Paląca potrzeba bycia epickim shounenem - recenzja mangi Fire Force (tomy 7-9)

Zdecydowanie coś temu Wszechmogącemu nie pykło przy konfigurowaniu ustawień mojej skromnej mangowej osoby, ponieważ zamiast obsesyjnie oglądać się za joseiami, moją półkę zdobią z dumą kolejne tomy niekończących się shounenów. Och, a przecież wprost nie mogę się doczekać, aż lada chwila listonosz przyniesie mi świeżutki pierwszy tom Jujutsu Kaisen... zanim to jednak nastąpi, osiołek bierze to, co mu w żłoby dadzą, a dają kolejną porcję przygód walecznych strażaków, co nie tylko nie boją się skonfrontować z ogniem, ale od czasu do czasu decydują się mu także dać prosto w rozżarzoną papę. Po pierwszych nie do końca fortunnych zalążkach historii fabuła zaczyna zbliżać się w rejony znacznie bardziej podobne do najlepszych odpałów Soul Eatera, a gdy chodzi o rysowanie szaleństwa, Atsushi Ohkubo prawie nie ma sobie równych w swojej kategorii wagowej ("prawie", bo wciąż zastanawiam się, jakim cudem Chainsaw Man to nie seinen).


Tytuł: Fire Force
Tytuł oryginalny: Enen no Shouboutai
Autor: Atsushi Ohkubo
Ilość tomów: 28+
Gatunek: shounen, akcja, supernatural, komedia, szkolne życie, ecchi, dramat
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)
 
Po wizycie Ósemki w Asakusie, gdzie dochodzi do ataku odzianych na biało zwolenników tajemniczego Ewangelisty i walki ramię w ramię dwóch Zastępów SSP, strażacy wracają do siebie i poważnie zastanawiają się nad tym, jak mogliby zoptymalizować swoje działania. Rozwiązania są dwa - po pierwsze do Ósemki dołącza wysłany przez Haijimę Viktor Licht, przydzielony do sekcji badawczej (czy raczej do jego zalążka), a po drugie kapitan Oubi prosi trójkę najmłodszych rekrutów o to, aby udali się do niejakiego Vulcana, genialnego mechanika, który raz za razem odrzuca oferty współpracy z SSP. Ósemka jako stosunkowo nowa jednostka do tej pory nie miała okazji nawiązać kontaktu z Vulcanem, a dodatkowo ich mocną stroną jest autonomiczność wobec struktur Haijimy, którą sławny mechanik darzy ponoć zapalczywą nienawiścią. Po udaniu się na miejsce wskazane przez kapitana Oubiego, Shinra, Arthur i siostra Iris zastają nie tyle warsztat, co całe wysypisko śmieci, po którym walają się sterty dziwnych wynalazków. Jednocześnie spotykają dźwigającego olbrzymi plecak chłopca, w którym Shinra po chwili wahania rozpoznaje dzieciaka, którego ocalił przy okazji sprawy z mordercą przemienionym w inteligentnego Płomiennego. Yuu w podzięce postanawia pomóc strażakom z Ósemki i zaprasza ich do wnętrza warsztatu swojego mistrza - czyli Vulcana właśnie.

Bo kto powiedział, że strażacy nie mogą ubierać się modnie?

Jestem na tyle niepoprawną fanką klasycznych bitewnych shounenów (oraz shounenów tak w ogóle), że zbieram niemal wszystkie najpopularniejsze serie, które obecnie wychodzą na polskim rynku, ale im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że graficznie Fire Force wypada na tym rozległym polu chyba najlepiej. SPYxFAMILY czy Dr. Stone to jednak mangi celujące w trochę innego odbiorcę i choć wyglądają genialnie, to nie muszą się jednak borykać z odwiecznym problemem pokazywania dziesiątek widowiskowych, a jednocześnie wciąż świeżych pojedynków. W Fire Force oczywiście najczęściej chodzi o nawalanie pięściami czy nawalanie ognistymi pociskami w tej czy innej formie, ale mimo upływu rozdziałów walki są niezmiennie niesamowicie czytelne i okraszone naprawdę epickimi panelami. Największe wrażenie jak do tej pory wywarła na mnie pierwsza konfrontacja Shou i Shinry na terenie warsztatu Vulcana, która wyglądała niczym rozsypane, prostokątne puzzle przedstawiające niby jedno statyczne ujęcie, a jednocześnie różne jego detale. I z całym szacunkiem wobec My Hero Academia, Nanatsu no Taizai czy Ao no Exorcist, ale nigdzie indziej nie widziałam aż tak swobodnej zabawy formą.

Nie o taki relaksacyjny masaż stopami nic nie robiłem

Wszelkie przeboje związane z istnieniem Tamaki pozwolę sobie pominąć milczeniem (jeśli nawet Iris potrafi skutecznie znokautować przeciwnika jednym ciosem z przypadkowo znalezionej gazrurki, to coś jest już chyba grubo nie tak), a w zamian poświęcę ten kącik na ocenę występów nowych postaci - zwłaszcza tych, którzy dopiero co zasilili szeregi Ósmego Zastępu. Po pierwsze chwali się to, że mamy do czynienia z dorosłymi (choć oczywiście odpowiednio młodymi) mężczyznami. Po drugie miło, że doktorek Licht i Vulcan wydają się reprezentować przeciwne sobie postawy. Pierwszy z nich ma wyraźnie sporo za uszami, po kryjomu trzyma się z Jokerem i traktuje Ósemkę jako swoisty poligon doświadczalny... choć jednocześnie aktywnie im pomaga i służy fachową wiedzą. Przypomina tym Steina z Soul Eatera, tylko działającego w ramach jeszcze bardziej szarej strefy. Znów Vulcan mimo początkowych animozji okazywanych SSP okazuje się mega równym gościem z bardzo ciekawym podejściem do konstruowania wynalazków - a mianowicie jeśli coś nie jest w domyśle pancerne, to w ogóle do niczego się nie nadaje. Na początku wydaje się być to fanaberią, ale kiedy przychodzi do kolejnego poważniejszego starcia z ludźmi Ewangelisty, wtedy filozofia Vulcana raz za razem ratuje tyłek kompanom. Czyli jak coś wydaje się głupie, ale jednak działa... to ostatecznie wcale nie jest takie głupie.

Czyż mnie oczęta nie mylą? A niech mnie! Przecież to legendarne klapki ze starożytnej marki Kubota!

Choć Fire Force zabrakło tej maleńkiej iskierki (o ironio) geniuszu, która sprawiłaby, że seria stałaby się międzynarodowym fenomenem jak Miecz Zabójcy Demonów czy Jujutsu Kaisen, uważam, że jako rozrywkowy tasiemiec z epickimi przebłyskami wypada mega solidnie. Gdyby tak nie było, raczej ciężko byłoby dobić aż do 28 tomów i jeszcze nie dostać od tego zadyszki. Jedynym poważnym minusem, na jaki ta seria cierpi, to fakt ukazywania się na polskim rynku w momencie, gdy już jest na nim multum niesamowitych, trafiających w różne gusta shounenów. Jeśli ktoś nie ma portfela bez dna albo nie cierpi na podobnego gatunkowego bzika co ja, to Fire Force jest doskonałą opcją... ale jako coś drugiego, trzeciego, czwartego do zbierania. A jeśli naprawdę lubicie te wartkie nawalanki z masą charakternych bohaterów (bo co trzeba oddać Ohkubo - jego postacie są zawsze mega unikalne), to Ósmy Zastęp z pewnością pomoże wam ugasić pragnienie przeczytania jakiejś porządnej przygodówki.

Kiedy na spotkanie z Vulcanem miał pójść świeży narybek Ósemki, to nie myślałam, że będzie to aż tak... dosłowne

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze