Autor: Ryohgo Narita (scenariusz), Shinta Fujimoto (rysunki)
Ilość tomów: 8+
Gatunek: akcja, komedia, dramat, fantasy
Wydawnictwo: Dango
Format: 182 x 128 mm (bez obwoluty, ze skrzydełkami)
Za górami, za lasami... za siedmioma wymiarami... istnieje sobie świat, w którym czyha niebezpieczny nekromanta nazywający się Bogiem Truposzy. Aby go powstrzymać, Kościół Geldwood wysyła do walki oddział zaprawionych w boju rycerzy, którym przewodzi Pogromca Plag - wojownik, który podobnie jak przeciwnik jest obdarzony potężnym okiem śmierci pozwalającym widzieć dusze zmarłych. Kiedy obie strony konfliktu wreszcie się ze sobą ścierają, pewnym jest, że jedna z nich nie wyjdzie z tej bitwy cało. I faktycznie, gdy pojawia się wielki magiczny krąg, Bóg Truposzy zostaje zdezintegrowany... po czym przenosi się w sam środek współczesnego Shinjuku. Olbrzymi kościotrup przestaje być jednak olbrzymim kościotrupem, ponieważ nekromanta budzi się w ciele nastoletniego chłopaka ozdobionego krwawą pręgą biegnącą w poprzek szyi. Jakby tego było mało, nieświadomego swojej sytuacji Boga Truposzy zaczepia najpierw patrol lokalnej policji, którą ledwo jest w stanie zrozumieć, a chwilę potem z tarapatów wyciąga go uśmiechnięta, nader wygimnastykowana dziewoja określająca się mianem Misaki Sakimiya. Wygląda na to, że zna ona pierwotnego właściciela ciała, Polkę Shinomiyę, jednak wyjątkowo nie jest to pomyślny zbieg okoliczności - Misaki przyznaje bowiem, że wcześniej poważnie schrzaniła sprawę... i że tym razem skutecznie zabije chłopaka.
Heterochromia, pasemka i malownicze, grubo szyte blizny, czyli zestaw wyjściowy każdego szanującego się edgelorda |
Dead Mount Death Play (na potrzeby dalszych wywodów przyjmijmy skrót DMDP) pod pewnymi względami przypomina wydawaną przez Waneko serię Murcielago. W obu mangach mamy ekipę zabójców parających się krwawym eliminowaniem szczególnie kłopotliwych przedstawicieli marginesu społecznego (w tym innych asasynów), mamy sporo par cycków nieprzeciętnych rozmiarów oraz soczystą scenę lesbijskiego seksu i mamy trochę okazjonalnego gore - nie jakiegoś bardzo dosadnego, ale raz czy dwa zdarzy się jakaś przebita palem głowa lub zawinięta w malowniczy supeł nóżka. No przyznacie, same seinenowe pyszności. Zasadnicza różnica jest taka, że w DMDP głównym bohaterem jest nastoletni chłopak... no, a przynajmniej tak to wygląda z wierzchu, bo w nieletnim ciele odrodził się teleportowany z innego świata nekromanta. Nic nadzwyczajnego, ot, zwyczajne czwartkowe popołudnie z Ryohgo Naritą i tworzonym przez niego odwróconym isekajem. I chociaż na starcie nie brzmi to jak szalenie oryginalny koncept - gdyby tego Boga Truposzy zastąpić byle chłystkiem z magicznym grimuarem, to właściwie na jedno by wyszło - to mam spore zaufanie do scenarzysty, który nie raz i nie dwa udowodnił, że umie tworzyć złożone historie z dużą ilością interesujących bohaterów naraz.
Ale co to za nekromanta niedorobiony, że nawet pełnego zestawu uzębienia nie umie sobie wyczarować? |
Mimo to mam spore problemy z polubieniem Misaki, która wydaje się aż nazbyt sztampowym przykładem yandere - zwykle jest radosna, naiwna i głupiutka, a jak przychodzi co do czego, to z maniakalnym uśmiechem zabija swoje ofiary, nie bacząc na to, czy faktycznie zasłużyli na śmierć, czy po prostu takie przyszło na nich zlecenie i już. Nie ma w niej przez to ani żadnej głębi, ani nawet tajemnic do dalszego odkrywania, bo od razu w pierwszym rozdziale dowiadujemy się o niej wszelkich niezbędnych informacji, od tragicznej przeszłości po streszczenie dopełnionej zemsty. Na szczęście po przeciwnej stronie skali mamy Polkę 2.0, czyli odrodzonego Boga Truposzy. Choć wzbudza respekt samym mianem czy nekromantycznymi mocami, tak naprawdę jest w nim więcej człowieczeństwa niż w całej pozostałej zgrai zabójców do wynajęcia. Nie tylko troszczy się o dobro niewinnych dzieci, ale nade wszystko szuka po prostu świętego spokoju. Czyż jest coś, z czym można się bardziej utożsamiać niż pragnienie wieczystej maniany? Z ważniejszych postaci poznaliśmy jeszcze Clarissę, czyli cycatą szefową zarządzającą całym tym burdelem na kółkach (znacie ten typ dominy - piękna, władcza i wciurno niebezpieczna) oraz Takumiego, informatora w goglach VR, który robi za ostatni bastion zdrowego rozsądku, a przy tym ironicznego komentatora wydarzeń.
Wyczuwam tu silną konkurencję dla mądrości Emiyi Shirou i Bogusia Lindy... |
Co ciekawe rysownik współpracował już wcześniej z Ryohgo Naritą przy 3-tomowej adaptacji Baccano!, ale pomijając tę krótką kolaborację oraz samodzielną serię pt. Red Raven, Shinta Fujimoto nie ma na koncie jakiegoś oszałamiającego dorobku. Z tym większym uznaniem trzeba skomplementować rysowane przez niego DMDP, które wygląda jak perfekcyjny shounen skrojony idealnie na obecne czasy. Designy postaci są naprawdę unikalne, a sceny walk, choć raczej zwięzłe, prezentują się bardzo czytelnie i widowiskowo. Najciekawsze z tego wszystkiego są chyba rzucane przez Polkę zaklęcia, które materializują dusze zmarłych jako czarne kościotrupy - nie tylko tworzy to posępną atmosferę, ale też wygląda naprawdę stylowo. No i nie powiem, niezmiennie mnie zaskakuje, gdzie ci artyści się ukrywają, że po okresie twórczej stagnacji nagle powracają z martwych, a ich kreska przeskakuje o kilka poziomów jakości. Przecież DMDP rozpoczęło serializację zaledwie dwa lata po Baccano!, a mimo to obie mangi będące wynikiem tej samej współpracy wyglądają jak niebo i ziemia (albo przynajmniej jak komiksy, które powinno dzielić z piętnaście lat różnicy... czyli wypisz wymaluj jak pierwsze i ostatnie rozdziały Kuroshitsuji).
A więc tak wygląda ostateczne stadium przepoczwarzenia piwniczaka! |
Choć w DMDP nie brakuje humoru - momentami dość slapstickowego i chętnie korzystającego z hojnych walorów żeńskiej części obsady - to jednak nie jest to uniwersalny shounen godny polecenia zupełnie młodym odbiorcom. Prędzej spodoba się on osobom, które namiętnie kolekcjonują serie w stylu Tokyo Revengers, Jujutsu Kaisen i innego tego typu radosne klepaniny z okazjonalnymi cięższymi momentami. Z rekomendacją tego tytułu fanom Murcielago wolałabym się jeszcze trochę wstrzymać, bo nie mam pewności, czy ostre yuri faktycznie zagości tu na dłużej, czy scena łóżkowa z pierwszego tomu była tylko zacną zachętą dla tych, którzy poszukują koronnego argumentu do zbierania serii.. aczkolwiek są na to spore szanse, patrząc na to, kto konkretnie sobie te figle-migle uprawiał. Osobiście jestem tym tytułem mocno zaintrygowana, choć może nie tak z miejsca kupiona jak czułam to przy Piekle bez kwiatów... niemniej na pewno sięgnę jeszcze po drugi tom i wtedy opowiem wam, jak Bóg Truposzy/Polka 2.0 radzi sobie z urządzaniem swojego nowego, spokojnego (ta, marzenia) lokum.
A ty jesteś mięciutka... bo pewnie brakuje stanika na swoim miejscu... |
0 Komentarze