogłoszony zostanie jej wielki finał. I co się okazało? Że w przeciwieństwie do mistrzów rozwlekania ostatnich arców (czyt. Bleacha), na kolejne w tym roku shounenowe żniwa nie trzeba było wcale tak długo czekać. Wraz z 34. tomem - a 304 rozdziałem - historia o władających ogniem strażakach z post-apokaliptycznego Cesarstwa Tokijskiego się istotnie dokonała. Co ciekawe, Ohkubo miał się wcześniej zarzekać, że Fire Force jest jego ostatnią mangą. Tymczasem dopisek działu edytorskiego na końcu ostatniego rozdziału wspomina o tym, aby fani oczekiwali z niecierpliwością kolejnej pracy autora. Czy chodzi o pracę w ramach innego medium? A może kapryśna wena nagle zaatakowała znienacka i tyle było z wcześniejszej emerytury? Tak czy siak, nie pozostaje nam nic innego, jak cieszyć się z serii, która wciąż jeszcze jest z nami - tak w formie zapowiedzianego trzeciego sezonu anime, jak i polskiego wydania mangi.


Tytuł: Fire Force
Tytuł oryginalny: Enen no Shouboutai
Autor: Atsushi Ohkubo
Ilość tomów: 34
Gatunek: shounen, akcja, supernatural, komedia, szkolne życie, ecchi, dramat
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)

Białe Szaty nie przebierają w środkach, chcąc schwytać świeżo przebudzony Filar - czyli posiadacza Adolla Burst - którym okazuje się być... nastolatka. Nie da się jej jednak określić mianem "zwykła" ponieważ zanim siły dobra i zła zaczęły się o nią aktywnie bić, Inca wykorzystywała swoją moc do wykrywania pożarów, zanim te wybuchały, by kosić znajdujących się w tarapatach obywateli na sporą kasę. Ta hazardowa żyłka ostatecznie skłania dziewczynę do porzucenia wizji bezpiecznego życia pod parasolem Specjalnych Sił Przeciwpożarowych i z własnej nieprzymuszonej woli rusza z Charonem zamiast z Shinrą. Na szczęście pozostałej ekipie wiedzie się nieco lepiej, ponieważ dzięki zgranej współpracy funkcjonariuszy z różnych zastępów udaje się nie tylko ugasić szalejący w mieście pożar, ale na dodatek uwolnić duszę rogatego płomiennego, którego do tej pory byli w stanie unicestwić tylko kapitan i porucznik z Siódemki. Mimo to czas do przebudzenia wszystkich Filarów, a zarazem prawdopodobnej powtórki z Wielkiego Kataklizmu, nieubłaganie się kurczy. W poszukiwaniu dalszych wskazówek na temat natury Ewangelisty, Adolla Burst i żywiołu, który zniszczył (prawie) wszystko, drużyna oddelegowanych strażaków rusza zbadać znajdujące się na Półwyspie Chińskim "rozdarcie przestrzeni".

Dobry, Zły i Brzydki. A kto jest kim - to już akurat kwestia uznaniowa

Arc z wyprawą strażaków na Półwysep Chiński (nazwa geograficzna zamierzona) okazał się czymś niezwykle odświeżającym, zwłaszcza że momentami robiło się dość posępnie - czyli dokładnie tak, jak być powinno podczas eksplorowania dawno nieruszanych miejsc katastrofy, gdzie flora i fauna zaczęła żyć swoim nieniepokojonym przez człowieka życiem. I to całkiem dosłownie. Swoją drogą wydaje się to dość zaskakujące, że dopiero na tym etapie dziejów Cesarstwa Tokijskiego ktoś postanowił wysłać ekspedycję w miejsce najbardziej wymagające zbadania, przynajmniej jeśli chodzi o odkrycie przyczyn Wielkiego Kataklizmu. Oczywiście można się domyślić, że przed powstaniem Ósemki każdy wolał się skupiać na osobistych interesach lub wręcz zależało im, żeby aktywnie torpedować wszelkie takie starania. Czemu jednak do aktualnie zaaranżowanej misji skierowano tylko jednego jedynego naukowca? Jasne, potrzebna była przede wszystkim siła bojowa pirokinetyków, aby móc stawić czoła ewentualnym zagrożeniom i tak samo nie można odebrać Lichtowi, że ma głowę nie od parady. Mimo to naukowa praktyka wskazywałaby raczej, aby mieć specjalistów o zróżnicowanym punkcie widzenia, zwłaszcza że w stosunku do Victora istniały... i wciąż istnieją poważne podejrzenia w kwestii zdywersyfikowania przyświecających mu motywacji. Ładnie powiedziawszy.

No proszę. Jak już zżynać ataki, to tylko od najlepszych

Choć są rzeczy, które w Fire Force mniej lub bardziej mnie uwierają, bardzo lubię w nim to, że akcja mocno opiera się na dorosłych postaciach. Młodzież oczywiście też ma swoje popisowe walki - podczas nowego starcia z Białymi Szatami był to przede wszystkim pojedynek Shinry z Charonem - ale jeśli chodzi o zarządzanie bardziej skomplikowanymi operacjami, to niezmiennym pozostaje, że gdzieś tam zawsze czuwa szwadron niezastąpionych przełożonych. A jeśli nie przełożonych, to chociaż złodupców trzymanych pod butem kogoś innego niż tylko nastoletni edgy-lordowie. I jak w Soul Eaterze jednym z highlightów serii były spięcia na linii Stein-Medusa, tak podobną energię czuć z tomu 15., kiedy na scenę powraca dawno niewidziany, skrywający się w kuluarach Joker. Na dodatek nie jest to powrót jedynie symboliczny, ale dostajemy od razu w pakiecie całe intrygujące retrospekcje, które wyjaśniają chociażby to, czemu nie pała on szczególną sympatią do Specjalnych Sił Przeciwpożarowych oraz dlaczego właściwie można go uznać nie za czystej wody antagonistę, lecz za trzecią stronę konfliktu. Heh. W ogóle to takie w stylu Ohkubo, żeby nie ograniczać się w swoich mangach do przejrzystych podziałów na jasną i ciemną stronę mocy...

Antybohater, na którego nie zasługujemy, ale którego potrzebujemy (a przynajmniej fabuła)

W międzyczasie seria zaczęła skręcać w bardzo ciekawą stronę, a mianowicie Fire Force przeobraża się w manifest przeciwko... władzom świeckim i kościelnym. Zwłaszcza kwestia ślepego oddania boskim doktrynom dostaje tu mocno po dupie. Zgadza się, wiara może być cennym kompasem moralnym, może być pociechą dla słabszych czy sposobem do odnalezienia wewnętrznej równowagi, niemniej nie powinna być na siłę wtłaczana do gardła, nie mówiąc już o piętnowaniu tych, którzy się z nią nie zgadzają i szukają w życiu czegoś więcej. Brzmi znajomo, prawda? I to nie tylko w ramach popkultury? Oj tak, w kwestii tuszowania niewygodnych spraw i zasłaniania się niewiedzą kapłanów to akurat Kościół Świętego Słońca mógłby się jeszcze wiele nauczyć. Może to dziwne, żeby tego typu wątki porusza akurat shounen - i to shounen, który za profesję głównych bohaterów wybrał nie szamanów, egzorcystów, zaklinaczy ani nic równie uduchowionego, tylko ze wszech miar prozaicznych strażaków - ale jakby się nad tym głębiej zastanowić, to właśnie to jest idealne miejsce, aby wytknąć młodym czytelnikom, że każdy z nich powinien myśleć za siebie, nie poprzez autorytety. A już na pewno nie takie, które swoim zachowaniem okazują się antytezą bycia godnym zaufania.

Że psioczenie z grubej rury na kościół? Zawsze i wszędzie!

Daję też nowym arcom ogromnego plusa na zachętę, ponieważ w tomach 13-15 sceny ecchi można policzyć na palcach jednej ręki, a i te, które już się pojawiły, są krótkie i całkiem do rzeczy. Najprawdopodobniej na tym etapie fabuły nie było już potrzeby stosowania wabików na młodych czytelników, bo ci albo już się do reszty wciągnęli, albo nawet potężne połączenie zbereźności i epickości nie miało szansy ich przekonać. Tak czy siak, dzięki temu złagodzeniu (nie)obyczajów manga stała się wartkim, przyjemnym, bajecznie narysowanym czytadełkiem, który może i nie kusi, aby sięgnąć po nie w pierwszej kolejności, za to jak już wciągnie... to robi to jak te najbardziej klasyczne tasiemce w swoich złotych latach rozkwitu. Polecam gorąco (hehe) zarówno w formie papierowej, jak i elektronicznej, zwłaszcza że potężny zapas lektury może się przydać podczas wakacyjnych wypadów oraz - odpukać - wszelkich załamań pogody.

Jaram się na myśl o wakacjach jak stopy Shinry!
 
Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze