Sądziłam, że jeszcze dużo wody będzie musiało upłynąć w polskich rzekach (odpukać na wypadek wszelkich burz błyskawicznych czy przewlekłych monsunów) zanim ufotable uwinie się z kolejnym sezonem Kimetsu no Yaiba. Najwyraźniej jednak przemawiają przeze mnie traumatyczne wspomnienia z czasów, kiedy na kontynuację popularnego anime miało się mniejszą nadzieję niż na profesjonalny zabieg u państwowego stomatologa. Tymczasem podobnie jak miało to miejsce przy Dr. Stone, tak i w przypadku Miecza zabójcy demonów polskie wydanie mangi będzie się ścigać łeb w łeb z wydarzeniami z anime. To bardzo miła wiadomość, bo rozbudzony piękną animacją apetyt po zakończeniu emisji anime będzie mógł zostać szybko zaspokojony... o ile już nie jesteście na bieżąco z mangą. Wtedy pozostanie wam uśmiechać się z dumą (ponieważ albowiem +100 do odporności przeciwspoilerowej) i potraktować nadchodzący drugi sezon jako materiał do krytycznej oceny, jak animatorzy poradzili sobie z tym wymagającym choreograficznego kunsztu zadaniem.

Tytuł: Miecz zabójcy demonów – Kimetsu no Yaiba
Tytuł oryginalny: Kimetsu no Yaiba
Autor: Koyoharu Gotouge
Ilość tomów: 23
Gatunek: shounen, akcja, przygoda, historyczny, fantasy
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)
Gdy Tanjirou, Zenitsu i Inosuke (a przy okazji także Nezuko) dochodzą do siebie po wydarzeniach z góry Natagumo, młody Kamado postanawia zasięgnąć rady jeśli chodzi o dziwną, pozostawioną przez ojca technikę nazywaną Kagurą Boga Ognia. Pierwotnie wydawała się ona po prostu kapłańskim tańcem, ale po walce z Mniejszym Księżycem Tanjirou zaczął w niej dostrzegać silne podobieństwo do używanych przez Filary technik miecza. Ogień i płomień wydają się synonimami, dlatego w pierwszej kolejności Tanjirou - wraz z nieodłączną ekipą - postanawia wybrać się po konsultację do Kyojuro Rengoku, Filaru Płomienia. Natykają się na niego w pociągu, gdzie starszy rangą młodzieniec naprędce wyjaśnia, że ogień i płomień wcale nie są pojęciami tożsamymi i w ogóle to nie za bardzo wie, o co chodzi z tą całą Kagurą, ale jako że niektóre techniki miecza powstają na bazie innych, dlatego w poszukiwaniu odpowiedzi warto byłoby wpierw przejrzeć stare zapiski, zgromadzone w domu rodzinnym Filaru. Niestety, nie mogą tego uczynić od razu, ponieważ Kyojuro właśnie zajmuje się misją mającą na celu odnalezienie i likwidację demona, który doprowadził do zaginięcia 41 ludzi, w tym kilku wysłanych wcześniej niższych rangą Zabójców. Ku przerażeniu Zenitsu i zafrasowaniu pozostałych bohaterów, wszystkie tropy prowadzą do zajmowanego przez nich pociągu...
 |
I ty możesz dołączyć do naszej armii przyst... eee... to znaczy zabójców demonów!
|
Nie będę ukrywać, że zanim wzięłam się za nowe tomy mangi, miałam już okazję zapoznać się z filmem opartym na wydarzeniach z tzw. arcu Wiecznego Pociągu. I choć przyznaję, że jest to świetne widowisko w pełni zasługujące na swój gargantuiczny box office, to jednak ciężko traktować je w kategorii pełnoprawnego, samodzielnie broniącego się filmu. To bardziej kilkuodcinkowy wyrywek serialu, który nijak było już zmieścić w pierwszym sezonie anime, natomiast na potrzeby półtoragodzinnego formatu trzeba było w wielu miejscach podrasować wydarzenia lub dopisać zupełnie nowe sceny. To, co jednak błyszczy w tym arcu, a co chwaliłam już po lekturze wcześniejszych tomów, to coraz lepsza współpraca Inosuke z Tanjirou. Jasne, ten pierwszy wciąż stara się stwarzać pozory, że to on tu jest samcem alfa i szefuje reszcie stada, natomiast pomijając sporadyczne humorystyczne odzywki bohaterowie tworzą niesamowicie zgrany duet jeśli chodzi o walkę. W sytuacji, gdy muszą ubić silnego przeciwnika, to doskonale synchronizują ataki i rzucają sobie przydatne wskazówki, a gdy wróg zajmuje większy obszar, w mig dzielą się zadaniami i nie wchodzą sobie bez potrzeby w paradę. I choć należy pamiętać, że paczka Zabójców Demonów składa się z trzech muszkieterów, to niestety Zenitsu wypada na tle kolegów absurdalnie blado, co drugą misję dźwigając na barkach rolę damy w opałach.
 |
Ale że to po lewej czy jednak po prawej?
|
Jeśli chodzi o kolejny arc, następujący po Wiecznym Pociągu, to jego wydarzeń nie chcę spoilować ponad to, co niektórzy mogli zobaczyć przy okazji emisji trailera drugiego sezonu. Akcja przeniesie się do dzielnicy uciech i muszę przyznać, że klimat tego miejsca jest fenomenalny. Ostatnio sporo mieliśmy do czynienia z zakulisowymi knowaniami pięknych kurtyzan - na myśl przychodzi mi chociażby Zombieland Saga: Revenge oraz Jouran: The Princess of Snow and Blood z sezonu wiosennego anime czy wciąż trwający arc na wyspie Wano w One Piece. Teraz do tego zestawu dochodzą jeszcze przygody Zabójców Demonów, którzy będą musieli wtopić się w tło i rozgryźć tajemnicę uprowadzeń i samobójstw, zanim demony rozgryzą... tyle że ich. Wspomnę jeszcze, że Gotouge-sensei ma niesamowitą smykałkę jeśli chodzi o rysowanie surowych piękności z fantazyjnie upiętymi, kruczoczarnymi włosami, czego dał już zresztą wyraz przy okazji spotkania fem!Muzana z Mniejszymi Księżycami. I w ogóle o ile miłe dla oka projekty postaci męskich mogłabym wyliczyć na palcach jednej, mooooże dwóch rąk, tak praktycznie wszystkie dziewuszki wyglądają tu pierwsza klasa, na czele z Shinobu w jej genialnym motylkowym kimonie (która, niestety, w tomach 7-9 odgrywa dość epizodyczną rolę).
 |
Z kupy bicza nie ukręcisz, czyli nawet szpachla ma swoje granice użyteczności
|
Nie sposób nie pokusić się w tym miejscu o porównanie Miecza zabójcy demonów z wielkimi shounenami, które wciąż święcą lub dopiero co skończyły święcić triumf. Mimo mojej ogromnej miłości do One Piece'a muszę wskazać, że przy całym tym natłoku zmieniających świat wydarzeń i nieustannego narażania się na uszczerbek na zdrowiu trzeba było czekać aż 59 tomów na śmierć jakiegoś istotnego dla Słomkowych sojusznika (retrospekcji pozwolę sobie nie liczyć, bo to trochę pobite gary). W Bleachu stało się to niewiele wcześniej, bo siły dobra doznały strat dopiero na poziomie 48. tomu. W Naruto czekaliśmy znów najkrócej, bo 37 tomów, a jeśli uznamy, że komukolwiek z czytelników zależało na trzecim Hokage, to wystarczyło "zaledwie" 16 tomów. Tymczasem w Mieczu zabójcy demonów trup ścieli się gęsto praktycznie od samego początku i nie zdołaliśmy nawet dotrzeć do połowy serii, żeby odpadać zaczęły także istotne postacie drugoplanowe. Wydaje mi się to bardzo fair podejście jeśli chodzi o shouneny, w których odbywające się walki są zawsze kwestią życia i śmierci, a nie tylko zneutralizowania zagrożenia czy przeciągnięcia wroga na swoją stronę mocy. W nowych przygodówkach potęga plot armoru nie wydaje się już tak silna jak w starych tasiemcach, ale to i dobrze, bo dopiero wtedy zwycięstwo wyda się prawdziwie zasłużone.
 |
Demony jak demony, ale takich kontrolerskich czarcich pomiotów to ci u nas dostatek!
|
Shouneny mają to do siebie, że albo się je kocha, albo nienawidzi, choć od czasu do czasu zdarza się je kochać i nienawidzić jednocześnie - kochać za ich wartką, łatwą do przyswajania akcję, a nie cierpieć, gdy wydawnicze siły wyższe zmuszają czytelnika do odłożenia lektury na pełne dwa miesiące. Z drugiej strony to już chyba nie te czasy, kiedy wciągnięcie siedmiuset rozdziałów tasiemca w dwa tygodnie wymagało co najwyżej przestawienia się na dietę o wysokiej zawartości szybkich do przyrządzenia kanapek. No i gdybym tylko nie była tak leniwa, pewnie z miejsca pobiegłabym doczytać, co będzie dalej z chłopakami buszującymi po dzielnicy uciech... a tak przeznaczę tę energię na podziękowanie wydawnictwu Waneko, że wzięli na swoje barki pracę nad tą serią oraz wytrwale pilnują, aby kolejne tomy w terminie pojawiały się na księgarnianych półkach.
 |
A mógłbyś... po prostu... nie robić sobie krzywdy...?
|
Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu
Waneko.
0 Komentarze