Każda potwora znajdzie swojego zakapiora - recenzja mangi Piekło bez kwiatów (tom 2)

Choć całkowicie rozumiem - zarówno pod kątem sprzedaży, jak i bycia zwykłym fanem - wcześniejsze decyzje wydawnictwa Dango jeśli chodzi o wybierane licencje na krótkie lub bardzo krótkie tytuły, niezmiernie cieszy wysyp ostatnich dłuższych zapowiedzi. Może nie ma wśród nich tak wielkich hitów z uwielbianymi anime jak w przypadku Beztroskiego kempingu czy Marcowego lwa, ale wciąż są to zacnie zapowiadające się serie o niewątpliwych walorach wizualno-fabularnych. Już po okładkach widać, że w czekającej na swoją premierę Niepokonanej Jahy drzemie olbrzymi potencjał memowy, Kiedy yakuza zostaje niańką dopiero co doczekało się oficjalnego ogłoszenia anime, za scenariusz Dead Mount Death Play odpowiada sam Ryohgo Narita (czyli autor Durarary!! i Baccano!)... a pośród tych solidnych czasoumilaczy jest jeszcze Piekło bez kwiatów, które co prawda nie ma ani anime, ani znanych polskiemu czytelnikowi autorów, ale jest bezsprzecznie czymś, co można określić mianem czarnego konia wyścigu.



Tytuł: Piekło bez kwiatów
Tytuł oryginalny:  Jigoku Kurayami Hana mo Naki
Autor: Yoru Michio (scenariusz), Ruka Todo (ilustracje)
Ilość tomów: 4+
Gatunek: horror, tajemnica, psychologiczne, moce nadprzyrodzone
Wydawnictwo: Dango
Format: 182 x 128 mm (bez obwoluty, ze skrzydełkami)

Na zaproszenie panny Rinko Shido Shiroshi i Seiji udają się do posiadłości rodu, gdzie mają za zadanie pozbyć się nękającego domowników... nue. Ryk stwora dobiega z bocznego budynku, gdzie niegdyś samobójstwo popełniła ciężarna żona starszego brata Rinko. Po tym strasznym wydarzeniu wejście zapieczętowano, dla pewności odprawiono egzorcyzmy, a chorego psychicznie starszego brata, Akihito, umieszczono w oddalonym od posiadłości ośrodku. Wydawało już się, że udało się zażegnać kryzys, jednak kiedy brat wrócił i bezceremonialnie odpieczętował budynek, nie tylko zaczęto z niego słyszeć niepokojące, przypominające kobiecy krzyk dźwięki, ale na dodatek na ród zaczęły spadać kolejne klęski - a to zmarł mnich odpowiedzialny za wcześniej egzorcyzm, a to jedna z należących do rodu Shido filii zbankrutowała, a to zerwano zaręczyny Rinko. Pikanterii dodaje całej sprawie fakt, jakoby Akihito zdołał odnaleźć list, jaki tuż przed śmiercią napisała do niego żona. W liście mają być zawarte informacji na temat wszystkiego, co działo się w posiadłości, a nie mogło dziać się nic dobrego, bo Seiji we wszystkich członkach rodu Shido widzi zwierzęta, które stanowią składowe części ciała nue.

Zdarzały się już obwoluty i pocztówki pokryte folią strukturalną, ale takie bajeranckie zakładki? Toż to gratka!

Nawet mnie samą zaskoczyło to, jak bardzo i praktycznie z miejsca Piekło bez kwiatów przypadło mi do gustu. Po cliffhangerze, z jakim zostawił czytelników tom pierwszy, tom drugi przerwałam czytać dopiero w momencie zakończenia wątku nue, co nastąpiło dopiero na poziomie... 3/4 objętości woluminu? Coś takiego. Tempo akcji jest tu rozplanowane perfekcyjnie, z odpowiednią ilością czasu na wybrzmienie każdej z rewelacji, ale też bez zbędnych dłużyzn, które jeszcze mogłyby się sprawdzić podczas publikacji w magazynie, ale przestałyby działać w wydaniu tomikowym. Aż ciężko uwierzyć, że jest to adaptacja powieści, bo te zwykle cierpią na wyraźne wycinanie materiału źródłowego i upychanie części wydarzeń w mało finezyjnej ekspozycji (o czym wspominałam chociażby w recenzji Detektyw Sasaki). Jedyne, o czym należy tu pamiętać, to przedstawione zagadki morderstw nie należą do tego rodzaju, które czytelnik mógłby aktywnie rozwiązywać równolegle z bohaterami. Shiroshi wiele kluczowych informacji zachowuje dla siebie, natomiast z Seijim - a zarazem i z nami - dzieli się tylko tymi wybiórczymi faktami, by w finale połączyć je w spójną, przyziemną, mroczną prawdę. Ale tak jak pisałam przy okazji recenzji pierwszego tomu, jest to bardzo specyficzny kryminał, bo sprawców znamy praktycznie od początku, a jedyne, co musimy zrozumieć, to kierujące nimi pobudki.

Czarny humor osiąga tu momentami czwartą gęstość...

Choć dynamika relacji Shiroshiego i Seijiego przypomina stary, dobry schemat błyskotliwego Sherlocka i uroczo naiwnego Watsona, to w zaledwie dwóch tomach udało się ją zniuansować w naprawdę wyjątkowy sposób. Normalnie bohaterowie tacy jak Seiji - te pocieszne, dobroduszne pierdoły, które wszystkiemu się dziwią i którym trzeba wyłuszczać ciąg dedukcji niczym chłop krowie na rowie - mają szczątkowe cechy charakteru, ponieważ stanowią pomost między światem przedstawionym a zawieszającym niewiarę odbiorcą. W tym jednak przypadku Seiji jest przegrywem na swoje własne życzenie i z bardzo konkretnych powodów, które pewnie niejednego byłego lub obecnego studenta przyprawią o gęsią skórkę. Ogromnie odpowiada mi też kreacja Shiroshiego. Na pierwszy rzut oka może się wydawać wyniosłym, pławiącym się w cierpieniu bóstwem podziemia, takim prawie Sebastianem z Kuroshitsuji (tylko popylajacym w kimonie zamiast we fraku), ale szybko wychodzi na jaw, jak bardzo ludzki, wręcz miłosierny jest w swoich działaniach. Zawsze daje grzesznikom szansę na odkupienie, co nie zawsze wiąże się z popisowym procesem - czasami po prostu pozwoli komuś umrzeć na własnych warunkach zamiast skazywać na tortury jako preludium pobytu w piekle, a czasami porozmawia z nim na spokojnie przy szarlotce i wysłucha zwierzeń, które szczerze ciążą danej osobie na sumieniu.

Rzeczy niemożliwe robię od ręki - na cuda trzeba chwilę poczekać

Oczywiście na tym etapie rozwoju fabuły wolałabym być jeszcze ostrożna z podniosłymi werdyktami odnośnie bycia najlepszą mangową nowością ostatnich miesięcy czy cichym hitem 2021 roku, ale na pewno gorąco zachęcam do sprawdzenia tej świetnie rozplanowanej i zilustrowanej serii, bo jest to coś godnego uwagi dla praktycznie każdego czytelnika. Jasne, może powstrzymałabym się przed kierowaniem rekomendacji w stronę nastolatków poniżej 14-15 roku życia. Niemniej cała reszta może śmiało sięgać po Piekło bez kwiatów, o ile tylko lubicie takie mroczne, kryminalne klimaty podlane sosem z japońskiego folkloru (którego też nie jest jakoś przesadnie dużo, a służy bardziej jako metafora przedstawianych zbrodni) i kapką humoru. Zaiste godny to zastępca Jigoku Shoujo dla nowego fandomowego pokolenia.

A juści, że piekło! I to takie bez kwiatów!

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Dango.

Prześlij komentarz

0 Komentarze