Potworasy z naszej technikalnej klasy - recenzja mangi Jujutsu Kaisen 0: Technikum Jujutsu w Tokio (jednotomówka)

Ze spin-offami do wypuszczanych w Polsce serii bywa mocno różnie - albo wydawnictwa wolą w ogóle nie podejmować ryzyka (zwłaszcza przy tytułach, które same ze sobą mają spore problemy), albo trzeba się wcześniej dogłębnie przyjrzeć sprzedaży pierwszych kilku-kilkunastu tomów, albo to strona japońska narzuca pewne restrykcje, uzależniając pojawienie się historii pobocznej od fabuły głównej serii (jak miało to miejsce na przykład z LNkami do Tokyo Ghoula). Ogłoszenie Jujutsu Kaisen po gigantycznym sukcesie anime było rzeczą bardziej niż pewną, jednak wiele osób - w tym mnie - zaskoczyła informacja, że Waneko zapowiedziało również wydanie tomu 0., i to na dodatek tego samego dnia co tom 3., czyli identycznie jak miało to miejsce w Japonii. Jasne, wciąż jest to historia, która wyszła bezpośrednio spod piórka Gege Akutamiego i chronologicznie powstała nawet wcześniej niż właściwa seria, niemniej wypuszczanie dodatków wciąż jest jednym z rzadszych widoków na naszym rynku. Chwała więc za tę miłą niespodziankę, tym bardziej że tuż za rogiem czeka już prequelowy film, który Japończycy zobaczą 24 grudnia... a który my poznamy szybciej w pierwotnej formie.


Tytuł: Jujutsu Kaisen 0: Technikum Jujutsu w Tokio
Tytuł oryginalny: Jujutsu Kaisen 0: Technikum Jujutsu w Tokio
Autor: Gege Akutami
Ilość tomów: 1
Gatunek: shounen, akcja, dramat, horror, supernatural, szkolne życie
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)

16-letni Yuuta Okkotsu ma problem nie lada delikatnej natury. Tak się bowiem złożyło, że w dzieciństwie obiecał swojej przyjaciółce, Rice Orimoto, że się z nią ożeni, jednak ta na skutek nieszczęśliwego wypadku z samochodową maską w roli głównej... no... że tak to ładnie ujmę... dziewczynka do reszty straciła głowę. Raz, że całkiem dosłownie, a dwa, że również w przenośni - bo na punkcie Yuuty. Zamiast bowiem odejść z tego łez padołu i podążyć w stronę światła, Rika pozostała na ziemi i przeobraziła się w upiora rangi specjalnej. Na dodatek na stałe przylgnęła do Yuuty, chroniąc go przed wszelkimi zakusami płci niewieściej oraz każdym przejawem fizycznych szykanowań, co dla niedzielnych agresorów kończy się przerobieniem na krwawą miazgę (i to w najlepszym razie). Gdy czwórka delikwentów z klasy Yuuty kończy jako wkład do szafki na miotły, przerażony swoim uczynkiem chłopak trafia w ręce specjalistów od walki z klątwami. Zamiast jednak zostać z miejsca stracony, za Yuutą wstawia się nie kto inny, jak sam Satoru Gojo - człowiek hobbistycznie ratujący utalentowanych nastolatków przed egzekucjami. W zastępstwie oferuje Yuucie naukę w Technikum Jujutsu, gdzie główny bohater mógłby opanować moc Riki i zacząć ją wykorzystywać do ratowania ludzi przed innymi, mniej komunikatywnymi klątwami.

I czym tu się ekscytować? W końcu nie pierwszy to i z pewnością nie ostatni uczeń z wymiany, który okaże się być przekokszonym protagonistą całej historii
 
Nie da się nie zauważyć, jak bardzo zamysł na historię o Yuucie i Rice jest podobny to zawiązania akcji we właściwej serii. Z jednej strony nie jest to wina autora, który przecież w ogóle nie zakładał, że jego manga z miejsca zyska takie uznanie redakcji Shueishy, ale z drugiej nie można się też dziwić fanom shounenów, dla których będzie to o jedno odgrzanie kotleta za daleko. Sytuację ratuje tak naprawdę fakt, że tom 0. został wydany dopiero po tomie 2., gdzie po raz pierwszy padają skąpe informacje na temat istnienia niejakiego Yuuty Okkotsu, ucznia drugiej klasy Technikum, który jest jedyną osobą szanowaną przez Fushiguro, a który to aktualnie przebywa za granicą. W tej kolejności - czyli najpierw dowiadujemy się o jakimś tajemniczym, utalentowanym użytkowniku jujutsu, a dopiero potem niejako opcjonalnie zapoznajemy się z jego "origin story" - mniej uderzają po oczach kolejne z rzędu przenosiny ucznia obdarzonego niebywałą, lecz trudną do kontrolowania mocą czy ten sam wygłupiający się Gojo testujący swoich uczniów niemal do granic ich możliwości. Dodatkowo musiała się tu zmieścić cała spójna historia, od przedstawienia motywacji postaci aż po odpowiednio mocną puentę, przez co nie ma tu praktycznie czasu na oddech, a tomik wciąga się szybciej niż to shounenowa przyzwoitość nakazuje.

Razem ze mną kundel bury, penetruje wszystkie dziury~

Wypuszczenie tego prequela równolegle do tomu 3. ma też inną zaletę - a mianowicie w odpowiednim momencie poznajemy nieco bliżej kilkoro ważnych dla głównej serii bohaterów, czyli Maki Zenin, Toge Inumakiego i Pandę (no, po prostu Pandę). Gdyby tom 0. wyszedł na samym początku, poważnie zaspoilowałoby to ich istnienie, a znów zbyt późne zabranie się za lekturę nie powie nam już nic ciekawego ponad to, czego w szczegółach dowiemy się przy okazji zapowiadanego krwawego sparingu między uczniami Techników Jujutsu z Tokio i Kioto. A tak? Dostaliśmy małą próbkę ich możliwości bojowych, a jednocześnie zrozumieliśmy, że mimo złudnego pierwszego wrażenia wcale nie są tak gruboskórnymi i niedostępnymi wymiataczami, jak mogłoby się wydawać. Zresztą, niemała w tym pewnie zasługa Yuuty. Jako osoba zupełnie z zewnątrz wnosi do świata jujutsu odrobinę potrzebnej naiwności i swobody, której zwłaszcza Maki i Toge są pozbawieni, gdyż urodzili się w uznanych rodach zaklinaczy i od zawsze spoczywał na nich ciężar olbrzymich oczekiwań (spełnionych bądź też nie). Znów rówieśnicy są dla Yuuty znacznie lepszymi nauczycielami niż dorośli, ponieważ jeszcze nie przesiąknęli całą tą gromkopierdnością, sztywniackimi zasadami i nieustannym mierzeniem się na p...  potężne techniki zaklinania. Oczywiście.

Wpuścisz taką na dział z kosmetykami i natychmiast wyjdzie z niej łowca...khem... promocji

Pewne niezbędne do zastosowania skróty fabularne (czyt. całej masy drobne timeskipy) w całości wynagradza jednak oprawa graficzna, która ani na krok nie ustępuje jakości serii głównej i pozwala zrozumieć, dlaczego ludzie w Shueishy tak ochoczo wepchnęli Gege Akutamiego w mordercze łapska serializacji w tygodniku. W mojej opinii kreska pozostaje w doskonałej równowadze między dynamicznym chaosem i kontrolowaną brzydotą klątw tak podobną do klimatu Chainsaw Mana, a dopieszczeniem cieniowania czy kanciastością ruchów postaci co w Fire Force. To taki idealny wyciąg z tego, co w bitewnych shounenach nowej generacji jest obecnie najlepsze. Można też potraktować tom 0. jako idealny, niewymagający pakowania się w trwający tasiemiec tester tego, czy fabuła Jujutsu Kaisen faktycznie przypadnie wam do gustu. No i nie oszukujmy się - film adaptujący początki Yuuty jako zaklinacza będziemy mogli w najlepszym razie zobaczyć dopiero pół roku po emisji w japońskich kinach, podczas gdy manga leży na wyciągnięcie ręki... lub przynajmniej na wyciągnięcie wirtualnego koszyka z zakupami. A tego fani anime narażeni na dziko hasające spoilery nie powinni ignorować.

Prawdziwe wejście smoka... tyle że pandy?

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze