Wróg mojego wroga jest moim bracholem - recenzja mangi Jujutsu Kaisen (tomy 5-7)

W przypadku recenzji z rzadka udaje mi się wstrzelić z real-time marketingiem w moment ogłoszenia lub premiery anime, jednak nie sądziłam, że dożyję czasów, kiedy będę mogła omawiać gorący tytuł, który właśnie wlatuje do kin... i to polskich kin! Na dodatek nie jest to żaden Mamoru Hosoda czy inny Makoto Shinkai puszczany w ramach limitowanej dystrybucji na niszowym festiwalu. Chodzi bowiem o nic innego, jak o Jujutsu Kaisen 0: The Movie, będące adaptacją jednotomowej pracy stworzonej przez Gege Akutamiego jeszcze przed rozpoczęciem pełnoprawnej serializacji. Nie wiem, co za gwiazdy ułożyły się na niebie w sprzyjającej konfiguracji, ale musiało się ich zbiec całe mnóstwo, żeby jakiś lokalny dystrybutor stwierdził w przebłysku geniuszu/szaleństwa "tak, mamy za mało blockbusterów, dlatego sięgnijmy po animu". Obstawiam, że częściowo mogła za tym stać dobra prasa związana z Belle, która w multipleksach pojawiła się 1 kwietnia 2022 roku (aczkolwiek dało się ją zobaczyć w kinach studyjnych już w październiku zeszłego roku), jednak gdzie jest malownicza baja z uniwersalnym przesłaniem od znanego twórcy, a gdzie epickie mordobicie będące prequelem do (teoretycznie) niedostępnej u nas w legalnej formie serii? No właśnie. I stąd to nasze zbiorowe, fandomowe zdziwko. Ale nie tylko nie zamierzam z tego powodu narzekać, lecz chcę tym bardziej zachęcić, aby ci, którzy zdecydowali się wybrać na seans do kina, zainteresowali się także wydawaną u nas mangą.


Tytuł: Jujutsu Kaisen
Tytuł oryginalny: Jujustu Kaisen
Autor: Gege Akutami
Ilość tomów: 19+
Gatunek: shounen, akcja, fantasy, horror, szkolne życie
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)
 
Rywalizacja między uczniami Technikum Jujutsu z Tokio i Technikum Jujutsu z Kioto trwa w najlepsze. Zamiast jednak skupić się na eliminacji przeklętych duchów i zyskiwaniu punktów dla swoich drużyn, nastoletni zaklinacze walczą między sobą, próbując dorwać/uniemożliwić dorwanie cudownie ożywionego Itadoriego. Ludziom z Kioto nie w smak jest bowiem, aby nosiciel Sukuny hasał sobie beztrosko po tym łez padole, dlatego planują się go pozbyć raz a dobrze, tuszując sprawę jako nieszczęśliwy wypadek podczas zjazdu integracyjnego. W osiągnięciu tych założeń przeszkadza jednak Toudou, który niespodziewanie dla wszystkich wokoło - w tym również dla samego Itadoriego - odnajduje w przeciwniku z innej szkoły prawdziwie bratnią duszę o pokrewnym guście do kobiecych atutów. Poprzez zażarty sparing postanawia więc podszlifować jego wcale nieźle zapowiadające się umiejętności... i jak się niebawem okazuje, do przyspieszonych korepetycji doszło w idealnym momencie. Nie tylko dyrektor Technikum Jujutsu z Kioto knuł bowiem niecne plany w stosunku do nosiciela Sukuny, ale swoje trzy grosze w walkę na zjeździe postanawiają wtrącić także inteligentne przeklęte duchy oraz sprzymierzeni z nimi klątwiarze pod wodzą Mahito.

Zaczynam odnosić wrażenie, że siła bohaterów Jujutsu Kaisen rośnie wprost proporcjonalnie do powierzchni roznegliżowanego torsu...
 
Pomimo tego, że na zjeździe integracyjnym zorganizowano widowiskowe mordobicie, arc ten jest jednocześnie istnym festiwalem rozwoju interesujących wątków postaci drugoplanowych. Mam tu na myśli zwłaszcza nastoletnich bohaterów przybyłych z Kioto, choć co poniektóre zaszłości obejmują swoim zasięgiem również dobrze nam znaną ekipę. Nie trzeba mieć nawet doktoratu z łączenia kropek, żeby od momentu przedstawienia postaci Mai kapnąć się, że jako siostra-bliźniaczka Maki będzie mieć z nią silnie powiązany konflikt osobisty, natomiast nie są to jedyne rodzinne niesnaski panujące wśród rodów zaklinaczy. Jak szybko wychodzi na jaw, jej starszy kolega, Kamo, znajduje się w odwrotnej sytuacji co siostry Zenin - one mają niedostatki mocy, dlatego nie są szanowane mimo bycia częścią głównej gałęzi familii, natomiast on pochodzi z nieprawego małżeństwa, ale za sprawą odziedziczenia potężnej techniki jujutsu został mianowany następcą głowy rodu - choć tak samo jak dziewczyny ma serdecznie dość panujących zasad i rządzącej całej tym majdanem skostniałej hierarchii. Niezwykle ciekawy wątek dotyczy również Mechamaru, czy raczej tego, kto się za nim kryje. Okazuje się wówczas, że niezależnie od tego, czy ktoś urodził się z niesamowitymi zdolnościami, czy może cierpi na ich chroniczny brak, za każdym razem bohaterowie mają zdrowo przewalone, a styczność ze światem jujutsu już z samej zasady obliguje młode pokolenie zaklinaczy do wykupienia dożywotniego karnetu na wizyty u psychoterapeuty.

No cóż... jaki kraj, taki Iron Man?
 
Na szczęście są od tej męczarni drobne wyjątki. Największym highlightem arcu ze zjazdem integracyjnym jest bowiem postać Toudou i to, w jaki sposób zabracholował się z Itadorim. Muszę przyznać, że Jennifer Lawrence - a właściwie jej pupa - już dawno nie zrobiła tyle dobrego dla świata, ile dokonała podczas tego urzekającego zjednoczenia dwóch chadów na wspólnym wojennym froncie. Jednocześnie Toudou w pięknym (i błyskawicznym!) stylu zaorał wszelkie nauki Gojou, które ten tygodniami wtłaczał do głowy Itadoriego, przyczyniając się do opracowania Niezgodnej Pięści. I co? I po jednej misji ta technika wylądowała w koszu, zastąpiona przez nowy potężny cios oraz pokaz przepięknej, zsynchronizowanej walki ramię w ramię z ledwo co spotkanym ziomalem z siostrzanego technikum. W ogóle postacie takie jak Toudou czy Gojou (a w sumie także i Panda) to istny miód na cały ten okolicznościowy patos i galopujące na torze obok rodzinne dramaty. Jasne, lubię, kiedy bohaterowie przezwyciężają przeciwności losu i są w stanie rozliczyć się z jakąś mniej przyjemną częścią swojej przeszłości, natomiast tragedia zawsze prezentuje się najlepiej w parze z komedią. A jako że wyżej wspomniani panowie należą do elity mocarzy, którzy nie muszą nic nikomu udowadniać, dlatego cieszy mnie niezmiernie, że to właśnie oni mogą z godnością nieść na barkach lwią część humoru prezentowanego na łamach Jujutsu Kaisen.

Oj tam, oj tam! Dyć Einsein mówił, że czas to pojęcie względne!

Wróćmy jednak jeszcze na chwilę w rejony srogiej powagi. O ile w shounenach często przewijają się mało finezyjni złodupcy, którym zależy na przejęciu władzy nad światem, zawłaszczeniu nieprzebytych bogactw i uczynieniu z ludzi armii niewolników, tak muszę przyznać, że "Partia Przeklętych Dusz", jak to z braku PR-owego laku można określić drużynę antagonistów Jujutsu Kaisen, ma całkiem zrozumiałe postulaty, aby aktywnie brać się za przetrzebianie szeregów ludzkości. Weźmy na warsztat chociażby takiego Hanami, który jest uosobieniem gniewu Matki Natury wobec niefrasobliwości poczynań zachłannego człowieka. Nawet jeśli kartach mangi ta zemsta przybiera postać wykręconego monstrum władającego drzewnymi mocami, to w rzeczywistości raz po raz znosimy wcale nie mniej mordercze ataki składające się z szalejących zjawisk pogodowych czy też uporczywych fal upałów bijących kolejne historyczne rekordy. Szkoda tylko, że nie o takiego shounena irl nic nie robiłam... Znów Mahito to wypisz wymaluj kumulacja wszelkich złych intencji ludzi, którzy nie byliby sobą, gdyby w ten czy inny sposób nie szkodzili sobie nawzajem. Owszem, jest to wizja podkręcona do maksimum i podkoloryzowana na potrzeby widowiskowej historii, natomiast nie da się ukryć, że w tym całym szaleństwie można znaleźć aż nazbyt dużo metody.

Spin-off Great Teacher Onizuki, którego potrzebujemy, ale na którego nie zasługujemy

Oczywiście nie mam zamiaru twierdzić, że Jujutsu Kaisen to skryta pod płaszczykiem bitewniaka metafora problemów współczesnego świata, ale mimo wszystko cieszy fakt, że nawet w tej epickiej nawalance skierowanej do młodego odbiorcy udało się przemycić trochę ciekawych konceptów ukradkiem wbijających nam, czytelnikom, szpilki autorefleksji. No i nieustannie zachwyca mnie ta zacierająca się granica między shounenem a seinenem. Może czas już najwyższy zacząć łykać jakieś ziółka na sklerozę, jednak nie przypominam sobie, aby u szczytu sławy Wielkiej Trójki którakolwiek z topowych serii posiłkowała się gore (albo w ogóle posiłkowała się czymkolwiek poza hektolitrami wypluwanej krwi). A tu? Ja nie wiem i trochę boję się wiedzieć, co się tam momentami dzieje w głowie Gege Akutamiego, ale niektóre z zaprojektowanych przez niego przeklętych duchów można spokojnie podejrzewać o bywanie na czwartkowych podwieczorkach u Cronenberga. Aż nie mogę się doczekać, co nowego złowrogiego autor wysmaży w kolejnych rozdziałach, tym bardziej że od 8. tomu wkraczamy w rejony nieznane z adaptacji anime.
 
Póki co pozostaje nam jednak przejść się do kina na długo oczekiwany film... i życzyć wam wszystkim doskonałej zabawy niezależnie od tego, czy i w jakiej formie postanowicie zapoznać się z tą historią :)

Nie ma to jak bioderkiem z półobrotu, czyli w miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze