Mężczyźni są z Marsa, a kobiety z shoujo - recenzja mangi Mistrz romansu Nozaki (tomy 8-10)

Za każdym razem wspominam, jak niesamowicie niepozorne wydają się te cienkie tomiki Mistrza romansu Nozakiego, mimo że kryją w sobie absurdalnie potężną dawkę lektury... i za każdym razem sama daję się nabić w butelkę, planując nadrabianie serii na wolną godzinkę gdzieś między wieczorną toaletą a zasłużonym spoczynkiem rozlatujących się na wszystkie strony świata kości. Spokojnie wyrobię się w weekend, mówili. Będzie jak znalazł na niezobowiązujące rozluźnienie, mówili. Ktokolwiek twierdzi, że 4-comy wciąga się migiem, ten zdecydowanie nie miał w rękach Nozakiego - totalne przeciwieństwo standardowych mang shoujo, których fabułę rozpisaną na piętnaście tomów spokojnie dałoby się zmieścić w trzech. Tutaj Izumi Tsubaki zastosowała jakąś tajemną sztukę kompresji wydarzeń, dzięki czemu nie ma tu miejsca na jakąkolwiek nudę czy dłużyzny. Dalej też zachodzę w głowę, czemu studio Doga Kobo nie skusiło się nigdy na zrobienie kontynuacji anime, tym bardziej że materiału wystarczyłoby im spokojnie na co najmniej trzy kolejne sezony...



Tytuł: Mistrz romansu Nozaki
Tytuł oryginalny: Gekkan Shoujo Nozaki-kun
Autor: Izumi Tsubaki
Ilość tomów: 13+
Gatunek: shounen, komedia, okruchy życia, szkolne życie
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)

Nozaki zostaje poproszony przez pana Kena o przygotowanie one-shota do kolejnego numeru Dziewczęcego romansu - niestety chłopak nie ma bladego pojęcia, co mógłby w nim przedstawić poza standardowym migdaleniem się Suzukiego i Mamiko. Wtedy pada sugestia, aby Nozaki przygotował sobie kartki z hasłami, a potem wybrał kilka z nich na chybił-trafił i stworzył na tej bazie jakąś nietypową fabułę. Oczywiście nasz dzielny mangaka bardzo ceni sobie zdanie przyjaciół, dlatego po kolei prosi ich o dorzucenie do puli jakichś własnych propozycji. Na pierwszy ogień idzie pomagający przy rastrowaniu Wakamatsu, który jest raczej prostolinijnym człowiekiem, więc wypisuje na kartkach wszystko to, co widzi w najbliższym otoczeniu. Potem przychodzi kolej Miyako - ta najpierw z pomyślunkiem godnym profesjonalisty wymyśla kilka uniwersalnych dla gatunku shoujo haseł, potem dla żartu dodaje kilka bardziej wymagających tematów... po czym tak bardzo wciąga się w całą sprawę, że aż tworzy pełnoprawną grę karcianą. Znów Mikoshiba przelewa na kartki wszystkie swoje traumatyczne wspomnienia z hardcorowej gry haremowej usianej złymi zakończeniami. Z taką bazą przed Nozakim i Sakurą stanie nie lada wyznanie, aby połączyć trzy losowe hasła w spójną - a przede wszystkim godną magazynu dla nastolatek - opowieść.

To nic, że za oknem jesienna plucha, kiedy na półce z mangami oczy cieszy wieczna tęcza! 

Choć ciężko posądzać Mistrza romansu Nozakiego o ciągłość fabularną, to z zaskoczeniem muszę przyznać, że jednak co chwila pojawia się tu jakaś większa zmiana statusu quo bohaterów. A to pomocnicy Nozakiego, którzy wcześniej ukrywali swoją tożsamość, aby utrzymać w tajemnicy profesję kumpla plus samemu nie wyjść na ciepłą kluchę zajmującą się dziewczyńskimi mangami, wreszcie spotykają się twarzą w twarz i zaczynają wymieniać bogatymi doświadczeniami; a to Lorelei ze szkolnego chóru orientuje się, jak potężną mocą dysponuje jej głos; a to Sakura z powodzeniem wyznaje Nozakiemu swoje uczucia i... a, pardon, z tym ostatnim to może jednak trochę się zagalopowałam. Mimo to gratuluję autorce odwagi cywilnej i tego, że nie próbuje jechać ciągle na tych samych utartych schematach, ale regularnie doprowadza do kolejnych zderzeń i zamieszań w relacjach, co staje się źródłem kolejnych fantastycznych, świeżych gagów. Jakież to meta, że parodia serii shoujo wbija szpilę nawet pod tym względem, że tajemnice szybciej i naturalniej wychodzą tu na jaw...

Oho. Jest źle. Last Christmas jeszcze nie zaczęło atakować z każdego głośnika, a mi już zapachniało świątecznymi piernikami... 

Tymczasem wracając jeszcze do Nozakiego i Sakury... fakt, tu to raczej nic się nie dzieje i nic nie ma prawa się zmieniać, co nie znaczy, że jest nudno. Sytuacje z udziałem tej uroczo nieogarniętej dwójki są często tymi najzabawniejszymi, ponieważ krążą wokół rysowniczych technikaliów oraz pomysłów na nowe wątki w Zakochajmy się. Dodatkowo jak zwykle mocarne są te sytuacje, gdzie ekipie odpala się żądza pykania w gierki, co prowadzi do komicznych nieporozumień. Ciekawe rzeczy wydarzyły się natomiast między Waką i Seo. Trudno mówić tu o płomiennych wyznaniach, niemniej Seo w pewien sposób stwierdziła, że Waka jest dla niej kimś wyjątkowym... a czy do spędzania wolnego czasu, czy raczej podświadomego dręczenia, to już jest temat na zupełnie inną, zahaczającą o Rzecznika Praw Człowieka dyskusję. Postępowo zrobiło się także między Horim i Kashimą - senpai rozmiękczony własnoręcznie upieczonym przez Kashimę ciastem (przygotowanym z małą, ekhu, ekhu, wkładką) na jeden dzień zmienił się w chodzącą maszynkę do prawienia komplementów. Szczególne wrażenie wywarła na mnie w tym rozdziale jedna strona, gdzie zamiast typowej głośnej puenty na czwartym panelu pojawiła się całkowicie milcząca scena. Ta nagła pauza w galopujących heheszkach zadziałała świetnie na zastosowany chwilę dalej timeskip, a przy okazji była naprawdę łapiącą za serce chwilą powagi jak na standardy Mistrza romansu Nozakiego.

Zainteresowanie True Crime coraz silniejsze w damskim narodzie

Choć nie ma ich już tak dużo jak na początku, do ekipy bohaterów wciąż od czasu do czasu dołączają kolejni - zwykle w postaci rodziny i znajomych króli... znaczy, głównej obsady. W tomie ósmym mamy okazję poznać najmłodszą z rodzeństwa Nozakich, czyli chodzącą do podstawówki Yumeko, będącą ogromną fanką mang shoujo. A przez "ogromną" mam na myśli chociażby tak dalekosiężne plany jak to, że w trakcie nauki w liceum Yumeko zamierza dołączyć do fanklubu jakiegoś przystojniaka, wierząc, że jest to całkowicie normalna, uregulowana przepisami szkolna aktywność, a bycie przewodniczącą zapewnia cenne punkty do rekrutacji na wyższe uczelnie. Jednocześnie za nic w świecie nie chce uwierzyć, że jej własny brat może być zarazem autorką rysującą jej ulubioną mangę. Znów w tomie dziewiątym dla równowagi (a zarazem w ramach dodatku świętującego pięć lat serializacji mangi) pojawia się młodszy brat Chiyo, Towa. Ma on po dziurki w nosie zachwytów siostry nad tajemniczym Nozakim aka "wysokim, dobrze zbudowanym przystojniakiem z liceum Roman", dlatego młody udaje się na przeszpiegi, by na własne oczy zbadać potencjał wybranka serca siostry. Oczywiście i w tym przypadku Nozaki nie będzie miał łatwo jeśli chodzi o swoją tożsamość... ale o szczegółach musicie przeczytać sami.

I to by było na tyle z przygód Superświnki...

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że zawsze i wszystko mi w Mistrzu romansu Nozakim siada - bo oczywiście bywają tu słabsze rozdziały, puenty troszkę za mocno wykrzyczane, a za mało zgrabnie podane czy po prostu samo istnienie Maeno (choć to akurat celowy zamysł autorki). Natomiast te najlepsze gagi są na tyle mocarne i uniwersalne, że później zawsze przychylniej patrzę w kierunku innych serii shoujo, wierząc, że nawet jeśli nie będą one szalenie odkrywcze, to chociaż będą stanowić doskonałą bazę do obśmiewania ich przy kolejnej dawce lektury Nozakiego. Także kij już z tym Doga Kobo i brakiem chęci wyprodukowania kolejnych sezonów anime. W końcu Polacy nie gęsi, swoje wydanie tej cudnej komedii mają!

A męskie sutki jak zwykle na cenzurowanym

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze