Łaska klątwy na pstrym koniu jeździ - recenzja mangi Jujutsu Kaisen (tomy 2-4)

Ciekawie jest słyszeć, jak zażarcie Jujutsu Kaisen walczy z Kimetsu no Yaiba o pierwsze miejsce w rankingach sprzedaży. W 2021 roku szczyt listy Oriconu zdobyło ostatecznie Jujutsu Kaisen, prześcigając swojego głównego konkurenta o nieco ponad 1,4 miliona sprzedanych fizycznie tomików, jednak nie było to osiągnięcie proste. Z jednej strony trzeba podkreślić, że Jujutsu Kaisen dopiero co dostało niezwykle chwalone w fandomie anime, a na dodatek wciąż trwa, więc może liczyć na ciągły dopływ treści, choć z drugiej Kimetsu no Yaiba jest mimo wszystko trochę dłuższe (23 do 18 tomików), plus szał na ten tytuł podtrzymał bijący rekordy box-office'u film Kimetsu no Yaiba Movie: Mugen Ressha-hen. I myślę, że w obecnym roku walka ta wcale nie osłabnie, mając po jednej stronie prequelowy film Jujutsu Kaisen 0 Movie, a z drugiej - kontynuację poczynań Tanjirou i spółki w postaci Kimetsu no Yaiba: Yuukaku-hen. Jeśli jednak chodzi o samą fabułę, osobiście skłaniam się do twierdzenia, że lepiej w tym względzie bronią się zaklinacze jujutsu, pokazując nowe oblicze współczesnych shounenów, które od seinenów dzieli zaledwie jeden gorszy dzień redaktora.


Tytuł: Jujutsu Kaisen
Tytuł oryginalny: Jujustu Kaisen
Autor: Gege Akutami
Ilość tomów: 18+
Gatunek: shounen, akcja, fantasy, horror, szkolne życie
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)

Itadori, Fushiguro i Kugisaki zostali wysłani na swoją pierwszą większą misję do zakładu poprawczego dla nieletnich, gdzie pojawiło się Przeklęte Łono. Niestety, zanim są w stanie uratować zaginione osoby (albo chociaż wynieść pozostałe z nich strzępki ciał), mają nie lada pecha natrafić na ducha rangi specjalnej. Kugisaki zostaje pochłonięta przez jego domenę, Fushiguro na prośbę Itadoriego biegnie szukać koleżanki, natomiast Yuuji staje do mocno nierównej walki z przeciwnikiem stanowczo ponad jego siły... ale za to nie siły Sukuny, którego decyduje się uwolnić, gdy koledzy z klasy znajdą się w bezpiecznej odległości od epicentrum klepaniny. Kiedy Itadori dostaje sygnał, że przyjaciołom udało się wydostać poza obszar poprawczaka, zamienia się miejscami z Sukuną, na co ten nie tylko nie przejawia szczególnego zainteresowania przeklętym duchem (mimo że ten niemądrze próbuje atakować Sukunę), ale na dodatek pragnie zaszkodzić młodym zaklinaczom. Okazja ku temu pojawia się w momencie, gdy po pokonaniu ducha Itadori nie jest w stanie przejąć z powrotem władzy nad swoim ciałem. Sukuna natychmiast wykorzystuje sposobność, pojawia się tuż przed Fushiguro i postanawia go zabić, uprzednio wyrywając samemu sobie serce, by uniemożliwić Itadoriemu interwencję w środku morderczej walki...

Oho! Drużyna 7 znów wraca do akcji!

W klasycznych shounenach - zwłaszcza tych z okresu świetności Wielkiej Trójcy - często przewijał się motyw głównego bohatera, we wnętrzu którego siedziała jakaś potężna, a zarazem mocno niepokojąca siła. Na tym opierał się cały koncept Naruto (ach ten niegrzeczny dziewięcioogoniasty lisek), dokładnie tym samym okazał się Bleach (z tą różnicą, że pod koniec historii Ichigo miał do dyspozycji całe nadnaturalne zoo) i nawet na One Piece'a należałoby spojrzeć z pewnym powątpiewaniem (nie wiem jak wy, ale mnie apetyt Luffy'ego zawsze wydawał się ciut przerażający...). Ostatecznie jednak każda mroczna siła dała się okiełznać i przekabacić na słuszną stronę nakama. Ale w dzisiejszych przygodówkach... cóż... no chyba nie z Jujutsu Kaisen takie numery. Owszem, Itadori dzielący ciało z Panem Chaosu i Władcą Klątw™ Sukuną wygląda dokładnie jak ta sama śpiewka co Naruto i Kurama czy Ichigo i Zangetsu - a jednak nie mam nawet cienia wątpliwości, że Sukuna na zawsze pozostanie tym samym seksownym dupkiem, który gra wyłącznie do własnej bramki i uaktywni się wyłącznie w momencie, w którym ktoś w jakiś sposób wjedzie mu na ambicję (tak jak w tomie 2. czy 4.). W innym przypadku to właśnie on odgrywa w całej historii rolę finalnego bossa, którego nie tylko nie sposób kontrolować, ale nawet i współpracować.

Prosimy nie regulować odbiorników - po prostu rąbnięcie było tak silne, że nawet onomatopei zwichrowało jelita

Rozpisywałam się nieco na ten temat w podsumowaniu anime 2021 roku, ale pozwolę sobie wspomnieć również tutaj, że główny atut Jujutsu Kaisen stanowi to, jak w gruncie rzeczy mroczny i krwawy jest to shounen. Jeszcze dekadę temu szczytem osiągnięć tasiemcowatych przygodówek było chociażby takie Fairy Tail, w którym przez całą burzliwą historię obfitującą w zdrady, wojny i magiczne kataklizmy zginęło mniej postaci niż w Minecrafcie ustawionym na tryb kreatywny. Dziś za to dostajemy mangi, gdzie nikt się nie zastanawia "ojojoj, a może jakimś cudem dałoby się odczarować tego biednego człowieka, którego ciało zostało makabrycznie zdeformowane, a świadomość rozerwano na tak małe kawałeczki, że emocjonalnie byłby się stanie dogadać z co najwyżej pęczkiem rzodkwi?", tylko od razu bohaterowie przyjmują na klatę brutalną rzeczywistość i uwalniają od cierpienia tych, którym pomóc nawet w niekonwencjonalny sposób się już nie da. I jasne, moce zaklinaczy jujutsu przypominają po prostu czary jak w każdym innym fantasy, natomiast nie da się ukryć, że to, z czym walczą, to klątwy w pełnym tego słowa rozumieniu - coś, co niesie ze sobą krzywdę, spustoszenie i duże ilości malowniczo powykręcanych trupów naraz.

Uderz w stół, a grumpy Fushiguro się odezwie

Na szczęście poza trupami nie brakuje też nowych interesujących postaci i muszę przyznać, że wielu wprowadzonych w tomach 2-4 zaklinaczy przyprawiło moje kokoro o szybsze bicie (albo to po prostu ta trzecia herbata z rzędu). Możemy ich zresztą podzielić na dwa główne gatunki: na takich, którzy w razie poważnego krachu na giełdzie zaklinania mogą przerzucić się na pracę w przemyśle stand-upowym, albo na takich, którzy nie tyle mają kij w tyłku, co zjedli na śniadanie cały tartak. Do tej drugiej grupy należy choćby Kento Nanami - pieszczotliwie nazywany Nanaminem - który dosłownie urwał się z korpo (fiu, fiuuu! odważna jak na Japończyka decyzja!), albowiem po latach rozmyślania nad ścieżką kariery doszedł do rewolucyjnego wniosku, że zaklinanie niby też jest do dupy, ale przynajmniej ma do tego jakieś konkretne predyspozycje. No i nie musi brać nadgodzin. Tak często. Albo przynajmniej nikt tego nie raportuje. To prawda, że postać Nanamina sprzedała mi w anime przede wszystkim kreacja Kenjirou Tsudy (seiyuu znany chociażby z roli Ogaty z Golden Kamuy czy Tatsu z Yakuzy w fartuszku), ale i w mandze nie sposób pozostać obojętnym na jego obojętność, która mimo wszystko jest podszyta rzetelnym podejściem do roboty i troską o podlegających mu towarzyszy. To taki typ drugoplanowego bohatera, który w nadmiarze może i mógłby zmęczyć... ale w obecnej formie stanowi idealny materiał na crusha obok takiego Gojou.

Wstawaj, samuraju! Mamy klątwy do uprzątnięcia!

Oczywiście to też nie tak, że Jujutsu Kaisen jest zawsze i wszędzie posępne aż do porzygu, co to to nie! Jak na przykładną serię Shounen Jumpa przystało, w odpowiednich momentach pompowany balonik śmiertelnej powagi zostaje widowiskowo przekłuty (zwykle przez lub przynajmniej z inicjatywy Gojou), dzięki czemu lektura na dłuższą metę kompletnie nie męczy i nie przytłacza, tylko sprawia masę zdrowej frajdy. Dodatkowo bardzo doceniam to, nie ma tu ani grama tandetnego ecchi i w ogóle właściwie nie ma tu żadnego ecchi, no chyba że goła klata największego chada serii, czyli Toudou, się pod to miano zalicza. Zamiast tego można do woli podziwiać piękne kobiety w akcji obok, oczywiście, pięknych panów w akcji - tu również prym wiedzie Gojou ze swoimi oślepiająco glamour oczętami. No i pamiętajmy także o pięknych pandach. Oraz o ogrodach.

Chociaż o tym ostatnim to pogadamy sobie akurat kolejnym razem...

Wypisz wymaluj początek każdej sezonowej wojny na najlepszą waifu...

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze