Trochę już wody w polskich rzekach upłynęło, odkąd Waneko zajmowało się wydawaniem jakiejś dłuższej serii shoujo. Ostatnią była Wilczyca i czarny książę, po czym nastąpił okres sięgania po bezpieczne, kilkutomowe historie. I nie powiem, całkiem się stęskniłam za tymi telenowelami w licealnym wydaniu, nawet jeśli nie jest to typ opowieści, który najłatwiej ze mną rezonuje. Wciąż należy jednak pochwalić wszelkie próby poruszania w szkolnych romansach jakichś mniej typowych wątków czy urozmaicanie dynamiki poprzez wyciągnięcie na pierwszy plan aż dwóch głównych bohaterek. O, czyli dokładnie jak w Kocha... nie kocha... autorstwa Io Sakisaki. Miałam okazję czytać kilka rozdziałów tej mangi praktycznie zaraz po tym, jak wystartowała jej serializacja, jednak odzwyczaiłam się już mocno od śledzenia serii rozdział po rozdziale. Zresztą, shoujo zdecydowanie lepiej działają w konkretnych dawkach, bez ryzyka, że fabuła rozmemła się jeszcze bardziej, niż jest to komukolwiek potrzebne.
Tytuł: Kocha... nie kocha...
Tytuł oryginalny: Omoi, Omoware, Furi, Furare
Autor: Io Sakisaka
Ilość tomów:12
Gatunek: shoujo, komedia, dramat, romans, szkolne życie
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)
Mało kto lubi zmiany, a na pewno nie tego rodzaju, które dotykają chociażby Yunę - jej ukochana przyjaciółka Sachi przeprowadza się, zostawiając kumpelę na pastwę jej chronicznej nieśmiałości. Widać to zresztą jeszcze zanim Yuna zdoła dotrzeć na peron, by pożegnać Sachi. Najpierw przygnębioną licealistkę łapie przystojny młodzian, w ostatniej chwili ratując ją od niechybnego wdepnięcia w psią kupę, a potem na dworcu zaczepia ją inna, na oko zbliżona wiekiem dziewczyna, prosząc o pożyczenie kasy na bilet. Nawet w naszej kulturze jest to prośba cokolwiek podejrzana (zwłaszcza kiedy zaczyna się od magicznych słów "e, kierowniku"), ale obca dziewczyna zapewnia, że od razu następnego dnia zwróci wszystko co do jena, a w ramach zastawu wręcza Yunie zdjętą z nadgarstka bransoletkę. Jak to w przykładnych historiach bywa, panna pożyczająca - Akari - faktycznie dotrzymuje umowy, a żeby było śmieszniej, w drodze powrotnej ze spotkania wychodzi na jaw, że obie dziewczyny mieszkają w dokładnie tym samym budynku! Między nastolatkami w mig zawiązuje się nić porozumienia, choć jednocześnie z pewnością nie będzie to znajomość gładka, bo dziewczyny diametralnie różnią się między sobą chociażby spojrzeniem na miłość i czego dokładnie od niej oczekują.
 |
"Masz oczy jak spłoszona sarenka", powiadają wytrawni podrywacz, tyle że prawdziwy popłoch mało kiedy jest odpowiednio malowniczy |
Chociaż na pierwszy rzut oka nowa praca Io Sakisaki wydaje się być zupełnie przeciętnym przedstawicielem swojego gatunku, wyróżnia ją całkiem konkretny jak na mangi shoujo motyw przewodni. A mianowicie dochodzi tu do zderzenia dwóch podejść odnośnie do zakochiwania się i tego, czy bardziej "właściwa" jest miłość od pierwszego wejrzenia, czy może sympatia powoli rodząca się z przyjaźni? Osobiście jestem zwolenniczką tego drugiego podejścia, a przynajmniej wierzę, że uczucie tego typu ma większe szanse na przetrwanie długich lat, nawet jeśli po pewnym czasie zaangażowanie znów przeradza się w bezpieczną rutynę. Jednocześnie żaden ze sposobów na zakochiwanie się nie jest lepszy od tego drugiego, bo na moment odkrycia tych jakże wyjątkowych uczuć żywionych do drugiej osoby ma wpływ mnóstwo indywidualnych, często niepowtarzalnych czynników. Widać zresztą, że Io Sakisaka próbuje się tym bawić, stawiając każdą z bohaterek w sytuacji, gdy będzie musiała zmierzyć się z "wymarzoną miłością" i zorientować się, że nic nie jest dzięki temu prostsze do wyznania czy łatwiejsze do wywalczenia.
 |
W takim przypadku to chyba będzie musiał być książę-niemowa
|
Niemniej
Kocha... nie kocha... nie jest żadną wielką rozprawą filozoficzną w wydaniu młodych,
płochych dziewcząt, a regularnym szkolnym romansem podniesionym do kwadratu.
Dosłownie do kwadratu, bo to już nie jest nawet trójkąt. Z jednej strony
wprowadzenie dwóch głównych bohaterek i dwóch czołowych absztyfikantów
zdejmuje pewien ciężar zupełnie niepotrzebnych (przynajmniej na tym
etapie fabuły) zawiłości romantycznych, natomiast z drugiej - wciąż gwarantuje odpowiednią ilość wątków do rozwijania i wzajemnego przeplatania. No
chyba że przedstawiciele tych samych płci też zaczną ze sobą flirtować,
wtedy wycofuję się ze wszystkiego, co tu napisałam. A wiele może
się zdarzyć, szczególnie patrząc na to, jaką rewelacją uraczyła nas końcówka pierwszego tomu... Ciekawe, jakie klisze autorka zdoła przełamać, bo tych na warsztacie wydaje się całkiem sporo. Zastanawiający jest chociażby motyw dobrych przyjaciół z dzieciństwa, którzy zwykle mają ujemne szanse na odwzajemnienie uczuć, natomiast w
Kocha... nie kocha... to otoczenie zdaje się być bardziej podjarane możliwością stworzenia takiego związku niż sami główni zainteresowani.
 |
Ludzie rzadko kiedy bywają jak postacie z bajek... no chyba że zaczniemy szukać wśród antagonistów
|
Warsztat Io Sakisaki na tym etapie twórczości jest już tak dopracowany i charakterystyczny, że po wzięciu do ręki pierwszego tomu Kocha... nie kocha... można śmiało pomylić go ze Ścieżkami młodości. Jasne, bohaterowie wyglądają zupełnie inaczej, jednak styl tworzenia designów postaci (z naciskiem na szatynów), ich wyrazista mimika, wszechstronne kadrowanie, tła przepełnione migoczącymi bąbelkami czy nawet kolorystyka okładek... wszystko aż krzyczy, że jest autorstwa tej uznanej mangaki specjalizującej się właśnie w szkolnych romansach. Osobiście z historiami wychodzącymi spod piórka Sakisaki miewam pewne problemy fabularne - chociaż konia-zrzędę temu, kto w Ścieżkach młodości nie wolał po stokroć dobrego chłopca Toumę od gburowatego Kou - ale już z kreską mało co ma szansę konkurować. Podziwiam szczególnie kunszt przygotowywania kolorowych ilustracji, przy których autorka zwykle korzysta z akwareli (zapewne tych cyfrowych, ale efekt i tak jest piorunujący).
 |
Rzut do strefy friendzone za trzy punkty!
|
Kocha... nie kocha... to obowiązkowa pozycja w biblioteczce posiadacza/posiadaczki takich serii jak Ścieżki młodości, Gwiazda spadająca za dnia, Wilczyca i czarny książę, Służąca przewodnicząca, Bestia z ławki obok i takie tam różne przykłady klasyki przyziemnego odłamu długich serii shoujo. Umówmy się jednak, że dla wartkiej fabuły czy wielowarstwowych bohaterek to sięgamy po zupełnie inne gatunki, a szkolne romanse mają nam zrobić z uczuć kisiel lub opcjonalnie doprowadzić na skraj fotela, gdy będziemy krzyczeć do którejś z protagonistek "weź mu to wreszcie wyartykułuj prosto w profil!" czy "dwójkę! dwójkę wybierz panie!". Ja wiem, że to zakrawa o pewnego rodzaju syndrom sztokholmski przemieszany z lekkimi skłonnościami sado-maso, ale czasami człowiek musi (sięgnąć po odrobinę mniej ambitniejszą lekturę niż takie Punpuny czy inne Do Adolfów), inaczej się udusi. Uffff~
 |
A bo nie mogłam się napatrzeć, jakie masz seksowne... guziczki od mundurka!
|
Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu
Waneko.
0 Komentarze